<3
Początek jest niemal 1:1 ze streama z czerwca 2021 (chociaż niektóre fragmenty czy szczegóły są pozmieniane), więc za cringe dialogi nie odpowiadam xD a drugi segment to ofc kompletnie moje wymysły (i tu za cringe już odpowiadam).
W ogóle z każdą chwilą coraz mniej mi się ten fik podoba xd no cóż. Napisany w mniej niż 24h.
Btw, źle napisane imiona w dialogu są specjalnie XD
Edited by alemqa i 1-800-J0KER <3 dziękuję prześlicznie
Miłych walentynek <3
~~~~
Erwin Knuckles zastanawiał się, jakim cudem znalazł się w tej sytuacji. Miał być spokojny wieczór z Judith i chrzestem Grace! Co poszło nie tak? Nie mógł się nad tym jednak dłużej zastanawiać, będąc poganianym przez swojego ministranta, Sana Thorinio.
- Ale że oni na bombach tak wolno jadą? - zirytował się Włoch.
- Dzwonię - mruknął Knuckles, wybierając numer do komendanta, Dante Capeli. - Co jest, że wy na bombach wolniej od nas jesteście, co?! Czekamy na zakonie!
- To oni wolni są jacyś! Ja nie jadę w tym konwoju... - obronił się Dante, dając do zrozumienia, że on nie bierze w tym udziału.
- Ja pierdzielę... Czekamy na parkingu zakonu.
- Przekażę. Szykujcie jakieś zaklęcia - mruknął Capela, rozłączając się. Erwin westchnął, zastanawiając się, dlaczego zgodził się w tym brać udział.
Zaczęło się od telefonu, informującym go o złapaniu przez policję Giorgio Ulaniego. Ulani i Knuckles mieli całkiem niezłą relację, a Erwin nie raz pomagał mechanikowi. Przekazał mu, by udawał opętanie, żeby policja zadzwoniła do niego, prosząc o egzorcyzm. Miał wzniecić zamieszanie, które skutkowałoby ucieczką Giorgio.
Jednak, w całym zamieszaniu, złotooki zapomniał, że od kiedy został pastorem, otrzymał pewne moce od Mariana. Jego krew potrafiła uleczać, a jego wola pozwalała na zmianę rzeczy wokół niego, jak pogoda. Tak zafiksował się na opętaniu Ulaniego, że przypadkiem prawdziwy demon w niego wstąpił. W końcu nawet taki aktor jak Giorgio nie byłby w stanie zmienić koloru oczu na czerwony, a Erwin byłby w stanie skomunikować się z nim. Ulani jednak zamiast amatorsko udawać, zrobił pastorowi krzywdę, gdy ten odważył się wejść do jego celi.
Wtedy Knuckles zrozumiał, że cała sytuacja będzie jeszcze bardziej skomplikowana. Nie dość, że mechanik musi uciec, najpierw trzeba będzie przeprowadzić na nim prawdziwy egzorcyzm, o których Erwin nie miał zbyt wielkiej wiedzy. Na jego szczęście, pewnego dnia, w oczekiwaniu na pastora, ministrant San nudził się i przeczytał fragment książki o tego rodzaju obrzędach. Zgodził się pomóc odkręcić całe to zamieszanie.
Teraz czekali na to, aż radiowozy przyjadą z opętanym, razem z ministrantami i z małą Judith. Erwin nieco martwił się o Montanhę i Capelę, którzy mieli pojechać wraz z Ulanim; ten człowiek, posiadający w sobie demona, był nieprzewidywalny, a pastor polubił tę dwójkę. Wydawali się na w miarę kompetentnych, a co najważniejsze, przydatnych. Dwójka wysoko postawionych policjantów - szef policji oraz komendant - którzy byli sympatyczni, ogarnięci i ciekawi. Mogli być też w niedalekiej przyszłości użyteczni, lecz siwowłosy wolał nie myśleć na zapas.
- Oni na wstecznym jadą? - marudził San.
- Podjedziemy pod katakumby - polecił Erwin. - Może tam są? Chociaż chyba nie, światła by było widać...
- Jadą! - krzyknął Dia Garcon, drugi ministrant.
Po chwili auto z pastorem, ministrantami i małą Judith było wraz z radiowozem, w którym znajdował się Ulani,pod wrotami do katakumb. Szef policji wraz Dią trzymali wierzgającego się opętanego, dzielnie podążając za Knucklesem, który prowadził ich do drzwi.
- Zapraszam - mruknął złotooki.
Mężczyźni ostrożnie położyli pół-przytomnego Ulaniego na zimnej posadzce. Kryjąc niepewność pod maską opanowania, siwowłosy podszedł do jęczącego z bólu mężczyzny.
