Niespodzianka
Siostra Mike, Julie.
Choć on uważał, że była jego starszym bratem. Wysoka kobieta z balejażem na głowie, ukrywającym pierwsze siwe włosy, w dodatku zazwyczaj były ukryte pod kaskiem. Nosiła dopasowane czarne spodnie oraz białe koszule, na jakie zarzucała kamizelkę odblaskową.
- Nie pieprz mi - syknęła do stojącego przed nią mężczyzny. - Te ściany powinny stać już od dobrych dwóch dni, jeśli jutro nie będą zakończone, to zostanę na nadgodzinach i pokaże wam, co oznacza prawdziwa praca.
Ben, bo tak mu było na imię. Jedyny odważny, który zdecydował się powiedzieć kierowniczce o opóźnieniu, podniósł hardo podbródek, na co kobieta przygotowała się na kontratak. Mężczyzna na niemal dwa metry, zawsze godził się na nadgodziny i jako jeden z nielicznych należał do tych pracowitych, mimo to postanowiła nie dawać mu forów. Ściany stawiali od dobrego tygodnia, non stop przesuwając termin zakończenia i opowiadając coraz to nowsze bajki.
- Powinniśmy doprowadzić to do końca za trzy dni. Mamy problem z dachem. Coś mi nie pasuje w tych planach - odparł.
Julie miała niecałe metr dziewięćdziesiąt wzrostu i mimo to musiała zadzierać podbródek, aby spojrzeć mężczyźnie w oczy, z niechęcią pomyślała, że podobało jej się to, ale szybko odrzuciła owe rozpraszające ją bzdety i wróciła do bycia twardą kierowniczką. Inaczej przyjdzie kilku kolejnych i nie skończą budynku jeszcze w tym roku, a był środek lata.
- Plany są dobre. Sprawdziłam je - odparła hardo. - Macie czas do jutra wieczora, inaczej wszyscy polecicie - powiedziała. Nie liczyło się, że Ben był jednym z lepszych pracowników. Plany były dobre i on powinien to wiedzieć, jako prowadzący grupę stawiających ściany. A jednak z nieznanych jej powodów szukał wymówki na lenistwo swojej ekipy. Tego nie była w stanie zaakceptować.
- Czasem powinnaś odpuścić, Julie - zaczął łagodnie. - Staramy się doprowadzić to do końca. Przecież wiesz...
- Wiem, że ty pracujesz, ale znam resztę - wpadła mu w zdanie. - Jutro wieczór.
- W porządku, Julie. - Zawsze używał jej imienia, kiedy starał się ją zmiękczyć. Nigdy nie działało, a on i tak nie przestawał. Do tego mały flirt i kosz. - Może dziś pójdziemy na miasto? Kilka drinków i kolacja.
- Kusząca kolejność - mruknęła, udając, że się zastanawia.
- Więc?
- Jak skończycie ścianę jutro przed południem, to nawet ci ją postawię - odparła zaczepnie i po pożegnaniu się, odeszła. Telefon w tylnej kieszeni zawibrował i rozbrzmiał kawałek Rihanny. Po sprawdzeniu kto dzwonił, odebrała:
- Co tym razem?
- Co ma być? - zapytał Mike. - Zadzwoniłem do mojej siostry.
- Właśnie - sparowała i odsunęła plastikową folię, przechodząc na dalszą część budynku, gdzie już wstawiali okna, w tym samym czasie, kiedy w innym pokoju jeszcze nie było wewnętrznych ścian.
- W porządku. Przejdę do sedna. Zapraszam cię na obiad.
- Mnie? Znaczy tylko mnie?
- Spotykasz się z kimś? - zapytał podekscytowany.
- Nie! - parsknęła śmiechem. - Mój facet jeszcze się nie urodził.
- Więc, o co chodzi?
- Kto jeszcze będzie na obiedzie? - Dumna przyglądała się pomieszczeniu, jakie powoli zaczynało wyglądać jak sypialnia. Zażyczyli sobie brąz ze złotą tapetą w kwiaty. Materiały czekały tylko na to, aby iż użyć i dodać kolorów wszechobecnej bieli oraz szarości.
- Rodzice oraz Laura.
