one
Pogoda panująca w miasteczku nie była zadowalająca, lecz była do przewidzenia. Ten, kto wierzył w słońce i jasne niebo w połowie października, musiał być naprawdę dobrym optymistą, a choć takowych było dużo, każdy wiedział, czego spodziewać się w tą porę roku. Na wymagających renowacji chodnikach leżały pożółknięte lub nawet czerwonawe liście, które postanowiły opuścić gałęzie drzew stojących przy ulicy, co mogło niektórych denerwować i wzbudzać wręcz pedantyczną chęć sprzątnięcia ich z chodnika. Młoda, ciemnowłosa kobieta kochała tą oznakę postępującej jesieni całym swoim sercem. Piękno przyrody uspokajało ją i sprawiało, iż jej życie stawało się piękniejsze. Ale to nie był ten dzień. Dość zestresowana zmierzała w stronę posiadłości mężczyzny, którego od jakiegoś czasu obserwowała. Miała nadzieję, że on będzie w stanie jej pomóc, bo jeżeli nie on, to będzie musiała poradzić sobie sama lecz to było zbyt trudne zadanie dla jednej osoby. Szczególnie dlatego, że nie wiedziała co ma robić.
Po kilku tygodniach obserwacji mężczyzny brunetka była w stanie stwierdzić, iż jest samotnikiem. Zapewne z tego powodu jego dom znajdował się daleko od trochę ruchliwego centrum miasteczka, które momentami potrafiło być męczące nawet, jeżeli się je uwielbiało.
Kiedy wreszcie dotarła do domu z numerem, który zapisany był na malutkiej pogniecionej kartce, którą kobieta trzymała w dłoni, stres uderzył z podwójną siłą. Bała się, iż jej wysnuta teoria na temat tajemniczego mężczyzny będzie błędna i jedynie się przed nim zbłaźni, po czym uzna ją za wariatkę. Po kilku głębszych oddechach otworzyła sobie furtkę, która o dziwo była otwarta i weszła na podwórko. Pewnym i charakterystycznym dla niej charyzmatycznym krokiem podeszła do drzwi przykładając opuszki palców do dzwonka, który miał za zadanie powiadomić właściciela domu o przybyciu kobiety. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z dzwonkiem do drzwi, gdy nie miała najmniejszego pojęcia, jak go uruchomić i przede wszystkim do czego służy. Kobieta miała szczerą nadzieję, że Mary Margaret nie pamiętała, jak musiała uczyć dość zdezorientowaną brązowooką jak korzystać z tego przycisku.
Jej ostateczną decyzją było delikatne naciśnięcie guzika i czekanie na rozwój wydarzeń. Przestąpiła z nogi na nogę i zacisnęła wargi modląc się w duchu, aby mężczyzna umiał jej pomóc. Nie musiała długo czekać, aż drzwi otworzyły się i stanął w nich nikt inny, jak brunet, którego przez ostatnie tygodnie śledziła. Jego skupiony wzrok badał kobietę od jej jasnych trampek aż po czubek jej głowy zapewne pierwszy raz widząc ją na oczy. Była ona bardzo dobra w śledzeniu innych, dlatego prawdopodbieństwo, że wiedział o jej czynach było niezwykle małe.
- Pan nazywa się Jefferson, prawda? - spytała nieco niepewnie spoglądając na poważną twarz mężczyzny. Nie mogła od razu zacząć od intencji przybycia, próbowała zachować się najnormalniejszy w świecie mieszkaniec Storybrooke.
- W rzeczy samej - odparł przyjaźniej niż wyglądał. Na jego twarzy widniał cień zdziwienia na zainteresowanie jego dotychczas niezauważalną osobą.
- Czy mogłabym wejść? - popatrzyła na niego mając nadzieję, że wpuści ją do swojego domu. Widziała, że był nieufny, więc z tym mógł być niemały problem. Zacisnęła mocniej palce na pasku zielonkawej torebki kątem oka zerkając za jego ramię.
- Cóż, nie mam zwyczaju wpuszczania nieznajomych do domu - odpowiedział bez zawahania. Mężczyzna zmarszczył delikatnie brwi cały czas przyglądając się kobiecie. Nie wyglądała na kogoś ze złymi zamiarami, lecz czasem ocenianie powierzchowne mogło być mylne.
Przygryzła polik od środka i postanowiła poprzestawiać trochę plan, który ułożyła na rozmowę z Jeffersonem.
- To zajmie tylko chwilę, Szalony Kapeluszniku - przechyliła lekko głowę wpatrując się w jego oczy. Jego wzrok wyostrzył się, a mięśnie spięły. Z początku nie była pewna, czy stało się to, ponieważ był oburzony przybyciem nieznajomej i nazywaniem go fikcyjną postacią, czy dlatego, iż wiedział, o czym ona mówi. Po chwili już widziała, że wiedział.
- Zapraszam do środka - powiedział szybko i otworzył szerzej drzwi tym samym dając jej wyraźny znak, iż ma wejść.
Kiedy znalazła się w przedsionku, od razu zauważyła, że był on bardzo minimalistyczny. Na ścianie wisiało spore lustro, a jedyne co stało na podłodze to stojak na kurtki z jasnego drewna. Gdy zdjęła buty odruchowo zerknęła na szklaną, idealnie wyczyszczoną powierzchnię lustra i założyła niesforny kosmyk pofalowanych włosów za ucho. Jefferson, który obserwował kobietę plecami opierając się o ścianę. Nic nie mówił, lecz można było zobaczyć, iż chce, aby się pospieszyła. Był w szoku, gdy zdał sobie sprawę, że zna jego prawdziwą tożsamość. Ku jego uciesze, po chwili kobieta ruszyła w głąb domu zostawiając go samego w pomieszczeniu. Odetchnął głęboko przygotowując się psychicznie do zapewne poważnej rozmowy z nieznajomą, choć czuł, że nigdy nie będzie na nią gotowy. Co prawda, od dawna marzył o tym, aby ktoś był w tej samej sytuacji co on, dzięki czemu wszystko, co planował mogłoby łatwiej, a przede wszystkim szybciej pójść, ale wizja ponownego odtwarzania wspomnień sprzed trafienia do Storybrooke nie była zachęcająca. Bolał go fakt, w jak krótkim czasie tak wiele zmieniło się w jego życiu. Bez wątpienia na gorsze.
Salon był bardzo elegancki i wyglądał na bogato urządzony. Pierwszym, co rzuciło się w oczy kobiety był zapewne bardzo drogi żyrandol, którego światło rozświetlało całe pomieszczenie. Ściany były białe, tak jak w przedpokoju i przypuszczała, że pozostałe pomieszczenia zostały pomalowane tym samym kolorem. Meble zrobione były zrobione z mahoniu, tak jej się wydawało, a spora kanapa obita była niemal czarną skórą.
- Ładnie tu - odparła chcąc rozluźnić trochę napiętą atmosferę, kiedy wszedł za nią do pomieszczenia.
- Dziękuję - rzucił jedynie i założył ramiona pod piersią. Tak naprawdę wystrój nie był jego zasługą, Regina dała mu dom w takim stanie, a on wprowadził tylko minimalne zmiany.
Oboje wpatrywali się w siebie, gdyż trudno im było zacząć ten trudny temat. Mimo tego, że Jane długo przygotowywała się na tą rozmowę to gdy miała ona nadejść, nie umiała z siebie wydać choćby słowa.
- Jak się stąd wydostaniemy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top