II i III
[Tutaj mamy dwa krótsze rozdziały, bo stwierdziłam, że 700 słów to trochę mało. Słyszałam coś o jakimś błędzie, rozdzielonych zdaniach i liczbach. Widzicie to?]
― Czekaj, nie pędź tak i zacznij od nowa.
Ewidentnie Nita nie posiadała daru opowiadania i narratorem by nie została. Przynajmniej od tego całego wysiłku przeszedł jej kac. Dziewczyny ogarnęły się, ubrały, uczesały, po czym zaparzyły ulubionej kawy. Zasiadły w salonie, a przybłędą aż trzęsło, by opowiedzieć, co znaczyły wcześniejsze słowa. Jednak Isess podchodziła do sprawy z rezerwą.
Nita westchnęła, podkuliła pod siebie nogi i wbiła wzrok w kartkę walentynkową, którą znalazła w kieszeni spodni. Adres, napisany ołówkiem na pierwszej stronie, wskazywał sąsiada Isess ― Vika.
― Dobra ― zaczęła od nowa. ― Chciałaś krótszą wersję, ale widzę, że jest za krótka, to przejdę do tej dłuższej.
― Jeżeli wtedy zrozumiem, o co chodzi...
― No więc, kilka miesięcy temu byłam na tej dyskotece, wiesz, tam gdzie poznałaś tego rudego...
Isess zmarszczyła czoło, starając sobie przypomnieć.
― A! Wiem, wiem. Masakra. Na jego czole mogły lądować helikoptery.
Wybuchły krótkim śmiechem, po czym Nita kontynuowała.
― Tańczyłam sobie z takim przyjacielem, ale wtedy wpadłam na jakiegoś ogromnego gościa. O, taki był! Jak góra! ― Wyciągnęła rękę w stronę sufitu. ― Trochę się wściekł. To znaczy, bo nie przeprosiłam. Gbur jeden.
― Nita. ― Wzrok Isess jasno mówił, co ona o tym sądziła.
― Może... Okej, zwyzywałam jego i cały jego klub sportowy. Ale to nie moja wina, że wszedł mi pod obcasy. Specjalnie go nie uderzyłam, tak? Tymczasem mój partner wdał się od razu w bójkę z tym gościem. W skrócie ― okazało się, że gościu nie przyszedł sam, i że wcale nie należał do żadnego klubu.
― W takim razie...
― Nie psuj napięcia! ― krzyknęła. Westchnęła, robiąc minę obrażonego dziecka. ― Już popsułaś. To przemytnik.
Isess pokręciła głową z niedowierzeniem.
Nie dziwię się! Tak się wpakować!
― Kiedy postanowiliśmy już iść do domu i wyszliśmy na zewnątrz, już na nas czekała cała grupa. Pewnie czekali na takich jak my ― młodych, brawurowych debili. Reszty nocy i następnego dnia nie pamiętam.
― Porwali cię? ― wyszeptała Isess, pochylając się do Nity.
Nita zacisnęła zęby.
― Obudziłam się w piwnicy, ale nie powiem ci gdzie, bo za każdym razem, gdy wracam do ich siedziby, zasłaniają mi najpierw oczy i wożą po całym mieście. W każdym razie Rhawn tam został jako zakładnik. Mnie wyciągnęli i stwierdzili, że jestem odważniejsza od niego, bo nie zaczęłam od razu beczeć ani krzyczeć. ― Przeczesała włosy palcami. ― Teraz dla nich pracuję.
― Co? Żartujesz? Porwali cię, Nita! Jak możesz w ogóle...
― Zamknij się i słuchaj do końca! ― nie wytrzymała. ― Mój przyjaciel jest ich zakładnikiem, a ja muszę dla nich pracować, żeby go wypuścili! Nie myśl, że mogłabym dobrowolnie się w coś takiego wdać.
― Dlaczego nie poszłaś na policję?!
― Gdybym to zrobiła, zabiliby go. Nie mogę do tego dopuścić. ― Powaga na jej twarzy utwierdziła Isess w przekonaniu, że sprawa przedstawiała się źle.
― I to robiłaś przez ostatnie miesiące? Pomagałaś w przemycie?
― Głównie obserwowałam różnych dziwnych ludzi, dzwoniłam na policję z kradzionych telefonów, żeby ich zmylić, takie tam. ― Wzruszyła ramionami, jakby to było nic.
― Mogłaś zadzwonić. Ja bym się tym zajęła. Poszłabym na policję, a oni by ich zamknęli.