- Proszę ubezpieczać - polecił funkcjonariuszowi. Montanha natychmiast podszedł gotowy, by unieszkodliwić Giorgio, jeśli ten miałby wyrządzić komukolwiek krzywdę. - Siło nieczysta... - zaczął mówić do demona kryjącego się w ciele czarnowłosego. - Zostaw tego niewinnego człowieka.
Mała blondynka niepewnie podeszła z kadzidełkiem w dłoniach. Miała zabrać nielegalne przedmioty od Giorgio, lecz dziecięcy strach nią trząsł. Tylko świadomość, że pastor, Dia i San nie chcieliby jej zrobić krzywdy, dodawała jej odwagi.
Knuckles natomiast, pamiętając porady Sana, zaczął mówić łacińskie zwroty, których uczył się niegdyś na pamięć. Dla osoby obserwującej tę sytuację z boku, wyglądałoby
to niemalże komicznie, jakby Erwin starał się przekrzyczeć równie żałośnie brzmiącego Ulaniego, lecz pastor zdawał się wiedzieć, co robi.
W odpowiednim momencie do duchownego podszedł Thorinio z księgą zgarniętą z zakrystii. Włoch otworzył poprawną stronę, po czym ukucnął obok siwowłosego, dołączając się do dziwnego obrzędu.
- Pal się, demonie, pal się! - krzyczał Erwin, w harmonii z drgającym głosem ministranta, czytającego łacinę z księgi.
Montanha niepewnie stał z boku, nadal celując, choć niezbyt wiedział, czy ma to najmniejszy sens. Złotooki wyciągnął czarę z wodą święconą i zaczął robić, jak to sam nazwał, waterboarding. Gregory chciał zainterweniować, lecz Knuckles go uspokoił. Całe wygnanie demona trwało dość długo, lecz wreszcie padnięty Ulani zsunął się spokojnie na kamienną podłogę, oddychając głęboko.
- Ulani? - mruknął Erwin, ocierając pot z czoła. Egzorcyzm to nie prosta czynność. - Ulani! - powtórzył głośniej. Widząc ponownie ciemne oczy Giorgio, które wpatrywały się w niego zagubione, odetchnął z ulgą, udało się. Uśmiechnął się do siebie, czując zwycięstwo. Niestety nie trwało to długo.
- Czuję, że demon zaraz na niego przejdzie! - pisnęła przestraszona Judith, wskazując na Montanhę.
Gregory rozszerzył oczy, widocznie zastanawiając się, czy uspokoić dziewczynkę, czy jej wierzyć. Nim zdążył jednak podjąć decyzji, czekoladowe oczy straciły swój blask, a na dotychczas zaniepokojoną twarz wpełzło otępienie i obojętność. Dia i San spojrzeli na siebie ze strachem. Czyżby powtórka z zabawy? San szepnął coś do Dii w razie, gdyby obawy Judith okazały się prawdziwe.
- Wszystko w porządku? - Erwin wstał i podszedł do policjanta. - Funkcjonariuszu?
- Przechodzi na niego demon! - wrzasnęła Delucci. - Zobaczcie na jego oczy!
Gregory padł bezwładnie na ziemię, stając się nagle strasznie blady. Niebieskooka blondynka odsunęła się przerażona, a Knuckles wziął drżący oddech. Poczuł dziwne ukłucie w sercu, które było czymś więcej niż zmęczeniem. Autentycznie martwił się, czy z Gregorym wszystko w porządku. Nie dość, że Knuckles będzie miał dwa razy więcej roboty, to szef policji może wyrządzić krzywdę komuś lub co gorsze samemu sobie.
- Oj - mruknął San, zastanawiając się, czy ewakuować się teraz, czy za chwilę. - Pobiegnę po wodę święconą - dodał w końcu, wzdychając ciężko. Dlaczego on się na to pisał...
- Funkcjonariuszu! - Erwin uklęknął przy szatynie.
- Spokojnie - Dia wzruszył ramionami, pomagając Giorgio wstać. Był to idealny moment na ucieczkę, gdy jedyny policjant w pomieszczeniu leżał praktycznie nieprzytomny. - O kurde. Na niego przeszło?! - Garcon nagle zrozumiał. Knuckles miał ochotę strzelić sobie dłonią w twarz. Nie było jednak czasu.
- Bierz Judith do zakonu - polecił.
Jednocześnie wskazał głową na Ulaniego, dając Dii do zrozumienia, że nim też ma się zająć. Sam pochylił się nad szefem policji, przykładając palce do szyi i sprawdzając puls. Był bardzo szybki. Gregory jęknął cicho, ledwo kontaktując.
