5. Śmierdzi pan alkoholem.
Wiem, że wszyscy jesteśmy zaskoczeni nowym rozdziałem XD
Jeśli możecie, wróćcie na chwilę do poprzedniego (końcówki), aby przypomnieć sobie mniej więcej o co chodziło (emocje Naruto), bo to, że Naruto musiał wykąpać swojego szefa, który w podzięce władował go do wanny, to chyba wszyscy pamiętamy ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Miłego czytania, buziaki dla was wszystkich i zapraszam na spotify i plejke Opiekuna (dla tych, co doszli) ♡
Naruto, poza głośnym westchnieniem, na które pozwolił sobie w samotności, nie roztrząsał zachowania Chiasy. Gdy wyszła, dotarło do niego, że musi obsłużyć się sam, więc w rzeczy samej stał teraz przed barkiem, odsuwając na bok zachęcające alkohole od tych mniej zachęcających.
Szukał czegoś podłego. Czegoś, co idealnie wpasuje się w jego obecny, nieco zszargany przez perypetie łazienkowe i obite plecy, nastrój.
Zupełnie nie czuł się winny, gdy wykradł zakurzoną whisky z samego krańca gablotki. Nie obeszło go to też wtedy, gdy, widząc starożytną datę na butelce, zaciągnął prosto z gwinta — zupełnie nie oddając jej należytego hołdu.
Chwytając mokre łachy pod pachę, ponownie przyssał się do flaszki. Krzywił się co nie miara, a fenomen palącej whisky dalej pozostał dla niego nieodkryty. Wypalała mu gardło, jego oczy łzawiły, a w głowie co rusz błyskały Hawajskie, kolorowe drinki, które zdawały się być na wyciagnięcie ręki — jeśli tylko wytrzyma tę gehennę, którą przyszło mu tu przeżywać.
Nacisnąwszy na przełącznik czołem, zgasił światło i wyszedł z kuchni. Ubrania dalej ociekały wodą, zostawiając po sobie mokrą strugę i Naruto wiedział, że jeśli zaraz ktoś tego nie posprząta, może być ambaras. W duchu modlił się więc bardzo ładnie, aby Kenichi, kierowany wysuszonym przełykiem, zechciał zejść w nocy po szklaneczkę wody.
— I może przypadkiem obijesz sobie ten głupi łeb — wyburczał, przyciskając mocniej ubrania do pachy, co w efekcie zaowocowało powiększeniem rozlewiska panującego na posadzce. Zaraz jednak przystanął, omiatając plamę zbolałym spojrzeniem. Usatysfakcjonowany byłby wtedy, gdyby to faktycznie Kenichi wpadł w jego małą pułapkę, ale co, jeśli Sasuke Uchiha zgłodnieje i zdecyduje się pojechać do kuchni, aby wypchać żołądek?
Nie chciał być odpowiedzialny za połamanie kręgów swojego szefa (choć to przecież mało prawdopodobne...) więc, ówcześnie kładąc manatki na podłodze, zawrócił do kuchni. Zgarnął papierowe ręczniki i powrócił na miejsce niedoszłej zbrodni. Ukucnął, a jako że dalej był jedynie w obcisłych bokserkach, przebiegło mu przez myśl, że lepiej, aby teraz Chiasa go nie zobaczyła.
Dziękował niebiosom, że dziura w skarpecie była jedyną, która zdecydowała się z nim być tego dnia. Porwanych gaci mógłby nie wytłumaczyć w tak wysublimowany sposób.
Gdy tak ścierał podłogę w samych majtkach, ociupinkę zaczął żałować, że dał się ponieść emocjom. Dodatkowa plama, którą wytoczył z mokrych ubrań, nie była potrzebna i teraz, wypinając się w stronę korytarza, doskonale to rozumiał.
— No, kryzys zażegnany - powiedział po chwili, otrzepując mokre ręce. Następnie wstał, a rozmiękczone ręczniki kopnął pod schody — tak, aby nikt się nie zabił, ale jednocześnie i tak, aby dały się zauważyć, gdy przyjdzie im dokonać żywota w kuble na śmieci. Mógł je sam sprzątnąć, ale z leserstwa nie chciał ich wysłać na tamten świat przedwcześnie. Z tym pozytywnym przeświadczeniem zbawcy, zgarnął ubrania.
