Dodatek 2
Czyli coś, czego nikt nie potrzebował, ale dostałam inspiracją w twarz. Muszę się nauczyć doceniać bohaterów w tle, może z czasem będą się przydawać xD
(proszę nie zniechęcać się Jasonem, dajcie znać na końcu, kto dotrwał ;))
^^^
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - brunet spojrzał sceptycznie na narzeczoną - Wiesz, że cię kocham, ale może powinnaś zlecić to komuś innemu.
- Chyba żartujesz! - uniosła się nieco, jednak nie wyglądając na złą, a raczej mocno podekscytowaną - Wiesz, że wujkowi Stankowi się nie odmawia, zwłaszcza jeśli jest się jego ulubioną chrześnicą.
- Jesteś jego jedyną... - zaczął, jednak dziewczyna lekceważąco machnęła ręką, dając sygnał, że i tak nie zamierza słuchać jego wyjaśnień.
- Czas się brać do pracy, mój drogi. Zadzwonię do Atheny i powiem jej tylko, żeby przejęła organizację chrztu dla tej bogatej pary. Ja tu mam rodzinne interesy, na wczoraj!
Mężczyzna pokręcił głową z rezygnacją, ale i rozbawieniem. Pocałował narzeczoną w policzek, po czym wyszedł z gabinetu. Przedsiębiorstwo zajmujące się organizacją imprez było niepodważalnie dobrym pomysłem, zwłaszcza że Mabel mogła pracować w domu. Przeszedł do salonu, zabrał portfel i kluczyki, po czym ruszył do garażu. Dzisiaj wypadała jego kolej, żeby jechać na zakupy. Przy okazji miał zamiar odwiedzić Wendy i Ethana, no i oczywiście kontynuować przekupianie małej Sophie słodyczami. Z jakiegoś powodu dziewczynka niezbyt za nim przepadała, a miała raptem dwa lata i lubiła praktycznie wszystkich. Nawet starzy wujowie Pines jej nie przerażali.
Westchnął w duchu, załamany swoją pozycją w hierarchii. Zasadniczo nikt w rodzinie nie pałał do niego otwartą niechęcią, ale wyczuwał ich sceptyczne nastawienie. Od pamiętnego halloween trzy lata temu, kiedy poznał najbliższych Mabel, mocną więź zbudował chyba tylko z Ethanem. Dipper naturalnie uważał na jego każdy ruch, bo martwił się o siostrę. Stan i Ford przez jakiś czas nie dawali mu żyć, z podobnego powodu zresztą. Wendy wydawało się być wszystko jedno, była zbyt zajęta własną firmą i córką. No i był jeszcze Bill. Do demona Jason wolał w ogóle się nie zbliżać, tak na wszelki wypadek. Jednak szykowała się porządna impreza w najbliższym czasie, a w głowie bruneta ciągle siedziało pytanie Ciphera. Dlaczego? I czy wypadało odmawiać?
Wyciągnął z kieszeni telefon, jednocześnie umieszczając kluczyki w stacyjce. Ze zdziwieniem dostrzegł wiadomość od Billa. Po raz kolejny okazało się, że skrzętnie opracowany plan musi wziąć w łeb prędzej czy później. Wiadomość głosiła, że oto przyjaciel z żoną postanowili wyjechać na weekend i ktoś musiał zawieźć Sophie do Wodogrzmotów. Jakby przeklęty demon nie mógł się po nią teleportować, dziewczynka i tak go uwielbiała. Oczywiście się zgodził. Nietrudno było się domyślić, że po prostu chcą go ściągnąć do siebie, a wyjazd nawet się nie odbędzie. Naprawdę mogli po prostu powiedzieć, zamiast wymyślać durne wymówki.
W domu Ethana był po dwóch godzinach, bo zakupy musiał zrobić tak czy inaczej. Jak się spodziewał, przywitały go trzy luźno rozmawiające głosy i jeden piszczący. Cała czwórka siedziała w salonie. Gdy wszedł do pomieszczenia, jedynie uśmiechnęli się na powitanie, bez przeszkód kontynuując swoją rozmowę. W takich momentach nienawidził ich wszystkich.
- Po co miałem tu przyjechać, skoro i tak się teleportowałeś? Nie żebym się tego nie spodziewał - prychnął brunet, obrzucając lewitującego w siadzie skrzyżnym blondyna. Rudowłosa dziewczynka na kolanach demona wystawiła język w jego stronę.