Nagle, jak gdyby nowa siła wstąpiła w brązowookiego, Montanha powstał. Erwin natychmiast chwycił Judith za rękę i odsunął ją od policjanta. Dia nie chcąc denerwować Knucklesa, przejął Giorgio i Judith, po czym umknął z nimi w kierunku budynku zakonu. Pastor natomiast nie odstępował od szatyna. Wyglądał dość podobnie do Ulaniego sprzed kwadransa, tylko jego oczy zachowały naturalny kolor.
- Panie Montana... słyszałem o panu same dobre rzeczy - mówił złotooki, starając się przebrnąć przez demona.
Z tego, co słyszał na mieście, szef policji miał niemałe ego, a więc kłamstwo może powinno dotrzeć do umysłu Gregory'ego otumanionego przez demona. Po dłuższej chwili, podbiegł do niego San z kubłem wody święconej. Szarowłosy odetchnął z ulgą. Mogą prowadzić rytuał.
Erwin przeniósł policjanta do cienia, by nie pocił się od gorąca wydobywającego się z ognia w latarniach i pochodniach. Thorinio natomiast ostrożnie kropił wodę na czoło, szyję i tors policjanta. Gdy skończył, obaj spojrzeli wyczekująco na brązowookiego, który wstał.
Jakiekolwiek życzenia mieli, nie zostały one spełnione, gdyż z ust funkcjonariusza wydobyły się słowa w nieznanym im języku. Nie brzmiały zbyt przyjaźnie.
- Szatanie - zaczął zdeterminowany Erwin, trzymając resztkę wody święconej. - Precz! Wylewam ci tę wodę na twarz! - krzyknął, polewając niewzruszonego policjanta wodą.
- Pastorze...? - mruknął San, wycofując się powoli. - To nic nie daje...
Knuckles jednak nie odszedł, a pozostał przy Montanhie. Czuł się odpowiedzialny za wypuszczenie demona. Najwidoczniej kilka lat odpoczynku od kryminalnego życia spowodowało nietypowe dla złotookiego poczucie moralności. Zresztą, co jak co, lubił Gregory'ego i nie chciał go widzieć w takim stanie. Nie wspominając, że był jedyną osobą w całym mieście, która zdołałaby pozbyć się demona z ludzkiego ciała. Podszedł bliżej, chcąc ponownie spróbować szczęścia.
- Pastorze! - Powtórzył Thorinio, tym razem ze słyszalną paniką w głosie. - Co teraz?
- Nie wiem! - warknął Knuckles, wpatrując się w puste oczy Montanhy. - Masz to w księdze?
- Nie mam! - jęknął San.
- Dobra... czekaj.
Siwowłosy wziął głębszy oddech, chwilowo odsuwając się od szefa policji. San zdesperowany wyciągnął księgę, szukając jakiegoś rozwiązania. To najwidoczniej nie spodobało się demonowi, gdyż Gregory natychmiast wyciągnął pistolet i zaczął celować do ministranta. San, który to zauważył pierwszy, krzyknął ostrzegawczo.
- Nie, nie, nie! - pisnął, uciekając na bok.
Zdezorientowany Knuckles, obrócił się ponownie twarzą do policjanta. Był idealnie w linii strzału. Zbladł lekko, lecz nie miał innej opcji. Wyciągnął z kieszeni krzyż i krzycząc coś o nieposiadaniu wyboru, wbiegł w szatyna, uderzając go krucyfiksem.
- Uciekaj, uciekaj! - krzyknął Erwin, zdając sobie sprawę z bezsensowności swojego ruchu. - Nie wiadomo jak zareaguje! - dodał, na chwilę odwracając się w stronę opętanego.
Był to błąd. Kula rozerwała cienką koszulę pastorską i utknęła w ciele pastora. Ten nie poczuł bólu, gdyż adrenalina buzowała w jego żyłach, lecz zareagował, widząc kule obijające się o kilku wieczny kamień, krusząc go.
- AAAAA!!! - Obaj krzyknęli naraz.
- Pastorze!
- Uciekaj!
- Ale--
- Uciekaj!! - Knuckles wrzasnął, czując, jak kolejna kula była milimetry od draśnięcia go.
Biegnąc slalomem, Erwin i San szczęściem uniknęli reszty pocisków.
- Co to było? - wymamrotał Thorinio, gdy byli już na zewnątrz.
Knuckles w panice zamknął wrota tak, by Montanha był zamknięty bez wyjścia w katakumbach. Uciekli do samochodu, jadąc z zawrotną prędkością pod kościół. Złotooki wyciągnął telefon w celu zadzwonienia do komendanta.
