Epilog
- Sosenko! Przesiałem gdzieś moje ulubione spodnie! - krzyknął Bill, gorączkowo przeszukując szafę.
- Przecież to były moje spodnie, głupku! Załóż jakieś inne albo sobie coś wyczaruj. Byle szybko. Mabel nie daruje nam, jak się spóźnimy - odkrzyknął Dipper z łazienki, gdzie kończył układanie włosów.
Co prawda jego działania nie zdały się na wiele, ale przynajmniej nie wyglądał, jakby wpadł w środek tornada. Dopiął dwa ostatnie guziki świeżo wyprasowanej czerwonej koszuli i wyszedł z łazienki. Musieli się pospieszyć, zostało tylko kilkanaście minut. Szatyn wszedł do sypialni, ze zgrozą spoglądając na walające się po całej podłodze ubrania. Przynajmniej Bill był ogarnięty. Miał na sobie przylegające do ciała, czarne spodnie, żółtą koszulę i czarną marynarkę. Prezentował się nieskazitelnie, przy okazji robiąc bałagan wszędzie wokół. Dipper pokręcił głową z rozbawieniem.
- Jak ty to robisz, że ciągle potrafisz mnie zadziwić poziomem zamętu, który wywołujesz wokół siebie?
- Demony tak mają, powinieneś był się przyzwyczaić - wzruszył ramionami, a potem kilkoma ruchami dłoni uporządkował ubrania, za pomocą magii ponownie układając je w szafie.
- Jak zwykle będziemy musieli się tłumaczyć, a tym razem ta wariatka nam nie odpuści. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
- Oczywiście, Sosenko. Dobrze, że to niedaleko. Chodź.
Bill wyciągnął rękę w stronę szatyna, który bez zastanowienia chwycił dłoń chłopaka. Na dwie sekundy stracili przyczepność, jakby grawitacja przestała działać. Dipper zobaczył przed oczami kolorowe plamy, a już po chwili stał przed budynkiem, pełniącym rolę sali imprezowej. Ciągle trzymał dłoń Ciphera, spoglądając na niego z wyrzutem.
- Nie mów, że się tego nie spodziewałeś - prychnął z rozbawieniem demon.
- Spodziewałem, ale to nie zmienia faktu, że nie cierpię teleportacji - burknął Dipper, jednak już po chwili przywołał na twarz pogodny uśmiech.
Bill wiedział, że nagłe przenoszenie się z miejsca na miejsce nie bawi szatyna ani odrobinę, ale sam uwielbiał ten sposób podróżowania. Ograniczał się ze względu na Pinesa, dlatego zwykle jeździli samochodem. Tylko w nagłych wypadkach używał teleportacji. Tym razem po prostu nie mógł się powstrzymać. Ścisnął dłoń swojego chłopaka ciut mocniej, a Dipper w odpowiedzi splótł ich palce. Spojrzał przelotnie na rozpromienionego Billa, cmoknął go w policzek, a potem razem ruszyli do wnętrza sali.
Szybko odnaleźli swoje miejsca przy długim stole. Dipper zaciekawiony rozglądał się wokół. Wiedział, że jego rodziców nie będzie i bardzo żałował, bo nie widział ich od świąt, a była już połowa czerwca. Niestety tata nie mógł przeskoczyć pracy, a mama nie chciała przyjeżdżać sama. Obok szatyna siedziała Pacyfika, która uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy zauważyła jego obecność, oderwana na chwilę od rozmowy z Cuksą i Grendą, siedzącymi na kolejnych miejscach. Naprzeciwko usadowił się Soos, który wyjątkowo miał na sobie garnitur, a na głowie brakowało czapki.
Obok Billa siedziała Wendy w długiej, ciemnozielonej sukience, akurat zajęta rozmową ze swoim chłopakiem, którego imienia Dipper za nic w świecie nie mógł zapamiętać, mimo że rudowłosa spotykała się z tym kolesiem już prawie od roku. Dziwne i smutne, ale prawdziwe.
- Dip! Billy! Wreszcie dotarliście. Już się martwiłam, że się spóźnicie - usłyszeli radosny głos Mabel, która wpadła rozemocjonowana przez główne drzwi.
