VI

Most Zakochanych może kojarzyć się z tym słynnym paryskim mostem, gdzie na barierkach pary, na znak swojej wiecznej miłości, zamykają kłódki, a kluczyki wrzucają do rzeki.

Tak naprawdę bliżej mu było do weneckiego Mostu Westchnień. Brzmi romantycznie, a jest okrutnie. Most ten bowiem stanowił jedyne przejście z aresztu do więzienia. Skazańcy, przekraczając go, mogli ostatni raz w swoim życiu spojrzeć na zatokę, rozległe wody wokół Wenecji, tak naprawdę się z nią pożegnać.

Most Zakochanych był jeszcze gorszy. Rzeka pod nim to po prostu część rynsztoku, która nie została zabudowana. Był zbudowany z drewna, które powoli próchniało, dlatego od niedawna nazywano go Mostem Ryzykantów albo Mostem Samobójców.

Nita nie miała pojęcia, co się dzieje. Czy to jakiś ponury żart, czy może Isess miała rację i jej prześladowcy wcale nie dadzą jej spokoju? Strach płynął w jej żyłach, każąc jej uciekać, ale nogi nie słuchały tego przeczucia i krok po kroku zbliżały do miejsca... prawdopodobnie śmierci. Teraz, kiedy przestała być przydatna, kiedy wykonała wszystkie zadania, ktoś musiał stwierdzić, iż należy ją usunąć z tego świata, by nie poleciała na policję. Innego rozwiązania nie znała.

Gdyby jednak przyjrzała się wszystkim wskazówkom, gdyby uważniej słuchała i obserwowała, zauważyłaby coś bardzo ważnego. Jako doświadczony narrator potrafię rozgryźć historię, przyjrzeć jej się z wielu różnych punktów widzenia. Nita tego nie potrafi, a ja nie mogę wpływać na przebieg wydarzeń, więc...

Więc powinienem przejść dalej do opowiadania.

Nita i Isess ostrożnie weszły na środek mostu, patrząc pod nogi na trzeszczące deski. Teoretycznie nikt nie powinien tędy chodzić, w praktyce ludzie często używali tej drogi jako skrótu. Na szczęście na razie były same, wpatrując się w niebo.

Nita pogrążyła się w marzeniach o przyszłości bez strachu o swoje życie. To dziwne, jak bardzo strach męczy. Ją niemal wykończył. Nie wiedziała, jakim cudem jeszcze wstawała z łóżka, nie wybuchała płaczem przy każdej okazji ani nie zabiła swojej przyjaciółki po południu, a potem zdołała jej wybaczyć. Wiedziała tylko, że nie chciała być sama w takim stanie. A samotność powoli wypychała z niej te pozytywne uczucia, które zawsze ukrywała. Wymywała poczucie winy, a razem z nim kolory. Zostawała biel parząca oczy oraz czerń przynosząca pocieszenie, a zarazem tolerująca jedynie samotność. W takiej sytuacji łatwiejszym wyborem stawała się czerń.

I koło się zamknęło.

― Jak myślisz, Isess? ― spytała, opierając łokcie o chyboczącą niebezpiecznie barierkę. Ktoś ją powinien zabezpieczyć, zanim inny ktoś postanowi się potknąć i poleci wraz z nią do tego szamba poniżej. ― Czy mam jeszcze szansę, żeby poczuć się szczęśliwą?

Przyjaciółka nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ ktoś za jej głową postanowił się wtrącić.

― Nita?

Dziewczyna odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz z kimś, dla kogo wpuściła w swoje serce tyle mroku.

Chłopak był niewysoki, ale umięśniony, ręce trzymał w kieszeniach ciemnych dżinsów. Czuprynę czarnych włosów targał wiatr, zielone, głęboko osadzone oczy otaczał wachlarz długich rzęs. Charakteru dodawały wysokie kości policzkowe. Teraz wystawały chyba jeszcze bardziej niż kilka miesięcy temu. Pełne usta wykrzywiały się w górę.

― Rhawn. Ty żyjesz! ― Łzy pociekły po jej twarzy. Szybko otarła je dłońmi, po czym rzuciła się biegiem.