- Po co? - zapytała prosto z mostu, aby nie bawić się w kotka i myszkę.
- Po prostu. - Zabrzmiał zestresowany.
- Masz coś nam ważnego do przekazania, to powiedz to teraz, a nie zmuszasz mnie do spędzenia czasu z matką - odparła ostro. Mike doskonale zdawał sobie sprawę, że ostatnimi czasy nie dogadywały się, można określić ich relację jako chodzącą bombę zegarową. Matka, jak to matka, pragnęła ślubu jedynej córki oraz dziecka, a Julie nie spieszyło się ani do jednego, ani drugiego. Całkowicie poświęciła się swojej pracy.
- Przyjdź i tyle, proszę.
- To jest związane z otworzeniem nowej filii twojej firmy w Niemczech? - zapytała spostrzegawczo, ponieważ ostatnimi czasy często wspominał o tym, podekscytowany rozwojem firmy.
- Przestań pytać! - sarknął zirytowany. - Wszystkiego dowiesz się w czwartek o siedemnastej.
- Nie może być sobota? - odparła zaczepnie.
- Proszę, przyjdź.
Jego słowa zaalarmowały ją o czymś złym, ale jej brat należał do wyolbrzymiających osób, więc zignorowała intuicję i wróciła do podziwiania wykonanych postępów.
Matka Mike, Cecilia.
Przeciętnie wyglądająca kobieta po pięćdziesiątce z obciętymi na chłopaka włosami w kolorze czerwonym, w ciemnej bluzie oraz dopasowanych dżinsach. Bez makijażu, ale ze złotymi kołami w uszach.
Szła ulicą w stronę domu z dwoma siatkami zakupów.
- Hej, mamuś! Pomogę ci. - Mike zrównał kroku z rodzicielką i odebrał od niej siatki.
- To tylko piwa dla twojego ojca, ciastka i mąka - odezwała się, ale nie oponowała przed pomocą syna.
- Już nanosiłaś się w życiu - powiedział i po złapaniu w jedną dłoń siatki, otworzył przed nią drzwi. Kobieta ze zdziwieniem spojrzała na syna, ale nie skomentowała jego dziwnego zachowania.
Przeszli koło drzwi sąsiadów w klatce, aż doszli do numeru osiem. To tam kiedyś mieszkał Mike. Tym razem kobieta otworzyła drzwi, dzięki trzymanym w dłoniach kluczom.
- Wchodź.
- Kobiety mają pierwszeństwo.
Cecilia posłała mu zszokowane spojrzenie, ponieważ nigdy nie był w stosunku do niej szarmancki, ale nie miała najmniejszej ochoty na wpadanie z nim w dyskusje, więc weszła pierwsza i nawet nie przejmując się zamykaniem drzwi, przeszła od razu do salonu.
- Mamy natręta - powiedziała do męża i opadła na kanapę.
- Co tym razem sprzedają? - zapytał Ian, ojczym Mike. Niewielki, barczysty mężczyzna, dorabiający do emerytury żołnierza w sklepie spożywczym. Czytał Mastertona i popijał go ostatnim zimnym piwem z lodówki.
- Mike nas odwiedził - udała podekscytowaną i włączyła telewizor, szukając interesującego, i niepowtórzonego po raz enty serialu, co było niemal niemożliwe.
- Hej! - Do salonu wszedł Mike z piwem w ręku. Podał go ojczymowi.
- Dzięki. Co tam słychać? - Odłożył książkę, skupiając całą swoją uwagę na chłopaku.
- W porządku. Wpadłem tylko na chwilę, aby zaprosić was na obiad w czwartek o piątej.
- To miło z twojej strony! - powiedział zadowolony Ian. Cecilia milczała, przerzucając kanały. - Może powinniśmy coś przynieść?
- Nie ma takiej potrzeby. Wszystkim się zajmę.
Jego matka prychnęła, choć nie byli pewni, czy ze słów syna, czy z rozgrywającego się na ekranie show.
- Na pewno? Może przyniesiemy jakieś ciasto, czy...?
- Wszystko jest pod kontrolą - odparł.
- Jakiś konkretny powód obiadu? - zagadała matka i zerknęła na syna.
