Dwie wojny: Strach
Zajęłam I miejsce dzięki temu opowiadaniu w kolejnej odsłonie konkursu literacko-historycznego z Zamościa pod tytułem "Dwie wojny — dzieciństwo, młodość, marzenia tamtych lat". Zmieniona wersja tekstu trafiła oczywiście do publikacji.
Bombardowanie Wielunia jako wstęp do II wojny światowej
Wciąż widziałam tamte wydarzenia. Wracały do mnie w snach, a raczej koszmarach. Potrafiłam nieraz obudzić się w środku nocy, krzycząc coś po niemiecku, oblana potem. Skutki lat germanizacji i następstwa wojny. Niby byłam za mała, żeby wszystko rozumieć, ale widząc rannych, czy poległych na własne, niewinne wówczas oczęta, dawało mi to jasny i konkretny przekaz, od którego wolne mogłoby być jedynie niemowlę. Ja miałam wtedy osiem wiosen. Całe szczęście po stu dwudziestu trzech latach odzyskaliśmy niepodległość, a Wielka Wojna przyniosła harmonię dla narodu. Mi zostawiła jedynie koszmary, kilka blizn i nadzieję na przyszłe jutro.
Wstąpiłam do sklepu po świeży chleb i słoninę, jednak wyszłam również z gazetą. Nagłówek od razu przykuwał wzrok: „Czarne chmury nad Polską! Zagłada jest blisko!".
„Boże. Oby to nie była prawda..." – pomyślałam i rozwinęłam papier, żeby przeczytać cały artykuł.
„Przeprowadzone dotychczas incydenty i ataki wcale nie są przypadkiem. Z kilku zaufanych, zagranicznych źródeł dowiedzieliśmy się, że za wszystkim stoją nazistowskie Niemcy. Czyżby Adolf Hitler zmierzał wielkimi krokami ku niedawno odrodzonej Polsce? Nie wiadomo. Należy mieć oczy szeroko otwarte na wszelkie wydarzenia rozgrywające się na świecie. Możemy jednak czuć się odrobinę bezpieczni ze względu na wiele podpisanych paktów i traktatów z innymi, liczącymi się państwami. Jeżeli dojdzie do jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego (a módlmy się, oby tak się nie stało), otrzymamy należytą pomoc."
Prychnęłam. Przez te wszystkie lata musieliśmy liczyć wyłącznie na siebie, a teraz, w obliczu zagrożenia, nagle Francja czy Wielka Brytania byłyby skore do czegoś takiego?
*
Wróciłam do domu nieco zdenerwowana i zmęczona. Faktycznie coś wisiało w powietrzu. Skoro wszyscy skupiali swój wzrok w stronę Niemiec i ich poczynań, musiało dziać się źle. Czechosłowacja nie istniała, a na jej ziemiach czyhały wojska wroga...
Westchnęłam i odstawiłam zakupy, próbując się skupić na przyrządzeniu śniadania, odtrącając przy okazji natrętne myśli i wspomnienia. Dzieciaki powinny już wstawać, więc przyspieszyłam, żeby przyszły na zastawiony stół smakołykami.
Nagle poczułam lekkie pieczenie w okolicy palca. Skaleczyłam się, zapewne krojąc chleb. Kropla krwi momentalnie pojawiła się na skórze, a zaraz za nią następne. Szybko złapałam jakąś ścierkę i zawinęłam w nią ranę. Ten widok sprawił, że przypomniałam sobie nauczycielką rózgę. Kilka uderzeń dziennie za mówienie w języku polskim przyprawiało mnie o różne kolory; od fioletów, poprzez czerwienie, aż do zieleni. Mimo wszystko, było warto.
– Co się stało mamo? – Usłyszałam gdzieś w oddali.
Uśmiechnęłam się życzliwie, powracając do codzienności.
– Och, to nic takiego, skarbie, tylko się skaleczyłam – powiedziałam łagodnie. – Siadajcie do stołu. Śniadanie już na was czeka.
Wykonali moją prośbę i zaczęli delektować się posiłkiem. Kiedy miałam już zabrać się za sprzątanie, starszy syn – Stasio – zatrzymał mnie, łapiąc za poranioną dłoń.
– Znów przypomniało ci się coś złego? – zapytał pełen niepokoju. Najwidoczniej nie zachowywałam się dzisiaj tak jak zazwyczaj.
– Tak – odparłam. – Nie musisz się o mnie martwić, łatwo przyszło, łatwo poszło. – Rozszerzyłam pokrzepiająco kąciki ust i chwyciłam jego rączkę moją drugą, zdrową, i delikatnie ścisnęłam.
Spojrzał na mnie jedynie, jakby gromił mnie troszkę wzrokiem.
– Podekscytowany na pierwszy dzień w szkole? – zmieniłam temat, starając się pozbyć tego dziwnie narastającego napięcia, jakie wytwarzała cisza i jego błękitne jak czyste, letnie niebo oczy.
– Raczej tak – mruknął nieśmiało. – Poznam pewnie nowych kolegów.
Zaśmiałam się serdecznie.
– Na pewno. – Puściłam jego dłoń, a on moją. – A teraz idź, dokończ śniadanie.