Uśmiechnął się szeroko, rozłożył ramiona, a ona radośnie w nie wskoczyła, śmiejąc się ze szczęścia.

― Tak się cieszę, że nic ci nie jest ― mruknęła.

Pogłaskał ją pocieszająco po plecach.

― Przepraszam ― wyszeptał w jej włosy. ― Nie myślałem, że to będzie trwało tak długo.

― Nie masz za co przepraszać ― odparła nieco zdziwiona. ― Ważne, że to już koniec i jesteśmy wolni.

― Tak. ― Uśmiechnął się i ujął jej policzki w dłonie. ― Mamy dużo do nadrobienia.

― Ostatnio przerwał nam jakiś nadęty buc. Och, racja. ― Nita zauważyła, że Isess przygląda jej się z konsternacją. Nie ufała jej koledze. ― Rhawn, to Isess, moja najlepsza przyjaciółka. Isess, poznaj Rhawna, chłopaka, którego właśnie wyciągnęłam z gó...

Przerwała, widząc wyraz jego twarzy. Zmarszczył brwi, patrząc na nią z powagą.

― O czym ty mówisz?

― No... o tym, o czym chyba wiesz. Przez ponad pół roku robiłam za ich posłańca, żeby cię wypuścili!

Zrobił krok w tył, rozejrzał się zszokowany i pokręcił głową.

― Mi powiedzieli, że to ciebie wypuszczą, kiedy spłacę dług ― powiedział cicho.

Przeszedł ją dreszcz i musiała głęboko odetchnąć głęboko, by nie zemdleć.

― Nie wierzę po prostu.

Przeczesała włosy palcami, rozglądając się dookoła. Isess przysunęła się do nich bliżej, równie przestraszona.

― Tobie też podrzucili tę kartkę, prawda? ― odgadła, patrząc to na niego, to na przyjaciółkę. ― Ściągnęli was tutaj. Czego od nas chcą?

Kiwnął głową w zamyśleniu.

― Sądzę, że nas obserwują ― szepnął.

― Gratuluję! ― odezwał się głos za plecami Nity. ― Domyślenie się prawdy zajęło wam więcej czasu, niż się zakładałem, jednak inteligencję nadrabiacie miłością oraz poświęceniem.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły Nicie, że to jednak nie koniec (nie, narratora w to nie mieszajcie). Granatowa płachta, pokrywająca nocą miasto, wydawała się je dzisiaj dusić, a szum samochodów jakby ucichł, wyczekując najgorszego. Nawet przechodnie, których mijała w drodze tutaj wyglądali na spiętych.

Powoli odwróciła się w stronę głosu. Zaciskała pięści, rozważała ucieczkę, ale nie miała pewności, czy mostu nie obserwują czujki przemytników. Na nich troje starczyłby jeden zręczny snajper, więc starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Dała się złapać w pułapkę i musiała się z tym szybko pogodzić. Potem zaplanować ucieczkę. Zapewnić przyjaciołom bezpieczeństwo, wyjechać z kraju, zniknąć.

Ale najpierw... czekała ją randka z przeznaczeniem.

Na widok mężczyzny opadła jej szczęka.

― Vik? ― pisnęła.

Nie wiedziała, co się właśnie stało. Nic już nie rozumiała. Dlatego bała się bardziej, niż przez ostatnie miesiące. Nagromadzone przez te tygodnie napięcie rozsadzało ją od środka. Miała ochotę w coś lub kogoś uderzyć i to bardzo mocno. Nie oszczędzałaby sił. Trzy sekundy temu miała uciekać. Ale pojawienie się tego gnoja zmieniało sytuację.

Kiedy spojrzała na sąsiada Isess, uświadomiła sobie, że to właśnie jego pragnęła uderzyć. Blondyn uśmiechał się do niej z zadowoleniem, założywszy ręce na piersi. Sięgnął pod kurtkę i wyciągnął kartkę walentynkową, którą mu podrzuciła. Pomachał nią chwilę, a potem rzucił na bok. Przełknęła ślinę, ogromna gula rosła jej w gardle. Za sobą czuła, jak oddech Isess przyśpiesza. Rhawn próbował ich sobą zakryć.

