I

Chciałbym móc powiedzieć, że Nita zapukała delikatnie do drzwi swojej przyjaciółki. Że była dobrze wychowana, nie garbiła się, a oczy budziły zaufanie. Każdy narrator woli opowiadać o szlachetnych i cudownych bohaterach.

Niestety mi trafiają się zawsze jacyś wadliwi.

Tak więc nie dość, że Nita waliła w nie pięścią, to jeszcze ta pięść za każdym razem trafiała w inną ich część, bo jej właścicielka chwiała się niebezpiecznie na boki, jakby mały schodek pod stopami w rzeczywistości był pokładem statku, który właśnie wpadał w środek sztormu. Muszę też z przykrością dodać, iż postrącała oraz potłukła wszystkie doniczki w zasięgu nóg.

Prezencja jej wypadła raczej miernie (co stanowi, według mnie, komplement). Strzecha na głowie, przypominająca kolorem, wyglądem i zapachem siano, stanowiła najbardziej zadbaną część. Okrągłą twarz umazała ziemią, kiedy niechcący potknęła się o jakiś płot po drodze tutaj. Zmulone oczy barwy... powiedzmy, że to niebieski... patrzyły wprost przed siebie. Nosem niemal dotykała w tym momencie szybki, przez którą zaglądała do domu. Mruczała coś, ale na szczęście nikogo w pobliżu nie mogła teraz powalić mocno etanolowym oddechem. Nie lepiej pachniały te szmaty (nazwijmy je potulnie odzieżą, bo ona o nich tak myśli, a ja aż taki wredny nie będę) wiszące luźno na wychudłych ramionach. Może dwa dni temu nadawały się do stania blisko ludzi. Nie dzisiaj, nie w tej chwili ani zapewne przed następnym praniem. Aż się cieszę, iż moją rolą jest tylko komentowanie z daleka.

Po paru minutach oczekiwania Nita wpadła na genialny pomysł. Zsunęła niezdarnie buty, kopnęła je gdzieś daleko w głąb podwórka, po czym upadła... to znaczy usiadła pod drzwiami. Chrapanie, jakie wydobyło się z jej trzewi, musiało obudzić wszystkich wokół niczym alarm przeciwrakietowy. Widocznie wywoływało również silne wibracje podłoża, które poczuła właścicielka domu i schodów przed nim.

Drzwi otworzyły się na oścież tak gwałtownie i nagle, że pijaczyna padła na plecy. Właściwie to był dobry ruch ― dzięki temu trzęsienie ziemi nie zrujnowało mieszkania, a wybudziło naszą bohaterkę z czuwania.

Uśmiechnęła się szeroko na widok swojej przyjaciółki, Isess. Kobieta patrzyła na nią z góry z irytacją ― słuszną, dopowiem ― oparłszy zaciśnięte pięści na szerokich biodrach. Może gdyby nie różnice moralne między nimi, mogłyby uchodzić za siostry. Isess zawsze była wyższa o kilka centymetrów, oczy miała o odcień ciemniejsze, a figurę bardziej kobiecą, jednak w starych, dobrych, nudnych czasach często pojawiały się pytania o pokrewieństwo między nimi.

― Na Boga Wszechmogącego, Nita, co ty robisz pod moim domem? ― syknęła. Nie podnosiła głosu, żeby inni sąsiedzi nie usłyszeli ich rozmowy. Żeby nikt nie wiedział, że Nita to bliska znajoma Isess.

Tymczasem leżąca zachichotała jak dziecko, czknęła i zasłoniła usta brudną dłonią. Paznokcie prosiły o pomstę do nieba! No cóż, znów przeżywała żałobę po swojej wątrobie.

― No jak to soo? Pszyszłam cię odwiedzić ― wymamrotała. ― Chyba nie masz nic przesiwko, nie?

Isess westchnęła, jednak nie oponowała. Klęknęła, wsadziła ręce pod pachy przyjaciółki i z trudem dźwignęła ją na nogi. Ech, za dobre ma serce ta kobieta.