- O mój boże... - wyjąkał Włoch, lecz siwowłosy uciszył go gestem ręki.
- Dobry, panie pastor? - mruknął Dante po drugiej stronie słuchawki, kompletnie nieświadomy akcji z ostatnich dziesięciu minut.
- Opętało Montanę! Normalnie w katakumbach zaczyna strzelać do ludzi! - wyrzucił z siebie Erwin, zaciskając dłoń na komórce.
- Co kurwa? - wydukał Capela po kilku sekundach ciszy.
- Mont-- Przyj-- No, robiliśmy egzekucję- - w sensie egzorcyzm! Na tym kurde, debilu z aresztu i przeszło kurde na Montanę, i zaczyna strzelać do cywili! Uciekliśmy, a on w katakumbach został! - wydusił z siebie zarumieniony z wysiłku pastor. Najpierw egzorcyzm, następnie drugi, a potem jeszcze ucieczka... - Przyjął, czy nie?! - krzyknął, nie słysząc odpowiedzi z drugiej strony słuchawki.
- Przyjął! Przygotuj jakieś, nie wiem, kadzidełka i będziemy tam wjeżdżać. Jedziemy! - dodał i się rozłączył.
W chwili oddechu Erwin zadzwonił do Dii, upewniając się, że sprawa z Ulanim jest zakończona i bezpieczna. Gdy podbiegł z powrotem do katakumb, ignorując ostrzeżenia Sana ("Co pastor robi?! Niech pastor tam nie wchodzi..."), delikatnie uchylił wrota. "Groźna poza" opętanego zmusiła go do stłumienia śmiechu i ponownego zamknięcia drzwi.
- Co on tam robi? - zapytał San.
- Otwórz - mruknął Erwin, widząc znajomy numer na telefonie. Capela dzwonił.
- Nie, ja tam nie wchodzę. Nie, nie za tą pensję! - Usłyszał tylko unoszący się głos Thorinio.
- Halo? - Knuckles rzekł do komórki.
- Jest kurwa problem! - wydarł się Dante. - Wciągło mnie w asfalt! - Erwin wybuchnął śmiechem, zapominając na chwilę o powadze sytuacji, a zirytowany komendant uderzył w kierownicy. - Demon nie pozwala dojeżdżać! Kurwa, licznik zamykam drugi raz już!! - jęknął, po czym się rozłączył.
Erwin nie kwestionował dziwnej sytuacji Capeli, a jedynie pod nosem skomentował "idiota". Po dłuższej chwili zauważył zbliżający się radiowóz. Nie było w nim jednak Dante Capeli, tylko nieznani złotookiemu funkcjonariusze, lecz lepsze to niż nic.
- Panowie - powitał ich Włoch. - Radzę nie wchodzić tam nieuzbrojonym.
- Dlaczego? - zdziwił się policjant.
- Ja... ja panu uchylę drzwi - mruknął San. Jak powiedział, tak zrobił, a dwójka funkcjonariuszy niepewnie wpatrywała się w ich opętanego szefa.
- Co on robi? - W końcu jeden wydukał.
- Opętało go! - odparł pastor. - Zaczął do nas strzelać, uciekliśmy z katakumb!
- Szefie! - krzyknął niepewnie w stronę Montanhy. W odpowiedzi otrzymał jakieś nieznane słowa w dziwnym języku. Thorinio zamknął drzwi, a policjanci nie mieli już wątpliwości: szefa oficjalnie popierdoliło.
Przez następne kilkanaście minut, Erwin usilnie prosił, aby poczekać na inne jednostki. Nie chciał narazić swoich ludzi na niebezpieczeństwo, a co do Gregory'ego to miał wrażenie, że chwilowo jest bezpieczniejszy, gdy został pozostawiony samemu sobie. W międzyczasie Knuckles upewnił się, że na pewno Ulani jest bezpieczny i ukryty, a także że Judith nie umarła pod opieką Dii. Z tym człowiekiem wszystko było możliwe. Na szczęście wszystko było w normie.
Natomiast gdy z powrotem zbliżał się do katakumb, nie było już tak kolorowo. Z oddali widział grupkę ludzi biegnących w bliżej nieokreślonym kierunku, oświetlonych niebiesko-czerwonymi światłami radiowozów. Erwin zmarszczył brwi.
- Co się dzieje? - zapytał Dii, który biegł za nim.
- Nie wiem... - Garcon był równie skonfundowany. - Co się panowie policjanci dzieje? - zwrócił się do biegającej policji.