Droga przez schody zwieńczona była przystankami na złapanie oddechu i przepłukanie gardła piekielną whisky, która, święci bogowie, nagle zaczęła smakować znacznie łagodniej.
Naruto mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że powoli zaczynał rozumieć jej fenomen.
Wtarabanił się do pokoju, zatrzaskując drzwi piętą. Przemoczone (jakie to uciążliwie, pomyślał) ubrania załadował do wanny, patrząc na nią nieprzychylnym okiem. Łazienka, w której przyszło mu teraz stać, nie odpowiadała za nabyty ból pleców, a jednak łypał na nią złowrogo. Kręcił nadąsany głową, przysięgając w myślach stanowczo, że dzisiaj mają separacje małżeńską i choćby wanna prosiła i błagała, nie wsadzi do niej nawet najmniejszego palca.
Jedna kąpiel dnia dzisiejszego w zupełności mu wystarczyła.
Zamknął z trzaskiem drzwi, a następnie rzucił się na łóżko z takim impetem, że łagodna (gdzie zniknęła ta piekielna?!) whisky zalała jego tors. Skwitował to kwaśnym grymasem, a przez fakt separacji z łazienką, wytarł klejącą plamę zwitkiem koszulki, która leżała pod poduszką. Skoro cały wieczór paradował w samych majtasach, może w nich i także spać, więc zupełnie nie było mu żal bluzki, która podzieliła los ręczników papierowych pod schodami.
— Tatuś miał ciężki dzień, Steven — mruknął, obracając głowę w stronę fikusa. Gdy Steven nie odpowiedział, dodał — wiem, że ty też, ale Kenichi zapłaci za twoje zszargane liście. Już tatuś się tym zajmie, więc nie dąsaj się na mnie. Jesteś moim jedynym wybawieniem w tym domu, Stev, musimy trzymać się razem. Ach, to? — mruknął, potrząsając butelką — jeszcze nie doleczyłeś się ze źle dobranej odżywki, a ty już chcesz się ubzdryngolić? Nie będziemy dyskutować na ten temat, znasz zasady. Zdrowie przede wszystkim!
I przechylił butelkę, pijąc znacznie zachłanniej niż dotychczas. Naruto nie mógł pochwalić się mocną głową, dlatego przeważnie preferował słodziutkie, lekkie drinki, które pieściły jego przełyk. Gdy wcześniej grzebał w barku, w którym grzebać nie powinien, bo tamtejsze alkohole były droższe od całego jego przybytku, wiedział, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek ambrozje. Piekielnie paląca i diabolicznie paskudna whisky pasowała do tego domu. Pasowała do nadąsanej Chiasy, do udającego Kenichiego, powściągliwej Ayi i, a może przede wszystkim, do podstępnego, napuszonego Sasuke Uchihy.
Naruto przemknęło przez myśl, że teraz zdaje się także pasować i do niego. Leżąc naburmuszony, wiedział, że w tej chwili zupełnie nie różni się od Chiasy. Jakkolwiek ciężkiego dnia by nie miał, uznał, że nie pozwoli się stłamsić. Szef może władował go do wanny, obijając mu biedne plecki, może też zmusił go (bo przecież to nie było tak, że tego chciał!) do paradowania w samych majtkach po posiadłości, ale nie sprawi za żadne skarby świata, że Naruto się wycofa.
Czuł całym sobą, że Uchiha właśnie tego chciał — udowodnić, że Naruto nie jest nikim wyjątkowym, że takich, jak on, przewinęło się tutaj na pęczki. Ale Uzumaki, choćby miał zgrzytać zębami, nie zamierzał się wycofać. Zęby mogą mu wypaść, palce połamać od zaciskania ich w pięści, para może wychodzić uszami, ale nie ustąpi.
Bo Naruto nie dopuszczał myśli, że mógłby przegrać.
