Nauka
Czekałem z tym od jakiegoś czasu.
To znaczy od dobrych dwóch lat. Za każdym razem, kiedy to już myślałem, że cię kocham, że jesteś tą jedyną, coś wybijało nie z rytmu, coś wewnątrz powstrzymywało mnie przed tym, albo po prostu w życiu działo się zbyt wiele. Choroba ojca, problemy w pracy, nasza kolejna kłótnia. To znaczy bardziej twoja. Ja nigdy nie podniosłem na ciebie głosu, zawsze cierpliwie wysłuchiwałem twoich oskarżeń, patrząc na twoje łzy i starając się je zrozumieć. Od zawsze miałem problem z uczuciami i wyrażaniem ich. Wiele dziewczyn przed tobą, jak i ty sama, nazywaliście mnie bez serca. Kiedyś tak było.
Należysz do tego typu kobiet, które biorą. A ja uwielbiałem dawać, więc pasowaliśmy do siebie idealnie. Mimo to wciąż miałem wątpliwości. W końcu jesteśmy jak ogień i woda. Ty seksowna, wybuchowa, toksyczna, jak mówili moi znajomi, a ja przeciętnie wyglądający, spokojny, wręcz neutralny.
Wiele razy wracałaś do domu wstawiona i rzucałaś się na mnie spragniona bliskości. Kiedy odmawiałem, przecież nie wykorzystam pijanej kobiety, wykrzykiwałaś oskarżenia o zdradzie, braku miłości.
Tak. Nigdy nie odpowiedziałem na twoje kocham cię. Bolało cię to, a mimo to trwałaś przy moim boku, wracałaś w moje bezpieczne ramiona. Zasłużyłaś na moją miłość. Brzmi to niedorzecznie. Tak jakbym decydował, w kim się zakocham. Obliczał, rozpisywał za i przeciw, a przecież to tak nie działa. Mimo to właśnie tak ze mną było. Rozmyślałem o nas milion razy. Nigdy mi się to nie nudziło. W końcu nie należysz do nudziar, wręcz przeciwnie. Szalona kobieta z mnóstwem pomysłów. W większości niedorzecznych. Dodałaś kolorów do mojego nędznego, beznamiętnego życia.
Przyszłaś do mnie na kolację Wigilijną. Nie jestem zaskoczony twoim stanem oraz ubiorem. Pijana w ciemnych dżinsach, białym topie, bluzie od dresu oraz adidasach.
Mama nie ukryła swojego oburzenia, ale ty od razu postawiłaś sprawę jasno.
– Taka już jestem, proszę pani.
Szczera. Moi przyjaciele lubią ją za to i nienawidzą w tym samym czasie.
Zasiedliśmy do stołu, zjadłaś swój opłatek, mówiąc, że nie jesteś katoliczką i nie podzielisz się nim z innymi. Pochwaliłaś barszcz z uszkami i nawet poprosiłaś o dokładkę, co nieco udobruchało moją mamę. Tata od samego początku milczał i z dystansem przyglądał się tobie.
Nie ważne, co oni myślą. Liczymy się tylko my.
Mama z uśmiechem przyniosła na stół talerze pełne jedzenia. Dwanaście potraw. Jakimś cudem nawet ruszyłaś się z miejsca i jej pomogłaś. Nie spodziewałem się tego. Świąteczny cud, zażartowałem w myślach i pomyślałem, że jesteś warta. Mimo kilku niedoskonałości kocham cię. Mimo że pewnie nie jeden raz mnie skrzywdzisz, jesteś warta, abym ci to wyznał, abym wystawił swoje serce na rany, na jakiekolwiek uczucia. W końcu i ja raniłem ciebie. Miłość to nieustanne cierpienie wielu powtarzało. A więc zburzyłem mur wokół serca i otworzyłem swój umysł na nowe myśli i doznania. Kocham. To zobowiązywało.
Zasiedliśmy, zjedliśmy, rozmawialiśmy o nas. W końcu niewiele zdradziłem rodzicom, a twój stan otworzył przed nimi wrota do wszelkich sekretów. Zawsze po alkoholu stajesz się otwarta i jakimś cudem bardziej szczera. Po alkoholu moi przyjaciele nie mogli cię znieść. Tak jakby procenty otwierały wrota do głęboko skrywanych demonów. Wspominałaś, naśmiewałaś się, komentowałaś. Gorycz z samych czeluści wychodziła z ciebie i rozdawałaś ją wokół, a jak ktoś nie chciał jej przyjąć, wylewałaś ją na niego. Co najważniejsze w tym całym galimatiasie rozbawiałaś mnie swoją bezpośredniością. Dzięki tobie czułem więcej.
Te myśli sprawiły, że skinąłem mamie. Ona wiedziała, co to oznacza. Przyniosła tacę. Trzynasta potrawa, jak żartowała, kiedy opowiedziałem jej o moim pomyśle na zaręczyny. Zabrała pusty talerz sprzed twojego nosa i postawiła tacę przed tobą z małym bordowym pudełeczkiem na środku.
Spojrzałaś na mnie niczym zranione zwierzę. Nie zrozumiałem. Może to ty nie zrozumiałaś?
Musiałaś, ponieważ kiedy ukląkłem na jedno kolano, twoja mina się nie zmieniła. Jedynie w oczach stanęły łzy. Nie cieszysz się? Sam sobie zadałem to pytanie, nie mając odwagi poznać prawdy.
– Otworzysz?
Zakryłaś usta dłonią i oparłaś się o stół, odwracając ode mnie wzrok, po chwili wróciłaś i z widoczną niechęcią otworzyłaś pudełeczko. Białe złoto, trzy karaty, na pewno twój rozmiar. Odłożyłaś pudełeczko. Zauważam, że nie oddycham, że całe napięcie odebrało mi tą możliwości, mięśnie bolą mnie od nieustannego napinania ich, czuję palący wzrok rodziców i chcę się rozpłakać, ponieważ widzę odpowiedź w twoich oczach, w twojej postawie. Nie potrzebuję słów, a jednak pragnę je usłyszeć.