W purpurowej sukience wyglądała bardzo elegancko, a szpilki ani trochę nie przeszkadzały jej w podskakiwaniu z ekscytacji. Dipper tylko uśmiechnął się porozumiewawczo do siostry, a Bill skrzywił się na głupi pseudonim, którym szatynka zwykła go nazywać. Ta jedna dodatkowa literka przyprawiała go o białą gorączkę. Poczuł uspokajający dotyk dłoni Pinesa na kolanie i od razu zrobiło mu się lepiej. Odwzajemnił uśmiech szatynki, i mimo że sztuczny, wyszedł mu tak naturalnie, że nikt poza Dipperem nie byłby w stanie się domyślić.
Mabel zajęła swoje miejsce przy stole. Czekali już tylko na honorowych gości, którzy zjawili się kilka minut później. Stanford miał na sobie elegancki brązowy garnitur, a Stanek ubrał się jak zwykle na czarno, w spodnie i koszulę. Kontrast między stylami ich ubioru był widoczny, ale wszyscy byli tak zaabsorbowani samą okazją do świętowania, że po prostu zaczęli klaskać, kiedy wujowie zajęli swoje miejsca przy stole.
Zaproszonych zostało sporo osób z miasta, jednak Dipper nieszczególnie zwracał uwagę na kogokolwiek. Kolacja przebiegała spokojnie, w akompaniamencie rozmów, żartów i śmiechu. Ludzie cieszyli się wzajemnym towarzystwem, wspominając stare czasy i ubolewając nad zbyt szybkim upływem czasu. Dipper spojrzał na Billa, który akurat śmiał się z Wendy z jakiegoś dowcipu. Demon praktycznie się nie zmienił, ciągle był sobą. Czasem trochę denerwującym, ale według szatyna bezsprzecznie idealnym.
Jednak gdy akurat nie rozmawiał z Wendy, Bill sprawiał wrażenie dziwnie przygnębionego. Dipper nie miał pojęcia co mogło być przyczyną takiego stanu. Uspokajająco gładził blondyna po udzie, ale Cipher wydawał się nie zwracać na to większej uwagi, co smuciło i jednocześnie niepokoiło Pinesa podwójnie. Przemyślenia przerwało mu stukanie w kieliszek. Zaraz potem Ford wstał i ogarnął wzrokiem zgromadzonych.
- Dziękuję wszystkim za przybycie na tę kolację. Organizacją zajęła się nasza cudowna Mabel i pewnie dlatego jest tak idealnie - chwila przerwy na brawa - Jak doskonale wiecie, dzisiaj ja i Stanley kończymy sześćdziesiąt osiem lat. Niby dużo, ale trzymamy się całkiem nieźle, prawda braciszku? - chwila przerwy na śmiech - W każdym razie, chciałbym ogłosić, że oficjalnie przechodzimy na emeryturę. Wyprawy zrobiły się męczące, czas wreszcie odpocząć po latach intryg i przygód. Wznieśmy toast za nowe pokolenie. Oby trzymało się tak dobrze, jak my!
Wszyscy wypili po lampce szampana, a potem rozległy się oklaski. Bill szepnął tylko Dipperowi, że na chwilę musi wyjść, po czym zniknął z widoku. Gdy nie wrócił po piętnastu minutach, szatyn zaczął się martwić. Jednak wtedy zaczęła grać muzyka. Pacyfika podeszła i zaprosiła go do tańca. Zgodził się, notując w głowie, aby poszukać Ciphera, jeśli niedługo sam nie wróci.
^^^
- Tutaj jesteś. Czemu tak uciekłeś? Zabawa trwa w najlepsze.
Dipper spojrzał zatroskany na Billa, siedzącego po turecku na kocu, który został rozłożony na płaskiej części dachu nad salą. Domyslił się, że demon wyczarował sobie ten kocyk, ale pozostawił o bez komentarza. Usiadł obok chłopaka, który niemal od razu oparł głowę na jego ramieniu. Szatyn wplótł palce w jego jasne włosy, głaszcząc blondyna uspokajająco.
- Myślę - mruknął, przysuwając się bliżej Dippera i wtulając w niego całym ciałem.
- O czym? - szepnął, nie przerywając bawienia się włosami towarzysza.
