5. Reese
Kochani,
ponieważ jutro wylatuję na wakacje, to niestety ostatni rozdział przed dłuższą przerwą :) Mam nadzieję, że jakoś wytrzymacie do 22 października, kiedy wrócę do kraju :)
A tymczasem indżoj piątkę, w którym Reese i Owen wreszcie się spotykają^^
_______________________________________________
Jesteśmy w trakcie układania puzzli, gdy drzwi pokoju Josephine się otwierają.
Ostatnią godzinę spędziłam, uspokajając ją po rozmowie z Alainą. Jak na dziecko znanej aktorki, Josie jest zaskakująco analogowa: nie przepada za telewizją, nie chce tableta, zamiast tego woli bawić się klockami, układać puzzle i słuchać, jak jej czytam. Poświęcam jej możliwie dużo czasu, bo wiem, że to jedna z istotnych kwestii przy pomocy dziecku w radzeniu sobie z traumą.
Spodziewam się Alainy, ale zamiast tego w drzwiach pokoju widzę obcego mi człowieka. Obserwuję go z podłogi, na której wraz z Josie układamy puzzle. Mężczyzna jest wysoki, barczysty i bardzo dobrze zbudowany; jego ramiona zasłaniają całe wejście, gdy pojawia się w drzwiach. Ma krótkie, lekko rozczochrane, ciemne, prawie czarne włosy, które przeczesuje dłonią, i dwudniowy zarost przysłaniający ostro zarysowaną szczękę. Przez zdecydowane, niezbyt regularne rysy twarzy nie można by go nazwać klasycznie przystojnym, ale jest w nim coś, co przyciąga wzrok, zapewne nie tylko mój. Może chodzi o sposób, w jaki się porusza: ma oszczędne, zdecydowane ruchy, kiedy długimi krokami zmierza w naszą stronę. Jest ubrany bardzo zwyczajnie, w dżinsy trzymające się na wąskich biodrach i czarny T-shirt, który ładnie podkreśla jego muskulaturę; w ręce trzyma kurtkę motocyklową.
Kiedy podchodzi bliżej, mogę zorientować się, że jest sporo starszy ode mnie, o czym świadczą początki zmarszczek na jego twarzy, zwłaszcza w okolicach oczu i ust, które pewnie w dużym stopniu pochodzą od śmiechu. Pewnie jest między nami więcej niż dziesięć lat różnicy.
– Kim ty jesteś? – pyta facet ostro, kiedy w końcu staje nad nami i zakłada ramiona na klatce piersiowej. Ma niski, głęboki, gładki, przyjemny głos, który kontrastuje z nieprzyjemnymi słowami i tonem.
Zerkam na Josie, która wygląda na zaniepokojoną. Przenosi wzrok ze mnie do mężczyzny i z powrotem, wyraźnie niepewna, jak ta sytuacja się rozwinie. Marszczę brwi. Josie od tamtej nocy źle reaguje na mężczyzn, co każe mi przypuszczać, że chociaż nie pamięta, co się stało, to mężczyzna – lub mężczyźni – jest odpowiedzialny za śmierć jej rodziców. Wchodzenie tutaj jak do siebie i używanie takiego tonu na pewno nie pomoże temu facetowi, kimkolwiek jest. Czy to jakiś policjant?
Podnoszę się ostrożnie, choć nawet gdy się wyprostuję, jestem od niego prawie o głowę niższa. Mimo to czuję się nieco lepiej, gdy nie muszę zadzierać ostro głowy, by na niego spojrzeć. Josie również się podrywa i biegnie do mnie, po czym niczym małpka owija ramiona wokół moich bioder, stając nieco z tyłu. Odruchowo kładę jej rękę na włosach i głaszczę uspokajająco.
Muszę być silna dla Josie, przypominam sobie. Nieważne, że ten facet również we mnie budzi niepokój.
– Może zacznijmy od tego, kim pan jest – odpowiadam spokojnie, ostrożnie, nie spuszczając faceta z oczu. – I proszę nie podnosić głosu.
Gość marszczy brwi i przygląda się to mnie, to zerkającej na niego lękliwie Josie. Wygląda na zagniewanego.
– Owen Maxwell, jestem ojcem Josephine – przedstawia się w końcu. – Przyjechałem zabrać ją do domu.
O cholera.