Po chwili wszystko stało się jasne. Montanha się wyswobodził i atakował chaotycznie funkcjonariuszy, którzy w zamian strzelali do niego z paralizatora. Całe zamieszanie działo się w niewielkim jeziorku nieopodal katakumb. Erwin niechcący popchnięty przez jakiegoś kadeta poślizgnął się i upadł. Nagła zmiana położenia spowodowała, że do jego mózgu wreszcie dotarł ból z rany postrzałowej. Syknął cicho, zbierając się na nogi. Jego biała sutanna miała dużą, czerwoną plamę na froncie.
Pastor przeklął soczyście. Musiał zadzwonić po lekarza, zanim będzie w stanie odbyć egzorcyzm. Jednak nim zdążył odejść na bok, został brutalnie zaatakowany przez samego opętanego. Z każdą chwilą tracił coraz więcej sił, a słyszał tylko "To jest mój cel!" Montanhy oraz "PASTOR DOWN!" Capeli. Po chwili siwowłosy stracił przytomność.
~~~~
Gregory Montanha szedł wolnym krokiem od swojej Crown Victorii do drzwi zakrystii Zakonu Błędnej Ciszy. Wiedział, że rozmowa ta, pewnie nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. Pastor owego zakonu, Erwin Knuckles, był specyficzny. Szatyn podświadomie czuł, że ten, w głębi serca nienawidzi policji, mimo jego słodkich słówek i pokojowych propozycji. Coś więcej kryło się za tym człowiekiem, chociaż wolał o tym nie myśleć. Lubił go i jego błyskawiczne myślenie. Gdyby ktoś taki jak on trafił do policji...
Tym razem jednak, niechętnie przechodził przez próg budynku. Z tego, co komendant Dante Capela mu zrelacjonował, podczas egzorcyzmu odbywającego się na Giorgio Ulanim, demon podobno przeszedł jakimś cudem na niego. Dość mocno odwalił i zaczął strzelać do cywili, między innymi do samego pastora, który wylądował w szpitalu. Z tego, co Dante mu powiedział, Erwin nie wydawał się zły. Mimo to szatyn czuł, że złotooki będzie próbował wyłudzić od niego pieniądze z konta policyjnego.
Stanął przed drewnianymi drzwiami i po chwili zwlekania, zapukał. Prawdopodobnie nikogo nawet tu nie było; dochodziła druga w nocy, a pastor pewnie spał u siebie w mieszkaniu. Sądził, że najwyżej napotka Sana Thorinio - ministranta, z którym całkiem dobrze się dogadywali. Ku jego zdziwieniu, usłyszał znajomy głos.
- Proszę wejść! Wrota nie są zamknięte na klucz.
Drzwi faktycznie były otwarte. Gregory niepewnie wszedł do środka. Na drugim końcu pomieszczenia, widniała szczupła, młoda sylwetka pastora, oświetlona jedynie mdłym światłem z lampy w rogu pokoju, jak i niewielkiej lampki na biurku. Złotooki podniósł wzrok na przybysza i zmarszczył na chwilę brwi, by po chwili ponownie przybrać znudzony wyraz twarzy.
- I jakby pan mógł zakluczyć drzwi od zakrystii. Jeszcze ktoś niepożądany tu wejdzie - mruknął, rzucając celnie pękiem kluczy w policjanta. Te uderzyły go prosto w twarz, na co Erwin parsknął cicho.
- Ała! Pastorze! Czy to miała być napaść na funkcjonariusza? - wymamrotał obolały Montanha, masując prawą część twarzy dłonią. Niemalże stracił pozostałe oko poprzez atak kluczami.
- Skądże. Po prostu mam słabego cela - przyznał się Knuckles, zagryzając wargę, by się nie roześmiać.
Gregory już nie odpowiedział, a tylko posłusznie zamknął drzwi na klucz. Następnie podszedł do Erwina, który chował pospiesznie jakieś dokumenty. "Pewnie jakieś prywatne, kościelne," pomyślał, a po chwili się skarcił. Pastor na pewno nie jest tym, kogo udaje. Dlaczego on tak bardzo chce dać mu tę szansę?
Poza niegroźnymi papierami oraz laptopem, na biurku duchownego znajdowały się butelki wina, z czego dwie były puste, a trzecia otwarta. Gregory uniósł brew. Nie sądził, że młodszy gustuje w alkoholach.
- Pastor chyba dość dużo dziś wypił? - palnął, nim zdążył się powstrzymać. Knuckles westchnął cierpiętniczo.
- Wie pan, jak to jest. Mam dużo rzeczy na głowie... ciągle przekładany chrzest, burzliwe życie Judith, przyprawiających o ból głowy ministrantów, msze, niewierni, bezpodstawnie podejrzliwą policję... Do tego codziennie wysłuchuje spowiedzi mnóstwa osób. Czy pan wie, jak to wpływa na psychikę, słuchać tyle grzechów? Wiedząc, ile jest złych ludzi na tym świecie? Czasem po prostu... trzeba się jakoś odstresować.
