Beztytuł

Dedykuję to opowiadanie Vivienne_Clairette, mojej najkochańszej czytelniczce i równocześnie osobie, która pomaga mi przy poprawkach. Jesteś niezastąpiona, kochana!

Pamiętasz dzień, gdy się poznaliśmy? Z pewnością pamiętasz. Po szarym niebie prędko sunęły chmury. Jesienna i ponura, wręcz depresyjna aura udzielała się każdemu. Każdemu, ale nie tobie. Był to niewątpliwie poniedziałkowy popołudnie środek miasta. A ty tańczyłaś i śmiałaś się. Przyjaciółka, która ci towarzyszyła, nazwała cię wariatką. Pomyślałem to samo, o czym zresztą jakiś czas później ci powiedziałem. Czy już wtedy wiedziałem, że staniesz się sensem mojego życia? Nie. Gdyby ktokolwiek oznajmił, że cię pokocham, wyśmiałbym go.

Podeszłaś i bez ogródek spytałaś, czy jestem dobrym tancerzem. Muszę przyznać szczerze: byłem zaskoczony, że nie poczułem od ciebie zapachu alkoholu. Nie wiem, co mną kierowało, lecz jedną dłoń położyłem na twej talii, a drugą chwyciłem dłoń.

W pewnym momencie twoja znajoma poszła. Zostaliśmy jedynie my, dźwięki miasta i deszcz uderzający o bruk. Co jakiś czas ktoś nas mijał, lecz nie przejmowaliśmy się tym, zatopieni w tańcu. Z twoich oczu biła radość, najszczersza, jaką kiedykolwiek widziałem. Nie rozumiałem, co się działo. Czułem zagubienie większe niż kiedykolwiek, można by porównać mój stan do upojenia. Do dziś nie wiem, co ze mną zrobiłaś.

Nie słyszeliśmy muzyki, ale nie potrzebowaliśmy jej. Krok w tył, krok w przód, obrót i powtórz. Nagle upadliśmy na ziemię, a ty parsknęłaś śmiechem. Wiedziałem już, że nie byłaś wariatką, a zwyczajnie potrafiłaś brać z życia to, co najlepsze. I zapragnęłem nauczyć się tego. W sercu zakiełkowała cicha nadzieja, że zechcesz pokazać mi, jak to robisz.

Minęła godzina, zdążyło się ściemnić i coraz mniej ludzi przechodziło obok. Już chciałem prosić o twój numer telefonu, kiedy wyjęłaś z torby chusteczkę i długopis. Zapisałaś ciąg cyfr, przytknęłaś chustkę do ust, by zostawić ślad szminki. Podałaś mi ją z szerokim uśmiechem na ustach. Odwzajemniłem gest, już wtedy nie mogąc odpędzić się od myśli, że nigdy wcześniej nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Nim uświadomiłem sobie, że nie znamy nawet swoich imion, ty już zniknęłaś z pola widzenia.

Niczym przez mgłę przypominam sobie, że tego dnia wracałem do domu jak na skrzydłach. Nazajutrz godzinę wpatrywałem się w kartkę, którą mi dałaś. Dopiero potem wziąłem się w garść i wybrałem numer. Z napięciem oczekiwałem aż odbierzesz, choć wcale nie miałem pewności, że to zrobisz. Gdy w słuchawce rozbrzmiał twój łagodny głos, niemal odetchnąłem z ulgą. Plątał mi się język, co nie raz mi potem wypominałaś. Cudem wydukałem zaproszenie na kawę, na co się zaśmiałaś. Zaraz potem jednak zgodziłaś się, a ja miałem ochotę skakać z radości.

Nadszedł dzień spotkania z tobą. Po raz pierwszy od dawna się tak denerwowałem. Obawiałem się, że rozmowa ze mną cię znuży, bo co we mnie mogło być ciekawego? Byłem przecież jedynie nudnym korporacyjnym szczurem, o niezbyt ciekawym życiorysie. Długo wybierałem ubranie, by wywrzeć na tobie dobre wrażenie. Przyniosłem nawet kwiaty, choć nie wiedziałem, czy ci się spodobają. Przyszedłem, wystrojony i wypachniony, trzymając bukiet. Zobaczyłem cię pierwszy i natychmiast zacząłem iść w twoją stronę. Spojrzałaś na mnie z uniesionymi brwiami i wiedziałem, że przesadziłem. Mimo to taktownie przyjęłaś kwiaty, a ja pomyślałem, że sprawa nie była przegrana.

