Klucz ( Stare opowiadanie )

Schylił głowę w ostatnim momencie, kiedy strzała przemknęła wbijając się w ziemie. Przegryzł wargę, powstrzymując się od oglądniecie się za siebie. Musi się skupić. Chwila nieuwagi, a kolejna taka strzała być może przeszyje jego serce. Nie może na to pozwolić, nie po tym wszystkim.

Z daleka już widział cel jego podróży. Przepaść, po której przekroczeniu będzie mógł złapać oddech. Jedynym problemem był skok. Tak czy inaczej jednak będzie mógł odpocząć. Po drugie stronie, bądź w nurcie rzeki.

Dzikie ujadanie psów, sprawiło, że mężczyzna na ile pozwoliły mu resztki sił przyśpieszył. Coraz mniej czasu. Kolejna strzała przeszyła powietrze, kilka centymetrów od niego. Od przepaści dzieliło go zaś niecałe kilkanaście kroków.

— Boże mniej mię w swej opiece —wyszeptał dobrze znaną sobie mantrę. Nie mając już nic do stracenia przymknął lekko oczy i z całą znaną sobie odwagą skoczył, mając nadzieję, że chodź raz jego modlitwy zostaną wysłuchane.

Wylądował na drugiej stronie, przeturlając się parę metrów. Uniósł się odrobinę do pozycji siedzącej by móc spojrzeć na łowców. Przyglądali mu się z krańca brzegu, maski zaś na ich twarzach, zdawały się, w swych uśmiechach z niego drwić. Sam miał ochotę zaśmiać się z swojego losu.

Przyłożył rękę do swojego boku, by zaraz syknąć z bólu i móc przyjrzeć się czerwonej cieczy, które zdobiła teraz jego dłoń. Fortuno, zaprawdę drwisz z mojego życia.

Nawet już nie próbował wyciągnąć  najpewniej zatrutej strzały, nie warto było.Ostatkiem sił zdjął za to z swojej szyi, zawieszony na niej klucz, by móc mu się przyjrzeć. Czy naprawdę był tego warty?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top