- Ponieważ mi się nudziło - rzucił, jakby to miało wszystko wyjaśnić - Poza tym, tak jest szybciej. Mabel już pewnie ma gotową połowę planu, więc się rusz z łaski swojej.
- Ciągle nie rozumiem, na co jestem ci potrzebny. Nawet mnie nie lubisz.
- A kto tak powiedział? - uśmiechnął się promiennie do dziewczynki, która właśnie uczyła się poruszać w powietrzu - Co powiesz, Soph? Lubimy wujka Jasona, prawda?
Sophie zapiszczała radośnie, przewracając się w powietrzu głową w dół, a brunet miał coraz większą ochotę po prostu stamtąd wyjść i dłużej nie zakłócać rodzinnej zabawy przyjaciołom.
- Sosenka wraca jutro - podjął Bill po nieznacznym uspokojeniu dwulatki - Oczywiście, jak się zapewne domyślasz, bo aż tak głupi nie jesteś, kiedy dostanę od Mabel plan sali sam ogarnę dekoracje i zajmie mi to piętnaście sekund. Chodzi tylko o to, żebyś w czasie przyjęcia skutecznie wyciągnął Dippera z sali.
- Masz tu dwa i pół wabika, plus trójkę Pinesów. Czemu ja?
- Bo jeśli będziesz udawał teatralnie poważnego i zestresowanego sytuacją kontaktową, Dipper będzie chciał wyjść na zewnątrz, zanim sprzeda ci w gębę - wzruszył ramionami, podrzucając roześmianą dziewczynkę i zatrzymując ją na chwilę pod samym sufitem - Więc?
Jason jedynie westchnął z rezygnacją. Bill ściągnął Sophie na ziemię, a po chwili potężnego powietrznego zawirowania całą piątką znaleźli się przed Tajemniczą Chatą. Demon oddał dziewczynkę w ręce Wendy, a następnie ruszył prosto do domu. Jason podążył za nim bez słowa. W kuchni zastali Soosa, Stana i Forda, wspólnie dyskutujących o sprawach firmowych nad herbatą. Odstawienie kofeiny przez starych Pinesów wydawało się Jasonowi prawdziwym cudem.
Rozejrzał się po Chacie, jakby był tutaj pierwszy raz. Panował zadziwiający porządek, jak prawie nigdy. Wendy i Ethan rozpoczęli już rytualne powitania z rodziną, a Stanek zaczął od razu zagadywać Sophie, jakby świata poza nią nie widział, co zresztą dużo nie mijało się z prawdą. Za sprawą mocy Billa Tajemnicza Chata powiększyła się o dwa pokoje na wypadek gości, jednak nie odbiegały one drastycznie wystrojem od reszty domu. Weszli do sypialni, którą zwykle zajmowali Mabel i Jason, kiedy przyjeżdżali na dłuższe odwiedziny. Brunet zajął miejsce na łóżku, a Bill postanowił po prostu usiąść w powietrzu.
- Jutro są urodziny Dippera i Mabel, i oczywiście o tym wiesz - zaczął blondyn - Stąd przyjęcie pół-niespodzianka, bo przecież Gwiazdeczka sama je organizuje. Odbędą się jak co roku na tej samej sali, w której było przyjęcie emerytalne Pinesów. Jedyne, co masz zrobić, to w jakiś sposób przekonać Dippera do wejścia na dach o dziesiątej. A jeśli znajdzie się tam wcześniej, bo na przykład będzie mnie szukał i go nie dopilnujesz, przysięgam, że cię ukatrupię.
- Czemu tak ci zależy? - zmarszczył czoło, spoglądając na blondyna podejrzliwie - Jesteście razem od cholernych sześciu lat. Był w podróży dwa tygodnie, a ty już wydziwiasz.
- Mogłem się do niego teleportować, kiedy tylko chciałem - prychnął - Ale nie zrobiłem tego, bo mnie poprosił. Rozumiesz, Jason? Chciał być sam przez dwa tygodnie, pierwszy raz od nie wiem kiedy.
- Nigdy się nie kłóciliście?
