Aniołek
Oto pierwsze opowiadanie, napisane wczoraj wieczorem w przypływie weny twórczej. Mam nadzieję, że uda mi się zbudować odpowiednią atmosferę i że moje "straszne sceny" nie będą czymś pokroju pluszaka z nożem, ale jeżeli nie będzie najlepiej: mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczcie, wciąż jeszcze się uczę i dopiero zaczynam w tym gatunku.
Długość: 714 słów
Ostrzeżenie: morderstwo, religia, krew, opis naturalistyczny
..........
Była taka spokojna... Wyglądała jak anioł. Anioł, który bez wyraźnego powodu postanowił zstąpić z niebios, by teraz leżeć na dywanie w jego salonie. Złote włosy rozsypały się wokół jej głowy niczym aureola, okalając ją i lśniąc w promieniach słońca, które wpadały do pomieszczenia przez uchylone okno. Jej miękka, gładka skóra wyglądała idealnie, blednąc z każdą kroplą krwi, która opuszczała jej ciało przez dwie ogromne, głębokie rany na plecach, na wysokości jej łopatek. Jego aniołek...
Szkarłatna ciesz wypływała swobodnie, wsiąkając w dywan. Leżała na plecach, z rękoma splecionymi jak do modlitwy, zamkniętymi oczami i spokojną miną. Powieki, usta i paznokcie dziewczyny zaczynały sinieć w miarę jak jej idealne, martwe ciało stygło. Długie rzęsy ocieniały lekko policzki, wciąż naznaczone śladami łez. Łzy anioła...
Jej ciało było drobne, delikatne, było dowodem boskiej kreacji, znakiem, że faktycznie należała do królestwa niebieskiego. Aż dziwne, że w tak drobnym ciele zmieściło się tyle krwi...
Z całą pewnością była aniołem. Bóg musiał rozkazać jej, aby zstąpiła na ziemię, aby go odnalazła. To była jego misja, klucz do jego zbawienia. Będąc na ziemi musiała przybrać ludzką formę, dać się uwięzić w ludzkim ciele, ułomnym i słabym, lecz aby to zrobić musiała wyrzec się swej pamięci. Zapomniała, że była aniołem. Wszystko to zrobiła, bo Bóg pragnął jego zbawienia. Musiał jej przypomnieć, pomóc wrócić do Nieba... Musiał ją zabić.
Opierała się. Nie chciała wierzyć, bała się go, próbowała odejść... No tak, to nie mogło być takie proste. Bóg wiedział przecież, na co go stać, do czego był zdolny, aby wypełnić Jego wolę. Musiał z nią walczyć dla jej własnego dobra. Przecież musiała wrócić do Nieba...
Tego dnia, gdy próbowała odejść, zrozumiał, że oto Bóg objawia mu, że już czas, że nadszedł dla niego dzień próby. Próby, której zamierzał sprostać.
Gdy tylko się odwróciła chwycił ją w pasie i podciął jej nogi, własnym ciałem przygniatając ją brzuchem do podłogi. Krzyczała, błagała, nie rozumiejąc, co dla niej najlepsze. Lecz on wiedział, od dawna spodziewał się, że ten dzień nadejdzie, skrupulatnie się do niego przygotowując. Musiał na powrót zbliżyć ją do Boga.
Szarpiąc wyrywającego się aniołka zdołał zaciągnąć ją na dywan, obok kanapy pod którą chował przygotowane wcześniej pudełko. Gdy związał ją ciasno sznurem było już znacznie łatwiej. Siła z jaką walczyła stanowiła dla niego kolejny dowód jej anielskości, kolejną trudność utwierdzającą go w przekonaniu, że było to zadanie powierzone mu przez Boga. On miał zwrócić jej skrzydła, te białe, anielskie skrzydła... Pomoże im wydobyć się z jej ciała, pomoże jej znowu polecieć...
Wierciła się, błagała, płakała, wzywała pomocy... Biedny aniołek. To takie smutne, że nie pamiętała, kim była... Ale on jej pomógł. Chwycił za nóż i, rozciąwszy najpierw jej ubranie, zagłębił ostrze w ciało tuż pod łopatką. Najpierw rozciął skórę wzdłuż linii kości, po obu stronach, zaczynając u dołu i idąc ku górze aż do barków, aby wytyczyć szlak swoim późniejszym działaniom. Zaraz potem wbił czubek noża tam, gdzie zaczął, coraz głębiej i głębiej, kręcąc płaskim ostrzem do przodu i do tyłu, na boki, końcem rączki zataczając okręgi, aby maksymalnie otworzyć ranę. Czuł, jak przy niektórych ruchach zachacza, podważa i powoli przecina jej kości, zwłaszcza żebra. Każdy kolejny krzyk, dzięki które wydawała, krztusząc się własną krwią, stanowiły dowód, że robi wszystko tak, jak powinien. Przybliżał ją do Boga.
Powoli, stopniowo piął się ku górze, upewniając się, że rana była dostatecznie głęboka i odpowiednio poszerzona. Te same czynności powtórzył z drugiej strony jej pleców, delektując się dźwiękiem rozcinanych tkanek, niespiesznie, doświadczając niemal boskiej ekstazy. Oddawał Bogu jego anioła.
Gdy skończył, dziewczyna od jakiegoś czasu już nie krzyczała. Nie ruszała się. To było kolejny znak, że wszystko poszło dobrze.
Rozciął krępujące ją do tąd sznury, które posiniaczyły i poobcierały jej skórę. Ułożył ją na plecach, składając jej ręce i zamykając półotwarte dotąd oczy, po czym uklęknął nad jej ciałem i, złożywszy do modlitwy własne zakrwawione ręce, dziękował Bogu i ofiarowywał mu jego anioła, dopełnienie jego misji. Potem ułożył się obok niej na dywanie, kładąc głowę na anielskiej piersi i niebijącym już sercu, zamykając oczy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Jej dusza stała teraz przed Bogiem...
Pozostało mu już tylko leżeć tak i czekać, aż archaniołowie przybędą po jej ciało i zabiorą ją do królestwa niebieskiego. Zamierzał więc czekać, choćby i do końca świata, nieporuszony, niezmożony przez głód czy pragnienie, nieoderwany żadnym ludzkim działaniem, choćby i do końca świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top