Spaleni

Ten tekst napisałam na konkurs kryminalny Zielonej Sowy. Niestety nie udało mi się dostać do dziesiątki zwycięzców, których teksty ukażą się w antologii. Ale przynajmniej mogę teraz się nim z Wami podzielić tutaj. Zwycięzcom oczywiście gratuluję i czekam na ukazanie się ebooka! :)

Trup śmierdział tak, jakby ktoś oblał zepsute mięso z kurczaka miodem i mocno przypalił. Ciało przypominało rozżarzony węgiel z grilla. A ja zdałem sobie wtedy sprawę, że nie zjadłem cholernego śniadania.

— Byli technicy? — Kiwnąłem głową na mojego partnera, Johna, który przypatrywał się zmasakrowanym zwłokom z rozdziawioną miną. Amatorszczyzna.

— Pobrali tkankę do analizy, ale na wynik na pewno poczekamy kilka godzin — odparła spokojnie Tiana.

Świetnie zaczął się ten dzień. Wezwanie do spalonego truposza i węsząca przy nim była. Obrzuciłem ją wrogim spojrzeniem. Blond włosy miała związane w kitkę, a jej garniak zupełnie zniknąłby w panującym mroku, gdyby nie biała koszula. Nic a nic się nie zmieniła. Tylko skąd, u licha, się tu wzięła?

— Od kiedy federalni kręcą się przy pierwszych lepszych trupach?

— Od wtedy, kiedy podejrzewamy, że była to robota kogoś wysoko postawionego. — Tiana, jak zwykle nieustępliwa, skrzyżowała ramiona na piersiach i zmarszczyła brwi. — Parę godzin temu kamera zarejestrowała w okolicy tego magazynu senatora Brooksa. To oczywiste, że znalazł się w kręgu podejrzanych. Wysłali mnie i Jeda.

— Tego cholernego nieudacznika?

— Ja to wszystko słyszę, Hudson — burknął ni stąd, ni zowąd mężczyzna, przyglądający się zwłokom równie intensywnie co John. Nie zauważyłem go wcześniej. — Odpuść. Tiana jest ze mną szczęśliwa.

— Mam gdzieś wasze życie prywatne — skłamałem.

Wciąż mnie to bolało. Byliśmy z Tianą parą przez sześć lat, dopóki nie odkryłem, że spotykała się z kimś na boku. Tym kimś okazał się cholerny Jed. Miałem prawo się wściekać i używać słów mniej lub bardziej wulgarnych w ich kierunku. Szczególnie kiedy wpierdzielali mi się w robotę. To był cios prosto w...

— John, dawaj mi tu rękawiczki, już.

Partner jakby na moment się ocknął, podszedł kilka kroków po wskazane przeze mnie narzędzie pracy, po czym podrzucił mi nad truchłem niebieską, gumową kulkę. Parę jednorazówek.

— Hudson, na miłość boską, nie możesz poczekać na wyniki? Już musisz dotykać trupa? — zapytała zirytowana Tiana, jednak nijak nie powstrzymała mnie od założenia rękawiczek i dotknięciu klatki piersiowej ofiary.

— Widzicie to? — Wskazałem odpowiednie miejsce. — Jest drobne wgłębienie, z którego wcześniej wydobywała się krew. Nasz trupek został dźgnięty nożem w serce, a potem podpalony.

— Hudson, skąd...?

— Daruj sobie, Tiano — przerwałem, zanim zdążyła sformułować konkretną frazę. — Można uznać, że jesteś moją inspiracją.

— Humor cię jak zawsze nie opuszcza...

— Przywykłem — dodał John. Niemal natychmiast zgromiłem go wzrokiem.

Ten to ma tupet, tak się typkom z FBI podlizywać. Jeszcze IM konkretnie...