- Nic takiego. Po prostu pomyślałem, że dawno nie robiliśmy nic razem. Ja mam urwanie głowy u siebie, sezon letni dla Julie to koszmar i trudno jej się wyrwać.
- Julie znalazła czas? - Cecilia na wspomnienie córki zmarszczyła w złości brwi. Wyrodna córka, która nie chciała spełnić marzeń starej matki.
- Chyba tak. Poprosiłem ją o to.
- Jestem zaskoczona. - Po tych słowach wróciła do oglądania telewizji.
- Kolejna rzecz w listy zrobiona, muszę iść dalej. To do zobaczenia w czwartek.
- Skoro tak mówisz. Odprowadzę cię do drzwi - odezwał się Ian.
- Nie wstawaj. Powinieneś się oszczędzać.
Cecilia ponownie prychnęła. Nie skomentowali tego.
- No dobra.
- Na razie!
Kiedy tylko usłyszeli trzask zamykanych drzwi, Ian złapał za książkę, a Cecilia odwróciła się w kierunku męża ze słowami:
- Coś z nim jest nie tak.
- Wydaje się w porządku - zerknął na nią znad wciągającej sceny, rozgrywanej w słowach i jego wyobraźni.
- Nigdy nie pomagał mi w noszeniu zakupów. Na pewno coś zmajstrował. Zapewne dzieciak w drodze i oby z tą samą kobietą - powiedziała konspiracyjnie przyciszonym tonem.
- Mike kocha Laurę - zapewnił ją. - I nawet jeśli Laura jest w ciąży to co? Są szczęśliwą parą.
- Oj tam! - Machnęła na niego ręką i wyszła z pomieszczenia. - Z tobą się nie dogadam - mruknęła pod nosem w drodze do kuchni.
- Poproszę piwo! - krzyknął.
- Przyniosę ci, jak się okaże, że nie ma dziecka w drodze!
Ian roześmiał się, rozbawiony domysłami oraz postawą żony. Dzięki jej bujnej wyobraźni oraz szukaniem wszędzie spisku nigdy się z nią nie nudził.
Dziewczyna Mike, Miley.
Szatynka z prostą grzywką, z kolczykiem obok wydatnych ust oraz turkusowymi oczami. Zazwyczaj nosiła baleriny do kwiecistych sukienek, a w zimę zakładała do nich kolorowe rajstopy oraz skórzane botki.
Tego dnia miała na sobie białą sukienką bez ramion w żółte irysy i bosa siedziała na kanapie, wybierając kolor lakieru do paznokci.
- Obiad? Dlaczego? - zapytał zaciekawiona, nagłą decyzją Mike i odłożyła czerwoną fiolkę, decydując się na błękit.
- Mam kilka słów do powiedzenia i po prostu chce, aby wszyscy byli przy tym - odpowiedział. Pod wpływem jego słów na jej usta wpłynął szeroki uśmiech, a w głowie rozbrzmiały kościelne dzwony. Co innego mogło to oznaczać jak nie oświadczyny? Zaprosił rodziców i siostrę, którzy jako jedyni z rodziny byli ważną częścią jego życia. Może i marzyła, aby stało się to w bardziej romantyczny sposób niż obiad, tym bardziej nie sam na sam, ale nie mogła narzekać. W końcu Mike sprawił jej wiele niespodzianek, czasami bez powodu, że mogła ten jeden raz przymrużyć oko.
- Tak się cieszę, że spędzimy trochę czasu z twoją rodziną! - powiedziała podekscytowana i wysłała mu buziaka, po czym zaczęła nakładać lakier na paznokcie.
- Jak u ciebie w pracy, kochanie? - zapytał, podchodząc do kanapy.
- W porządku - odparła.
- Wiesz, że cię kocham. - Cmoknął ją w czubek głowy, przez co przekroczyła linię i pomalowała skórę.
- Mike! - syknęła i odepchnęła go od siebie.
- I tak świetnie wyglądasz, Millie - powiedział rozbawiony jej wzburzeniem.
- A ty powinieneś wreszcie się wyspać i pójść do fryzjera.
Spoważniał na jej słowa, ale ona nie była w stanie tego zauważyć, ponieważ całkowicie skupiła się na wykonywanej czynności.