― Co ty z tą policją?! Mówię ci przecież, że mnie obserwują! A skoro obserwują mnie, to obserwują wszystkich moich znajomych! Wczoraj musiałam się nawalić, żeby do ciebie przyjść! Mówię ci to tylko dlatego, że potrzebuję pomocy, inaczej bym nie planowała całego wczorajszego wieczoru. Zgubiłam ich w którymś klubie, pewnie myślą, że teraz zdycham gdzieś w rowie. Nikt niczego nie będzie podejrzewał. I dobrze, bo to ostatnia robota. Potem go wypuszczą.
― Naprawdę w to wierzysz? Wzięli sobie zakładnika, z ciebie mają niezłą sukę i mają was wypuścić, żebyście poszli na policję? Podejrzane.
― Oni wiedzą jak w człowieku zaszczepić taki strach, że omija komisariaty szerokim łukiem.
Nita wstała, w zamyśleniu poprawiając bluzkę i przeszła przez pokój. Oparła dłoń o parapet, wyjrzała przez okno, rozglądając po ulicy. Potem schowała się do środka i odwróciła do Isess.
― Muszę to zrobić. Przecież on nie może przeze mnie zginąć!
― A co to za misja? ― Isess wskazała głową kartkę walentynkową.
Kącik ust Nity lekko drgnął.
― Mam to podrzucić twojemu sąsiadowi.
― Więc w czym problem? Wystarczy podejść i wrzucić to do jego skrzynki pocztowej.
Ona się skrzywiła.
― Gdyby to było takie proste, to bym tu nie przychodziła. Problem polega na tym, że w jego skrzynce i wokół domu są kamery. Kiedy zobaczy, kto wrzucił tę kartkę, to zabiją mojego przyjaciela.
III
Zmierzchało. Gdybym patrzył oczami moich bohaterek, nie widziałbym pewnie nic. Słońce nadal mocno grzało mimo późnej godziny, a niebo pozostawało czyste, bez nawet najmniejszej chmurki, jednak żadna o tym nie wiedziała, bo Isess spuściła rolety w kuchni i salonie. Nita protestowała na początku, twierdząc, że to wzbudzi podejrzenia obserwujących dom, ale gospodyni odparła, iż robi tak bardzo często, zwłaszcza w słoneczne wieczory jak dzisiaj. Usiadły znów przy stole, czekając aż woda w czajniku się zagotuje, tymczasem zaczęły planować.
― Może weźmy kogoś z ulicy i niech mu po prostu wrzuci. ― Isess rozłożyła ręce. Irytowała ją przyjaciółka oraz jej głupie, niemożliwe pomysły.
― Tak, jasne, a on go potem znajdzie, zapyta, kto mu to zlecił, przez co mój przyjaciel dostanie kulkę w łeb! ― odparła podniesionym głosem. ― Nie, musimy być sprytniejsze.
― Czy ci szantażyści powiedzieli, do kiedy masz to zrobić? ― Na czole Isess pojawiły się zmarszczki zmartwienia.
Bała się o Nitę, to pewne. Przecież znały się od dzieciństwa ― czyli bardzo długo. Isess podejrzewała, że zna przyjaciółkę lepiej niż ona sama. Dziewczyna udawała rozrywkową, małostkową egoistkę, ale wewnątrz pozostawała troskliwą, wierną przyjaciółką. Z pozoru wyglądała na nierozważną. Tak naprawdę jej spryt Isess porównywała z geniuszem niektórych filmowych bohaterów, House'a albo Sherlocka. I nigdy nie podzieliła się z nikim tym wynurzeniem, bo nie chciała niszczyć pozorów, jakie zbudowała wokół siebie Nita. Chyba tylko one tak naprawdę ją chroniły przed światem zewnętrznym i umożliwiały kontakty. Gdyby pokazała innym, co ma w sercu, to tak jakby powiesiła na nim kartkę z napisem „tutaj strzelać". Wolała schować się za murem, założyć na twarz uśmiechniętą maskę.
Obserwowała, jak Nita w skupieniu zalewała herbatę. Dziewczyna włożyła sobie trzy torebki, każdą innego smaku, bo nie umiała zdecydować się na jeden.
― Dwa dni ― szepnęła, wpatrując się w zmieniającą kolor wodę w przezroczystym kubku.
Muszę przytaknąć na myśli Isess. Trzeźwa Nita sprawiała wrażenie skupionej, gotowej do działania. Jej picie mogło być przykrywką, jednak według tego opisu, mogło być również odskocznią. Życie w napięciu, w świadomości, że ktoś trzyma na muszce kogoś, kogo znasz, nie może wpływać pozytywnie na psychikę. Kobieta sprawiała wrażenie lekko wybuchowej, poirytowanej, mimo wszystko nie panikowała. Trzymała wszystko w sobie.
― Nita, jak ty to przeżywasz? ― spytała cicho Isess.
Wydawała się zaskoczona tym pytaniem.
