41 Żniwiarz

Nie zawsze Erika ma szanse zjeść śniadanie w obecności Severusa. Rzadko udawało im się jeść razem, lecz tym razem nie spieszyło się profesorowi do gabinetu. Usiadł przy stole na przeciwko ślizgonki. Na początku panowała cisza. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć jakaś rozmowę.

                - Profesorze, mam pytanie... Odnośnie Kołysanki - powiedziała wreszcie Erika przestając na moment jeść. Snape patrzył na nią i uczynił to samo. Wiedzieli, że to poważny temat.

                - Niewątpliwie ma związek z jakimiś rzeczami, może związanymi z Czarnym Panem, ale nie ma na to pewności. Jeszcze badam tą sprawę - odpowiedział swoim typowym głosem. Czarownica zaczęła grzebać w talerzu widelcem.

                 - Ale robi to pan sam? Nie łatwiej będzie panu z czyjąś pomocą? - spytała ze zmartwionym wyrazem twarzy.

                 - Dumbledore też wie o Kołysance - odparł szybko. Więc nie rozwiąuje tego samodzielnie, ale ona też by nie chciała siedzieć bezczynnie.

             - Więc... Narazie stoimy w miejscu - powiedziała cicho pod nosem. Oparła się ręką o stół, aby podeprzeć głowę i poskrobać jedzenia na talerzu. Westchnęła czując jak z jej pokoju przyszedł Erno i mocno objął ją.

W tym samym momencie usłyszała jakiś hałas na górze. Zerknęła na profesora, który po cichu wstał z krzesła idąc na piętro a ona za nim. Drzwi do pokoju jasnookiej były lekko uchylone i dobiegał z nich czyjś głos. Nie miała przy sobie swojej różdżki, co odrobinę ją zaniepokoiło, ponieważ była w jej pokoju. Włamywacz mógł wziąć ją i uciec.

Jej różdżka nie była jakaś pierwsza lepsza. Grab, trzynaście cali, włos z ogona testrala, odpowiednio giętka.

Zbliżali się do wejścia coraz bardziej. Severus gotowy był użyć magii, gdyby zaszła taka potrzeba. Otworzył drzwi wchodząc do środka i mierząc różdżką w włamywacza. Jednak kiedy zobaczyli ów złodzieja Erika westchnęła.

Okazało się, że to sowa zrzyciła kilka książek na podłogę. Wywróciła oczami podchodząc i przykucając, aby je posprzątać. Wtedy pod swoim biurkiem zobaczyła postać. Sięgnęła po różdżke na biurku wycofując się od przybysza.

             - Wyjdź - powiedziała chłodnym tonem. Rozpoznała go już po pierwszym rzucie oka. Na światło dzienne wyszedł Glizdogon patrząc nerwowo na Snape'a i Erike mierzących w niego różdżkami.

             - Moi przyjaciele. Nie skrzywdzicie chyba posłańca naszego Pana? - powiedział unosząc do góry ręce. Lokatorzy opuścili bronie czekając na wytłumaczenia przybysza. Racsess gardziła nim. Jak gryfon może być taki tchórzliwy i obrzydliwy?

             - Mów skoro masz coś przekazać - powiedziała, kiedy Peter zaczynał podchodzić do niej coraz bliżej i bliżej. Kiedy wreszcie nie mogła tego znieść zatrzymała go swoją dłonią.

             - Czarny Pan chcę cię widzieć. Samą - wyszeptał zerkając przy ostatnim słowie na Severusa. Również spojrzała na opiekuna zaniepokojona. Nie była gotowa na spotkanie z Voldemortem twarzą w twarz, sam na sam. Kiedy Glizdogon nie patrzył przygryzła z nerwów wargę.

             - Skoro taka jego wola - odpowiedziała wzdychając ciężko. Teleportowała się wraz ze sługą Voldemorta do skrytki, gdzie czekał na nią już jej pan. Glizdogon szybko ewakuował się z oczu czarnoksiężnika zostawiając Erike samą z nim. Ukłoniła się lekko przed jego obliczem.