Niestety zbyt krótko znał Nitę, by wiedzieć, co zamierza zrobić.

Pchnęła przyjaciół do tyłu, sycząc coś o tym, by uciekali przy pierwszej okazji.

― O co tutaj chodzi? ― warknęła następnie, patrząc wściekle na Vika.

Mężczyzna przechylił lekko głowę. Nie zamierzał raczej odpowiadać na to pytanie wprost.

― Nie sądziłem, że wasze powitanie będzie aż tak gorące. Gdybym wiedział, pewnie bym wam nie przeszkadzał... Ale musimy, niestety, porozmawiać.

Powiedział to życzliwym tonem. Jego głos, tonacja, akcent oraz wyraz twarzy kusiły, by mu zaufać. Nita pomyślała, że gdyby była jego sąsiadką, polubiłaby go. Jednakże zdawała sobie sprawę, iż takim draniom nie wolno wierzyć. Wilki w owczej skórze.

― Więc mów, czego chcesz i spadaj. Nie jesteśmy twoją własnością.

― Skąd ta złość, Nito? ― spytał, podchodząc w stronę barierki i opierając się o nią plecami. ― Nie powiesz mi, że masz mi za złe tę grę. ― Z lekką niechęcią spojrzał na Rhawna. ― Ani ty. ― W końcu zerknął również na Isess. ― Ciebie się tu w ogóle nie spodziewałem, sąsiadko.

― A ja nie sądziłam, że jesteś podłym gnojem, sąsiedzie ― odparła odważnie.

Vik zignorował ją całkowicie, znów skupiając się na Nicie.

― Czy ostatnie miesiące nie były najbardziej ekscytującymi w twoim życiu? Rhawn, powiedz: czy nie podobał ci się ten dreszczyk adrenaliny? Nie udawajcie nudziarzy albo cnotek jakichś. Kochacie to życie.

Rhawn spiął się, słysząc swoje imię. Wysunął się do przodu, ale nadal zasłaniał sobą Isess. Robił to dla swojej przyjaciółki. Nita spojrzała na jego twarz i zauważyła w oczach ogień, którego wcześniej nie dostrzegała. Rozpalił go gniew na przemytników. Chęć zemsty.

― Nie chcę do tego wracać. Jeżeli to był jakiś... test, to ja odpadam. Nie będę więcej zarabiał na czyjejś szkodzie. A spróbuj mnie zaszantażować jeszcze raz, a poślę cię osobiście do Piekła.

― Oj, no weź. Innym sposobem nie nakłoniłbym was do wyjścia poza schemat. Nie rozumiem, czemu nasza praca nie jest lepsza od pracy jakiegoś... biurokraty. On kradnie ołówki i papier do ksero. Przy nas są o wiele gorsi. My tylko transportujemy towar. Prawie normalna robota.

― Jasne ― wtrąciła Nita. ― Jeszcze uwierzę, że popołudniami dokarmiasz pieski w schronisku, taki z ciebie super gość. Inteligentny, poukładany i w ogóle.

Vik wywrócił oczami.

― Nie pochlebiaj mi tak, złotko. Przecież tak wygląda nasz świat! Okrutny i bezwzględny! Albo jesteś drapieżnikiem, albo ofiarą.

― Albo żałosnym kmieciem, jeżdżącym po mleko swoim BMW ― wtrąciła cicho Isess. Nie usłyszał tego.

My jesteśmy drapieżnikami. ― Rozłożył ręce. ― A więc, Nito? Też nie zamierzasz kończyć swojego stażu, jak szanowny Pan Poślę Cię Do Piekła?

Czemu się mnie tak uczepił?, myślała w duchu.

― Stażu? ― spytała zdziwiona. ― Jakiego stażu?

Przemytnik się roześmiał.

― Myślisz, że przypadkowo wpadłaś na jednego z naszych? I że dałby się tak łatwo sprowokować do bójki? Za takie coś stosuje się u nas kary. Dość brutalne.