Te dwa zdania niosą ze sobą kontekst, który bardzo mi się nie podoba. Po pierwsze, nie tak wyobrażałam sobie ojca Josie, kiedy Sophie kilka razy o nim wspominała. Przedstawiała go głównie jako zajętego pracą biznesmena, spodziewałam się więc kogoś... w garniturze i mniej zadbanego. Jednego z tych facetów, którzy dostają zawału przed czterdziestką, bo zapominają o diecie i ćwiczeniach, zajęci swoimi firmami. Obawiam się, że ten facet, który stoi przede mną, nie wzbudzi w Josie zaufania.
Po drugie, mówi o niej „Josephine". Nikt poza obcymi ludźmi nie zwraca się tak do Josie.
A po trzecie, czy to oznacza, że za chwilę przestanę być potrzebna?
– Jestem... opiekunką Josie, panie Maxwell. Reese Anderson – odpowiadam, a kiedy wyciągam ku niemu dłoń, on tylko przewraca oczami, nawet nie fatygując się, żeby ją uścisnąć. Czuję się jak idiotka.
– No tak, mogłem się domyślić. Bardzo dziękuję, ale twoje usługi nie będą już potrzebne.
Czuję się tak, jakby uderzył mnie w policzek. Spodziewałam się tego, ale nie przypuszczałam, że powie to tak obcesowo! Poza tym jakimś cudem udało mu się sprawić, że w jego ustach te słowa brzmią niemalże obraźliwie. Jakby miał na myśli inne usługi niż opieka nad zestresowaną siedmiolatką z traumą.
Mam ochotę mu wykrzyczeć, że poświęcam swój prywatny czas i pieniądze, żeby tu być; że nikt mi za to nie płaci, że to dla mnie niemały problem, utrzymać się w Los Angeles, i że mam na względzie wyłącznie dobro Josie. Ponieważ jednak nie chodzi o mnie, tylko o małą, gryzę się w język, a zamiast tego odwracam się do Josie i obdarzam ją możliwie najsłodszym z moich uśmiechów.
– Josie, tata do ciebie przyjechał – mówię, jakby nie słyszała. Ten facet jednak nawet nie pofatygował się, by przywitać się bezpośrednio z małą, rozmawia ze mną tak, jakby jej w ogóle z nami nie było, więc czuję, że to jest jak najbardziej na miejscu. – Przywitasz się z nim? Ja muszę już iść.
– Ale... jak to? – jąka się Josie, a wyraz jej twarzy sprawia, że pęka mi serce. – Nie skończyłyśmy puzzli...
– Skończymy innym razem – obiecuję, chociaż wiem, że nie będę w stanie tego spełnić. – Na razie powinnaś trochę czasu spędzić z tatą.
– Ale ja nie chcę – odpowiada Josie zrozpaczonym tonem. – Ja nie znam tego pana...
Patrzy na niego lękliwie, a potem przenosi wzrok z powrotem na mnie i widzę w jej oczach łzy. Nie jestem w stanie odwrócić się do Owena Maxwella, gdy odczepiam ręce Josie od moich bioder i kucam przy niej, by wziąć ją w ramiona. Młoda przywiera do mnie mocno i chętnie; czuję, jak drży na całym ciele, gdy całuję ją w policzek i głaszczę po włosach.
– To naprawdę twój tata, Josie – zapewniam ją cicho. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Kiedy się od niej w końcu odsuwam, Josie nadal patrzy na mnie błagalnie. Boże, daj mi siłę, proszę w myślach, nie wiedząc, co robić. Jej wzrok rozdziera mi serce i sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty wychodzić. Ale ten facet najwyraźniej mnie tu nie chce, a skoro to jej ojciec, ma prawo decydować, kto będzie zadawał się z małą. Nawet jeśli jest gburem bez odrobiny zrozumienia dla potrzeb siedmiolatki.
Sama nie wierzę w to, co jej mówię. Nie wiem, czy wszystko będzie w porządku. Jej rodzice nie żyją i właśnie zostaje oddana pod opiekę człowieka, którego nawet nie pamięta. Faceta, który nie wydaje się najlepszym materiałem na ojca, który przez ostatnie lata nie odwiedził jej ani razu. Ale co mogę zrobić?
– Nie idź, Reese – prosi Josie żałośnie, kiedy się od niej odklejam.
Mrugam, żeby odgonić łzy, które napływają mi do oczu. Czuję na sobie beznamiętny wzrok Owena Maxwella, który mnie drażni, zamiast jednak na niego, zwracam uwagę na Josie. To ona potrzebuje uwagi i miłości. To ona jest tą osobą, do której powinniśmy się dostosować, nie jej ojciec.