*
Płakałam donośnie, ale wśród wrzawy mój płacz zdawał się być niczym. Mama... Tak bardzo chciałam do mamy! Tata teraz walczył, a mamusię zgubiłam.
Oprócz mnie swe łzy roniło jeszcze kilkoro innych, równie zagubionych. Tylko jedna, jedyna spośród całego popłochu, nie zaszlochała, nie zasmuciła się nawet. Marysia przycupnęła w bezpiecznym kąciku i skuliła się, modląc się o przeżycie tego koszmaru. Przetarłam mokre policzki i podeszłam do niej, bo moja ciekawość przewyższyła strach. Dlaczego ona nie płakała?
– Marysiu... Co ty tutaj tak sama? Nie boisz się?
Gestem wskazała mi, żebym usiadła obok niej, potem uśmiechnęła się leniwie.
– Widzisz, Zosiu, ja się właśnie nie boję – odpowiedziała spokojnie. – Śmierć w strachu jest hańbą, ale śmierć w obronie wiary i ojczyzny nie jest. Modlę się teraz za tatę i wujaszka, żeby tylko z panem marszałkiem Piłsudskim wrócili zwycięsko z wojny, a o siebie się tam nie troszczę.
– A gdzie jest twoja mama? Ktokolwiek...?
– Zgubiła się w tym tłumie tak jak ja i ty – wyjaśniła. – Zgubiła się, walcząc nie o ideę, ale o przetrwanie.
Rozejrzałam się. Ludzie gnali w różne strony, szukając bezpiecznej kryjówki. Na ulicy panował chaos, co chwila rozlegały się krzyki i lamenty. Nie mogłam pojąć, co się tu właściwie działo.
– Zaraz będą strzelać. – Maryśka wzruszyła jedynie ramionami i schowała głowę pomiędzy wnękę ściany.
Ostatnie co pamiętałam przed zamknięciem oczu, to huk pistoletów, pisk dziewczyny obok, która dostała kulkę w brzuch i strach, wypełniający mnie od góry do dołu. Ciężko było się go wyzbyć w imię wolności kraju, a prosta koleżanka z podstawówki dała radę i zginęła za to, co ceniła nad życie.
*
Obudziłam się, ciężko dysząc. Kolejny sen, powrót wspomnień... Miałam ochotę dać upust tłamszonym emocjom, ale powstrzymałam się, trzymając narastającą gulę w gardle. Wyszłam z sypialni i rozejrzałam się po cichym i ciemnym korytarzu.
„Spokojnie, to był tylko jeden z twoich koszmarów" – powtarzałam sobie w kółko w głowie.
Podeszłam bliżej do dużego, nieco staromodnego już, zegara. Wskazywał godzinę czwartą czterdzieści. Chwyciłam małą lampę naftową, która stała na stoliczku obok i poszłam do kuchni po szklankę wody.
Nagle rozległ się grzmot. Cichy, jakby na obrzeżach miasta. Zmarszczyłam brwi i wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam w przez gęstwinę mgieł samolot. Tylko... co on by tu robił o tak wczesnej porze?
Przez chwilę wpatrywałam się jeszcze w granatowe obłoki, dopóki do mnie nie dotarło. To był ten postawiony krok naprzód przez Hitlera, to właśnie jego plan: zburzyć miasto znajdujące się najbliżej granicy niemieckiej. Natychmiast odstawiłam lampę na ziemię i pobiegłam obudzić męża i dzieci. Wszyscy myśleli, że oszalałam, ale dobrze wiedziałam, co robię.
– Mamo, daj spokój! Nic złego się nie dzieje, to tylko nadchodząca burza! – marudził Staś.
– Musicie mi zaufać. Musicie! – mówiłam im co chwila, recytowałam niczym mantrę.
Wbiegłam z powrotem do sypialni i założyłam na siebie pierwszą lepszą sukienkę, po czym nakazałam ubrać się reszcie rodziny. Było już kilka minut po piątej. Czas nie miał dla nas litości.
Kolejny grzmot rozległ się nieco bliżej. Donośny, przerażający...
Strach. Znów roznosił się po moim ciele, identycznie jak w dniu, w którym zginęła Marysia. Bałam się, że zgubiłam się jak moja matka. Zgubiłam się, bo walczyłam o przeżycie dla mnie i moich bliskich. Kluczem idei nie była ona sama, a przetrwanie. Nas, kraju, narodu polskiego. Walka od zawsze łączyła się ze strachem, to mobilizowało, wywyższało działania, dodawało patosu. Nie zamierzałam się tak łatwo poddać.
Złapałam dzieci za rączki i wybiegłam z domu, ciągnąc ich za sobą. Ledwie nadążali, ale biegli, a zaraz za nimi mój mąż.
Huk był blisko, aż za bardzo. Potem rozległ się następny, jeszcze głośniejszy niż poprzedni. Odwróciłam się i zobaczyłam nasz dom, a raczej jego gruzy i płonące resztki. Ostało się jedynie kilka rzeczy, w tym stary zegar, który grał „Mazurka Dąbrowskiego", niczym w jednym z Mickiewiczowskich dzieł. Piąta trzydzieści. „Jeszcze Polska nie umarła, póki my żyjemy...".
Będziemy dalej walczyć.
— 22 czerwca 2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top