Patrzyli na niego zdezorientowani, aż mężczyzna westchnął z rezygnacją i wzniósł oczy do nieba, jakby prosząc o rozum dla rozmówców.

― Moi ludzie obserwowali was od dawna. Widzieliśmy w was potencjał. Od czasu do czasu prowadzimy rekrutację i sprawdzamy, kto ma tyle brawury, żeby nas wsypać. Wy byliście mądrzejsi, więc daliśmy wam ostatnie zadanie ― czyli tzw. operację „Walentynki". Jedno z was, na wasze szczęście nie wiem które, wykazało się niezwykłą kreatywnością. Drugie widocznie skorzystało z nieobecności pierwszego. W każdym razie, to była taka inicjacja. Sprawdzenie, czy dacie sobie radę. Daliście. Więc teraz przyszła pora na ostateczny test. Kto wygra, ten zostanie przyjęty do mojej grupy.

― Co? Ostateczny test?

― Czy nie trenowaliście przez cztery lata sztuk walki? Z tego co wiem, tylko Isess się na tym nie zna, ale ona nie bierze w tym udziału. ― Skrzywił się.

Nita i Rhawn spojrzeli na siebie, przerażeni.

― Nie zabijesz jej! ― krzyknęła.

Vik westchnął.

― Nie zamierzam. Wasza przyjaciółeczka jest bezpieczna. O ile nie będzie się pchała pod moją pięść, oczywiście...

― Co to znaczy? ― spytała Isess.

― ...a teraz, jeżeli nie macie pytań, przejdźmy do rzeczy.

Klasnął, a z cienia budynków po obu stronach mostu wyłonili się członkowie jego paczki. Niektórzy się uśmiechali, inni gwizdali, czekając na porządną bitkę. Nita rozpoznała jednego z nich ― wytatuowanego, wysokiego, przy kości. To z nim pokłócili się te kilka miesięcy temu. Kącik jego ust uniósł się w szyderczym uśmieszku, wzrok wbił prosto w nią. Zacisnął pięść i uderzył nią w otwartą dłoń.

― Rozdzielić ich ― rzucił Vik.

Dwóch mięśniaków wystąpiło ze sporego tłumu z przeciwnych stron.

― Nie! ― krzyknęli jednocześnie „stażyści". Nita dodała: ― Nie mam zamiaru się z nikim być, rozumiesz mnie? Jeżeli sądzisz, że choćby rozważę twój rozkaz, to sobie możesz swoje przypuszczenia wsadzić z powrotem w to miejsce, z którego musiały wyjść tak gówniane pomysły!

Chciała rzucić się z pięściami na przywódcę, lecz jeden z wywołanych właśnie złapał ją za ręce i wykręcił je do tyłu. Wyrywała się, niemal wykręcając sobie ręce ze stawów, jednak mężczyzna jej nie puścił. Zaciągnął ją do barierki i przytrzymał przy niej.

Rhawn również go obrażał, chociaż skupiał się na pojedynczych, jednoznacznych, lecz przy tym dosadnych stwierdzeniach.

Isess popędziła w kierunku Norwega, trzymając w ręce mały nożyk. Na ten widok Nita otworzyła aż usta. Niestety nic to nie dało. Mężczyzna złapał ją za rękę i wytrącił broń z dłoni. Potem przytrzymał ją za gardło i znokautował jednym celnym ciosem.

Przyjaciółce odebrało mowę.

― Cisza! Dobrze. ― Vik zatarł ręce i stanął na środku, między Nitą a Rhawnem. Całkowicie ignorował ich pogróżki. ― Chciałbym, żeby walka, która się tutaj odbędzie, nie wyglądała efektownie. Szukamy po prostu lepszego kandydata, wiecie ― mamy mało miejsc. ― Tłum wypełnił słaby śmiech. ― Jest jedna zasada. Generalnie to brak zasad. Może nie podpalcie mostu swoim temperamentem. Zwycięży ten, kto przeżyje. Powodzenia.

Wö8

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top