Wyglądałaś pięknie. Ciemne włosy wymykały się z koka, niebieskie oczy tak samo jak poprzedniego dnia promieniały radością i optymizmem. Rozkloszowana sukienka w barwie zieleni idealnie do ciebie pasowała. O dziwo, obraz dopełniały białe trampki. Nie wiem, dlaczego tak mnie zaskoczył ich widok. Może dlatego, że byłem przyzwyczajony do kobiet, które codziennie nosiły szpilki? Ale, co śmieszne, te trampki zdradziły jedną z twoich najważniejszych cech. Nie obawiałaś się oceny, wpierw liczyło się twoje zdanie.

Spotkaliśmy się raz, drugi, trzeci, aż w końcu straciłem rachubę. Nie miałem pojęcia, w którym momencie się w tobie zakochałem, wiedziałem jednak, że uwielbiam twój głos, śmiech, poczucie humoru, optymizm, upór... Czy była w tobie choć jedna rzecz, która mnie irytowała? Staram się coś takiego odnaleźć, ale teraz nie potrafię. Uśmiechałem się za każdym razem, gdy cię widziałem, śmiałem się, gdy ty się śmiałaś, a gdy płakałaś, próbowałem zrobić wszystko, by rozwiać smutek i przywrócić radość.

Po pięciu miesiącach znajomości byliśmy już razem. Nadal z pewnym zażenowaniem wspominam tę niepewność. Wiedziałem, że mnie lubisz i najpewniej czujesz to samo. Kiedy w końcu się odważyłem i spytałem, czy zostaniemy parą, ty tylko zapytałaś, dlaczego tak długo czekałem. Nie byłem i nadal nie jestem tak odważny jak ty. To zwlekanie stanowiło mój pierwszy błąd.

Z tobą wszystko zdawało się proste. Dbaliśmy o to, co udało nam się zbudować. Zaufanie i szczerość stały się fundamentem silnego uczucia. Nie oznacza to, że zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, ale teraz widzę, że kłótnie to część związku. Nie dało się przed tym uciec, poza tym one również były dowodem tego, że nam na sobie zależy. Kłóciliśmy się burzliwie, ale godziliśmy równie namiętnie. Najważniejsze, że żadne z nas się nie poddawało. Wystarczyło, że chwyciłaś mą dłoń, a wszystkie troski odchodziły w niepamięć. Nie raz i nie dwa zastanawiałem się, jak to robisz. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że chodziło o obecność ukochanej osoby obok. Tylko tyle i aż tyle.

W trzecią rocznicę związku zabrałem cię na plażę. Z dzikim piskiem pobiegłaś w stronę oceanu, a gdy zimna woda dotknęła twych stóp, odskoczyłaś od niej. Roześmiałem się, ale dołączyłem do ciebie. Chwyciłem cię w ramiona, a zaraz potem złośliwie wrzuciłem do wody. Oburzona rzucałaś w moją stronę inwektywami, a ja w końcu chcąc zakończyć tę tyranię obelg, pocałowałem cię. Jak zawsze pachniałaś mieszanką wanilii oraz truskawek. To niesamowite, jak ludzka pamięć przechowuje takie szczegóły.

Nasze ubrania ciężkie były od wody, ale mimo to zaproponowałem spacer. Kochałaś ocean, wydawał ci się ósmym cudem świata. Pasowałaś do tego krajobrazu. Szłaś tanecznym krokiem i pozwalałaś falom obmywać twoje nagie stopy. Wiatr rozwiewał ci włosy, ale nie przejmowałaś się tym. Przymknęłaś oczy. Ten obraz w mojej pamięci jest żywy, jakby to było wczoraj. Dla mnie to ty byłaś cudem, najważniejszym i najpiękniejszym.

Dlatego, kiedy zatrzymaliśmy się, uklęknąłem, wyjąłem z kieszeni pudełeczko kryjące pierścionek, otworzyłem je i spytałem, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uważnie obserwowałem twój wyraz twarzy. Niedowierzanie prędko przeszło w euforię, wydałaś z siebie dźwięk przypominający pisk i wiedziałem, że się zgadzasz. Wsunąłem pierścień na twój palec, po czym poczułem twoje usta na swoich. Ten wieczór i noc należały do najważniejszych w całym moim życiu. Gdy wschodziło słońce, siedzieliśmy na piasku. Obejmowałem cię i czułem, że nie istniał człowiek szczęśliwszy ode mnie.

