55
~~~~~~Nathan~~~~~~
Aron ponad dwie godziny siedział w samochodzie przed domem, po czym bez uprzedzenia kogokolwiek gdzie się wybiera.
Nie powiem. Też martwiłem się o Sam i to jak cholera, ale nie miałem pojęcia co zrobić.
Wplotłem palce we włosy, lekko ciągnąc za ich końcówki, mając nadzieję, że jakoś to pomoże. Niestety nie odniosło to żadnego skutku.
Moją uwagę przykuł telefon, który zaczął wibrować. Podniosłem go i zamarłem, spoglądając na wyświetlacz.
Pan Stark.
Ojciec Sam.
Nigdy nie dzwonił w środku tygodnia, zwykle dzwoni w co drugą sobotę, a ostatni rozmawialiśmy cztery dni temu.
Najgorsze było w tym to, że nie zdążyłem mu jeszcze powiedzieć o jej zaginięciu.
Zaginięciu? Kogo ja próbuję okłamać? Ktoś ją uprowadził i to wszystko nasza wina. Moja i Arona, chociaż on uważa inaczej. Obwinia się o to, co powoduje, że zaczyna być coraz bardziej zdesperowany. Do tego jeszcze możemy dodać to, że się w niej zakochał.
Chociaż nie mówił mi tego, domyśliłem się widząc jego zachowanie. Za każdym razem kiedy ją zobaczył, jego twarz rozjaśniał choćby najmniejszy uśmiech. Przestał się zachowywać tak jak zazwyczaj. Spotykając go, widziałem wiecznie niezadowolonego, opryskliwego chłopaka. Przez czas, który spędziłem z nim i Sam, nie mogłem uwierzyć w to jak się zmienił. Zdarzało mu się zachowywać jak kiedyś, ale przez te wszystkie dni uśmiechał się częściej niż przez całe swoje życie.
Telefon zadzwonił drugi raz, przez co upuściłem go na podłogę.
- Cholera... - mruknąłem, podnosząc urządzenie.
Odebrałem, modląc się w duchu, żeby nie było tak źle jak myślę.
- Nath? Ile mogę do ciebie dzwonić?! - usłyszałem.
Jego głos brzmiał spokojnie, ale wyczułem w nim nutkę zaniepokojenia.
- Wiesz... nie słyszałem telefonu - skłamałem, drapiąc się po szyi.
- Mógłbyś dać telefon Sam, dzwoniłem do niej ale w ogóle nie odbiera - poprosił.
Poczułem, że zasycha mi w gardle. Czyli nie uda mi się tego dłużej ukrywać.
- Ja... - wychrypiałem.
- Masz jakiś dziwny głos - stwierdził. - No dalej, ty co? Nathan, nie wygłupiaj się tylko mów co się dzieje.
- Ktoś ją uprowadził - wyszeptałem, czując się zażenowany, że to mówię.
Nienawidziłem takich sytuacji. Wiedziałem bardzo dobrze, że go zawiodłem. Nawet jeśli przeszłoby mu przez myśl, że Aron mógłby sobie nie poradzić, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało, nie pomyślałby, że ja także spieprzyłbym tą sprawę.
- Nawet nie wiedz jak liczyłem na to, że zaprzeczysz - wyszeptał.
Liczył?
- Zaprzeczę? Ty wiedziałeś? Ale kto... jak? - wydukałem.
- Dzisiaj rano, dzwonił do mnie Miles. Tak ten Henry Miles - dodał, zanim zdążyłem go zapytać. - Oznajmił mi, że ma moją córkę i jeżeli chcę ją jeszcze zobaczyć, to mam uważnie posłuchać jego warunków. Naturalnie wyśmiałem go, po czym rozłączyłem się nie czekając na to aż skończy mówić - wyjaśnił.
- Ja, przepraszam. Nie wiedziałem jak ci to powiedzieć, po prostu... myślałem, że znajdziemy ją zanim zadzwonisz i... nie chciałem się zawieść - wyznałem cicho.
