9. Odpowiesz mi?

Czwarty dzień bycia człowiekiem zaczął się dla Billa spadnięciem z łóżka. Znowu. Tym razem jednak słońce było już dość wysoko, ciepłe promienie wpadały przez okno, rozświetlając pokój. W powietrze uniosło się trochę kurzu, który wirował w powietrzu. W pierwszym odruchu blondyn spojrzał w stronę drugiego łóżka, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie obudził Mabel. Materac był pusty, zatem dziewczynka musiała wstać wcześniej. Zerknął na zegarek stojący na komodzie, dochodziła dziewiąta.

Spróbował usiąść, ale coś przyciskało jego klatkę piersiową do podłogi. Tym czymś był jakimś cudem ciągle śpiący Dipper. Jak do tego doszło, pozostawało dla blondyna tajemnicą. Upadek trochę bolał, ale tym akurat przejmował się najmniej. Dział się coś innego, co zwróciło całą jego uwagę. Gdzieś w brzuchu czaiło się dziwne, idiotyczne wręcz uczucie. Ni to kłucie, ni ból, ni napięcie. Coś pomiędzy, ale nie był w stanie znaleźć odpowiedniego słowa.

Dipper ułożył się dla niego samego zapewne dość wygodnie, jednak Bill czuł się zdecydowanie niekomfortowo. Kilka razy dźgnął szatyna w ramię, a kiedy to nie zadziałało, zaczął powtarzać jego imię. Na początku robił to cicho, potem coraz głośniej, ale także bez skutku. W końcu postanowił uciec się do stateczności, jeśli chodzi o delikatne budzenie, mianowicie pociągnął leżącego na nim chłopaka za włosy.

Dipper mruknął przez sen coś niezrozumiałego, lekko zaciskając dłonie na koszulce blondyna. Cipher naprawdę nie chciał zrzucać go na podłogę magią, bo zapewne zostałby oskarżony o świadome krzywdzenie, a tego akurat nie potrzebował. Kolejny raz wymówił imię szatyna, ponownie ciągnąc go lekko za włosy, co dało dokładnie taki sam skutek jak przed chwilą. Blondyn wypuścił powietrze bardzo powoli, dogłębnie zirytowany i gotowy do posłużenia się mocą, nawet jeśli miałoby zaboleć. I nagle został sparaliżowany.

Nie magią ani niczym w tym stylu, był pewny, że akurat Sosenka żadnej mocy nie ma. Jednak kiedy Dipper poruszył się delikatnie, a szczególnie poruszył nogą w okolicach uda Billa, blondyn zupełnie znieruchomiał. Powtarzał sobie w myślach, że to przecież nic niezwykłego. Czasem tak bywa, że ludzie ruszają się przez sen, a właściwie nawet często. Więc dlaczego zareagował na ten drobny ruch aż tak? Zanotował sobie w myślach, żeby zapytać Sosenkę później, może będzie wiedział. Tymczasem Dipper lekko uchylił powieki, a kiedy zobaczył tuż przed sobą twarz demona, szybko wstał, praktycznie odskakując.

- Jak spałeś, Sosenko? Miałeś koszmary? - zapytał Bill, jakby nigdy nic.

- Nie miałem, chyba faktycznie obecność kogoś obok mi pomaga - mruknął, uśmiechając się niemrawo.

Nim demon zdążył rzucić jakikolwiek komentarz, Dipper szybkim krokiem opuścił pokój, kierując się do łazienki. Zastanawiał się jak to możliwe, że bliski kontakt z osoba odpowiedzialną za jego koszmary przeciwdziała ich pojawianiu się. Nielogiczne, ale niestety Bill był jedyną osobą, z którą był w stanie taki kontakt cielesny utrzymać. Wtulanie się w czteroletnią siostrę zdecydowanie wychodziło poza wszelkie granice. Puścił wodę w kranie i ochlapał sobie twarz. Już na tym etapie czuł, że to będzie długi dzień.

Demon natomiast ociężale podniósł się z dywanu i przeciągnął. Pomyślał o dziwnym zachowaniu Dippera. Przez sen się do niego klei, a potem odskakuje z rozszerzonymi oczami, jakby się czegoś śmiertelnie przestraszył. Po raz kolejny Sosenka okazał się skrajnie nielogiczny. Jednak Billa męczyło to dziwaczne uczucie, którego nie mógł pozbyć się z głowy. Myśli same się pojawiały i nie miały ochoty znikać. Zapyta. Zjedzą śniadanie i zapyta.

Gdy wreszcie zszedł na dół i usiadł przy stole w kuchni, miał już przed sobą tosty z dżemem i szklankę soku pomarańczowego. Mabel kończyła już jedzenie, a potem stwierdziła, że idzie do sklepu pobawić się z Wendy. Dipper ponownie kazał dziewczynce unikać Soosa, a ona dosłownie zeskoczyła z krzesła i pobiegła w ustalonym wcześniej kierunku. Bill zjadł połowę swojej porcji, ale jakoś nie mógł zmusić się do zjedzenia reszty. Smak był w porządku, ale z jego głową chyba działo się coś niedobrego.