Westchnąłem i zacząłem dalej badać ciało. Podobne wgłębienie na szyi. Tym samym przedmiotem. Prawdopodobnie mały nóż do warzyw albo scyzoryk. Rany cięte nie były może wielkie, jednak głębokie. Jakby ktoś z ogromną precyzją, ale i furią zadał te ciosy, a potem, bojąc się konsekwencji, ukrył tu tego tajemniczego ktosia i go spalił. Albo najpierw spalił, a dopiero potem ukrył. Wszystko jedno. W każdym razie mamy do czynienia z morderstwem.

Inne elementy trupa rzucały coraz to nowsze światło na sprawę. Jego nienaturalna poza, lewa ręka umieszczona pod tyłkiem, wydawała się za bardzo podejrzana. Dzięki głupocie kogoś, kto umieścił tu ciało, odkryliśmy złotą obrączkę (gdybym tylko mógł ją zdjąć...) i klucze do magazynu.

— Jed, może byś się wreszcie do czegoś przydał — nie mogłem się powstrzymać, żeby mu dopiec — i sprawdził, czy te klucze pasują do kłódki tego konkretnego magazynu.

— Bo ja nic nie robię, tak? — zgadywał oburzony.

— Dokładnie. Poza kradnięciem cudzych narzeczonych. A teraz bierz te klucze i nie próbuj mnie denerwować.

— Hudson — sapnęła Tiana ostrzegawczo, ale zupełnie to zignorowałem. To zgnojenie jej obecnego faceta przyniosło mi wiele satysfakcji. A wciąż przecież skupialiśmy się na pracy, prawda?

— John, przejrzyj razem z resztą magazyn — wydawałem dalej polecenia. — Ty jak nikt inny masz oko do nietypowych przedmiotów.

— Jasne, porozglądam się.

— A ja? Mam jakieś zadanie specjalne, detektywie? — zapytała moja eks pełna sarkazmu i jadu.

— Tak. Możesz zamknąć mordę, próbuję się skupić. — Uśmiecham się szyderczo.

— Nic się nie zmieniłeś, Hudsonie.

— I vice versa — wymamrotałem pod nosem.

Wróciłem znowu do wgłębienia przy sercu. Chociaż może nie powinienem tego robić, wsadziłem w nie paluchy. Krew przy wylocie wyschła, ale im dalej w las, tym...

— Jesteś takim samym aroganckim, cynicznym, pozbawionym ludzkich emocji... — wyliczała Tiana.

— Skończ.

— ...kompletnym wrzodem na tyłku. — kontynuowała. — Jak myślisz, dlaczego cię zdradziłam? Bo miałam już cię dość. Nie okazywałeś mi wsparcia, kiedy tego potrzebowałam, z dnia na dzień stawałeś się coraz bardziej zimny w stosunku do mnie...

— Klucze pasują, ale do magazynu obok — wtrącił Jed.

— Ruszcie się, morderca jest gdzieś tutaj. Albo przynajmniej współwinny — powiedziałem stanowczo. — I zanim zapytasz, Tiano — zwróciłem się bezpośrednio do kobiety — skąd to wiedziałem, to zamiast spędzać czas na niepotrzebnym paplaniu, pogrzebałem w trupie. Krew jest jeszcze ciepła wewnątrz, pod zwęglonymi płatami skóra jest jeszcze mocno różowa, a to oznacza, że ciało spalono na chwilę przed wezwaniem gliniarzy.

Niczego więcej nie oznajmiając, wyszedłem z magazynu i podszedłem do tego, do którego pasowały klucze. Słońce mocno przygrzewało. Na asfalcie można było wyczuć zapach benzyny. Rozejrzałem się dookoła po kontenerach i ścianach pobliskich budynków. W tym miejscu nie było kamer. Ale żeby wyjść z tego labiryntu, trzeba obejść parę podobnych składów. Tam już znajdował się monitoring. I to pewnie tam złapano tego senatora, o którym wspominała Tiana. W takim razie truposza spalono tutaj, a potem zawleczono do środka i ułożono tak, aby nie znaleźć istotnych rzeczy od razu.

