3. Czego się nie robi dla Stevena.

Szok i niedowierzanie, ale jakoś siadło mi to opowiadanie. Muszę zabrać się za uczelniane, więc na razie zostawiam was z tym rozdziałem. Miłego czytania, buziaki 

(PS. Ja bardzo przepraszam za to, co zrobiłam na końcu XD)

Na umówionej herbacie w kuchni nie pojawił się aż do wieczora. Po opuszczeniu biura Uchihy, skierował się w stronę ogrodu, przy okazji rozglądając się niemalże konspiracyjnie na boki. Ogród był pusty, co jedynie spotęgowało słuszność jego myśli, a w niedługim czasie i czynów.

Na klęczkach przemierzał kolejne centymetry trawy, rozchylając na boki równo (ależ to irytujące, pomyślał) przycięte krzewy. Pomimo goryczy, która tańczyła bestialsko na koniuszku jego języka, musiał przyznać, że ogród naprawdę robił wrażenie. Był niezwykle zadbany, wypielęgnowany i Naruto nie mógł doszukać się w nim żadnej skazy. Wpieniało go to jeszcze bardziej – bo to oznaczałoby, że Kenichi jawnie zrobił mu na złość, wyrywając dobre, choć nieco oklapnięte, liście Stevena.

Naruto nie był ignorantem – przesiedział długie godziny czytając o właściwościach kwiatów, jak się z nimi obchodzić, jak o nie dbać, a w efekcie – jak odróżnić chorobę od nie choroby.

Mając w głowie bagaż drogi, którą musiał przejść, aby określać się dumnym mianem ojca Stevena, wiedział doskonale, że Kenichi zrobił to wyłączenie z czystej chamowatości. Co gorsza, Chiasa wcale nie była skora mu uwierzyć, bo przecież Kenichi to taki utalentowany chłopak.

- Bezczelny kłamca – mruknął pod nosem, odchylając teraz tuzin czerwono krwistych róż.

Naruto swoje wiedział. I był pewien, że Kenichi udaje jedynie przykładnego, a tak naprawdę jest plugawym pomiotem szatana (jak określał go w myślach Naruto). Więc teraz, klęcząc w ogrodzie, miał w tym jasny, wyklarowany cel.

- Acha! – krzyknął, łapiąc w rękę kilka ogrodowych robali. Na insektach nie znał się wcale, ale jeśli miały sześć odnóży, które wierzgały wściekle, wiedział doskonale, że nadadzą się, aby wrzucić je do łóżka Kenichiego. Pod hortensją znalazł ich całą masę i z przebrzydłym uśmieszkiem na ustach, wyładował nimi kieszenie. Robaki były małe, a kieszenie duże.

Ze znacznie lepszym humorem, zawędrował do kuchni.

- Dzień doberek – zawołał dziarsko, opierając się bokiem o drewnianą framugę drzwi.

Chiasa i kobieta, której jeszcze nie poznał, zmierzyły go uważnymi spojrzeniami.

- Przyszedł pan na herbatę? – zapytała chłodno Chiasa, chyba nadal nadąsana wcześniejszą sceną na piętrze. – Aya, pozwól, że przedstawię ci pana Uzumakiego. Jest nowym opiekunem, że tak się wyrażę, pana Uchihy.

Naruto miał wielką ochotę parsknąć śmiechem. Zarówno słysząc słowa Chiasy („pozwól, że przedstawię ci.."), jak i widząc oniemiałą, zdekoncentrowaną minę Ayi. Kobieta patrzyła na niego sceptycznie, zawieszając wzrok na jego roztarganych włosach i, przez wizytę w ogrodzie, umorusanych, ciemnych, zbyt obcisłych jak na jej gust, spodniach.

- Siemasz, Aya. Co tutaj robisz? – zagadnął, przyciskając ręce do obydwu kieszeni, bo robaki stały się niezwykle nerwowe.

Chiasa spojrzała na niego uważnie, marszcząc brwi, gdy jej wzrok natrafił na jego ręce po bokach spodni. Chiasa mogłaby przysiąść, że widziała, jak coś wychodzi z jego prawej kieszeni.

