12. Spadek formy

- Cipher! Choć tu, bo nie ręczę za siebie! - wrzasnął Dipper, a przerażona wybuchem brata Mabel schowała się za oparciem kanapy.

Pines wstał wcześniej niż demon, zdążył się ubrać i zrobić śniadanie dla całej trójki. Pamiętał o złożonej wczoraj obietnicy i liczył, że kiedy pozostała dwójka lokatorów wstanie, zjedzą razem przy poważnej, szczerej rozmowie, bo Mabel znowu miała być sobą. Tymczasem dochodziło południe, blondyn jeszcze nie pojawił się w kuchni, a kiedy szatynka nareszcie zeszła na dół i okazało się, że ciągle wygląda na kilkulatkę, Dipper stracił nad sobą panowanie.

- Mówiłam ci, że Bill źle się czuje - pisnęła dziewczynka, wychylając się zza kanapy.

- Ja mu się zaraz źle poczuję - burknął szatyn pod nosem, ruszając w stronę schodów.

Sam już nie wiedział, co nim kierowało. Po części na pewno była to złość za niedotrzymanie słowa i nieodmienienie Mabel. Jednak trochę głębiej czaiły się też niepewność i zwyczajny stres. Dipper potrząsnął głową, usiłując odgonić nieprzyjemne myśli. Wczorajsze zdarzenie ciągle siedziało mu w głowie, a co najgorsze, nie postrzegał go jako coś bardzo złego.

Chciałby z kimś o tym porozmawiać, ale nikt odpowiedni nie przychodził mu od głowy. Mabel może by się nadała, gdyby była normalna, jednak w tej chwili nici z poważnej rozmowy i zwierzeń. A co do reszty, Dipper wolałby żeby nikt się nie dowiedział. Nie tylko chwilowo, ale najlepiej nigdy. Westchnął, zatrzymując się przed drzwiami pokoju, który zazwyczaj dzielił z siostrą. Przywołał na twarz maskę zirytowania, musiał przecież utrzymać pozory. Mocno nacisnął klamkę i silnym pchnięciem otworzył drzwi.

Dostrzegł Billa leżącego na łóżku, zwiniętego w kłębek. Blondyn nawet nie poruszył się, mimo że gwałtowne wtargnięcie szatyna do pokoju nie należało do najcichszych. Dipper pomyślał, że może Mabel mówiła prawdę i demon faktycznie źle się czuje. Jednak po chwili trzepnął się w myślach za te idiotyzmy. Przecież on był nieśmiertelny, zachorować też pewnie nie mógł. Wolnym krokiem Pines zaczął podchodzić do łóżka. Był już w odległości niecałych dwóch metrów, gdy Bill powoli uniósł rękę.

- Nie podchodź, bo ci się oberwie - burknął, jego głos był stłumiony przez poduszkę, którą do siebie tulił.

- Nie boję się ciebie, Cipher - odparł Dipper pewnie.

Jednak gdy tylko postąpił krok do przodu, dłoń Billa zapłonęła niebieskawym blaskiem, a jedna ze stojących na półce książek poleciała w stronę szatyna. Na szczęście zdążył zrobić unik, jednak wycofał się trochę, aż odległość była na tyle bezpieczna, że ręka blondyna powędrowała z powrotem na materac. Na chwilę zapanowała ciężka cisza, którą szatyn postanowił przerwać z nadzieją, że choć trochę odzyska komfort w tej dziwacznej sytuacji.

- Nie dotrzymałeś słowa, Mabel dalej jest dzieckiem - mruknął, jednak w jego głosie wrogość nie była wyczuwalna ani odrobinę.

- Próbowałem - odburknął blondyn - Myślałem, że się uda, ale moja moc potrzebuje jeszcze trochę czasu na regenerację. Daj mi ze dwa dni, to ją naprawię.

- Masz zamiar dzisiaj wstać? Mogę zrobić ci coś do jedzenia, jeśli chcesz - powiedział Dipper, mimowolnie ściszając głos pod koniec zdania.

Poczuł coś dziwnego gdzieś w głębi siebie. Nie był w stanie dokładnie określić tego uczucia, poza powiedzeniem, że było ono zdecydowanie niecodzienne. Uważnie przyglądał się leżącemu na łóżku demonowi, doskonale wiedząc, że blondyn nie może tego zobaczyć. Słońce południa rozświetlało jego złote włosy, które falowały lekko z każdym wziętym oddechem. Było w tym coś na tyle hipnotyzującego, że Dipper nie mógł nawet odwrócić wzroku. Wtedy mocniej poczuł to coś, odbijające się delikatnym uciskiem pod czaszką, jak przy bólu głowy. Zrozumiał niemal od razu.

- Miałeś nie grzebać mi głowie! - warknął, orientując się, w jakiej znalazł się sytuacji.

- Przepraszam, to niespecjalnie. Nie chcę jedzenia. Możesz sobie iść, Dipper?

Pines odetchnął, usiłując za wszelką cenę się uspokoić i nie wybuchnąć. Owszem, demon wyglądał jak siedem nieszczęść, ale to przecież nie zwalniało go z umowy. Nagle szatyna uderzyły dwie rzeczy. Po pierwsze, Cipher zwrócił się do niego po imieniu. A po drugie, użył słowa 'przepraszam'. Dipperowi nie mieściło się w głowie, jakim cudem taki zwrot w ogóle przeszedł blondynowi przez gardło. Nagle poczuł odrobinę sympatii i swego rodzaju współczucie w stronę chłopaka.

- Bill - mruknął Pines, zauważając, że blondyn lekko się wzdrygnął - Słuchaj, widzę jak wyglądasz i chcę tylko pogadać. Rozumiesz, dowiedzieć się, czemu tak się dzisiaj zachowujesz.