Ale diabelski szef to było jedno, drugą sprawą był Kenichi, na poczet którego mógłby nawet podpisać cyrograf z siłami piekielnymi, aby ten tylko zapłacił za zniewagę, jakiej dopuścił się na biednym, wystraszonym Stevenie. Teraz nie była to jedynie kwestia nachapania się porządnej gotówki, tu już zaczęło rozchodzić się o honor. Bycie albo nie bycie zależało od tego, jak bardzo utrze nosa Kenichiemu.
Obrócił się na plecy, rozkładając ręce na boki, przez co butelka whisky uderzyła głucho w bok mahoniowego łoża.
— Wiesz co, Steven? Gdy tylko zarobię pierwsze pieniądze, kupię ci dziewczynę. Chcesz mieć dziewczynę? — zapytał, ciekawsko zerkając w stronę fikusa. Steven kolejny raz nie odpowiedział, ale Naruto wiedział, że przydałoby mu się towarzystwo. Choć był tutaj dopiero pierwszy dzień, jego czas skurczył się do stanu minimalnego, a on nie mógł dopuścić, aby Steven usechł z tęsknoty. — Chyba że chcesz kolegę? Może jednak znajdziemy ci kolegę, bo z kobietami to są same kłopoty... — przed oczami stanęła mu matka, która, przy każdej możliwej okazji, czaiła się na niego ze ścierą z zamiarem wybicia wszelkich banialuków, którymi zasypywał ją Naruto. Później przypomniał sobie o nadąsanej Chiasie, więc ściągnął brwi w gniewnym nachmurzeniu. — Na pewno znajdziemy ci kolegę, wystarczy nam kobiet w życiu.
Wyrzuciwszy swoją kulejącą opinię na temat pewnych pań, czknął głośno. Raz, potem drugi, a gdy czkanie nie ustępowało, zmarszczył brwi i nos. Biorąc pod uwagę fakt słabej głowy, Naruto czuł, że to, co się święci, może świadczyć tylko o jednym.
Świat zaczął wirować do tego stopnia, że musiał przymknąć oczy, aby przypadkiem nie wypaść za ramy łóżka. Wraz ze wzrostem alkoholu we krwi, niechęć do kobiet wyparowała — zastąpiona przez gorycz, która bestialsko tańczyła na koniuszku jego języka, wciąż natrętnie i nieprzerwanie przypominając o mężczyznach, którzy odpowiadali za jego dzisiejsze piekło.
— Żadnego więcej faceta w tym pokoju nie będzie, Steven, klnę się na twoje odżywki — zaskomlał, próbując zaraz przeobrazić nieprzyjemny jęk w warknięcie, ale jego próby się nie powiodły, więc machnął kilkukrotnie ręką, odkładając to na później. — Dlaczego? Pytasz dlaczego? Wiesz co on mi dzisiaj zrobił...? Kto? Pytasz kto? Sasuke pieprzony Uchiha, Steven! Wrzucił mnie do wanny, obiłem sobie plecy do tego stopnia, że nie mam bladego pojęcia, jak dzisiaj zasnę. Potem musiałem paradować w samych majtkach po tej przebrzydłej posiadłości... nie, żeby mi to przeszkadzało... — dodał półgłosem, nadymając policzki. — Ale to wszystko rozchodzi się o wybór. Będę paradował w majtkach tylko wtedy, gdy będę tego chciał, a nie dlatego że zostałem zmuszony, żywcem lądując w wannie pełnej wody... Steven, do jasnej cholery, wiesz co ja zrobiłem? — wyrzucił nagle, zrywając się do siadu. Kontury pokoju wydały się mu nagle dziwnie mgliste, jakby ukryte za brudną szybą. — Pościerałem tamtą plamę na korytarzu, bo pomyślałem, że nie chcę być odpowiedzialny za połamane kręgi swojego szefa, ale, na wszystkich bogów Olimpijskich, on jeździ na wózku! I tak by się nie wywrócił, a ja samoistnie pozbyłem się pułapki, którą nastawiłem na Kenichiego... Dlaczego to zrobiłem? Nie bądź niemądry, przecież...