- Nie, zawsze było idealnie. A teraz nagle... Dalej nie znam się na tym wszystkim, a filmy romantyczne spod łóżka Mabel nie pomagają. Dlaczego bycie człowiekiem jest takie trudne? Minęło sześć lat, a ja nadal nie ogarniam - załamał ręce, spoglądając na bruneta z rozpaczą.
- Nie miałeś z nim żadnego kontaktu?
- Nawet jak ruszał w drogę powrotną, najpierw napisał do Fordsiego. Stanley teraz boi się ze mną gadać, bo wyglądam jak lewitująca śmierć - roześmiał się smutno.
- Nie zauważyłem - mruknął, przypominając sobie sytuację z salonu w domu Wendy i Ethana.
- No bo przy ludziach nie wypada - wzruszył ramionami - Przynajmniej przy tobie mogę. Więc? Zajmiesz się jutro moją Sosenką przez te kilka minut przed dziesiątą?
Jason jedynie skinął głową, ignorując przytyk blondyna. Mabel pojawi się w Chacie dopiero następnego dnia, więc czekały go pełne dwadzieścia cztery godziny przebywania z ludźmi, którzy na trzeźwo średnio się nim przejmowali. Mimowolnie wracał wspomnieniami do świąt i innych okazji, kiedy pełnoprawnie należał do towarzystwa. Dlaczego na co dzień nie mogli traktować go tak samo? W głowie mu się nie mieścił system wartości tej zgrai. Ethan jakoś wkradł się w ich łaski, a co najlepsze, sam nie miał pojęcia, jak tego dokonał, skoro Dipper przez dobry rok nie mógł zapamiętać jego imienia. Koniec końców Jason stwierdził, że chyba się przyzwyczaił. Wystarczyło, że Mabel go kochała, reszta nie musiała.
^^^
Dipper Pines był skrajnie zmęczony. Witanie się z domownikami ograniczył do powiedzenia "Cześć wam", po czym od razu ruszył schodami na górę. Podróż była przyjemna i całkiem odprężająca, ale potrzebował snu. Rzucił plecak niedbale w stronę komody, po czym padł na łóżko. Wiedział, że zrozumieją, to nie był pierwszy raz, kiedy taka sytuacja się zdarzała. Martwił się trochę o nadpobudliwość Billa, ale blondyn, co dziwne, po pierwszej prośbie dał sobie spokój.
Kiedy po kilku godzinach został obudzony przez piski Mabel, w pierwszym odruchu chciał po prostu unieruchomić ją którąś ze strzałek walających się pod łóżkiem. Jednak zauważając jej fryzurę i odświętną, purpurową sukienkę, przypomniał sobie, jaki mieli dzień. Ostatni sierpnia, urodziny. I nawet jeśli przyjęcie stało gdzieś na krańcu jego aktualnych potrzeb, poszedł się wykąpać i przebrać bez większych ceregieli. Mabel czekała spokojnie, aż się zbierze, po czym wraz z wujami ruszyli samochodem na salę.
W taki oto sposób Dipper znalazł się w środku zabawy, ubrany w beżowe spodnie i białą koszulę, siedząc przy stole i sącząc powoli wino z kieliszka. Nie pił dużo, bo i powodów nie znajdował. Raz do roku na urodzinach zdarzył się kieliszek czy dwa, i tyle. Dopiero w okolicach w pół do dziesiątej wieczorem zauważył, że od rana właściwie nie widział swojego chłopaka. Bill znalazł się na sali wcześniej jako pomoc w dekoracjach, a na przyjęciu samym w sobie jakoś nie było go widać. A było to niecodzienne, Cipher zawsze w takich sytuacjach dosłownie wieszał się na szatynie i nie opuszczał go na krok. Tak już mieli, Dipper nie był w stanie tego wyjaśnić.
- Żyjesz? - z przemyśleń wyrwał go znajomy głos, a potem krzesło po prawej stronie zajął narzeczony Mabel.
- A wyglądam, jakbym nie żył? - westchnął, odstawiając kieliszek na stół - Jestem zmęczony, to wszystko. Widziałeś gdzieś Billa? Zawsze wszędzie go pełno, a dzisiaj jakoś go nie widać. Myślisz, że się na mnie obraził?
Jason nie bardzo wiedział, jak zareagować. Pines nie był pijany, co do tego miał pewność. Więc co go nagle wzięło na melancholijne pogaduszki?