― Ja? ― wymsknęło jej się, ale szybko zorientowała się, o co chodzi przyjaciółce i odparła spokojnie: ― W porządku. W sumie to życie przemytnika jest całkiem ciekawe. Wiesz, różne przygody, wracasz późno do domu... Parę razy bywało nawet zabawnie.
― Hm. Na pewno. W końcu to jak trwająca kilka miesięcy dyskoteka, prawda?
Nita skrzywiła się, stawiając przed przyjaciółką herbatę. Niby wypiły pół godziny temu kawę, ale to za mało na całą noc planowania przestępstwa.
― Słuchaj, co za różnica, skoro ja jestem na wolności, a to Rhawna przetrzymują? Wróćmy do tematu.
Nie znosiła, gdy ludzie za dużo o niej wiedzieli.
― Niech ci będzie ― mruknęła Isess. ― Co wymyśliłaś?
― Cóż... ― Wypuściła powietrze ze świstem. ― Planowałam jakoś zakleić te kamery albo wywołać zwarcie. Tylko że to nie jest pewny plan, bo może mieć alarm na takie rzeczy czy coś.
― Możemy upozorować wypadek, na przykład, że jakieś zwierzę mu pogryzło kable.
― Kable musiałyby biec po ziemi, a wątpię, żeby na to pozwolił.
Isess oparła czoło na dłoni i westchnęła.
― Kto normalny instaluje kamerę w skrzynce? ― mruknęła z wyrzutem i ziewnęła.
― Kto normalny dostaje w lecie kartki walentynkowe od przemytników? ― sarknęła Nita.
― Racja. To... podrzućmy ją jutro listonoszowi. On jest anonimowy.
― Odpada ― odparła od razu.
― Czemu niby?!
― Bo to ma wyglądać, jakby kartka pojawiła się znikąd!
Siedziały chwilę w ciszy. Nita siorbnęła herbaty, patrząc na zegar. Skubała wargi, a kciukiem gładziła kubek.
― Nie, to bez sensu. ― Zerwała się na nogi. ― Wkładaj kurtkę, idziemy na spacer.
Isess wstała, zdezorientowana nagłą zmianą planów.
― A szpiedzy?
― Idę się przejść z przyjaciółką! Co mi zrobią? Włóż coś z kapturem. Coś, w czym nieczęsto wychodzisz na dwór, żeby cię nikt nie poznał.
Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie. Nadal miała na sobie pożyczoną piżamę, włosy wisiały w strąkach.
― Hm. Masz jakieś za małe ciuchy?
― Powiedz mi w końcu, co wymyśliłaś ― syknęła Isess.
Trzymała głowę pod kapturem, ale zerkała nerwowo na całkowicie rozluźnioną Nitę.
― I jak ty to robisz, że nie wyglądasz jak przestraszone dziecko.
Potknęła się o wystający kamień, więc zamiast w bok, patrzyła teraz pod nogi.
Nita, co dziwne, roześmiała się.
― Isess, ty biedna, zagubiona dziewczynko, przestań się zachowywać jak recydywista jakichś. Wyszłyśmy na późny spacer, dużo osób tak robi. Wyprostuj się. Okej, teraz ramiona w dół i uśmiech na twarz. O. I już. Przechodzimy obok Vika.
Klęknęła, żeby zawiązać sznurówkę i dokładnie rozejrzała dookoła. Domy stały w niewielkiej odległości, odgrodzone od chodnika oraz dość ruchliwej jezdni. Ludzie spacerowali spokojnie, jeździły rowery ― typowe przedmieścia. Za obserwowanym domem Nita dostrzegła niewielkie podwórko oraz linię drzew.
Wyprostowała się, poprawiła bluzę i ruszyły dalej. Ludzie instynktownie je omijali, bo obie ubrane były w komplety dresów z przeszłości Isess, które zakopała na dnie szafy, wierząc, że nigdy już nie ujrzą światła dziennego.
― To masz jakiś pomysł teraz? ― spytała Nitę.
― Możliwe. Zauważyłam, jak śmiesznie blisko dachu rosną drzewa. Lubiłaś kiedyś chodzić po drzewach, prawda?
Jej mina jednak mówiła, że ten plan nie wypali, a prędzej się połamią.
― Raczej nie... Wiesz co? Możemy przywiązać kartkę do obroży jakiegoś psa, a potem wpuścić go od tyłu do środka.
― Dobry plan! ― ucieszyła się Nita. A potem spojrzała na resztki słońca, jeszcze nieskryte za horyzontem. ― Isi, który mamy dzień?
― Sobotę.
― A czy w niedzielę są otwarte schroniska? Bo wątpię, żebyśmy miały go wziąć skądkolwiek indziej.
Isess zaklęła siarczyście.
Nita westchnęła.
― Okej, nie wiem, co możemy zrobić. Wróćmy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top