- Pracuję – odparła Aya z silnym, rosyjskim akcentem.

- Praca, praca – westchnął teatralnie Naruto, przylegając bokiem do szklanego regału nieopodal drzwi. Zasłoniwszy w ten sposób kieszenie, dodał – Same pracusie tutaj, nie sądzisz, Aya? Może partyjka w krykieta wieczorem?

Chiasa przymknęła oczy, głośno wypuszczając powietrze. Złapała się dwoma palcami za nos, jakby wszystkie siły niefortunnie ją opuściły.

- Panie Uzumaki, nie gramy tutaj w krykieta. Nie ma odpowiedniego miejsca do tego typu eksperymentów – odparła zirytowana.

- No jak to? W ogrodzie pełno miejsca, Kenichi na pewno nie będzie miał nic przeciwko, jeśli kilka hortensji uroni odrobinę liści – zironizował, zaraz jednak łapiąc się ponownie za kieszenie i dodając naprędce – A właśnie, widziały może szanowane panie Kenichiego? Chciałbym go przeprosić za wcześniejsze zajście. Arcyokropnie mi wstyd. Wszystko sobie przemyślałem i jestem gotów, aby przyznać się do winy.

- Pojechał do miasta po kilka niezbędnych narzędzi do ogrodu – mruknęła Aya, unosząc filiżankę z kawą do wąskich ust.

- Och, rozumiem – odparł z dziwnym błyskiem w oku. – Muszę już iść, pan Uchiha chyba coś bełkotał do krótkofalówki. Słyszały panie? Nie? Ja chyba coś słyszałem. Lecę. Do zobaczenia, Chiasa, wieczorem, wpadnę na obiecaną herbatkę.

I żwawo wyszedł z kuchni, nadal kurczowo przyciskając ręce do niesfornych kieszeni. Do schodów dotarł niezwłocznie, następnie przeskakując po dwa stopnie. Insekty zaczynały robić się naprawdę niesforne i Naruto słowo dawał, że kilka zdążyło już opuścić jego kieszenie, stając się bezkształtną breją pod podeszwami jego trampek.

- Wybaczcie, zrobię wam pogrzeb – mruknął, czując się nieco winny za poświecenie robaków w takim geście.

Dopadając ostatniego stopnia i kierując się pod drzwi Kenichiego, dziękował opatrzności za to, że dotarł tutaj niemalże bez problemów. Wyciągnąwszy uprzednio przygotowaną wsuwkę do włosów (chwilę się ścierając), otworzył drzwi i wpadł do pokoju. Przesunął zasuwkę, aby ponownie je zamknąć i tym samym nie budzić podejrzeń.

Pokój Kenichiego wyglądał niemalże jak ten jego, ale znaczącą różnicą były plakaty z japońskimi idolkami przyklejone dosłownie wszędzie; szczególne miejsce, które całkowicie zdziwiło Naruto, to był sufit, tuż nad drewnianym łóżkiem. Idolka w tamtym miejscu była nadzwyczaj kuso ubrana, ukazując kształtne, ogromne piersi wylewające się zza białego biustonosza.

- Boże, co za zbok... – wymamrotał krytycznie, mając szczerą ochotę dorysować idolce wąsy. Powstrzymał się jednak, słysząc niemalże w uszach wyimaginowany krzyk Kenichiego. Podniósł satynową pościel do góry, momentalnie zaczynając się krzywić. Pod kołdrą leżały majtki (właściwie to slipki), które wydzielały fatalny, duszący zapach.

Naruto, teraz krzywiąc się już nie na żarty, zatkał nos dwoma palcami wskazującymi, drugą ręką zaś wyciągając z kieszeni robaki i wpychając je wszędzie, skąd miałby utrudnione wyjście.

- Ja was naprawdę przepraszam... – zajęczał, jednak jego głos był przytłumiony przez zbyt mocne ściskanie płatków nosa. – Przysięgam, że nigdy wam tego nie zapomnę – zadeklarował posępnie, rzucając ostatnie spojrzenie na brudne gacie i wściekle wierzgające insekty, po czym naciągnął z powrotem kołdrę.