- A miał powód? - spytał, jak gdyby nigdy nic, również nalewając sobie wina.
- Nie zabrałem go na wyprawę.
- Chciałeś od niego odpocząć? W każdej chwili mógł cię przecież znaleźć.
- Poprosiłem go, żeby tego nie robił. I o dziwo posłuchał. Dzisiaj nawet nie złożył mi życzeń, nie licząc tych oficjalnych przed ludźmi. A teraz jeszcze gdzieś przepadł. Nie chciałem, żeby był zły.
- Wiesz, ja i Mabel też mieliśmy kilka przerw, a skończyliśmy planując ślub - uśmiechnął się lekko.
- Weź nie przypominaj - mruknął - Nie chodzi o to, że cię nie lubię, Jason. Skoro Mabel jest szczęśliwa, to nie mam nic przeciwko. Zresztą, gdyby ktokolwiek z rodziny miał, już dawno tkwiłbyś gdzieś w próżni międzywymiarowej.
- Jeśli mam być szczery, to odnoszę wrażenie, że raczej za mną nie przepadacie - odparł, pociągając łyk wina.
- Wiem, wiem, czasem jesteśmy niewychowaną zgrają. Ale zapewniam cię, że jesteś u nas mile widziany, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś - uśmiechnął się lekko, podnosząc się z krzesła - Teraz wybacz, idę szukać mojego demonicznego ukochanego.
- Może znowu siedzi na dachu? - rzucił niby od niechcenia, sprawdzając zegarek; zostały dwie minuty, powinno wystarczyć - Za każdym razem w którymś momencie tam uciekacie.
Dipper w odpowiedzi skinął głową, dopił ostatni łyk wina i skierował się w stronę przejścia na dach sali. Jason miał rację, niezależnie od okoliczności, ten płaski kawałek dachu był miejscem szczególnym. W Chacie funkcję tę pełniła platforma, na której spędzali większość wolnych wieczorów. Swoją drogą, ostatnio nie było ich wiele. Dipper w pewnym sensie czuł się winny. Opanowało go wrażenie, jakby zaniedbał Billa. Nie spędzali razem tyle czasu, co kiedyś, ze względu na liczne wyjazdy i wyprawy badawcze. W większości brali udział wspólnie, ale ciągle było coś do zrobienia, w efekcie czego byli wiecznie zmęczeni.
Powoli wspinał się po drabinie, zastanawiając się nad słowami Jasona. Rzeczywiście miał prawo czuć się nieco wyobcowany, ale był narzeczonym Mabel i cały klan Pinesów, łącznie z Wendy i jej mężem, przyjmowali go "jak swojego". No, może wszyscy poza małą Sophie. Dipper pomyślał, że brakowało mu czasu poświęconego tylko i wyłącznie na nic nie robienie z Cipherem tuż obok. Jakby nie patrzeć, życie w Wodogrzmotach mieli łatwe i całkiem niezobowiązujące. W takim razie co się stało? Czarne myśli nie opuszczały głowy szatyna. A jeśli Bill zmył się zupełnie z imprezy? Mógł po prostu czuć się źle, zaniedbany i skołowany, podobnie jak Pines w tej chwili, mimo że żaden z nich nie był już nastolatkiem i niejedno udało im się przeżyć w ciągu ostatnich kilku lat.
W końcu, po dłużącej się w nieskończoność minucie, dotarł do płaskich drzwiczek. Szybkim ruchem otworzył przejście i wygramolił się na płaską powierzchnię dachu. Rozejrzał się wokół i dosłownie go zamurowało. Na zewnątrz było już ciemno, na granatowym niebie błyszczały gwiazdy. Ale nie tylko, bowiem podłoże zostało zaczarowane w taki sposób, że wyglądało niczym kryształowa tafla, w której zatopione zostały fragmenty czystych gwiazd. Odcienie fioletu mieszały się z granatem i delikatnymi smugami różu czy błękitu. Kroki powodowały powstawanie subtelnych fal, jak na powierzchni idealnie spokojnej kałuży, kiedy opadnie na nią listek. Wokół w powietrzu unosiły się migoczące drobinki, wyglądem przypominające sypiący się złoty brokat rozświetlony promieniami słońca.