― Złap się mnie dobrze. Idziemy wrzucić cię do wanny.

― Ha! Wieziałam, że na tobie sawsze moge polegać. Kocham siee. ― Poklepała ją po policzku i znów się zaśmiała. ― Ale musze powiezieś, że masz k...kszywe żwi.

― Co?

Powoli zmierzały w stronę toalety, zataczając się na boki. Isess zdecydowanie nie znajdowała przyjemności w słuchaniu Nity. Wciąż mogła poczuć, co ostatnio jadła i nie strawiła do końca oraz w jakie psie szlaki wpadła w drodze tutaj. I oczywiście wszystko przesiąkała wódka.

― Żwi. Te tam. Z klamką.

― Mam krzywe drzwi? ― Bohaterka, której przygody opowiadałbym z przyjemnością, spojrzała na pijaczynę jak na trzygłowego psa.

― Tak. I podłogę. A nie... to chyba ja... Urwa. Musze sie zamknąś, nie?

Isess przytaknęła jej z zaciśniętymi ustami, bez słowa otwierając drzwi łazienki. Mała wanna już tylko czekała na takie wyzwanie.

― Okej, wskakuj.

Nicie jakimś cudem udało się samej rozebrać i wejść do środka. Ach, chyba pominę kompromitującą je obie część tej historii...

Przejdźmy do momentu, w którym słońce chyliło się już ku zachodowi, a nadal zdenerwowana Isess rozwiązywała krzyżówki przy stole w kuchni, popijając herbatę owocową. Całe pomieszczenie błyszczało czystością, ale raczej z powodu rzadkiego z niej korzystania. Na szczęście herbata wychodziła jej niesamowita. Isess siorbnęła łyczek gorącego napoju, wykreślając kolejne hasła.

W korytarzu rozległy się ciężkie kroki. Odstawiła swój kubek w kanarki na stół, by sprawdzić, czy powierzchnia jej picia zafaluje. Z lekkim rozczarowaniem stwierdziła, że to nie Godzilla zbliża się do niej.

― Która godzina? ― zachrypiało monstrum wtaczające swe cielsko do kuchni. Drapało się niedomytymi szponami po karku, który z kolei zasłaniało orle gniazdo stworzone z nieuczesanych kłaków. Piżama w papugi wisiała na ramionach jak na wieszaku.

― To żyje! ― wykrzyknęła ze sztucznym zachwytem Isess.

Nita skrzywiła się obrzydliwie i usiadła naprzeciwko przyjaciółki.

― Ała, dzięki ― mruknęła, po czym złożyła głowę na stole. ― Nigdy więcej picia. Nigdy.

Gospodyni podparła brodę na ręce.

― Acha, tak. Gadaj tak dalej, to może w końcu ci uwierzę. ― Westchnęła. ― Dobrze się spało?

― Nie pamiętam. Chyba nie.

― Zaparzę ci kawy albo coś...

― Wody.

Kobieta zerwała się na nogi i pośpieszyła do kranu. Faktycznie, w jakiejś reklamie magnezu było o tym, że sama woda nie wystarczy na kaca. Wynika z tego, iż większość pije wodę. Kiwnęła głową, w duchu podziwiając swoją inteligencję. Tymczasem napełniła szklankę i postawiła ją przed cierpiącą przyjaciółką.

Nita nie zdążyła podziękować. Wlała w siebie zawartość naczynia szybciej niż smok, a potem odstawiła je na blat, wzdychając z ulgą.

― Od razu lepiej.

― Będziesz coś jadła? ― Isess wróciła na swoje miejsce.

― Na samą myśl o tym mnie mdli.

Złożyła przed sobą ręce i oparła na nich brodę, wpatrując się w przyjaciółkę. Przetarła rękami twarz raz, potem drugi.

― Co ja tutaj robię? ― spytała w końcu nieprzytomnie.

Isess wybuchła śmiechem.