Zamilkł w połowie zdania, słysząc dziwne, urywane dźwięki dochodzące z krótkofalówki, którą dostał od swojego szefa. W pierwszym momencie pomyślał, że ma omamy słuchowe, więc zaraz znowu otworzył usta, aby kontynuować swój bełkotliwy monolog, ale jękliwe odgłosy nie ustąpiły.
— Czy on...? — zamilkł, otwierając szeroko oczy (na tyle, na ile pozwolił mu na to buzujący alkohol w żyłach). Naruto podrapał się z zakłopotaniem w kark, zagryzając policzek od środka. Czy to są te dźwięki, o których myśli, a których nigdy w życiu nie chciałby usłyszeć?
Naruto odchrząknął, bo w ustach mu nieco zaschło. Odstawił piekielną whisky (już dawno przestała być piekielna) i spojrzał zlęknionym wzrokiem na krótkofalówkę leżącą na szklanej szafce przy łóżku. Niepewnym ruchem chwycił ją opuszkami palców, jakby w obawie przed tym, że osobliwy dźwięk zechce wyskoczyć z wnętrza i trzasnąć go ordynarną genezą powstania.
— Wieczorne uszanowanie — zaczął, przyciskając guzik, który umożliwił mu połączenie. — Nie chcę być wścibski, ale czy pan przypadkiem nie robi czegoś, co nie wypada, aby ujrzało światło dzienne? Bo domyślam się, że jest pan sprawny tu i ówdzie, a i nie mam nic do tego, ale chyba nie chciałbym zasypiać z taką kakofonią dźwięków przy uchu...
Ale Sasuke Uchiha nie odpowiedział, a jego jękliwe nawoływania tylko rosły na sile. Naruto spróbował raz jeszcze, przy okazji zasłaniając ręką liście Stevena, aby ten nie musiał tego słuchać. Naruto nie chciał, aby i reszta listeczków mu się posypała.
— Jak już pana usłyszałem, to nie ma pan się czego wstydzić. Pierwsze koty za płoty, jak to mówią. Słyszę, że radzi sobie pan całkiem nieźle, może nawet jest pan na finiszu i nie chce mnie teraz słuchać, ale uprzejmie upraszam się o przerwanie połączenia. Jutro, gdy zejdziemy na śniadanie, ciężko będzie to zatuszować, panie Uchiha — ostatnie zdanie zaakcentował o wiele mocniej niż wcześniejsze, ale nawet i to nie przyniosło żadnego rezultatu. Ogarnęła go lekka panika, więc chwycił za butelkę whisky i napił się z niej porządnie, stwierdzając w myślach, że na trzeźwo tego nie wytrzyma. Nie wytrzyma nawet tego będąc pijanym, więc już miał spróbować raz jeszcze, gdy nagle coś do niego dotarło.
Zerwał się raptownie z łóżka, odrzucając pościel na bok. Nogi zaplątały mu się jednak w luźne prześcieradło, więc nim zdążył się spostrzec, leżał na ziemi z twarzą przyciśniętą do białego dywanu. Butelka po whisky potoczyła się z głuchym odgłosem po pokoju, zatrzymując się dopiero koło regału z książkami.
Naruto wił się na podłodze w agonalnych stękach, które idealnie komponowały się z urywanymi, zamglonymi jękami Sasuke Uchihy dochodzącymi z krótkofalówki.
Nie miał czasu przejmować się starożytną whisky, która zalała drewnianą podłogę w jego pokoju, bo po sam czubek włosów czuł, że jeśli zaraz się nie ruszy, niezaprzeczalnie straci pracę, a co za tym idzie — wszelkie płonne plany, które czekały na ziszczenie, przepadną nieodwrotnie.
Wyrzuty sumienia krążyły pomiędzy myślami Naruto, kąsając je niczym natrętne, wyposzczone żmije.
Bo trzeba zauważyć, że Naruto kompletnie zapomniał o niezwykle drobnym, choć niepodważalnie ważnym, szczególe: Sasuke Uchiha miewał napady lękowe wskutek stresu pourazowego. Co więcej, zapomniał także, że jego robota nie kończyła się w chwili, gdy wykąpał swojego szefa, a trwała przez całą dobę — długą, krętą i niezwykle uciążliwą (jak właśnie to sobie uświadomił).