A po środku tego wszystkiego stał Bill. Dzieliły ich niecałe trzy metry, a Dipper momentalnie poczuł, jak robi mu się gorąco. Demon miał na sobie idealnie dopasowane, czarne spodnie i tego samego koloru rozpiętą marynarkę, narzuconą na pastelowo żółtą koszulę. Włosy jak zwykle roztrzepały się w artystyczny nieład, delikatnie poruszane nieznacznymi podmuchami wiatru. Wieczór był ciepły, a Pines pomyślał, że już dawno nie czuł się tak spokojny.
- Pamiętam, jak kiedyś zrobiłem te światełka w powietrzu - uśmiechnął się lekko demon - Wtedy ci się podobało. Podłoga to eksperyment.
- Teraz też mi się podoba. To jest... niesamowite i takie magiczne - wydusił, odrywając wzrok od galaktyki pod stopami i kierując spojrzenie na chłopaka - Po co to wszystko?
- Nie można tak bez okazji? - odparł pytaniem, ciągle się uśmiechając.
Dipper chciał odpowiedzieć tym samym, ale patrząc na Billa momentalnie wyczuł, że coś jest nie tak. Sceneria była bajkowa, ale nagle zaczął się bać. W filmach, gdy jest aż tak cudownie, któryś z bohaterów dotyka magii w powietrzu, a potem wszystko się rozpływa. Idealny sposób na łzawe pożegnanie - dotknąć strumienia mocy, patrzeć na pył, przepływający między palcami. A potem jakimś dziwnym trafem świat się kończy. Pines nie brał nawet pod uwagę możliwości końca świata, ale coś ewidentnie było na rzeczy.
- Można, ale znam cię dostatecznie długo, żeby zorientować się, że coś jest nie tak. Bill, błagam, przez całe dwa tygodnie nie zadzwoniłeś ani razu, tym samym spełniając moją prośbę, czego nie robisz prawie nigdy. Od początku przyjęcia mnie unikasz. Co jest?
- Nic, po prostu... - zawahał się, posmutniawszy nieco - Mamy dosłownie kosmos pod stopami, a ty ciągle wyglądasz, jakby wokół czaił się jakiś spisek. Nie chciałem bardziej cię stresować.
- Przestań gadać bzdury, wiesz, że nie to miałem na myśli - westchnął - Równie dobrze moglibyśmy po prostu leżeć na kocu i gapić się w gwiazdy. Jeśli chcesz coś powiedzieć, po prostu to zrób.
Cipher boleśnie powolnymi krokami pokonał dwa z trzech metrów dzielącej ich odległości, a Dipper mógł bez przeszkód spojrzeć w jego złote oczy, w których odbijały się unoszące się w powietrzu świetliste drobinki. Wyglądał niesamowicie, nawet bardziej niż zwykle. Pines pomyślał, że mógłby patrzeć na chłopaka do końca świata i jeden dzień dłużej, niezależnie od tego, czy miał na sobie perfekcyjnie dobrany garnitur czy piżamę. Bill był po prostu idealny. Jednak w tym momencie w oczy blondyna wkradał się cień wątpliwości.
- Naprawdę, ja tylko chciałem, żeby ten krótki moment, te kilka minut spokoju, były idealne - odezwał się cicho.
- Bill, jest idealnie. Sceneria jest przepiękna, po prostu nie spodziewałem się tego. Wiesz, ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele czasu ani sił na takie wariacje - uśmiechnął się lekko.
- Wiem i przeszkadzało mi to. Ciągle gdzieś wyjeżdżamy, za czymś gonimy, ale jednocześnie czuję, że czegoś nam brakuje. Mam wrażenie, jakbyśmy ominęli coś ważnego gdzieś po drodze i dobija mnie to, bo kocham cię najbardziej na świecie i nie znoszę, kiedy coś nie gra - demon praktycznie szeptał.
- Wszystko gra - zapewnił Pines, uśmiechając się ciepło - Zaskoczysz mnie dzisiaj czymś jeszcze?
- To się okaże. Daj mi rękę. Przysięgam, żadnej teleportacji - dodał natychmiast, widząc wahanie na twarzy swojego chłopaka.
