V

Po cichu wróciły po torby, przebrały się w normalne ciuchy, a dresy wpakowały razem z bronią. Schowały je w krzakach po zewnętrznej stronie płotu, w razie gdyby kręcąca się niedaleko policja postanowiła sprawdzić, czemu dom Isess nie został zdemolowany jak reszta. Potem wróciły, by w spokoju dopić herbatę, którą zostawiły dzisiaj rano.

Kiedy Nita usiadła na kanapie w salonie, poczuła niewyobrażalną ulgę. Nie dość, że dowaliła komuś porządnie bez konsekwencji oraz obrzuciła kilka domów jajkami, to wypełniła ostatnią misję przemytników. Genialnie. Oby ten Vik nie okazał się mistrzem dedukcji ― na co według niej się nie zapowiadało ― i nie domyślił się, kto urządził ten napad. Natykając się na kartkę walentynkową, na pewno wpadnie na to, iż podrzuciły ją dresiary, ale skąd miałby wiedzieć, kim były? Poza tym nie będzie miał pewności, skoro ma zepsute kamery. Czuła się dość bezpiecznie.

― To kiedy zamierzasz się do nich zgłosić? ― spytała Isess, zajmując miejsce obok niej na kanapie.

― Jeszcze dzisiaj wieczorem. Na razie z tobą posiedzę, w razie gdyby kłamali i nie wypuścili mnie i Rhawna.

― Skąd ty go znasz tak w ogóle?

― Poznaliśmy się tamtego dnia w klubie ― odparła Nita ze spokojem. ― Przetańczyliśmy właściwie całą imprezę, ale gadaliśmy równie dużo.

― Czyli... popełniasz te wszystkie przestępstwa dla kogoś, kogo znałaś jeden dzień. ― To zabrzmiało jednocześnie jak pytanie oraz odpowiedź. W oczach Isess malowało się ogromne zdziwienie.

― To moja wina i ja to muszę odkręcić ― powiedziała dobitnie Nita. Przyjrzała się przyjaciółce uważniej. ― Co? Patrzysz się na mnie tak dziwnie.

― Bo to nie jest normalne.

― Isess, daj spokój...

Jednak ona podniosła się, spoglądając z góry na przyjaciółkę.

― Nie ma „daj spokój". Widziałam cię dzisiaj, tam na ulicy. Niszczyłaś dosłownie wszystko, co ci wpadło w oczy i nie chodziło tu wcale o zachowanie pozorów. Podobało ci się to, przestań udawać taką szlachetną.

Nita również stanęła na nogi, zaciskając pięści.

― Miałam zostawić chłopaka na śmierć? Miałam powiedzieć „ja nie będę pomagać złym ludziom"? Wtedy zachowałabym się dobrze?

Isess odsunęła się od niej, założyła ręce na piersi.

― On jest tylko twoją wymówką! O ― jęknęła nienaturalnie wysokim głosikiem ― biedny, nowy zupełnie nieznajomy przyjaciel! Pomogę mu! Patrzcie, jaka jestem szlachetna! Jak ja mam go uwolnić? Och!

― Nie mówię tak ― warknęła.

― Gdybyś naprawdę chciała go uwolnić, już dawno byś coś wymyśliła. Jakimś sposobem zaangażowałabyś w to policję. Cokolwiek. Nie pracowałabyś dla nich tak naprawdę. Nie jesteś taką idiotką żeby sądzić, że posłuszeństwo tym zbiorom go ocali. Może teraz was oboje zamordują? Na pewno sobie to uświadamiasz.

― A może po prostu jestem ostrożna? ― Nita pokręciła głową. ― Czy ty sobie uświadamiasz, jakie wpływy mają te „zbiry" w mieście? Policja siedzi im w kieszeni. Zgłoszenie się do kogokolwiek po pomoc ― KOGOKOLWIEK ― znaczyłoby dla Rhawna śmierć. ― Prychnęła. ― Nie wierzę, że naprawdę mnie posądzasz o coś takiego. Ale jeżeli przebywanie pod jednym dachem z przestępcą cię denerwuje, nie musisz się martwić. Zaraz mnie tu nie będzie.

Isess w milczeniu obserwowała, jak Nita pakuje swoje rzeczy, a potem wychodzi, trzaskając drzwiami. Od razu pożałowała swoich słów.

Nita przyłożyła telefon do ucha i czekając na połączenie, przekładała rzeczy w swoim małym mieszkanku z miejsca na miejsce.