- Bardzo dobrze wiem, o czym pan mówi - odchrząknął szatyn.
Wyznawał podobną filozofię do pastora, a niedawno stres i zmartwienia kosztowały go zdrowie. Wzrost przestępczości, problematyczni funkcjonariusze, stado skarg, marudzący na cały świat Capela i nieposłuszny Pisicela, wieść o synu... To wszystko, spotęgowane nowym stanowiskiem. Pozycja szefa policji, nie wpływała na Montanhę dobrze psychicznie.
Po pierwszym dniu po awansie upił się whiskey w swoim apartamencie i zamroczony alkoholem, zamówił prostytutkę. Gdy rano zobaczył, jaki przelew został dokonany, zbladł. Nie był zamożny, a wydał dużo pieniędzy na przyjemność, której nawet nie pamiętał. To wszystko, nie wspominając o obolałym ego. Kiedy ostatnio się tak zniżył?! Mógł wyrwać każdego, a zadzwonił po tanią (a właściwie drogą) dziwkę, jak jakiś desperat? Starał się nie myśleć o imieniu widniejącym na przelewie. Ale przecież kobieta może mieć na imię Karl, prawda?
- Dobrze byłoby znaleźć lepszy sposób na odstresowanie - dodał, gdy milczenie trwało zbyt długo. - Warto dbać o zdrowie.
- Szczerze, to mam to lekko gdzieś. Lekarze zabronili mi pić wino przez jakiś czas, które nie jest rozwodnione, ale widać jak jest - roześmiał się niższy.
- Może w takim razie panu wystarczy? - zapytał delikatnie funkcjonariusz. Wprawdzie Erwin nadal mówił z sensem, lecz widocznie wolniej, niż zazwyczaj. Montanha miał wrażenie, że gdyby pastor próbował wstać, wywróciłby się od razu.
- Gdzie tam. - Młodszy machnął ręką. - Z jaką sprawą przychodzi pan do mnie?
- Eh... - Gregory podrapał się niezręcznie po karku. - Chodzi o to opętanie... Nic z tego nie pamiętam, lecz mój komendant uświadomił mnie z ogólnym zarysem, do czego tam doszło. Polecił mi jednak podpytać się pana pastora, jeśli chodzi o szczegóły. Naprawdę pana postrzeliłem?
- Tak, ale spokojnie, nic mi nie jest. No, poza tym rozcieńczonym winem, ale wybaczam. Chce pan poznać szczegóły pańskiego opętania? To może chwilę zająć...
- Mam czas. - Uśmiechnął się policjant.
- Dobrze, w takim razie, proszę się rozsiąść - mruknął Knuckles. - Mogę zaproponować panu wina?
- Chętnie. - Montanha kiwnął głową.
- Ostatnio pan mi odmówił - zauważył Erwin. Wstał i lekko chwiejnym krokiem, poszedł do gabinetu, gdzie znajdowało się wino mszalne, inne alkohole i szklanki.
- Byłem na służbie, a teraz nie jestem.
- Pan nadal ma na sobie mundur!
- Nie zdążyłem się jeszcze przebrać. - Brązowooki machnął zniecierpliwiony ręką.
- Nie posiadam czystych szklanek. Jebany rekrut, miał się tym zająć... - wymamrotał siwowłosy, wyciągając pełną butelkę wina. Gregory dopiero teraz zauważył brak naczynia na biurku pastora. Musiał pić z gwinta. Rozmyślania przerwał dźwięk otwieranej zakorkowanej butelki. - Myślę, że możemy odłożyć na bok kulturalność i maniery, czyż nie?
- Jasne.
Szef policji przyjął trunek. Upił łyk, delektując się wysokiej jakości winem. Musiało być drogie i stare. Ponadto wydawało się mu mocniejsze, niż przeciętne wino. No cóż, jeśli się upije, to najwyżej zadzwoni po taksówkę, a Crown Victorie odbierze dnia następnego z parkingu zakonu.
- Co pan ostatniego pamięta? - zapytał Erwin.
- Drzwi do katakumb - rzekł policjant po chwili wahania. - I krzyki pana Giorgio Ulaniego. Nie wiele ponadto, jeśli mam być szczery.
- Dobrze. Ja, pastor Erwin Knuckles, i mój ministrant, San Thorini, odprawialiśmy egzorcyzm na panu Ulanim. Demon w niego wstąpił, taki, jakiego nie widziałem jeszcze nigdy. Gdy skończyliśmy obrządek, mała dziewczynka Judith krzyknęła, że demon wstąpił w szefa policji.