- Sosenko, chyba mam problem - westchnął, odkładając nadgryzionego tosta na talerz.

- Dawaj. Jeśli chodzi o ciebie, jestem gotowy na wszystko - odparł szatyn, wzruszając ramionami.

- Jak wiesz, tuliłeś się do mnie przez sen. A potem rano, w sumie też przez sen, ale to mniej ważne. Skupmy się na mnie. Czułem coś dziwnego, coś takiego, jak nigdy wcześniej. I wydaje mi się to skrajnie idiotyczne, a do tego nie chce mi wyjść z głowy. Nie wiem, co z tym zrobić, a obiecałeś, że jeśli nie będę rozmawiał z Pacyfiką, to powiesz mi wszystko, o co zapytam.

- Więc przejdź do sedna i zapytaj w końcu - westchnął Dipper, chwytając w dłoń szklankę z zamiarem napicia się soku.

- Wieczorem, kiedy się przytuliłeś, to moje mięśnie zaczęły drżeć. A rano przycisnąłeś mi udo kolanem, a ja czułem się przez chwilę, jakbym nie mógł się ruszać. Co to za głupie uczucie? Bo jakoś nie mogę dopasować nazwy.

W tym momencie Dipper opluł się sokiem, i to bynajmniej nie ze śmiechu. Zaczął kaszleć, z trudem odstawiając szklankę na stół. Jego dotyk paraliżował przepotężnego Billa Ciphera. Niszczyciel światów miał motyle w brzuchu, kiedy go miziano. Nie, to nie miało prawa się dziać. Zdecydowanie nie miało prawa. A zwłaszcza, że sprawa dotyczyła jego. Od samego początku przeczuwał, że powrót do Wodogrzmotów nie może być bezproblemowy, ale czemu wszystko co najgorsze dotyka właśnie jego?

Bill nie odzywał się przez chwilę, czekając, aż Pines się uspokoi. Sok pomarańczowy pokrywał połowę stołu i zaczął już skapywać na podłogę. Co takiego powiedział, że Sosenka o mało co byłby się udusił? Nie próbował żartować ani nawet dokuczać szatynowi. Chciał po prostu wiedzieć, dlaczego tymczasowe ciało zareagowało tak, jak zareagowało. To najwyraźniej jednak było zbyt wysokie wymaganie, skoro Dipper postanowił utopić kuchnię sokiem.

Demon zdziwił się, że się nie roześmiał. Zwykle nieszczęście i ludzkie problemy niezmiernie go bawiły, a tymczasem Dipper dusił się kaszlem na jego oczach, a on nawet nie zachichotał. To dobry znak, czy raczej na odwrót? Z jednej strony mogło oznaczać, że zaczyna się uczłowieczać, więc w teorii nie najgorzej. Jednak z drugiej strony nie chciał stracić demonicznej części tymczasowej egzystencji. W końcu Pines się uspokoił i podniósł się, ruszając po ścierkę.

- Więc? Odpowiesz mi? - mruknął Bill, udając znudzenie.

Szatyn zastygł na dwie sekundy, ale zaraz opanował się i wrócił do wycierania blatu. Jeśli nie spróbuje wyjaśnić blondynowi sytuacji, ten będzie miał pełne prawo ściągnąć Pacyfikę, czego Dipper nie chciał. Ale na wyjaśnianie sytuacji także miał nieszczególną ochotę. I w tym miejscu pojawił się dylemat; odzywać się czy nie? Wykręcił szmatkę nad zlewem, wzdychając przeciągle. Mieli umowę, sam się zobowiązał. Przeklęta wpojona uczciwość.

- Mówi ci coś pojęcie motyli w brzuchu? - mruknął, przecierając podłogę.

- Według moich zasobów wiedzy to uczucie mogące potencjalnie wywołać mimowolny uśmiech na twarzy, lekkie drżenie mięśni, specyficzne skurcze żołądka, idiotyczny chichot, przyspieszone bicie serca, problemy z koncentracją i rumieńce. Ale to nie było to.

- Jak na kogoś bez uczuć masz na ten temat sporą wiedzę - rzucił przez ramię, płucząc ścierkę.

- Ciągle nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie. Motyle w brzuchu mogłem ewentualnie mieć wieczorem. Rano naprawdę to nie było to, tylko coś innego.

Bill skrzyżował ręce na klatce piersiowej, jak dziecko, któremu odmówiło się słodyczy. Dipper natomiast dziękował wszechświatowi za to, że stoi odwrócony tyłem do towarzysza, bo rumienił się jak głupi. Kompilacja kilku podobnie idiotycznych powodów dała jeszcze bardziej idiotyczny efekt. Powód pierwszy, blondyn przyznał się, że wieczorem czuł motylki, a szatyn był pewny, że tulił go jak pluszaka i tylko on mógł je wywołać. Powód drugi, przytulanie samo w sobie. I powód trzeci, prawdopodobnie najgorszy, Pines domyślał się, o jakim uczuciu mówił Cipher. I chyba głównie dlatego zrobił się czerwony aż po uszy.

