To nie ja
Przechadza się po jakimś długim, ciemnym korytarzu. Nie wiem co tu robię, oraz jak się tu znalazłam. Z obu ścian wpatrują się we mnie obrazy. Jedne bardziej przerażające od drugich. Na końcu widzę drzwi. Bez trudu otwieram je. Miejsce mojego pobytu się zmienia. Już wiem gdzie jestem i nie chce tu być. To wspomnienie, sen... Koszmaru który prześladuje mnie od kilku lat.
— Sylvi gdzie jesteś? — wolała młodsza ja. Sylvi była moja młodsza, przyrodnią siostrą. Jej matka umarła przy porodzie, a ojciec wziął ją do naszego domu. Mimo iż Sylvi przypominała mi o zdradzie mojego ojca, to nie mogłam ją za to winić. Za to moja matka nie mogła tego zapomnieć. Widziała w niej tylko tamtą kobietę, z którą zdradził ją mąż.
Nagle usłyszałam śmiech a potem naszą piosenkę.
— London bridge is fallen down, fallen down fallen down — z uśmiechem pobiegła za pieśnią, mam cię.
Moja mama nigdy nie zaakceptowała Sylvi. Każdego dnia okazywała jej pogardę i gniew. Hamowała się tylko przy ojcu. Siostrzyczka za to nie wiedziała, o co chodzi mojej mamusi. Bo jak wytłumaczyć pięcioletniemu dziecku, że jesteś owocem niewierności. Ale to przecież nie wina dziecka. To najczęściej ono jest poszkodowane, bo obwinia się je za coś, na co nie miało wpływu.
Nagle piosenka ucichła. No cóż pewnie stwierdziła, że już dość podpowiedzi. Zobaczyła dokąd dobiegła. Byłam przed drzwiami do sali balowej. Och Sylvi, tam nie ma się gdzie ukryć przecież. Z zadowoleniem weszłam do pomieszczenia. I zamarłam...
Zastanawialiście się kiedyś, czy można kogoś tak głęboko nienawidzić, że chce się go zabić? Pewnie tak. Może macie taką osobę, ale myśleć, a zrobić to dwie różne sprawy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy w jaką otchłań trzeba wpaść by podjąć się tego. Zwłaszcza gdy osoba której chcemy to zrobić, nie zawiniła.
Dostrzegłam Sylvi zastygłą w strachy i moją rodzicielkę, zbliżającą się do niej z nożem. Byłam przerażona nie bardziej niż siostra. Wtedy mama uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
— Nie martw się córciu już niedługo pozbędę problemu, a wtedy będzie jak dawniej. Tylko poczekaj.
Wiedziałam jedno, że nie mogę pozwolić mamie skrzywdzić Sylvi. Wykonanie tego było o wiele trudniejsze. Wpadłam jednak na pomysł, który nie sprawiał mnie lepszej od niej.
— Mamo daj mnie to zrobić. W końcu jesteśmy rodzeństwem — ostatnie słowa wypowiedziała z nieznanym sobie jadem.
Matka pomimo zdziwienia moim zachowanie podała mi nóż. Wtedy zrobiłam coś, co nawiedza mnie do dzisiaj.
Wbiłam nóż w okolice jelita osobie, która mnie urodziła, wykarmiła i opiekowała się mną. Zrobiła to by chronić Sylvi. Matka patrzyła na mnie w niemym pytaniu „Dlaczego" .
W tym momencie zazwyczaj się budzę cała zlana potem, ale nie teraz obserwowałam, z zainteresowaniem dalszą część koszmaru.
Zamordowałam człowieka, a mimo to nie czuję żalu jedynie niedosyt. Coś jakby brakowało mi w tym czegoś. Nie powinno tak być, ale kogo to obchodzi. Spostrzegłam moją siostrunie dla której zabiłam. Czy na pewno dla niej, a może dla samej idei zabicia kogoś? Już wiem jak się przekonamy. Ciekawe czy będzie podobne uczucie?
To nie tak. Nie tak to wyglądało. Przecież po chwili przybiegł ojciec, a widząc co się stało przytulił nas obie. Jeśli to wspomnienie tamtego wydarzenia to dlaczego zamordowałam Sylvi?! Dlaczego?! To nie tak wyglądało!
Ojciec przybył w momencie kiedy skończyłam się delektować rozpruwaniem flaków, słodkiej siostrzyczki. Ach jaka ona urocza w środku. Ciekawej czy to po tacie? Będę musiała sprawdzić.
— Co ty najlepsze zrobiłaś demonie?! — zawołał ten durny starzec. Jak to co sprawdziłam co ma w sobie nasza najdroższa córunia. To źle? Hahaha
— Ja jeszcze nic, dopiero mogę zrobić — po czym rzuciłam się na tatkę z furią.
To się nie dzieje na prawdę. To tylko sen. To tylko pieprzony sen! Zaraz się obudzę, po czym sprawdzę czy Sylvi już śpi. Tak najpewniej. Muszę tylko czekać aż się obudzę. To na pewno nie potrwa długo.
Głupi starzec. Trzeba było przyjść z obstawą. Może by nie umarł pierwszy. Dobre sobie. Dureń by zwiał nim bym zaczęła. Ach już dawno się tak nie czułam. Ich śmierć uzupełnia mnie.
Z zadowoleniem rozglądam się kiedy zauważam ją. Wygląda jak ja tylko jest starsza. Tę same kruczoczarne włosy. Te same szmaragdowe oczy. Normalnie moja kopia. Ciekawe czy z zachowania i charakteru też.
Zauważyła mnie. Jak to!? Przecież sen. No właśnie, więc nie powinna mi nic zrobić. Teoretycznie. Wygląda jak jak tylko tę oczy. Jeśli one są zwierciadłem duszy, to jej dusza jest całkowicie obłąkana. Wyrażają całkowite szaleństwo. Nie pozostało w nich nic, z normalnego człowieka.
Podeszłam do mnie drwiącym uśmiechem. Zamordowała swoją rodzinę i jeszcze się uśmiecha. To nie jestem ja.
— Kim jesteś? — zapytałam drżącym głosem.
— Jestem tobą. Jestem częścią ciebie ukryta głęboko w zakamarkach umysłu. Jestem tym czego chcesz się wyprzeć. Jestem za co siebie nienawidzisz. Jestem szaleństwem.
— To tylko sen. Nie jesteś prawdziwa! Za chwilę się obudzę!
— Możemy się przekonać czyż nie?
Po tych słowach rzuciłam się na zdrową psychiczne część mojego ja.
Z najnowszych wydarzeń na świecie. Córka znanego magnata finansowego, w szale zamordowała matkę, przyrodnią siostrę oraz ojca. Na razie nie wiadomo dlaczego i z jakich powodów to zrobiła. Jednak ktokolwiek kto ma jakieś informacja na jej temat, niech natychmiast się zgłosi na komisariat.
Moje zeznania na pewno będą najbardziej potrzebne. Więc już lecę chłopcy. Odrobina szaleństwa nikomu nie zaszkodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top