— Wiecie może, kto zadzwonił na 911? — Kto by nie wiedział, jeśli nie federalni. Mieli lepsze sprzęty namierzające.

— Zabezpieczono telefon, należał do ofiary, odciski palców... — podjęła wyjaśniania moja była.

— Tak, tak, czekać na wyniki z laboratorium. Ale kto?

— Głos należał do kobiety.

Ha, to ciekawe. Być może zdążę jeszcze skoczyć na jajecznicę z bekonem do jakiejś obskurnej jadłodajni. Ta sprawa nie może być aż tak prosta.

— Otwieraj — nakazałem Jedowi, który już bez zbędnych komentarzy wykonał polecenie.

— Hudson, poczekaj — poprosiła Tina.

Im dłużej zwlekaliśmy, tym bardziej narażaliśmy się na to, że winny ucieknie. Jednak przystanąłem i spojrzałem na agentkę raz jeszcze. W porannych promieniach włosy kobiety przypominały złoto, a jej skupiony wyraz twarzy na tym, co przekazywano jej do specjalnej słuchawki, przypomniał mi, dlaczego kiedyś byłem w niej na zabój zakochany. I że mi przeszło, kiedy dowiedziałem się, że doprawiała mi rogi z kolegą z pracy. To niezwykle interesujące, jak szybko miłość może zmienić się w nienawiść.

— Jasne, zrozumiałam. Bez odbioru — odpowiedziała do kabla. — Mamy senatora Brooksa. Zażądał adwokata, a to znaczy, że jest zamieszany. Możesz już stąd zjeżdżać — zwróciła się tym razem bezpośrednio do mnie.

— To dobrze, macie jednego winnego. Idę po drugą.

Kończąc te przepychanki z eks, wchodzę wreszcie do magazynu. Najprostszy scenariusz — to pewnie żona ofiary, ona zabiła, pomógł jej kochanek, czyli senator.

— Możesz już wyjść. I tak jesteście spaleni. I to gorzej niż ten, którego znaleźliśmy tuż obok — wykrzyczałem, a echo moich słów odbiło się po prawie pustym wnętrzu.

Zza starej kanapy wyłonił się czubek kobiecej głowy i lufa pistoletu. Rozszerzyłem delikatnie kąciki ust.

— Daj spokój, na zewnątrz są uzbrojeni gliniarze, kręcą się też tu federalni przez twojego kochanka, a raczej przez to jak wysoko jest postawiony... — powiedziałem pełen politowania. — No i mam kamizelkę, jak nie trafisz mnie w łeb, to resztę da się przeżyć.

— To nie mój kochanek... To mój mąż. — Usłyszałem roztrzęsiony, znajomy głos. — Ukrywam się tu przed nim. Zabił mojego brata.

— Natalie?

Przez chwilę nie chciałem w to wierzyć. Poznałem ją kilka tygodni temu, w barze. Pamiętam, że narzekała na swojego męża, ja na byłą i że wypiliśmy więcej, niż faktycznie byliśmy w stanie, przez co urwał mi się film. Obudziłem się rano obok niej. Zaraz po tym powiedziała, że to błąd i wyszła. A za parę dni wróciła. Od tamtej pory widywaliśmy się co piątek. Kiedy jej nie było czułem się jak kretyn, jak Jed 2.0. Przy niej z kolei zapominałem o bożym świecie, o całym tym gównie z Tianą, nie spędzałem już całego dnia na rozwiązywaniu spraw. Mogłem się... zrelaksować.

Widząc jej zapłakane, niebieskie oczy, potarganą fryzurę i drżące ze strachu ciało, zdałem sobie sprawę, w jakim bagnie się znajdowała. To był akt desperacji.

Jednak nie starczyło mi czasu na wybranie się do knajpy na śniadanie.

— Po ciebie też przyjdzie, jak dowie się, że cię z nim zdradziłam. A jak nie on, to jego ludzie. Wynajął kogoś. Musisz uciekać, Hudson.

— 19 listopada 2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top