- Spadek formy, przejdzie mi. Po prostu daj mi spokój na trochę. Możesz?

- Pójdę z Mabel na spacer po mieście. Przez jakiś czas będziesz mógł chodzić po domu bez ryzyka natknięcia się na któreś z nas. Tylko błagam, opanuj się i nie opętaj przez przypadek Wendy albo Soosa.

Z tymi słowami szatyn wycofał się z pokoju, ruszając schodami do salonu. Z jednej strony zaczął się bać, bo jakby nie patrzeć, Bill próbował czytać mu w myślach czy coś w tym rodzaju. Jednak nie mógł nie przyznać, że blondyn rzeczywiście nie był dziś sobą. Przed oczami pojawiła mu się scena z wczorajszego wieczora. Czy to możliwe, że właśnie pocałunek tak rozstroił demonowi psychikę? Podczas gdy Dipper na te myśli tylko lekko się rumienił i uśmiechał głupkowato sam do siebie, Cipher wyglądał, jakby przejechał po nim walec drogowy. A to podobno Pines był z ich dwójki tym słabszym.

- Mabel, chodź, pójdziemy do miasta. Co powiesz na koktajl mleczny?

Dziewczynka siedziała na kanapie, machając nogami. Spojrzała na brata niepewnie, jednak już po chwili w jej oczach pojawiły się iskierki, a twarz rozjaśnił wesoły uśmiech. Zeskoczyła z sofy i truchtem udała się do drzwi, wołając po drodze Nabokiego. Wyrwana z drzemki świnka powlokła się do drzwi z mniejszym entuzjazmem niż właścicielka, ale już po chwili oboje podekscytowani krążyli po podwórku, czekając na Dippera.

Szatyn zameldował jeszcze Wendy, że wychodzą, tak na wszelki wypadek, gdyby Bill miał zamiar czymś ją zaskoczyć. Kilkanaście minut później rodzeństwo Pines siedziało już przy stoliku w barze mlecznym, a Naboki plątał im się pod nogami, szukając dla siebie dogodnego miejsca do leżenia. Dipper właściwie zdążył się już uspokoić. Sącząc przez słomkę słodki napój miał wrażenie, że żadne zmartwienia nie mają prawa bytu. Z zamyślenia wyrwał go dzwoneczek, oznajmiający przybycie nowego klienta. Uniósł głowę i zobaczył zmierzającą w stronę ich stolika blondynkę w różowej sukience.

- Cześć! Mogę się dosiąść? - przywitała się radośnie Pacyfika, na co szatyn tylko skinął głową - Co u ciebie? Dzisiaj samotnie zabawiasz siostrę Billa? - zachichotała lekko.

- Na to by wychodziło - odparł Dipper, dopiero po chwili przypominając sobie o wymówce wyjaśniającej obecność dziewczynki, którą posłużył się kilka dni wcześniej - Bill źle się czuł, a młodej przyda się taki spacer i oderwanie od niego co jakiś czas.

- W sumie całkiem logiczne. To miłe, że tak się zaprzyjaźniliście, choć nie powinno mnie to dziwić. Odkąd cię znam, działałeś tak na ludzi.

- Tak, to znaczy jak? - chłopak zmarszczył brwi, ignorując nawet siorbanie siostry, za które normalnie by ją upomniał.

- No wiesz, chciałeś mieć w każdym przyjaciela. Nawet we mnie, mimo że traktowałam was jakbyście byli gorsi. Na początku uważałam, że to dziwne, ale później stwierdziłam, że w sumie to dodaje do twojej osobowości czegoś niezwykłego - uśmiechnęła się uroczo, a Dipper wpatrywał się w nią coraz bardziej zbity z tropu - Wiesz, mam dzisiaj luźniejszy dzień, bo rodzice pojechali coś załatwić za miasto. Nudzi mi się samej, mogę się z wami powłóczyć?

- Tak! - pisnęła Mabel, nie dając bratu nawet dojść do głosu - Jesteś fajna, a on jest nudny - oskarżycielko wskazała szatyna palcem - Pobawisz się ze mną, skoro Bill jest chory?

Dipper prychnął na ostatnie słowa dziewczynki, ale najwyraźniej zarówno Mabel, jak i Pacyfika, postanowiły to zignorować. Chory, też coś, pomyślał szatyn. Żeby któraś z nich jeszcze wiedziała na co. Może by mu wyjaśniły?

- Pewnie mała, jeśli tylko Dipper się zgodzi - Pacyfika spojrzała z uśmiechem na szatyna, poprawiając opadającą lekko na oczy grzywkę.

- Jasne, czemu nie? Przynajmniej nie będę męczył się z nią sam. Co powiecie na park i plac zabaw?

~~~

Okej, no to tak. Nie wracałam do wcześniejszych rozdziałów (hasztag profesjonalizm), tak więc apeluję o wytykanie błędów logiczno-fabularnych itd, jeśli jakieś się pojawią i je dostrzeżecie. Teraz to drobny wstęp, reszta w święta, tak myślę. Dla umilenia czasu czy coś.
Anyway, dziękuję za tak wysoką aktywność tutaj, mimo że opowiadanie właściwie umarło. Mimo wszystko postanowiłam je dokończyć, jakkolwiek nie umęczają się nad tym moje serce i umysł.
Taki żarcik, dokończę, przyrzekam. Jeśli ktoś chciałby zostać moim oficjalnym komentarzowym wsparciem w antylogicznościach, piszcie śmiało, na pewno nie obrażę się za podpowiedzi.

Trzymajcie się, Ata.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top