Czuł, jakby zawładnęły nim majaki, a choć szedł, obraz przed nim rozmazywał się natrętnie. Nie potrafił nawet powiedzieć, czy już wyszedł z pokoju, czy dalej w nim koczował, wijąc się w agonalnych spazmach. Przystanąwszy, drżącą rękę oparł o ścianę, próbując zawładnąć nad rozochoconymi myślami i ciężkim oddechem.
— Steven, jeśli zaraz uświnię podłogę, nie mów nikomu. Później sprzątnę — wyjęczał gardłowo, wolną ręką łapiąc się za brzuch. Odetchnął kilkukrotnie, próbując przywołać długą listę powodów, dlaczego nie powinienem wymiotować w domu swojego szefa.
Lista w istocie była długa i kręta, więc już chwilę później był w stanie zapanować nad torsjami, które nękały jego udręczony żołądek. Wziął kilka głębokich wdechów, a otwartymi dłońmi uderzył kilkukrotnie w zaróżowione policzki i znajdując w sobie motywację tak wielką, że ponownie prawie był bliski zafaflunienia podłogi, wyszedł z pokoju.
Droga po schodach była zawiła i zakrawająca o majaki na jawie, ale Naruto kurczowo trzymał się jasnej wizji, która głośno i wyraźnie (pomimo umysłowego otępienia) wybrzmiewała ponad inne. Naruto bowiem nie mógł dopuścić, aby jego szef się obudził, zerwany przez lęki, a jego mogłoby tam nie być. Musiał do niego dotrzeć nim to się stanie, choćby w połowie drogi miał pełzać.
Bo oczami wyobraźni niemalże widział, jak jego posada przelatuje przez palce, jeżeli zawiedzie.
Gdzieś na krańcach umysłu przejmował się także mniej trywialnymi rzeczami niż jedynie sam fakt utrzymania pracy i nachapania się niebywałej gotówki. W szalenie odległych odmętach myśli, u samych wrót niezbadanych zakamarków — w miejscu, które Naruto starał się separować od reszty świadomości — majaczyła myśl, że nie chciałby, aby Sasuke Uchiha przeżywał to w samotności.
Te myśli były jak rozświetlone punkty, który gasły, aby za chwilę na nowo się rozpalić, sprawiając, że jego głowa, pod wpływem sprzecznej motywacji, rozwarstwiała się na pół.
Pamiętał, że Uchiha nie cierpiał litości, ale to nie litość nim kierowała. Naruto można było wiele zarzucić — był roztargniony, za nic miał wszelkie zasady, a gdy ktoś próbował mu uprzykrzyć życie, robił to samo, ale o wiele mocniej i dotkliwiej, nie mogąc zdzierżyć myśli, żeby mógłby przegrać. Pomimo tych małych niuansów, do czego jednak by się nie przyznał, nie był bezduszny, a choć usnuł sobie rozległy plan zemsty na swoim szefie, w tym wszystkim nie potrafił pozbyć się myśli działających na jego niekorzyść. Nie potrafił udawać, że za nic ma cierpienie Uchihy, że jedyne, co nim w tym momencie kieruje, to wypełnienie obowiązków, za które mu płaci.
Ale to nie była litość.
Naruto poczuł, jak jakaś głęboko ukryta w nim struna drgnęła, drażniąc delikatne nerwy do żywego.
— Basta, więcej nie piję, klnę się na Hawajskie drinki — zadeklarował twardo, potrząsając głową na boki. Odepchnąwszy niepokojące myśli, wyprężył się jak struna, przywdziewając poważny wyraz twarzy, który choć trochę miał sprawić, aby jego umysł uwierzył w tę złudnie pewną postawę.
Chwilę później, już znacznie rozbudzony, stanął przed gabinetem Sasuke. Wszedł do środka i podszedł do niewielkich dębowych drzwi, których wnętrze chyba będzie śniło mu się po nocach w najgorszych koszmarach. Minąwszy pomieszczenie z piekielną wanną, która byłą odpowiedzialna za nieziemski — choć teraz znacznie złagodzony przez whisky — ból pleców, podszedł do kolejnych drzwi.