             - Jak dobrze cię widzieć, Eriko. Zbliż się do mnie - powiedział po czym wykonała jego polecenie. Bez pośpiechu podeszła bliżej.

              - Wzywałeś mnie, Panie - powiedziała śmiało patrząc mu w oczy. Zorientowała się po chwili, że nie powinna tak na niego patrzeć, więc opuściła wzrok.

             - Mam dla ciebie misję. Samotną misję, abym mógł się przekonać, że jesteś moją oddaną służebnicą - powiedział, kiedy nie patrzyła mu w oczy tak jak wcześniej. Obok niej prześliznął się wąż Voldemorta.

             - Udowodnie ci, Panie, że jestem oddana tobie - odpowiedziała spokojnie. Nie zdradzała swoich emocji. Pamiętała te słowa i cały czas ich przestrzegała w obecności popleczników Voldemorta a tym bardziej przy nim.

             - Zabij tych ludzi, którzy nie zjawili się podczas mojego powstania. Śmierciożerców, którzy nie byli przy tym obecni - powiedział ze zdenerwowaniem w głosie. Otworzyła lekko usta, chcąc zaprzeczyć, bo wśród tych ludzi był także Snape. Co ma jednak zrobić teraz? Nie chce go uśmiercić a musi być posłuszna Panu.

              - Panie, czy nie będzie to marnowaniem ludzi? Potrzebujemy armii... Oczywiście ostatecznie to ty zdecydujesz o ich przyszłości i o mojej misji - poprawiła się na końcu, aby nie urazić srogiego władcy.

             - Niektórzy z nich są zdrajcami a dla zdrajców nie ma miejsca w mojej armi! - podniósł głos nieco denerwując dziewczynę. Musiała wytrzymać i jednocześnie uratować Snape'a przed śmiercią jaką szykuje mu Czarny Pan.

              - Na przykład Snape. Jest oddanym sługą i zapewniam, że nie jest zdrajcą. Wszystkich pozostałych będę mogła zabić, ale nie zdolnego czarodzieja i lojalnego sługę mojego Pana - odpowiedziała odważnie. Zaczęła się stresować, że za chwilę przepłaci za to życiem. To były mocne słowa, aż za mocne w obliczu jej pana. Zacisnęła za plecami palce aż stały się białe. Już po niej. Czuła to.

             - ... Czyżbyś kwestionowała moje rozkazy? - wiedziała, że przesadziła. Zbyt się wychyliła z tymi słowami. Czuła teraz ogromne kłopoty. Nie pozostało jej nic innego jak stanie w miejscu i czekanie na dalszy przebieg sytuacji. Przed oczami miała śmierć rodziców, pana Crouch'a i Cedrica. Czuła, że jeśli zbyt obraziła swojego pana skończy jak oni.

               - Nie zabijajmy jej jeszcze. Dziewczyna przyda się nam.

Usłyszała Nagini. Mówiła do swojego właściciela szeptem. Owinęła się wokół jej stopy patrząc na nią swoimi gadzimi oczami. Zerknęła na węża przełykając ślinę.

Potem popatrzyła na Voldemorta. Nie wyglądał na złego a raczej odrobine zaskoczonego. Również spojrzał na młodą poddaną co spowodowało skrzyżowanie spojrzeń.

              - A więc niech jeszcze żyje - odpowiedział językiem węży. Domyśliła się, że odkrył fakt bycia Eriki wężoustną.

             - Dziękuję, mój Panie - odparła tą samą mową. Nagini oddaliła się od niej podpełzając do swojego pana.

              - Towarzyszyć ci będzie Krum - dodał Voldemort zanim obok dziewczyny pojawił się ojciec Wiktora Kruma. Spojrzała na niego. Wiedziała, że coś z nim jest nie tak.

              - Rozumiem - odparła bez wzruszenia. Następnie została złapana za ramię i przeniesiona w jakieś ciemne miejsce przez śmierciożerce.