Odetchnął głębiej kilka razy, żeby się uspokoić i przywołać myśli do porządku. Byli śmiertelnymi wrogami od samego początku, więc jakim cudem w trzy dni przezwyciężył tę odgórną niechęć na tyle, żeby pozwolić na dzielenie z demonem materaca? Przyjaciółmi na pewno się nie stali, ale Dipper przyłapywał się na tym, że drobne docinki i nawet rozmawianie z blondynem przynoszą mu w pewnym stopniu radość. Ale ciągle nie miał do niego zaufania. I niech go piorun strzeli, jeśli ta idiotycznie niezręczna rozmowa potrwa jeszcze minutę dłużej.

- Możesz zajrzeć do sklepu? Wendy na pewno radzi sobie z Mabel, ale wolałbym mieć pewność, że nie narobiła bałaganu - powiedział, siląc się na spokój i ciągle nie odwracając przodem do blondyna.

Bill tylko prychnął ostentacyjnie, po czym spełnił prośbę szatyna. Dipper odetchnął z ulgą, gdy demon zniknął za ścianą. Już od przebudzenia czuł, że to będzie ciężki dzień. Teraz miał pewność, że się nie pomylił. Dokończył sprzątanie po śniadaniu, ciągle jakimś cudem nie mogąc oderwać myśli od Ciphera.

Blondyn wszedł do sklepu i od razu został zaatakowany przez Mabel, która rzuciła mu się na szyję z radosnym piskiem, który ludzie prawdopodobnie słyszeli nawet w mieście. Zaraz potem uradowana szatynka pobiegła wgłąb pomieszczenia, twierdząc, że wybiera się na poszukiwanie szklanych kul. Demon stwierdził w myślach, że lepiej byłoby, gdyby jednak ich nie znalazła. Ciągle zastanawiał się nad problematycznym zagadnieniem. Spojrzał na Wendy i do głowy wpadł mu idiotyczny, ale potencjalnie pomocny plan.

- Corduroy, możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał, siadając na ustawionych jedna na drugiej skrzynkach.

- Zależy co - mruknęła dziewczyna, obracając się na krześle w jego stronę.

- Nie martw się, krzywda ci się nie stanie. Chcę przeprowadzić eksperyment. Mogłabyś przesunąć dłonią po moim udzie?

- Bo? - ruda spojrzała na niego ogłupiała.

- Bo cię o to proszę? - prychnął z irytacją - Potrzebuję coś sprawdzić, bo Dipper nie chce odpowiadać na moje pytania. Potencjalnie powiem to tylko jemu. Zrobisz to czy nie?

- Dobra. Ale jeśli ktoś jeszcze się o tym dowie, oberwiecie oboje, przysięgam.

Blondyn skinął głową, przyjmując ten brutalny warunek do wiadomości. Na chwilę w głowie zawitała mu myśl, że gdyby chciał, mógłby nawet dogadać się z rudowłosą. No i gdyby ona także chciała dogadać się z nim. Niestety przynajmniej dwa warunki tej teorii były niemożliwe do spełnienia. Wendy przewróciła oczami, wzdychając męczeńsko i zastanawiając się, czemu właściwie się zgodziła. Chociaż, patrząc obiektywnie, prośba Ciphera nie była w żaden sposób groźna, a raczej idiotyczna.

Gdy Bill poczuł na nodze dotyk rudowłosej, szybko doszedł do wniosku, że czuje tylko i wyłącznie sam dotyk. Żadnych skurczy żołądka, drżenia mięśni, serce nawet nie pomyślało, żeby zabić szybciej. W pierwszej chwili pomyślał, że może w jakiś sposób się uodpornił, jednak zaraz odrzucił tę opcję. Ludzie się nie uodparniają na dotyk innych, wiedział to z obserwacji. Więc czemu nic nie poczuł? Może to dlatego, że teraz się spodziewał, a wcześniej Pines go zaskoczył?

- Zadowolony? - zapytała ruda, zabierając dłoń.

- Względnie - mruknął, praktycznie ją ignorując.

Nie mógł przestać myśleć o tym dziwnym uczuciu, którego teraz mu zabrakło. Po chwili zastanowienia stwierdził, że Corduroy jest mu zupełnie obojętna i pewnie dlatego jej dotyk nie wywołał żadnego efektu. Ale to jednocześnie znaczyłoby, że Sosenka jest mu nieobojętny, i to nie tylko pod względem bycia największym wrogiem. A nawet pod zupełnym przeciwieństwem tego względu. Czy spodziewanie się gestu miało znaczenie? Czy to raczej osoba, która gest powoduje? Musiał sprawdzić. I nawet miał już plan, jak tego dokonać.

Przemyślenia przerwał mu trzask. Synchronicznie z Wendy spojrzeli w stronę hałasu, a zaraz potem zza regału wychyliła się Mabel z miną wyrażającą czyste poczucie winy. Czyli czekało go sprzątanie. To nic. Realizację planu i tak postanowił odłożyć do wieczora.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top