Główny pokój połączony z kuchnią wydawał się mniejszy, niż był w rzeczywistości przez ilość walających się wokół śmieci. Nie miała czasu albo siły ich sprzątnąć, więc tworzyła z nich wieżowce, żeby ułatwić sobie „przyszłe porządki", które planowała zrobić po odzyskaniu wolności.

Centrum pomieszczenia zajmowała wielka skórzana kanapa, ochlapana sosem do pizzy, ketchupem i innymi resztkami niezdrowego jedzenia. Telewizor z ogromnym pudłem stał na szafce z konsolą do gier. Zaraz obok znajdowały się drzwi, prowadzące na balkon, a jeszcze bardziej na lewo meblościanka, oddzielająca salon od kuchni, gdzie poustawiała pamiątki ze starego życia, w nadziei, że kiedyś do niego wróci. Zrobiła to całkiem niedawno, kiedy traciła już nadzieję na odzyskanie niezależności. Spojrzała w obiektyw swojej lustrzanki, zdjęcie jej i Isess, które zrobiła na jednym z wyjazdów szkolnych, mały puchar za zajęcie trzeciego miejsca w turnieju sztuk walki, a potem na samotną pięćdziesięciogroszówkę, odbijającą promienie słoneczne.

Weź to, usłyszała znowu w głowie. Niech ci o mnie przypomina, gdy poczujesz się samotna.

Zacisnęła na niej pięść.

― Halo? ― rozległo się w słuchawce.

― Tu Nita. Kartka podrzucona.

I nagle jej wzrok padł na coś czerwonego, leżącego na kanapie, co wcześniej wzięła za ulotkę. Zmarszczyła brwi.

― Dobrze. To chyba oznacza, ze musimy wypuścić twojego kochasia?

Starała się skupić na głosie, nie na tym dziwnym elemencie, niepasującym do wystroju.

― Zróbcie to albo pożałujecie. Umowa to umowa.

Facet zaśmiał się po drugiej stronie.

― Tak się boję! Nie martw się o to, jesteśmy słownymi ludźmi. ― Coś zaszumiało, usłyszała jakieś inne głosy. Po chwili rozległ się krzyk: ― Możecie go odstawić do domu!... Ta, zrobiła to!... Hahaha, wiem! ― Potem znów przyłożył telefon do ucha. ― No myślę, że teraz jesteśmy już kwita, co? Wiesz, kogo nie wolno wkurzać, prawda?

― Nie mam pojęcia, z czego się tak śmiejecie tam, ale jeśli Rhawn nie odezwie się do mnie w ciągu dwudziestu czterech godzin, znajdę was i spalę tę waszą budę ― syknęła.

Po drugiej stronie rozległ się jeszcze głośniejszy śmiech, po czym połączenie zostało przerwane.

Nita westchnęła, odkładając telefon i monetę na blat. Zawsze po rozmowie z przemytnikami łzy cisnęły jej się do oczu, jednak nauczyła się je kontrolować. Otworzyła drzwi na balkon, by wpuścić do środka trochę wieczornego powietrza, a jej wzrok powędrował do czerwonego elementu na kanapie. Podeszła do niego.

― Co, do cholery...

To była kartka walentynkowa, identyczna jak ta, którą podrzuciła sąsiadowi Isess. Z tym że na spodzie widniał jej adres, dopisany ołówkiem. Podniosła ją na wysokość oczu, chcąc się przyjrzeć wzorkom. Otworzyła powoli, ostrożnie, jakby w środku mogła zmieścić się co najmniej bomba atomowa.

Most Zakochanych, godzina dwudziesta druga. Nie spóźnij się na randkę.

Co?

― Cholera, myślałam, że jeszcze brudniej tu być nie może ― mruknął ktoś.

Nita podskoczyła i odwróciła się do drzwi wejściowych.

Stała w nich Isess.

― Czego chcesz? ― spytała na jej widok.

Kobieta spojrzała w podłogę, drapiąc się dłonią po karku.

― Ja... przyszłam cię przeprosić.

― I? ― Założyła ręce na piersi.

― Przepraszam ― bąknęła. ― Ta cała akcja mnie podminowała i musiałam się na kimś wyżyć.

Nita prychnęła. Jej przyjaciółka wyglądała w tej chwili jak małe dziecko, które coś przeskrobało i bało się reakcji rodzica na powstały w ten sposób bałagan.

― Co się dzieje? ― Wzrok Isess powędrował w stronę kartki. Wytrzeszczyła oczy. ― Zapomniałaś ją wrzucić?!

Nita uśmiechnęła się ponuro.

― Nie. Ktoś bawi się ze mną w kotka i myszkę.

― Co to znaczy?

― Isess, czy chcesz być moją walentynką?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top