- Tak też zrobię, jeszcze przed czwartkiem, kochana. Papa. - Tym razem pocałował ją w ramię, a przygotowana na to Miley nawet nie drgnęła.
- Papa.
Kiedy tylko opuścił mieszkanie, złapała za telefon. Z ledwością odblokowała go, starając się nie zepsuć paznokci. Kupił jej nowe lakiery, więc zdecydowała się nie iść do specjalistki i pokazać mu, że używa jego prezentu.
Wybrała numer do przyjaciółki.
- Hej!
- Hej! Masz czas? - Nie mogła opanować wysokich tonów wydobywających się z jej ust. Po prostu kipiała z radości.
- Mam, co się stało? - zapytała Laura, jej najlepsza przyjaciółka.
- Mike chce mi się oświadczyć! - wypiszczała, niemal podskakując na kanapie.
- Gratuluję! Nareszcie zebrał się na to!
- Wiem! Co ja mam teraz zrobić? Muszę wybrać zniewalającą kreację!
- Zakupy? - zapytała.
- Zawsze i wszędzie! W takim razie powinna zmyć paznokcie i zrobić to we właściwy sposób - mruknęła, przyglądając się swojemu dziełu i kiedy Laura rozprawiała na temat zaręczyn, panieńskiego, ślubu i innych planów, Miley nagle olśniło.
- Gdzie jest pierścionek?!
- No właśnie! Już szukałaś? - podążyła tym tropem.
- Właśnie nie. Na razie! - zdecydowała, że musi znaleźć pierścionek, nim Mike wróci do domu. - Muszę się za to zabrać.
Rozłączyła się i pełna determinacji przeszukała każdą szufladę, szafkę, pudełko, nawet po butach, dokumenty, kosmetyczki, kieszenie marynarek i spodni. Nic. Brak śladu małego pudełeczka. Małej nadziei i światełka na nowej drodze życia. Wielki brylant w białym złocie, o jakim marzyła od kilku miesięcy, ale na próżno. Mike nawet nie wspomniał o przyszłości, czy nie dał jej poszlaki, aby zaczęła myśleć, iż coś planuje. Jednak tego faceta ciężko było przejrzeć. Jeśli nie chciała czegoś powiedzieć, to zabrałby to do grobu. Nieważne jakich cielesnych, wyuzdanych tortur na nim użyła, nie puścił pary z ust.
Z westchnieniem opadła z powrotem na kanapę, będąc pewna, że zabrał pierścionek ze sobą do pracy. Musiała poczekać do czwartku. Ta myśl jeszcze bardziej ją zirytowała, więc aby zaprzestać katuszy, zabrała się za zmywanie lakieru i zastanawiała się, która kosmetyczka mogłaby mieć wolną chwilę w dzień przed obiadem.
Mike. Po prostu Mike.
- Muszę coś ogłosić. - Wszyscy spojrzeli na niemrawo uśmiechającego się Mike. Wstał, odsuwając krzesło, na co Miley zachichotała podekscytowana, przygotowując się na oświadczyny. Tak! Tak! Tak! Piszczała w myślach, słysząc kościelne dzwony. Kupiła czarną sukienkę do ziemi z białymi kwiatami, w uszach wisiały długie złote kolczyki, a paznokcie błyszczały brokatem.
- Mów, Mike - go ojczym i złapał w dłoń szklankę w połowie zapełnioną whisky.
- Ostatnimi czasy spędzałem dużo czasu w pracy, brałem każde możliwe zlecenie i spędzałem za mało czasu z wami, z tobą... - Spojrzał na swoją dziewczynę z rozczuleniem.
- Nic się nie stało. Na pewno miałeś swoje powody. - Mrugnęła do swojej przyszłej bratowej. Na co ta odpowiedziała uśmiechem. Rozmawiały przez telefon przez chwilę, kiedy to Miley już nie wiedziała, gdzie mogłaby znaleźć pierścionek, a rozpraszanie myśli nową kreacją oraz makijażem, nie pomogło. Zadzwoniła do Julie. Była bardzo blisko z Mikiem. Mogła wiedzieć co nieco na temat planowanych zaręczyn.