Potem nastąpił ślub jak z bajki. Moment, w którym stałem przed ołtarzem i zobaczyłem ciebie, był tak nierealistyczny, że zacząłem sądzić, że znalazłem się we śnie. Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Biło od ciebie szczęście. Szłaś ciut zbyt szybko, zmierzając w moją stronę. Na twojej twarzy widniał uśmiech. Widziałem tylko ciebie. Goście ani otoczenie się nie liczyli. Gdy dotarłaś do mnie, uśmiechnąłem się równie szeroko jak ty. Dobrze pamiętam uczucie w twoim głosie, gdy wymawiałaś słowa przysięgi.

Pierwszych pięć lat naszego małżeństwa uważam za bardzo udane. Oboje mieliśmy swoje pasje i kariery, ale w tym wszystkim nie zapomnieliśmy o tym, co naprawdę ważne. Pamiętam każdy wieczór z tobą. Nawet takie drobiazgi jak wspólne sprzątanie czy kolacja nie wydawały się nudne. Bo byłaś obok. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej upewniam się w przekonaniu, że stanowiliśmy małżeństwo idealne. Ile to razy musiałem słuchać narzekań przyjaciół, że źle im, że nie układało im się z żonami. Szukali pocieszenia w alkoholu, a niektórzy posunęli się do zdrady. Do dziś nie jestem pewny, czy bardziej nimi gardziłem, czy było mi ich żal.

Potem wszystko się zepsuło. Marzyłaś o dziecku tak samo jak ja, ale nie mogliśmy go mieć. Oddaliliśmy się od siebie. Oboje poświęciliśmy się pracy. Żadne z nas nie miało już czasu na wspólną kolację, wyjście na spacer czy nawet wieczór przed telewizorem. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że między nas wkradła się monotonia i obojętność. Widziałem, że mniej się śmiejesz, a uśmiech to tylko wymuszona poza. Czułem, że to moja wina, że powinienem zrobić coś, byś wiedziała, że nadal cię kocham.

Tego samego dnia miejsce miała tragedia, która zniszczyła zarówno moje jak i twoje życie. Pokłóciliśmy się. Oboje powiedzieliśmy rzeczy, których nigdy nie powinniśmy nawet pomyśleć. Ale to moje słowa sprawiły, że czara goryczy się przelała.

Żałuję dnia, w którym cię poznałem.

To zdanie do dziś wraca do mnie w najgorszych koszmarach. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że naprawdę to powiedziałem. Spojrzałem na ciebie. Nie powstrzymywałaś już łez, a ja czułem, że zasługuję na potępienie. Podszedłem do ciebie, ale nie zdołałem nic powiedzieć, bo wybiegłaś z domu. Ostatnim, co słyszałem, było trzaśnięcie drzwiami. Walnąłem pięścią w ścianę. Oczywiście, żałowałem tego i musiałem przyłożyć lód. Ból fizyczny jednak był lepszy od psychicznego, a ten mnie wyniszczał.

Rozbrzmiała melodia dzwonka w telefonie. Nieznajoma kobieta powiedziała mi, że dzwoni ze szpitala na tej i tej ulicy. Miałaś wypadek. Stan ciężki.

Nie wiadomo czy pańska małżonka przeżyje dobę. 

Nogi się pode mną ugięły. W stanie ciężkiego oszołomienia wziąłem kurtkę, naprędce ubrałem buty, nie przejmując się niezawiązanymi sznurowadłami. Pobiegłem do samochodu, choć prowadzenie auta w tym stanie nie należało do moich najbardziej odpowiedzialnych pomysłów.

Wysiadłem z pojazdu, po czym pobiegłem jak w transie do szpitala. Zapytałem pierwszą napotkaną pielęgniarkę, gdzie cię szukać. Musiałem wyglądać kiepsko, ponieważ kazała mi usiąść, a sama poszła do recepcji. Zaraz wróciła i była tak miła, że zaprowadziła mnie do ciebie.

Krew już zaschła, byłaś tak blada, że się przeraziłem. Ale najgorsze nadeszło, gdy lekarz oznajmił, że doznałaś poważnego urazu głowy. Poczułem, że robi mi się słabo, świat wkoło zawirował i osunąłem się po ścianie.

Tak bardzo żałuję. Chciałbym cofnąć czas, sprawić, by ten dzień nigdy nie nastąpił. Ale nie potrafię, nie mam takich mocy. Schrzaniłem i wiem o tym.

A teraz śpisz od dwóch lat i nie mogę tego naprawić. Jedyne, co mi zostało, to wpatrywać się w twój cień. Oczy, w których dawniej widać było iskry radości, teraz pozostają zamknięte. Na bladej twarzy brak szerokiego uśmiechu. Z każdym dniem gaśniesz. A razem z tobą gasnę również ja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top