― Nie wiem. Pojawiłaś się znikąd, zrobiłaś raban, rozbiłaś doniczki i usnęłaś na progu.

― O, kurczę. ― Zakryła dłonią usta. ― Przepraszam! Kilka miesięcy do ślubu, a ja wpadam najebana do twojego domu! Odkupię ci te donice!

Przyjaciółka pokręciła głową, rozbawiona.

― I tak ich nie lubiłam. Od przyszłej teściowej dostałam.

Teraz i Nita zachichotała.

― Okej. Ale jak ci idą te przygotowania?

― Dobrze ― odparła lakonicznie gospodyni. ― Nadal mamy trochę bałaganu z zaproszeniami.

― Właśnie! Ja swojego jeszcze nie dostałam!

― Jakbym cię miała zapraszać! ― Prychnęła.

― Co? ― Nita wyglądała na autentycznie wstrząśniętą. ― No co ty! Przecież...

Isess wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

― Żartuję. Przecież bez ciebie to będzie stypa nie wesele. Ale słuchaj, jutro jadę przymierzać suknię, potrzebuję kogoś, kto by mi szczerze doradził, bo nie wezmę żadnej. Chciałabyś...

Mógłbym dokończyć jej wypowiedź, ale gdzieś w tym momencie właśnie nasza bohaterka odpłynęła myślami. Marszcząc brwi, wpatrywała się w okno, co zauważyła również cudna właścicielka tego domku. Z ust mi wyjęła te słowa:

― Hej! Nita! Obudź się. Jesteś tutaj?

Jednak kobieta nie słuchała. Oczy otwarły jej się w przerażeniu, zerwała się z miejsca, jakby właśnie zorientowała się, że siedzi na rozgrzanym piecu, i wlepiła zwierzęcy wzrok w bezbronnej Isess.

― Co zrobiłaś z moimi łachami?!

Isess odchyliła się gwałtownie na krześle, zdumiona. Przez sekundę czy dwie musiała sobie poradzić z szokiem, ale ― oczywiście ― tamtej to nie obchodziło. Wybiegła z kuchni i skierowała się na górę do pokoju, w którym się obudziła.

To bardzo ładne pomieszczenie, drodzy Czytelnicy. Dość małe, ale idealnie zagospodarowane. Szafki w jasnym kolorze oraz meble w ciemnym odcieniu brązu dopełniały się z białymi ścianami oraz czekoladowymi zasłonami.

Kiedy Isess tam wpadła, w środku panował już zupełny sajgon. Ręczniki, wcześniej ładnie poukładane w komodzie, teraz walały się wszędzie razem z zawartością innych szuflad oraz pościelą. A w środku cyklonu stała zziajana Nita, w ręku trzymając swój rozładowany telefon.

― Gdzie... moje łachy?

― W łazience, miałam wstawiać pralkę, zanim wstałaś...

― Nie! ― wrzasnęła ponownie, po czym znów ruszyła biegiem, zapewne w kierunku łazienki.

Isess tym razem się nie śpieszyła. Powoli zeszła po schodach, zastanawiając się, kiedy jej przyjaciółka zwariowała. Czy może zawsze była taka szalona, a dopiero kilka miesięcy rozłąki to pokazało?

Słyszała i domyślała się, że słyszy przewracaną do góry nogami toaletę. Wyobrażała sobie odsuniętą wannę, umywalkę w kawałkach, pralkę leżącą na boku, ubrania na kinkietach, rozbitą szybę oraz klozet na trawniku przed domem.

Otworzyła drzwi z duszą na ramieniu.

I odetchnęła z ulgą. Nita spojrzała na nią z szerokim uśmiechem, w jednej ręce trzymając brudne jak stół Durczoka spodnie, w drugiej jakąś czerwoną kartę.

― O to ci chodziło? O ulotkę? ― zdziwiła się Isess.

― To nie ulotka ― wyjaśniła z dumą wariatka. ― To wolność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top