Tego dnia posłużyła Czarnemu Panu jak żniwiarz śmierci. Odbierała życia śmierciożercom, którzy nie byli obecni na powstaniu Lorda Voldemorta i zostali uznani za zdrajców. Spod zaklęcia niewybaczalnego uwolnił się jedynie Severus i Krum. Ich nieobecność została wybaczona. Przenosiła się z jednego w drugie miejsce napotykając kolejnych morderców. Z paroma z nich wdała się w dłuższą walkę, lecz ostateczni każdy z nich zginął z jej ręki. Po każdym zabiciu tuszowała swoją obecność i szła dalej.

Na początku było to dla niej straszne i brutalne do robienie i oglądania. Potem przestała się tym przejmować i wmawiała sobie, że musi to robić inaczej zginie i skarze na to również swoich znajomych i opiekuna. Kiedy zabiła ostatniego z nich podcinając mu gardło różdżką odrobine poplamiła siebie czerwoną cieczą.

             - To wszyscy już - powiedział stojący za nią mężczyzna. Zerknęła na niego niebezpiecznym wzrokiem. Wyglądała jak bezduszna bestia gotowa zabić. Opamiętała się i odwróciła się bokiem do czarodzieja. Teleportowała się do kryjówki oznajmiając, że wykonała polecenie. Krum potwierdził jej słowa po czym wróciła do domu Severusa.

Upadła na łóżko siadając na nie. Demimoz spojrzał na nią i zbliżył się do niej wąchając jej ślady krwi na ubraniu. Po chwili w pokoju pojawił się Snape. Podszedł bliżej przyglądając się Erice. Nie wyglądała najlepiej.

              - Kazał zabić tych, których nie było przy jego powstaniu... Udało mi się uratować tylko pana - odpowiedziała podnosząc na niego wzrok. Zaskoczony profesor stał nad nią z wlepionym wzrokiem w dziewczynę. Podczas tego jednego dnia zaryzykowała więcej niż on kiedykolwiek podczas swojej oddanej służby Czarnemu Panu.

             - Jak to zrobiłaś? - spytał ciekawy w jaki sposób przekonała Voldemorta, aby oszczędzić akurat niego.

             - Właściwie... Chciał mnie zabić kiedy powiedziałam, że jest pan oddanym sługą i nie zasługuje na śmierć, ale powstrzymała go Nagini. Powiedziała, aby mnie nie zabijał za te słowa - odpowiedziała czując ulgę, że już nie jest w pobliżu Czarnego Pana.

Obleciały ją ciarki i szybko poczuła zrelaksowanie w domu Snape'a. Tutaj czuła się bezpiecznie, obok niego w tym pokoju otoczona przez sowe i Erno.

             - Nigdy więcej nie rób takich rzeczy! Czarny Pan mógł lekceważyć słowa węża i cię zabić sprowadzając śmierć na wszystkich twoich bliskich! - warknął na co wstała z łóżka i stanęła wyprostowana przed bauczycielem ze wściekłym wzrokiem.

              - Miałam tak po prostu dać profesorowi zginąć?! Odkąd straciłam rodziców, pana Crouch'a i Cedrica postanowiłam sobie jedną rzecz. Nie pozwolę nikomu więcej zginąć w moim otoczeniu. Zamierzam się tego trzymać nawet gdybym miała ja zginąć - powiedziala pewnym i nieco zbyt podniesionym głosem.

             - Zapomniałaś, że życie nie jest sprawiedliwe i nie uratujesz wszytskich dookoła ciebie? Zbliża się wojna, nie zrobisz tego! - odparł wyprowadzony z równowagi w jakiej zazwyczaj był.

             - Wiem o tym! Wiem o tym dokładnie! Życie nie jest dobre i na pewno nie uratuje każdego. Ale przynajmniej tych najbliższych... Przynajmniej spróbuje. Nie będę się wtedy czuła tak jak po śmierci rodziców - odpowiedziała zaciskając mocno dłonie. Następnie odeszła od Snape'a, wyjęła czyste ubrania z szafki i poszła się przebrać w nie oraz umyć od razu splamioną krwią bluzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top