Czuję tak wiele i to mnie przytłacza. Zaczynam żałować, że się otworzyłem. Tym bardziej przed widownią.
Tata odchrząknął, chcąc mnie ponaglić. Czy powinienem? Czy chcę znać odpowiedź?
– Wyjdziesz za mnie? – pytam, a ty z bólem w oczach wstajesz i bez słowa wychodzisz. Słyszę, jak w pośpiechu zakładasz kurtkę. Mama trąciła mnie, to wybudziło mnie z letargu. Może jeszcze mam szansę.
Kocham cię za smutek, za depresyjność, zmienność, wrogość, dodajesz mi smaku do życia. Uczuć, jakich za wiele nie posiadam. Jesteś moim zapalnikiem i chcesz zniknąć. Nie możesz! Nie pozwolę!
Staję obok ciebie, kiedy to zakładasz adidasy.
– Dlaczego?
– Dlaczego?! – Zawsze krzyczysz, kiedy cię irytuję. Dlaczego cię irytuję? – Kurwa! Dwa pieprzone lata i nie mam pojęcia, na czym stoję, a tu nagle poznaję twoich rodziców i wyskakujesz z pierścionkiem zaręczynowym! Co jest z tobą nie tak?!
Na pewno wyglądam jak debil z otwartą buzią, wsłuchując się w twoje słowa z niezrozumieniem.
– Kocham cię draniu! Tak! Draniu! – dodajesz. Wiesz, że nie rozumiem, więc tłumaczysz. – Twoi przyjaciele uważają mnie za wywłokę, za betonowe buty dla ciebie, ale to ty jesteś nimi dla mnie! Przez ciebie nie mogę ruszyć do przodu!
– Dlaczego? – w końcu wykrztusiłem z siebie, choć czułem ogromną gulę w gardle.
– Bo mnie nie kochasz!
– Może wyjdziemy na dwór?
– Chciałam być kochana, nic więcej. Nie jesteś w stanie mi tego dać, więc spadaj bezduszny draniu!
Zapragnąłem zaprzeczyć. W końcu zdecydowałem się na wyznanie uczuć, na zaprzestanie tortur. Moich, jak i twoich. Czemu tego nie widzisz?
– Nawet nie jesteś w stanie obronić się przede mną. Powiedzieć, co czujesz.
– Kocham cię – wykrztusiłem.
– A to ci niespodziewane kłamstwo. – Nie uwierzyłaś mi. Nie jestem zaskoczony. Zapewne sam sobie bym nie uwierzył. W tych dwóch słowach zabrakło stanowczości, pewności, uczucia. Jak niby mam to zrobić? Tak wiele mi brakuje. Wciąż się uczę. Dzięki tobie i dla ciebie. Nie dasz mi szansy?
– Kocham cię.
Widok twojego zaskoczenia napełnił mnie satysfakcją. Nie spodziewałaś się mojej upartości.
– Udowodnij – warknęłaś.
– Pierścionek czeka. – Obietnica wspólnej przyszłości. Czego chcesz więcej?
– Pierścionek to jedynie zasobność twojego portfela, nic więcej.
Kiwnąłem głową.
– Daj mi chwilę.
Wróciłem do salonu, gdzie od razu przywitały mnie pytające spojrzenia rodziców. Bez słowa podszedłem do barku, skąd wyjąłem butelkę wódki.
– Dzisiaj jest Wigilia – zaprotestowała moja matka.
– Co z tego? Tam czeka miłość mojego życia – warknąłem. Wiedziałem, że słuchasz, że z ekscytacją czekasz, aż powiem więcej. Znam cię. Kochasz dramę, więc czemu pokochałaś mnie? Nudziarza. – I nie będę się powstrzymywać i zasłaniać tradycją, policją, kulturą osobistą i innymi bzdetami!
– Co ty wygadujesz?
– Wychodzę! Dowidzenia! – oznajmiłem ostatnimi resztkami dobrego wychowania, jakie tliły się we mnie i wyszedłem. Po drodze wsunąłem buty na nogi, złapałem cię za dłoń i z pierścionkiem w mojej kieszeni powędrowaliśmy krętymi schodami na dół. Gdy wyszliśmy na rześkie powietrze, wreszcie się odezwałaś. To znaczy, z początku wybuchłaś śmiechem. Głośnym, radosnym, zaraźliwym. Dołączyłem do ciebie.
– Daj! – Odebrałaś ode mnie butelkę i nieco się krzywiąc, upiłaś spory łyk. Podałaś mi, a ja bez zastanowienia wykonałem ten sam ruch. Alkohol spłynął mi w dół gardła wraz z goryczą słów i odrzucenia. W końcu wyszliśmy razem. Tylko to miało znaczenie.
Piliśmy na ulicy. Z podekscytowaniem i dziko bijącym sercem ukradliśmy kolejną butelkę ze sklepu. Z tobą wtuloną w mój bok, przeszłem niemal pół miasta, rozmawiając o przyszłości i omijając przeszłość. Wskoczyłaś do wózka z Tesco i kazałaś mi pokazać świat.
Kochaliśmy się na ławce w parku. Pierwszy raz poczułem znacznie więcej niż ciepło twojego ciała i orgazm. Poczułem się znacznie bliżej twojego serca, a także poczułem swoje.
Czy to było tą trzynastą potrawą, o jakiej rozmawiałem z matką? Miłość? Szaleństwo? A może jedno i drugie? Nie mam pojęcia.
Dopiero się uczę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top