Gdy wszedł do środka, nagle poczuł się dziwnie nieswojo. Dreszcz przebiegł po jego karku, gdy utkwił spojrzenie w łóżku przy oknie, na którym leżał Sasuke Uchiha — choć spał, twarz świeciła mu od potu, a brwi miał ciężko zmarszczone, sprawiając wrażenie, jakby samo oddychanie sprawiało mu ból.
Naruto nie bardzo wiedział, jak miał się zachować w takiej sytuacji. Nie był profesjonalnym opiekunem, ledwo radził sobie z opieką nad Stevenem, więc jak — na wszystkich bogów — miał sprawić, że Sasuke przestanie cierpieć. Zmarszczywszy brwi, podszedł do łóżka, po czym nachylił się tuż nad nim, z twarzą przeraźliwie blisko twarzy Sasuke.
— Śpi pan, prawda? — zapytał cicho, chuchając gorącym powietrzem w jego twarz. — Uznam to za tak. Mam pana obudzić? Chyba powinienem... — gdy ciszę w pokoju przeciął stłumiony jęk wydobywający się z ust Uchihy, a jego ciało zadrgało w konwulsji, Naruto otworzył szeroko oczy, potakując gorliwie głową. — Tak, niezaprzeczalnie powinienem pana obudzić.
Nim jednak zdecydował się potrząść ramieniem swojego szefa, wycofał się do łazienki, żwawo zgarniając małe ręczniki, które złożone spoczywały na szafce niedaleko ogromnej wanny. Namoczył je, nie chcąc, aby szef zastał go z pustymi rękoma, bo to jawnie oznaczałoby, że zupełnie nie przygotował się do zadania, które ciężko było wykonać, gdy podłoga pod nogami falowała. Ale tego Sasuke Uchiha nie musiał wiedzieć i jeśli tylko Naruto dobrze to rozegra, nigdy się nie dowie.
Z wilgotnymi ręcznikami wpadł do pokoju. Jeden z nich złożył na pół i przyłożył do czoła Sasuke, próbując go ochłodzić.
— Panie Uchiha — zaczął, delikatnie potrząsając jego ramieniem. Ale Sasuke nie odpowiedział, więc Naruto, ówcześnie kładąc pozostałe ręczniki na szafce obok, nachylił się nad nim i ponownie spróbował.
Wstrzymał oddech, gdy zobaczył czarne, nieco zamglone oczy utkwione w jego twarzy.
— Co robi pan w moim pokoju? — wychrypiał niewyraźne, zerwany z uciążliwego pół snu. Pot błyszczał przy jego skroniach, a urywany oddech oplatał skórę Naruto.
— Potrzebował pan pomocy, zdaje się? — odparł, dalej się od niego nie odsuwając. Starał się jednak zbytnio nie oddychać, aby Uchiha nie poczuł, że Naruto jest pijany. Ostatnie, czego chciał, to wylecieć z tego pokoju po całej tej ciężkiej tułaczce. — Słyszałem przez krótkofalówkę różne takie dźwięki.
Sasuke spojrzał na niego powściągliwie, a ledwie dostrzegalna sceptyczność zgubiła się w jego zmarszczonych brwiach. Naruto zupełnie się to nie spodobało, a jednak nie pozwolił, aby i jego twarz wykrzywiła się w spazmach napięcia.
— Jest pan pijany?
Jego głos potoczył się nabrzmiałym i zachrypłym echem po pokoju. Do myśli Naruto powracał raz za razem — a choć nie był prześmiewczy, wydawało mu się, jakby z niego szydził, doskonale wiedząc, w jakim jest stanie.
— W stanie nieważkości — odparł w końcu, wzruszywszy niechlujnie ramionami.
— Śmierdzi pan alkoholem — szepnął cicho i zachryple, wciąż mając ściśnięty głos. Naruto był jednak tak blisko niego, że nie było sensu, aby mówił głośniej.
— A pan potem. Pot i alkohol się lubią.