Był dla mnie jak drugi ojciec. Zawsze liczyłem się z jego zdaniem, próbowałem mu zaimponować, sprawić by był ze mnie dumny. Nienawidziłem rozczarowywać go, widzieć cienia zawodu w jego oczach.
- Nathan, przecież wiem, że nie zrobiliście tego specjalnie. Tak naprawdę nikt nie może zmienić tego co się stało. Ale jestem przekonany, że razem z Aronem szybko ją znajdziecie - usłyszałem.
Uśmiechnąłem się lekko, nie wiedząc co tak właściwie mam mu odpowiedzieć.
- A gdzie Aron? - zapytał.
- Pojechał gdzieś chwilę temu. Obwinia się o to co się stało - odparłem, przecierając dłonią twarz.
- Tak podejrzewałem - mruknął bardziej do siebie niż do mnie.
- Myślałeś? - zdziwiłem się.
- Nie mów mi, że nie wiesz, że Aron zakochał się w Sam i podejrzewam, że ze wzajemnością - powiedział spokojnie.
- Ale co? Skąd ty to wszystko wiesz? - wydusiłem z niedowierzeniem.
- Nath, znałem ojca Arona i widziałem jak zachowywał się, kiedy był zakochany w jego matce - zaśmiał się. - I może nie przebywam z Sam tyle ile powinienem czy tyle ile bym chciał, ale przecież znam moją córkę, a poza tym... jest podobna do matki.
- Wiesz w takim razie mogłeś mi powiedzieć wcześniej - stwierdziłem, czując się jak skończony idiota.
- Wiesz, z tego co widzę ty też wiele rzeczy mi nie mówisz - usłyszałem w odpowiedzi.
- Ja... przepraszam - czułem się, jakbym wypowiadał to słowo po raz setny, ale to i tak było za mało.
- Wiem, nie jestem na ciebie zły. O to nie musisz się martwić. Po prostu obiecaj mi, że wszystkie wiadomości będziesz przekazywał mi na bieżąco - poprosił.
- Oczywiście - przytaknąłem.
~~~~~~Hunter~~~~~~
Patrzyłem jak Bailey szybko odjeżdża, o mały włos nie zderzając się z innym samochodem.
Przeciągnąłem się leniwie, próbując wyrzucić z myśli czarnowłosego chłopaka o niebieskich oczach. Uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie jego ładnej twarzy.
- Wszystko w porządku? - usłyszałem głos za moimi plecami.
Odwróciłem się, a moim oczom ukazał się Rick.
Był wysoki i bardziej muskularny niż chłopak, z którym chwilę temu rozmawiałem, lecz mimo to tamten bez najmniejszego problemu potrafił obu powalić. Nigdy nie dorównają mu sprytem czy jego swoistą charyzmą
- Tak Ricky nic mi nie jest - odparłem, uśmiechając się do niego.
Nie był tak przystojny jak dwudziestojednoletniego, ale wyglądał lepiej niż niejeden znany mi mężczyzna.
Skarciłem się w myślach za to, że w mojej głowie wciąż siedział Aron a do tego zacząłem do niego porównywać moich ochroniarzy.
- Wiesz Rick - zacząłem, stając przed barierką. - Na miejscu tych idiotów, którzy mają tę dziewczynę zacząłbym się bać.
- Bać? Kogo? Bailey'a? - zaśmiał się z wyraźną drwiną.
Słysząc jego słowa pokręciłem z rozbawieniem głową. Sięgnąłem po pudełko, w którym trzymałem moje ulubione cygara, wodząc wzrokiem po okolicy.
- Ktoś mądry powiedział kiedyś, że człowiek, który nie ma nic do stracenia bywa groźny. I do cholery miał rację - mruknąłem, zaciągając się dymem. - A Aron jest prawie takim człowiekiem. Oprócz tej dziewczyny nie ma na tym świecie, nic na czym by mu zależało.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Starałam się i jakimś cudem dzisiaj wstawiam Wam ten rozdział 😂
Mam nadzieję, że się spodoba
Kto ze mną cieszy się, że jutro piątek 😻?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top