- O czasie. Minęły już trzy lata i tak jakoś mnie wzięło. Wiesz, Corduroy znalazła sobie faceta, twoja siostra miała nawet kilku, a dwóch największych poszukiwaczy przygód postanowiło zostać kanapowcami. Wszystko się zmienia, Sosenko.
- My się przecież nie zmieniamy - uśmiechnął się lekko - Ciągle jesteśmy razem i jest nam dobrze. Czas mija, to prawda, ale nie musisz się tym tak dołować.
- Teraz tak mówisz - westchnął - A co jeśli kiedyś my też pojedziemy w daleką podróż? Możesz znaleźć coś albo kogoś i zmienić się. Oboje możemy się zmienić. To, co nas łączy, także. I tego się właśnie boję, Sosenko.
- Bill, popatrz na mnie - powiedział cicho, wyplątując dłoń z włosów chłopaka.
Cipher niechętnie oderwał policzek od ciepłego ramienia szatyna, jednak wykonał jego prośbę. Dipper spojrzał w złote oczy demona z powagą, jednak zaraz na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Oparł dłoń na policzku blondyna, po chwili łącząc ich usta w słodkim, czułym pocałunku.
- Popatrz na nas - zaczął cicho, odsuwając się trochę od chłopaka - Zaczęliśmy jako zażarci wrogowie, a teraz jesteśmy tutaj. To też była zmiana, akurat na lepsze. Kilka razy się pokłóciliśmy, ale to zdarza się wszystkim ludziom. Patrzę na ciebie i jedyne, co przychodzi mi do głowy w tej chwili, to stwierdzenie, że mam najpiękniejszego chłopaka pod słońcem. I to nigdy się nie zmieni, rozumiesz?
Bill pokiwał głową, ponownie przysuwając się bliżej, żeby zainicjować kolejny pocałunek, tym razem bardziej namiętny. Jakby miał stanowić zapewnienie, że słowa Dippera były prawdą, w którą wierzy bez najmniejszych wątpliwości.
Godzinę później Mabel wyszła na dach, zmartwiona tym, że chłopcy nagle zniknęli. Pamiętała, że w Chacie platforma na dachu jest ich ulubionym miejscem do przesiadywania. Wiedziała, że nad salą jest kawałek płaskiej powierzchni i pomyślała, że może poszli pooglądać gwiazdy. Znalazła ich śpiących na kocu, wtulonych w siebie nawzajem. Uśmiechnęła się do siebie i stwierdziła, że nie będzie ich budzić. Rano wstaną sami. Zeszła z powrotem do sali, w duchu ciesząc się, że te trzy lata temu dała się skusić magii medalionu. Gdyby nie to, Dipper pewnie dusiłby się w samotności, spędzając wolny czas w piwnicy wuja. Wkroczyła do sali i dołączyła do zabawy, tańcząc z przyjaciółkami.
A dwóch chłopców na dachu spało w najlepsze. Nad ich głowami przeleciała spadająca gwiazda. Znak szczęścia i spełnionych marzeń.
~~~
Wybaczcie absurdalną godzinę, ale po prostu musiałam.
Wielkie, ogromne dziękuję dla wszystkich, którzy czytali, gwiazdkowali i komentowali. Jestem wam mega wdzięczna i cieszę się, że czytaliście tę opowieść, mimo przerwy jaką zafundowałam jakiś czas temu.
To już koniec mojego podejścia i zmierzenia się z Billdipem. Po prostu tego potrzebowałam i mam nadzieję, że sprawiłam tym radochę przynajmniej niektórym z was, a miejmy nadzieję, że i wszystkim. Pisało mi się to bardzo przyjemnie i ponownie dziękuję, że ze mną byliście.
Mam też w głowie nowy, trochę poważniejszy projekt. Tym razem nie fanfiction, ale mam nadzieję, że ktoś z was zajrzy też tam i pomoże mi sprawić, aby stał się lepszy, kiedy pojawią się pierwsze publikacje.
Mogłabym składać szczególne podziękowania, ale aktywnych pod tym opowiadaniem było tylu ludzi, że nie wymienię każdego, ale wiedzcie, że dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Jesteście super!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top