- Skąd to dziecko wie takie rzeczy? - zdziwił się Montanha.
- Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić... Dzieci widzą różne dziwne rzeczy - odrzekł złotooki. - Musiała mieć rację, gdyż pan nagle osunął się na ziemię. Martwiąc się o pańskie zdrowie, przeniosłem pana z dala od dziewczynki i uleczonego Ulaniego. San przybiegł z wodą święconą i oblał nią pana. Spokojnie, inną wodą, niż tą, którą robiliśmy waterboarding Ulaniemu...
- Robiliście co?!
- No trzeba było tego demona zabić jakoś. - Erwin wzruszył ramionami. - Jak widać, chuja dało, a możliwe, że go bardziej rozzłościło... Tak czy inaczej, niewiele to zmieniło. Pan powstał i zaczął wydawać dziwne odgłosy. Wprawdzie nie tak jak pan Ulani, lecz było już do tego blisko. Następnie wyciągnął pan pistolet. Bardzo się przeraziłem. Krzyknąłem do Sana, żeby uciekał i obaj wybiegliśmy z katakumb. Zamknąłem pana w nich na klucz. Niestety, zdołał mnie pan trafić w brzuch, aczkolwiek przez adrenalinę, nawet tego nie odczułem.
- Najmocniej przepraszam - wymamrotał Gregory, przecierając zmęczoną twarz ręką. Wziął większy łyk trunku. - Naprawdę jest mi głupio, jestem stróżem prawa, a nawet szefem tej jednostki, a naraziłem pana na niebezpieczeństwo... Zresztą nie tylko pana. Gdzie podziała się dziewczynka?
- Dia, mój drugi ministrant, zabrał Judith i uciekł do zakonu. Ale niech pan się nie obwinia, przecież demon przejął kontrolę nad panem - dodał siwowłosy, uśmiechając się miło.
- Nie powinienem stwarzać zagrożenia, nie jako policjant, a tym bardziej szef. Nie wiem, jak ja spojrzę moim funkcjonariuszem jutro w twarz... No cóż, co dalej?
- Ulani gdzieś zbiegł, a policji nadal nigdzie nie było. Zadzwoniłem do Kapeli, mówiąc, że pana Montanę opętało i strzela do cywili. Kapela chyba nie jest zbyt kompetentny, bo jego noga utknęła jakimś cudem w asfalcie.
- To chyba nie wina komendanta, a dróg - mruknął szatyn.
- Możliwe. Oczekując na policję, poszedłem do zakonu, gdzie znajdowali się Judith i Dia. Upewniłem się, że są cali i zdrowi, po czym wyszedłem. Czułem ból dochodzący z rany, ale jeszcze nie połączyłem kropek, będąc skupionym na bezpieczeństwie wiernych. Zbliżając się do katakumb, zobaczyłem zamieszanie w okolicach jeziorka. Jakoś pan się stamtąd wydostał, a policja nieumiejętnie starała się pana spacyfikować. Pan, będąc w amoku, krzyczał coś, że musi mnie dopaść. Niedługo po tym, będąc kilkukrotnie wytrąconym z równowagi poprzez funkcjonariuszy, jak i samego pana, straciłem zbyt dużo krwi, by utrzymać się w pionie. Upadłem na ziemię. Kapela i Judith i Amir, który wraz z EMS'em tam dotarł, starali się trzymać mnie przy przytomności, lecz niezbyt się to udawało.
- Capela tam był? Wyswobodził się z asfaltu? - mruknął rozbawiony szatyn, starając się ukryć swoje zażenowanie. Siwowłosy się roześmiał.
- Najwyraźniej. Po odzyskaniu przytomności w szpitalu poszedłem do pańskiej sali, czuwając nad medykami i modląc się o pańskie zdrowie.
Montanha nieomal sam parsknął śmiechem. Już dawno przejrzał, kim pastor tak naprawdę jest i choć siwowłosy nadal skrywał mnóstwo sekretów, ów szczegół brzmiał śmiesznie nierealnie. Mimo tego wierzył w wiarygodność jego bajeczki, częściowo z sympatii, jaką odczuwał do pastora, a częściowo z braku dowodów. Po chwili jednak ponownie spoważniał. Nawet jeśli Erwin nie jest tym, za kogo się podaje, sytuacja była niebezpieczna, częściowo z winy pozostałych funkcjonariuszy.
- Przepraszam również za niekompetencję moich funkcjonariuszy. Jak już takie nieszczęście miało mieć miejsce, powinni zachować więcej profesjonalizmu, a nie przepychać się, stwarzać zagrożenie dla pańskiego i innych cywili zdrowia, czy ukrywać się w asfalcie. Mógłbym jakoś panu to wynagrodzić?