Odsuwam się w końcu i podnoszę z klęczek, a kiedy Josie próbuje ponownie do mnie podbiec, jej ojciec wychyla się niespodziewanie i chwyta małą za rękę. Strach, który widzę w oczach Josie, ponownie łamie mi serce i potrzebuję całej swojej woli, by mu jej nie zabrać. Zaciskam dłonie w pięści i robię krok do tyłu, próbując zdystansować się od tego wszystkiego. Mama miała rację. Za mocno się angażuję. To przecież tylko obce dziecko.
– Idź już – mówi Owen Maxwell szorstko. Pewnie ma wrażenie, że to moja wina, że Josie tak się zachowuje. – Chcę chwilę pobyć sam z córką.
Kiwam głową, cały czas hipnotycznie wpatrzona w Josie. Uśmiecham się do niej słabo, próbując przekazać jej choć trochę siły.
– Muszę iść, Josie. – Głos mam drżący, gdy w końcu się do niej odzywam. – Jeszcze się zobaczymy, obiecuję.
Odwracam się na pięcie, nie mogąc dłużej patrzeć w te jej zrozpaczone oczy. Skupiam się na stawianiu nogi za nogą, wpatrzona w drzwi, marząc tylko o tym, by wyjść i nie rozkleić się po drodze. Nie wiem, co dzieje się za moimi plecami, ale po chwili słyszę krzyk Josie, który mrozi mi krew w żyłach:
– Nie idź, Reese! Zostań, proszę! Reese!
– Josephine! – karci ją ostro ojciec, co jednak sprawia, że mała zaczyna krzyczeć jeszcze głośniej.
Niemalże wybiegam z pokoju, goniona krzykami Josie. Ciągle słyszę w uszach swoje imię, gdy opieram się o ścianę korytarza tuż obok wejścia do jej pokoju, niezdolna do zrobienia ani jednego kroku więcej. Czuję fizyczny ból w klatce piersiowej, gdy Josie ciągle woła za mną z rozpaczą i przerażeniem w głosie.
Boże, daj mi siłę, proszę znowu, chociaż zazwyczaj naprawdę się nie modlę. Daj mi siłę, żeby odejść, bo po prostu tego nie potrafię. Zakrywam uszy dłońmi, ale to nic nie daje, nadal słyszę wrzaski małej, nie wiem, czy te faktyczne, czy tylko te odbijające się echem w mojej głowie.
Nie mogę. Nie dam rady tego zrobić. Nie potrafię jej zostawić i zwyczajnie odejść. Nie wiem, jak mam tak po prostu zignorować jej krzyki i błagania, odwrócić się na pięcie i wyjść. Jeśli to zrobię, ta chwila będzie mnie prześladować do końca życia.
Wiem, że teoretycznie to dobre wyjście. Jej ojciec mnie nie chce, a mała prędzej czy później o mnie zapomni. Nie powinnam pozwolić jej przywiązać się do mnie jeszcze bardziej, bo kiedyś w końcu będę musiała odejść. Zawsze będę tylko opiekunką. Ale Josie musi mieć kim mnie zastąpić, a w tej chwili nie ma nikogo.
Jest sama, zostawiona z jakimś obcym facetem, którego pewnie śmiertelnie się boi. Tuż po tym, jak widziała śmierć swoich rodziców.
Pieprzyć to, myślę, po czym odwracam się na pięcie i wracam do jej pokoju.
Scena, którą widzę w środku, ponownie rozdziera mi serce. Josie próbuje wyrwać się ojcu i pobiec za mną, a Owen Maxwell przytrzymuje ją mocno; ma zagniewany wyraz twarzy, którego mała wyraźnie się boi. Nadal słyszę jej krzyki, nadal mnie woła, jakby potrzebowała pomocy.
Podchodzę bliżej i tak po prostu wyrywam Josie z objęć ojca; chwytam ją mocno, podnoszę i odwracam się, zasłaniając ją własnym ciałem przed widokiem Owena Maxwella. Czuję gorące łzy Josie na mojej bluzce; dziewczynka jest ciężka, ale nie zamierzam jej postawić, zwłaszcza że przytula się do mnie, obejmuje mnie ramionami i trzęsie się ze strachu. Na litość boską.
Jak można doprowadzić do takiego stanu własną córkę?!