Dipper wyciągnął prawą dłoń w stronę Billa, który zrobił jeszcze krok przed siebie, tak, że dzieliło ich niecałe pół metra. Najpierw blondyn po prostu patrzył szatynowi w oczy, bawiąc się jego palcami. Pines nie śmiał się odezwać z obawy, że zepsuje chwilę. Napięcie było doskonale wyczuwalne w powietrzu. Mało brakowało, a szatyn zupełnie by odpłynął. Z letargu wyrwał go cichy, ale dość stanowczy głos demona.
- Właściwie to jeszcze nie złożyłem ci życzeń urodzinowych - zaczął z lekkim uśmiechem - Jeśli ma być szczery, to nigdy nie wiem, co powinienem powiedzieć, bo odnoszę dziwne wrażenie, że wszystko już masz i nie mam czego ci życzyć. Zamiast tego chciałem ci podziękować za te ostatnie sześć lat, mimo że bywałem upierdliwy, delikatnie mówiąc. Dipper, jesteś pierwszym człowiekiem, któremu udało się mnie oswoić i chciałbym, żeby tak było już zawsze.
- Co roku muszę ci powtarzać, że nigdzie się nie wybieram? Za każdym razem jest tak samo - pokręcił głową z rozbawieniem - Kocham cię, okej? Zrozumże to w końcu.
- Ja ciebie też, więc... - pstryknął palcami prawej dłoni, lewą ciągle przytrzymując delikatnie palce prawej dłoni swojego chłopaka - Najlepszego, Sosenko.
Dipper przez chwilę nie był pewny, co się właściwie stało. Jednak kiedy spojrzał na swoją dłoń, ciągle tkwiącą w uścisku demona, poczuł, że zaszkliły mu się oczy. Otóż na serdecznym palcu pojawiła się błyszcząca, srebrna obrączka. Ponownie podniósł spojrzenie na twarz blondyna.
- Bill, czy ty właśnie...?
- Jak najbardziej - odparł z uśmiechem, pokazując szatynowi również swoją.
- Nie wierzę w ciebie. Wiesz, jak się martwiłem? Myślałem, że coś jest poważnie nie w porządku.
- Bo było. Mabel i Jason zaręczyli się po roku związku, a my czekaliśmy całe sześć lat. Też mogłem zrobić to szybciej.
- Po roku naszego związku to ja kończyłem osiemnastkę - zachichotał szatyn - Mabel w chwili oświadczyn miała dwadzieścia jeden.
- No patrz, tymczasem ty masz dwadzieścia trzy, a ja trylion i trochę. Chyba jesteśmy starzy - roześmiał się - Dobra, to teraz rzeczy poważne. Ślub proponuję na przyszły tydzień.
Dipper roześmiał się tylko, po czym pierwszy raz od długich dwóch tygodni złączył ich usta w czułym pocałunku. Resztę nocy spędzili na dachu, leżąc na kosmicznej tafli i ciesząc się sobą.
^^^
- Jak mogliście? - zapiszczała Mabel z oburzeniem - Chciałam przy tym być!
Rankiem cała rodzina Pinesów (w tym także Wendy, Ethan i Sophie) siedziała w kuchni nad kubkami z herbatą i wymieniała wieści. Bill i Dipper nie wrócili już na przyjęcie. Szatyn ten raz dał demonowi pozwolenie na teleportację, dzięki czemu ominął ich nie tylko przejazd, ale także sprzątanie i do tego zdążyli jeszcze się przespać.
- Kolejne narzeczeństwo Pines, super - westchnął Stan, przewracając stronę w gazecie - Weźcie którzyś w końcu ślub, bo się pogubię, stary już jestem.
- Wujku, zaręczyliśmy się wczoraj - odezwał się Dipper, mocno akcentując ostatnie słowo.
- I? Twoja siostra będzie się grzebać do przyszłej wiosny, a ty masz pod ręką demona. Załatwicie to w tydzień.
- A nie mówiłem, że to dobry pomysł? - natychmiast podchwycił Bill, uśmiechając się czarująco do załamanego sytuacją Dippera.
A Jason siedział obok swojej narzeczonej i pierwszy raz poczuł, że naprawdę lubi należeć do tej dziwacznej rodziny.
~~~
Nikt nie pytał, nikt nie prosił, ale mój mózg nie ma co robić. Jason to ciągle Jason, ale potrzebowałam kogoś "zewnętrznego".
Kto dotrwał? Przyznawać się ;)
Jak zawsze pozdrawiam serdecznie ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top