- Mmm... a w jaki sposób? - zapytał ostrożnie młodszy, uśmiechając się. Bursztynowe tęczówki mieniły się złotymi iskierkami, a język lubieżnie oblizał czerwone od wina wargi. Zaskoczony Montanha zamilkł. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
- Zależy, co pastor chce. - Gregory w końcu rzekł zaniżonym głosem, postanawiając zagrać w gierkę siwowłosego.
Sam nie wiedział, co go do tego pchnęło; czy to alkohol, czy te urzekające karmelowe oczy, czy atmosfera, nieświadomie wprowadzona przez Erwina. Coś kazało mu pociągnąć to dalej. Knuckles uśmiechnął się szerzej i powstał. Przeszedł naokoło biurka i stanął przed Montanhą, a dokładniej to między jego nogami. Pochylił się, by patrzeć prosto w ciemnobrązowe tęczówki. Policzki starszego pokryły się lekkim rumieńcem, którego usilnie ignorował.
- A jak myślisz, Montanha, co mogę chcieć? - wyszeptał, patrząc wyzywająco w oczy szefa policji.
- Możliwe, iż coś, co jednocześnie pomoże rozwiązać problem ze stresem. Wspólny problem ze stresem, gdyż nie zamierzam ukrywać, mi również przydałby się relaks - wymruczał, również powstając.
Kierując się przede wszystkim instynktem, delikatnie ułożył jedną dłoń na szczupłej talii siwowłosego, gładząc ją niespiesznie. Knuckles natomiast swoją rękę ulokował na błyszczącej w ciepłym świetle odznace 01. Przez kilka minut tak stali, nie odzywając się słowem. Dopiero gdy ciepła dłoń szefa policji zaczęła się nieśmiało siłować z materiałem czarnej koszuli Erwina, młodszy powrócił oczami do tych szatyna.
- Wiesz kim jestem? - szepnął, nadal bawiąc się odznaką. Westchnął cicho, gdy ręka wreszcie wygrała walkę z materiałem i wkradła się pod koszulę. Montanha uśmiechnął się nieznacznie, czując pod opuszkami palców aksamitną i gładką skórę.
- Domyślam się - odszepnął brązowooki. Smukłe, długie palce zacisnęły się na czarnym mundurze.
- Nadal uważasz, że to dobry pomysł? - Pastor oparł się o ciało policjanta, mając wrażenie, że lada moment straci równowagę.
- Dokończymy tę rozmowę jutro, a teraz chodź, jesteś pijany i zmęczony - zaproponował szatyn.
Nie dowierzał w to, co mówi. Zazwyczaj skorzystałby z okazji, by w taki, a nie inny sposób 'przeprosić' kogoś atrakcyjnego. Fakt, że Erwin jest mężczyzną, nie miało już znaczenia, kiedy indziej będzie się nad tym martwił. Jednak stan młodszego nie pozwalał mu na żaden krok dalej. Chociaż jego słowa zdawały się szczere, wolał nie ryzykować. Z niewytłumaczalnego powodu, zależało mu na tym niezwykłym siwowłosym mężczyźnie bardziej, niż na jakiejkolwiek kobiecie w swoim 36-letnim życiu.
Erwin, ignorując słowa starszego, przeniósł wolną rękę na policzek Gregory'ego. Ten przymknął oczy pod przyjemnym dotykiem, dokładając drugą rękę na talię złotookiego. Nie chciał, aby ten przypadkiem wyślizgnął się z uścisku i upadł. Korzystając z nieuwagi Montanhy, Knuckles przyciągnął go do siebie za mundur i wpił się w jego wargi. Pocałunek był krótki, właściwie bardziej przypominał prędkie cmoknięcie.
Gregory otworzył zaskoczony oczy. Zastanawiał się, jakim cudem człowiek, którego zna nieco ponad tydzień, zdołał osiągnąć, że czuł się tak, jak nawet jego była żona nie była w stanie sprawić. Mimo to nie powinien tego ciągnąć; nawet jeśli Erwin sączył wino powoli, nadal był wyraźnie nietrzeźwy i mógł żałować swoich decyzji.
- Chodźmy, pastorino - mruknął starszy, zabierając rękę pastora ze swojego policzka.
Obyś tylko nie próbował mnie wykorzystać dla informacji," dodał w myślach. Choć co do intencji złotookiego nie mógł być pewny, nie chciał się nad tym zastanawiać. Na to przyjdzie czas. Teraz skupiał się na wtulonym w jego klatkę piersiową szarowłosym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top