– Co ty robisz?! – słyszę za sobą wściekły głos Owena Maxwella.
Tym razem nie zamierzam gryźć się w język. Odwracam głowę i przez ramię patrzę na niego, nie kontrolując swojego wyrazu twarzy. Nie wiem, co z niej wyczytuje, ale cofa się o krok i przygląda mi z niedowierzaniem.
– Proszę wyjść – odpowiadam spokojnie, chociaż głos trzęsie mi się od powstrzymywanego gniewu. – Proszę stąd w tej chwili wyjść.
– Nie zamierzam...
– Nie ma pan jeszcze dość? – przerywam mu stanowczo. – Widzi pan, do jakiego stanu ją pan doprowadził? Proszę wyjść, jeśli nie chce pan tego pogorszyć.
Jestem zdziwiona, kiedy po sekundzie wahania Owen Maxwell odwraca się i bez słowa rusza w kierunku drzwi. Myślałam, że to będzie trudniejsze. Zbliżam się do łóżka i ostrożnie siadam na brzegu, nie wypuszczając Josie z uścisku. Młoda kuli się na moich kolanach, wchodzi na mnie cała i przyciska się do mnie rozpaczliwie, mocno.
– Nie odchodź – prosi, mamrocząc prosto w moje ramię. – Proszę, nie odchodź, Reese.
– Nie odejdę – obiecuję, chociaż wiem, że potem pożałuję tych słów. – Nie odejdę, obiecuję, Josie. Nie zostawię cię.
Potrzebuję dłuższej chwili, by uspokoić Josie, a równocześnie w głowie kołacze mi się tysiąc myśli. Czy dobrze zrobiłam, wracając do niej? Wbrew woli jej ojca, dodajmy? Nie powinnam się w ogóle angażować. Chyba te dwa lata na psychologii jednak niczego mnie nie nauczyły.
I co właściwie mam teraz zrobić? Jak przekonać ojca Josie, że moja obecność może być przydatna? On mnie przy niej wyraźnie nie chce. Może i wyszedł, kiedy mu kazałam, ale pewnie dlatego, że miał dość histerii córki. Przeczuwam, że poza tym nie pójdzie mi z nim tak łatwo.
Poza tym wcale nie chcę mieć z nim więcej do czynienia. To jeden z tych facetów, których odruchowo unikam, jeśli tylko mogę. Jest w nim coś, co przypomina mi Johnny'ego – chodzi chyba o tę pewność siebie i zdecydowane ruchy.
To nie są dobre wspomnienia.
Wkrótce potem namawiam Josie, żeby dokończyła puzzle, a ona po chwili wahania siada do nich, ciągnąc mnie za sobą. Miałam nadzieję, że będę mogła wyjść i porozmawiać z jej ojcem, ale postanawiam zostać trochę, jeśli to ma ją bardziej uspokoić. Mija jakiś kwadrans, zanim daję radę ją przekonać, by została na chwilę sama.
– Zaraz do ciebie wrócę – obiecuję, na co Josie niepewnie kiwa głową. – Będę niedaleko. Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu mnie zawołaj.
Wstaję z podłogi, otrzepuję kolana i wychodzę, w drzwiach posyłając jej ostatnie, zatroskane spojrzenie. Josie jest drobna i szczupła, jej oczy wydają się za duże w porównaniu z resztą jej twarzy. Wydaje się zagubiona i nieszczęśliwa i jest mi z tym bardzo źle.
Owen Maxwell czeka na korytarzu, opierając się o ścianę naprzeciwko drzwi z ramionami splecionymi na klatce piersiowej. Staję po drugiej stronie korytarza i wpatruję się w niego oskarżycielsko, po czym starannie zamykam drzwi. Mam przeczucie, że Josie nie powinna słyszeć tej rozmowy.
– Kazałem ci odejść – mówi ze złością, a ja dopiero z tej odległości dostrzegam, że ma oczy w kolorze whisky zupełnie jak jego córka. Całą resztą Josie przypomina raczej Sophie. – Nie potrafisz zrozumieć prostego polecenia?
– Przepraszam bardzo, z jakiej niby racji wydaje mi pan polecenia? – prycham. Jeśli on myśli, że dam się zastraszyć, to się grubo myli. W torebce mam gaz pieprzowy, poza tym wiem, jak się bronić. Nie, żebym uważała, że mogę doczekać się z jego strony przemocy fizycznej, skąd. Po prostu lubię być przygotowana na wszelkie ewentualności. – Nie przypominam sobie, żebym dla pana pracowała.