Nieco zasępiony, ale w duszy jakże uradowany, już miał zacząć kierować się w stronę wyjścia, ale z nagła usłyszał ciężkie kroki rozchodzące się po korytarzu, a także głoś dobiegający z krótkofalówki.

(„Panie Uzumaki, zechciałby pan stawić się o godzinie osiemnastej, aby pomóc mi w wieczornej kąpieli")

Kroki były coraz bliżej, a głos kilkukrotnie rozbrzmiał z urządzenia, jakby był na zapętlaniu. Zagryzł mocno wargę, gorączkowo myśląc. Nie mógł wyjść przez frontowe drzwi, bo to wiązałoby się z przyłapaniem go, a wtedy raczej nawet opatrzność go nie uchroni, a i nie mógł także schować się w szafie, przeczekując, bo jeśli kroki należały do Kenichiego, prędko może stąd nie wyjść, a godzina kąpieli zbliżała się nieubłaganie.

Korzystając z pierwszej, całkowicie genialnej, myśli, jaka wpadła mu do głowy, podbiegł do okna. Nie mając wiele czasu na dalsze zastanowienie – otworzywszy okno, analizując odległość między dachem a ziemią, natrafiając wzrokiem na rynnę (Kenichi miał pokój z widokiem na metalowy płot ogradzający posiadłość) – wyskoczył przez nie w tej sami chwili, gdy drzwi do pokoju się otworzyły.

Zaparł się najpierw stopami na dachówce, czując, jak serce podjeżdża mu do gardła. Wiedząc, że odwrotu nie ma, kierował się powoli w stronę rynny, starając zbytnio nie haczyć o dachówki, aby ich nie uszkodzić. Zmordowany i całkowicie zziajany – w końcu dotarł do celu. Chwilę analizował sytuację w głowie, sam do końca nie wiedząc, co go podkusiło, aby bawić się w taką dziecinadę. Chciał trochę utrzeć Kenichiemu nosa, ale nie sądził, że w efekcie wyląduje na dachu, modląc się, aby nie upaść na twarz.

Złapał się w końcu rynny, zaczynając się po niej zsuwać. Nogi haczyły mu o wystające śruby, przez co szybkość w suwaniu nie była aż tak obezwładniająca. Ręce go jednak paliły, bolały, sprawiając, że z jego ust wydobywały się najróżniejsze jęki. W chwili, gdy dotknął stopami ziemi, przysiągł sobie, że więcej nie wpadnie na tak głupawy pomysł.

- No, wcale nie było tak trudno... – zadeklarował dziarsko, otrzepując ręce. Zaraz jednak usłyszał okrzyk Kenichiego, który najprawdopodobniej właśnie odsłonił kołdrę. – No, to na mnie już chyba pora – bąknął i pobiegł w stronę frontowych drzwi posiadłości. Szybko czmychnął na górę, przy końcu schodów uspokajając oddech. Właśnie otwierał swoje własne drzwi, gdy z pokoju nieopodal wypadł purpurowy na twarzy Kenichi.

- Co to ma znaczyć? – warknął, łapiąc Naruto za poły bluzy.

A Naruto udał wielce zszokowanego, niemal zastraszonego.

- O co ci chodzi, Kenichi? Chciałem wejść tylko do pokoju – odparł przerażony, choć w rzeczywistości miał niebywałą ochotę szeroko się uśmiechnąć.

- Jak śmiałeś wrzucić mi robaki do łóżka? – wycedził przez zaciśnięte zęby. Naruto odciągnął jego ręce z dala od siebie, patrząc na niego nieprzychylnie.

- Kiedy miałem wrzucić ci robaki, skoro dopiero wszedłem na piętro?

- Okno. Uciekłeś przez okno – odparł pewnie.

Naruto roześmiał się głośno.

- Naprawdę, Kenichi, myślisz, że wszedłem do twojego pokoju, wrzuciłem ci robaki i zwiałem przez okno? I po co miałbym to robić?

- Zniszczyłem twojego kwiatka – powiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jakie słowa opuściły jego usta.

Naruto uniósł brew do góry, sprawiając wrażenie wyraźnie zaciekawionego.