- Właśnie na ten temat pragnę z wami porozmawiać. - Złapał dłoń Miley w swoją i ścisnął, pragnąc dodać sobie otuchy. Słowa ugrzęzły mu w gardle i napęczniały, nie pozwalając, aby cokolwiek wydobyło się z nich. Myśli plątały się, a oczy niemiłosiernie piekły. Ten moment nadszedł, nie mógł odwlekać go ani dnia dłużej. Musiał wydusić to z siebie, nim miał odwagę i nie było za późno. Ludzie znikali. Szanse ulatywały wyrywane z dłońmi przez bezduszne podmuchy życia.
- Śmiało, kochany - popędzała go niecierpliwie, oczekując pierścionka, jakiego nie znalazła. Musiał trzymać go w kieszeni, zostawić w pracy albo dopiero wczoraj odebrał go od jubilera, kiedy to wyszedł po południu na miasto. Tak podejrzewała. Nie widziała innego wyjścia. Dlatego też nie upierała się, aby z nim pójść.
- Cztery tygodnie temu zdałem sobie z czegoś sprawę - zaczął. Odchrząknął, słysząc swoją chrypkę spowodowaną zdenerwowaniem. Wszyscy w napięciu oczekiwali na rozwinięcie, a on budował w sobie siłę, aby nie zrezygnować. - To był przełomowy moment w moim życiu.
- Oh! Kochany... - mruknęła poruszona jego słowami Miley.
- Przepraszam, że to tak długo odwlekałem.
- Co takiego odwlekałeś? - zapytała, patrząc na niego iskrzącymi radością i skradającymi się do nich łzami.
- Tak, jak mówiłem, zdałem sobie sprawę z czegoś i musiałem spędzić każdą wolną chwilę na pracę, aby odłożyć pieniądze - zmierzał do sedna okrężną drogą.
- Wiem. Ostatnie weekendy spędziłam sama - odparła uprzejmie, mimo słów raczej brzmiących jak oskarżenie.
- Przepraszam cię za to. Teraz spędzę z tobą każdą wolną chwilę, zrezygnowałem z pracy. - Westchnął i opuścił ramiona, jakby zrzucił z siebie ciężar i nareszcie mógł odpocząć.
Julie skrzywiła się, nie rozumiejąc, co właśnie się stało. Jej domysły okazały się błędne. Mike nie dostał awansu ani nie przeniesiono go, po prostu się zwolnił. Nic nie trzymało się kupy.
- Znalazłeś lepszą? - wtrąciła się Cecilia.
- Nie. Nie muszę.
- Już masz drugą pracę - wysnuł wniosek Ian i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Wiedziałem, że ty zawsze sobie poradzisz. - Roześmiał się, jakby opowiedział śmieszny żart i upił łyk alkoholu.
- Nie.
- Mike, mów co się dzieje? - odezwała się Miley, zirytowana całą grą słów.
- Tak jak mówiłem, zdałem sobie z czegoś sprawę... - Wsunął dłoń do kieszeni, zaciskając dłoń na przedmiocie.
- Przestań odciągać i po prostu powiedz to - przerwała mu i oczekiwała, aby wydusił z siebie, co takiego siedziało w nim już od dłuższego czasu. Tym bardziej pragnęła, aby wyciągnął z kieszeni pierścionek i klęknął przed nią.
- Mam raka żołądka, płuc oraz jelit. Złośliwy. Nie do wyleczenia. Został mi góra miesiąc życia - powiedział na jednym tchu i zamknął oczy, oczekując wybuchu. Czas się nie zatrzymał, świat nie skończył, a jego serce nie rozbiło się na milion kawałków. Jeszcze nie. Nawet mimo świadomości, że właśnie zniszczył komuś życie, spełnił kogoś najgorszy koszmar oraz zawiódł kogoś. Nie mógł tego znieść. Śmierć mogłaby nadejść i za chwilę.
Wyjął z kieszeni papier. Nie pierścionek, ani skan dziecka z inną kobietą czy nową umowę o pracę.
- Wczoraj poszedłem na wizytę. To są wyniki. - Jego matka jako pierwsza ruszyła się z miejsca. Wstała i złapała za kawałek kartki. - Umieram.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top