– Josephine jest moją córką. Nie masz w tej sprawie nic do gadania. Mogę kazać cię w każdej chwili stąd wyrzucić.
– Oczywiście, że pan może. – Wzruszam ramionami, jakby mnie to w ogóle nie obchodziło. – Ale proszę się zastanowić dwa razy, zanim pan to zrobi. Rozumiem, że wczucie się w siedmioletnią dziewczynkę to dla pana za dużo, ale sugerowałabym nieco ostrożniej stawiać kolejne kroki. Josie została całkiem sama, straciła dwoje najbliższych jej ludzi i przez pięć dni czekała na pana w tym obcym miejscu.
Przez jego twarz przebiega coś, co mogłabym uznać za wyrzuty sumienia, gdybym tylko w międzyczasie nie doszła do wniosku, że ten facet najwyraźniej nie ma uczuć. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale nie daję mu dojść do słowa; zamiast tego kontynuuję stanowczo:
– Jest przerażona, zagubiona, osamotniona i nie rozumie, co się z nią dzieje. Jestem jedyną osobą, którą zna dłużej niż te pięć dni. Spędzałam z nią mnóstwo czasu przez ostatni rok i Josie mi ufa. Co więcej, tylko ze mną chce rozmawiać. To ja wyniosłam ją z domu, w którym zginęli jej rodzice. Pana jakoś nie było tu przez cały ten czas.
– Byłem zajęty...
– Nie obchodzą mnie pańskie wymówki – wchodzę mu znowu w słowo. Jestem na fali, drżę cała, nabuzowana adrenaliną, i nie zamierzam się zatrzymać, póki nie powiem wszystkiego, co myślę o nim i tej sytuacji. – Najwyraźniej był pan zajęty przez ostatnie kilka lat, skoro Josie nawet pana nie rozpoznaje. Ona widzi w panu obcego człowieka, a pan jej tego nie ułatwia. Podnoszenie głosu i krzyki tylko jeszcze bardziej ją zdenerwują. Proszę pamiętać, że to dziecko przeżyło naprawdę ogromną traumę. Była w domu, kiedy zamordowano jej rodziców. Na każdego wpłynęłoby to źle, a co dopiero na siedmiolatkę. – Nie wspominam, że Josie była świadkiem. Ona i tak tego nie pamięta, a nie zamierzam pozwolić, żeby napastnik lub napastnicy wrócili i postanowili się jej z tego powodu pozbyć. Jeśli mam wybierać między znalezieniem mordercy Spencerów a bezpieczeństwem Josie, zawsze wybiorę to ostatnie. – Trzeba ją traktować delikatnie i łagodnie, jeśli nie chce pan, żeby na zawsze zamknęła się w sobie. A pan co robi? Wchodzi tam, nazywa ją „Josephine" i zaczyna od wygonienia jedynej osoby, której Josie ufa, po czym szarpie się pan z nią i na nią krzyczy. Naprawdę, jestem zadziwiona, jak bardzo można wszystko tak szybko spierdolić.
Rzadko kiedy przeklinam, ale tym razem po prostu nie mogę się powstrzymać. Owen Maxwell wzdryga się na te ostatnie słowa i spogląda na mnie ze zdziwieniem.
– Co jest złego w nazywaniu jej „Josephine"? – dziwi się. – Przecież tak ma na imię.
Przewracam oczami. Z drugiej strony jednak cieszę się, że w ogóle o to pyta, zamiast mnie pogonić. Może dotarło do niego cokolwiek z tego, co powiedziałam.
– Nikt tak na nią nie mówi. Poza obcymi ludźmi – dodaję z przekąsem, na co Owen Maxwell krzywi się. – Dla nas to po prostu Josie.
– Josie – powtarza z namysłem. Odrywa się od ściany i robi krok w moim kierunku, na co staję się czujna i napinam mięśnie. – Ile właściwie masz lat, Reese? Wyglądasz młodziutko.
A jakie to właściwie ma znaczenie?!
– Mam dwadzieścia dwa lata – odpowiadam jednak posłusznie. – A ma to znaczenie, bo...?
– Bo zastanawia mnie, skąd to wszystko wiesz. – Każde jego słowo irytuje mnie coraz bardziej. – Aż tak dobrze znasz moją córkę, co?