- Czyli jednak – odparł, z zachwytem przyglądając się białej twarzy Kenichiego. – No nieładnie psuć rzeczy starszych – zadeklarował chłodno, choć jego usta były rozciągnięte w kpiącym uśmieszku. – Sam się przyznasz przed Chiasą czy potrzebujesz więcej robaków w łóżku? – szepnął mu do ucha, sprawiając, że Kenichi głośno przełknął ślinę. Klepnął go zaraz żwawo w plecy i wchodząc do pokoju, dodał. – No, wiesz co robić, Kevin.

- I tak stąd wylecisz. Każdy wylatuje – odparł pewnie, choć trochę pusto. Naruto jednak nic na to nie odpowiedział, zatrzaskując drzwi z impetem.

Z głośnym plaskiem opadł na łóżko, próbując przetworzyć słowa Kenichiego. To, że mu zniszczył Stevena, było jasne i zupełnie nie do podważenia, ale co ma znaczyć, że i tak stąd wyleci? Był odrobinę niesforny, może zbyt swawolny na tę posiadłość, ale nie zrobił nic, za co mógłby zostać oddelegowany.

Przemknęło mu przez myśl, że może Kenichi zrobił to specjalnie, aby przyśpieszyć jego wylanie. Zniszczył Stevena, żeby się wściekł i uznał, że ludzie pracujący tutaj to pomyłka, a on w niej nie chce uczestniczyć. Obróciwszy się na bok, zmarszczył brwi. W głowie brzęczały mu słowa Uchihy: żaden nie wytrzymał tu dłużej niż tydzień.

Może Kenichi, znając wcześniejsze zdarzenia, tą pokrętną logiką chciał mu pomóc. Może. Ale Naruto kompletnie to nie obchodziło, gdy postanowił sobie w myślach, że właśnie zaczęli jawną wojnę.

Nie chciał ruszać się do końca dnia z pokoju, ale nie był tutaj na wakacjach, a jego bolączki ze służbą nie mogły wpłynąć na pracę. Mógłby, na przykład, w końcu poużywać wanny, ale jedyna wanna, która była dla niego na wyciągnięcie ręki, to ta, w którą będzie zaraz musiał wsadzić swojego szefa. Z mizernym grymasem, wyszedł z pokoju i skierował się w stronę biura Sasuke.

Usłyszawszy pozwolenie, aby wejść, pchnął drzwi. Sasuke siedział za biurkiem, unosząc wzrok znad sterty papierów, kiedy wszedł.

- Dobry wieczorek, gotowy pan na nocne kąpiele? – zapytał, opierając się bokiem o framugę drzwi. Dopiero chwilę później zobaczył stojącą przy bibliotece Chiasę, która podawała Sasuke książki. Saito, zauważając nonszalancka pozę Naruto, ściągnęła gniewnie brwi, ale nic nie powiedziała.

W obecności Sasuke Ucihy każdy zdawał się być niezwykle milczący, a Naruto piekielnie to bawiło.

- Naturalnie. Chiasa, zostaw nas samych – zakomunikował, składając ówcześnie przeglądane papiery w równą stertę. Odłożywszy je na bok, poczekał aż Chiasa zamknie za sobą zewnętrze drzwi i wskazał Naruto kolejne, umiejscowione po prawej stronie od biurka.

- Ma pan tam łazienkę? – zdziwił się, unosząc brew do góry. Sasuke spojrzał na niego rozbawiony.

- Nie łazienkę, a cały pokój. Gdy mam dużo pracy, nie muszę wychodzić z biura. Wystarczy, że otworzę drzwi – w jego głosie było coś takiego, że Naruto, choć wcześniej patrzył na tę drzwi z dziwnym sceptycyzmem, uznał to nagle za szalenie doskonały pomysł.

- Praktyczne – odparł, zbliżając się do Sasuke. – Mam pana posunąć? – zapytał, na co Sasuke jedynie obdarzył go krótkim spojrzeniem.

- Posune się sam.

- Naturalnie, jednak gdyby nie dawał pan rady, służę pomocą – odpowiedział zaczepnie, puszczając figlarne oko w jego stronę.

Sasuke nie podjął próby, jednak jego oczy zdradzały nikłe rozbawienie, a kąciki ust drgnęły lekko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top