Sasuke patrzył na niego przez chwilę w ciszy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego oczy zaraz jednak pociemniały, a w kącikach ust zatańczył cień uśmiechu. Ledwie dostrzegany i niebywale krótki, jednak Naruto nie miał problemu, aby go dostrzec.
— Z jakiej teorii pan to wyciągnął? — wydusił, starając się zapanować nad ściśniętymi strunami głosowymi. Ściągnął mokry ręcznik z czoła, a Naruto odsunął się w tył, pozwalając, aby Uchiha oparł się o zagłówek łóżka.
— Z mojej własnej — zadeklarował z figlarnym błyskiem w oku, bo skoro prawda wyszła na jaw, a konsekwencji nie widział na horyzoncie, nie zamierzał iść w zaparte. Udawanie trzeźwego pobierało niebywałe pokłady energii, więc nim by się obejrzał, zaraz to on wymagałby reanimacji i zimnych kompresów.
— Zawsze mówi pan to, co się panu podoba?
Może, gdyby był trzeźwy i bardziej przejmował się tym, co robi, mógłby się speszyć. Ale nie był trzeźwy, a wszystkie jego mizerne granice zostały zepchnięte w odmęty zapomnienia, skąd nie miały dzisiaj powrócić.
— Oczywiście. Taki już jestem — zauważył lekko i usiadł na brzegu łóżka, zupełnie nie zawracając sobie głowy czymś tak trywialnym jak, chociażby, przestrzeń osobista.
— Taki już pan jest — potwierdził, krótko kiwając głową. Jego wzrok spoczął na ciele Naruto, bo, trzeba wspomnieć, że ten dalej był jedynie w kusych majtkach. Lepkie ślady po whisky znaczyły jego tors, sprawiając, że w pomieszczeniu unosił się duszący alkoholowy odór.
Naruto nie skomentował wzroku Sasuke na swoim ciele. Zupełnie go to nie obchodziło, nie czuł się tym też zawstydzony, bo przecież, co trzeba zauważyć, po wieczornej kąpieli, kiedy to widział swojego szefa nago, przysiągł sobie, że więcej się nie zawstydzi w jego obecności. Jeśliby to zrobił, czekałaby go przebieżka w samych majtkach po posiadłości.
Ramię Naruto nieznacznie otarło się o nagrzane ramię Sasuke. Obrócił głowę w jego stronę, patrząc na niego tak twardo, jakby chciał sięgnąć do jego najczulszych punktów, wyciągając całą prawdę na wierzch, skąd nie mogłaby już zawrócić.
Chwilę to trwało, nim Sasuke zdecydował się na niego spojrzeć, ale gdy to zrobił, wzrok miał mocny, pokazując tym samym, że doskonale wie, o czym Naruto myśli.
— Od niespełna roku — odparł przytłumionym głosem, nim Naruto zdążył zadać pytanie. — Raz jest lepiej, a raz, tak jak dzisiaj, budzę się zlany potem. Nie powiem panu, jak to powstrzymać, bo nie mam pojęcia.
Naruto skrzyżował nogi w kostkach i oparł się plecami o zagłówek, tuż obok Sasuke. Przez chwilę nic nie mówił, spojrzenie mając utkwione w zmęczonej, bladej twarzy Uchihy. Naruto dopiero teraz zauważył sińce pod jego oczami, które rzucały paskudną, udręczoną poświatę na resztę twarzy.
— Mogę z panem zostać — zadeklarował pewnie, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. To nie była błaha kąpiel ani codzienne podawanie leków, a widząc umęczoną twarz Sasuke, właśnie to sobie uświadomił.
— Nie potrzebuję pana litości — wyrzucił chłodno, patrząc na niego spod zmrużonych powiek.
Choć nie był zaskoczony jego słowami, drgnął, gdy ich sens do niego dotarł.
— Nigdy pan jej nie dostanie.
Uchiha patrzył w twarz Naruto tak intensywnie, że ten niemalże zgarbił się pod naporem jego wzroku. Niemalże, bo wyraz jego twarzy nadal pozostał pewny, bez cienia zawahania. Jego oczy bezgłośnie krzyczały jedno zdanie: Nie chodzi o litość.
— Niech pan zostanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top