– Jestem jej opiekunką od roku. – Wzruszam ramionami. – Poza tym studiuję psychologię.
Owen Maxwell śmieje się krótko, co mnie zaskakuje.
– No tak, psychologia – mówi szyderczo, na co marszczę ze zdziwieniem brwi. – Mogłem się domyślić.
Mam ochotę zapytać, co ten człowiek ma do psychologów, ale ostatecznie daję sobie spokój. Ostatecznie niespecjalnie obchodzi mnie jego zdanie na temat moich studiów; w ogóle nie obchodzi mnie jego zdanie o mnie. Chodzi tylko o Josie.
– Dobra, może nie poszło mi najlepiej. – Jestem zaskoczona, gdy po chwili milczenia Owen Maxwell odzywa się znowu, a jego ton jest wyraźnie pojednawczy. Nie sądziłam, że sam to przyzna, i to tak szybko. – Przyznaję, że sytuacja trochę wymknęła mi się spod kontroli.
Podnoszę brew, spoglądając na niego szyderczo. Nie mogę się powstrzymać.
– Coś takiego – prycham. – Naprawdę? Jestem w szoku.
– Posłuchaj, nie chcę się kłócić – zapewnia, wyciągając przed siebie ręce. Mam wątpliwości, ale nie mówię nic, tylko patrzę na niego z rezerwą. – Przyznaję, że możesz mieć trochę racji w tym, co powiedziałaś o mojej córce. Postąpiłem nieco... pochopnie i za to przepraszam.
– Powinien pan przeprosić ją, a nie mnie – protestuję jednak. – Kwadrans zajęło mi uspokojenie jej.
– Dlatego właśnie myślę, że odesłanie cię mogło być trochę przedwczesne – dodaje, czym odrobinę mnie zaskakuje. – Jeśli masz czas i ochotę, mogłabyś zostać jeszcze przez jakiś czas i pomóc mi przyzwyczaić Josephine... Josie do tej nowej sytuacji.
Wow. Po prostu wow.
Nie spodziewałam się, że inicjatywa wyjdzie od niego. Myślałam, że to raczej ja będę musiała walczyć o to, żeby zostać z Josie choć odrobinę dłużej. To się jednak dobrze składa, że ten człowiek widzi, jakie błędy popełnia. Może nie jest tak całkiem stracony, jeśli chodzi o opiekę nad córką. Może chce spróbować i się postarać.
A może po prostu uważa, że opiekunka zdejmie mu z głowy niechciany ciężar.
Jeśli chodzi o to ostatnie, to już ja mu pokażę, co to znaczy mieć zaangażowaną opiekunkę, myślę nieco mściwie.
Skoro mam zostać z Josie jeszcze tylko przez jakiś czas, dopilnuję, żeby miała kogoś bliskiego, kto pomoże jej wyjść z traumy po śmierci rodziców. A jeśli w tym celu muszę zmienić Owena Maxwella w odpowiedzialnego, zaangażowanego rodzica, to właśnie to zrobię, choćby miało mnie to kosztować moje zdrowie psychiczne.
– Dobra – zgadzam się więc po chwili namysłu. To znaczy, absolutnie nie potrzebowałam chwili do namysłu, ale chciałam, żeby Owen Maxwell chociaż przez kilkanaście sekund czuł się niepewnie. Taki ze mnie zły człowiek. – Mogę zostać i pomóc panu z Josie. Pod warunkiem, że rzeczywiście zamierza pan słuchać tego, co mam na ten temat do powiedzenia.
Widzę, jak zaciska szczęki, i jestem pewna, że nie podoba mu się pomysł przyjmowania poleceń od dziewczyny młodszej od niego o ponad dekadę. Dobrze mu tak.
– Pod warunkiem, że nie będą to jakieś psychologiczne bzdury – odpowiada, a ja wreszcie diagnozuję, o co chodziło w tej wcześniejszej szyderczej uwadze o psychologii.
No tak. Owen Maxwell najwyraźniej nie przepada za psychologami. Jakoś nie jestem zaskoczona.
– Świetnie – warczę, zakładając ramiona na piersi w obronnym geście. – W takim razie proponuję teraz ustalić, co dalej robimy, a potem wejść do pokoju Josie i jej to przekazać. Razem.
Gdy Owen Maxwell niechętnie kiwa głową, zaczynam podejrzewać, że wkopałam się w niezłe bagno.
To nie może skończyć się dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top