O dwóch za dużo
Ichinose podstawił przede mną talerz z kanapkami, by przeżyły jego kolejne czynności.
- Guren... - zaczęłam ale nie miał zamiaru zwrócić na mnie uwagi. Był zbyt zajęty usuwaniem ze swojego miejsca Kakashiego, którego złapał za kołnierz i wyszarpał na podłogę.
- Co znowu za farmazony próbujesz jej zakodować? - warknął na srebrnowłosego wbijając w niego z góry swoje mordercze spojrzenie.
- A co? Boisz się, że pokrzyżuję ci plany? - zaśmiał się podnosząc. Cholera jasna. Oni znowu byli zbyt blisko siebie. Zaraz jeden drugiemu się wgryzie w tętnicę.
- Ciebie? W życiu. - odburknął czarnowłosy krzyżując ręce.
- Ale jednak jest coś, co cię przygniata, nie? - zadrwił prostując się z dumą wymalowaną na twarzy. Pod maską. Nie ważne!
- Jedyne co mnie drażni to twoja obecność w tym pomieszczeniu. Mamy zbyt napięty grafik, byś zajmował nam cenne minuty, więc jak grzecznie posłuchasz i spierdolisz to może nie dostaniesz po mordzie - Hatake otworzył usta chcąc już coś powiedzieć ale nie mogłam pozwolić, by ta ich wymiana zdań ponownie poszła o krok za daleko. Uderzyłam pięścią w stół zwracając uwagę dwójki.
- Kakashi, proszę. - westchnęłam spuszczając głowę. Nie chciałam patrzeć im w oczy, po prostu nie byłam w stanie. - Może lepiej będzie jak już pójdziesz...
- Czyli jednak wolisz jego towarzystwo? - głos Hatake mnie przygniótł i to cholernie mocno. Był niby stanowczy ale dało się wyczuć zawód. Zacisnęłam zęby próbując uspokoić przyspieszone bicie serca i drgające ręce.
- To nie tak.. Ja po prostu... Nie chcę żebyście znowu się zaczęli bić. Proszę, nie róbcie sobie krzywdy. - w głębi serca naprawdę martwiłam się o jednego i drugiego. Chociaż o Gurena bardziej, mimo tego jaki był. Nie widziałam jego pełnej siły ale to na pewno nie było to co umiał Kakashi. Raczej nie umiał się sklonować i pluć ogniem, czy przyzywać tej całej chakry. Po chwili ciszy usłyszałam oddalające się kroki. Uniosłam głowę i patrzyłam chwilę jak srebrnowłosy odchodził. Znowu zabolała mnie moja własna decyzja, która ścisnęła mi gardło. Guren usiadł przyglądając mi się.
- Jedz. - powiedział podsuwając mi pod nos talerz, nawet nie poruszając tematu sceny sprzed chwili, jakby nigdy nie zaszła. - Wybacz, że to zwykłe kanapki ale gotowanie z tymi przygłupami jest dość niebezpieczne. Obiecuję, że na kolację zrobię ci curry. - nic nie odpowiedziałam, tylko zastygłam z kanapką w buzi. Czarnowłosy westchnął i powiedział - Masz za miękkie serce, któregoś dnia cię to zgubi.
***
Po tym jakże miłym śniadaniu udaliśmy się na dach. Tia... Super miejsce na szkolenie, bo dlaczego by nie. Ale dobra, nie będę się kłócić.
Dzisiaj dla odmiany podpułkownik zaplanował nam szermierkę. Wręczył mi jakąś najzwyklejszą niedemoczniczną katanę, a sam dzierżył swoją.
- Kiedy dostanę swój oręż? - spytałam nim zaczęliśmy.
- Na pewno nie dzisiaj. Jesteś zbyt rozszarpana emocjonalnie przez tego debila. - odpowiedział sucho.
-*No tak, czyli jednak jest tak zadufany w sobie i nie dostrzega w tym swojej winy.* - uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, co nie umknęło jego uwadze.
- Wiem co sobie o mnie myślisz. Taki już jestem, nic z tym nie zrobisz. Ale sama przyznasz, że większość winy stoi po jego stronie.
- Nic nie przyznam, bo oboje zachowujecie się jak dzieci. *Chociaż masz rację. To Kakashi zawsze się rzuca desperacko rozpoczynając dymy.* I moglibyście przestać się wyzywać.- Ichinose zaśmiał się pod nosem wytrącając mi katanę z ręki.
- Skończmy już ten temat. - uciął krótko ignorując ostatnie zdanie. Ale co się dziwić. Mito miała rację i najlepiej wychodzi mu właśnie ignorowanie wszystkiego. - Może jutro albo po dostaniesz swoją broń. To zależy jak bardzo się postarasz, by mi zaimponować. - powiedział chowając swój miecz. Zamknął oczy i z rozłożonymi rękami cofnął się na swoje wcześniejsze miejsce.
- Th! - podniosłam szybko miecz i zaczęłam na niego lecieć. Musiał jednak usłyszeć dźwięk jaki wydało ostrze przy podnoszeniu, bo odwrócił się w ostatniej chwili i złapał za nie.
- Mam nadzieję, że nie miałaś w planach mnie zabić? - spytał z uśmiechem. Otworzyłam lekko usta spuszczając wzrok. Po jego prawej dłoni spływała krew, brudząc nieskazitelnie białe rękawiczki, więc poklepał mnie lewą po ramieniu. - Nie jesteś jedyną, która targa się na moje życie.
- Ja nie chciałam... - wyszeptałam i dodałam jeszcze ciszej - Sama nie wiem czemu to zrobiłam...
- Może to była marna próba zaimponowania mi? - spytał ściągając rękawiczkę i obwijając dłoń jakąś chusteczką, którą znalazł w kieszeni. Odłożyłam broń na ziemię i rozrywając nieco końcówkę materiału pomogłam mu go zawiązać. - Byłoby dobrze, gdybyś teraz zareagowała inaczej. - zrobił krótką pauzę by sprawdzić moją reakcję. Miałam już takiego laga, że tylko podniosłam miecz i wyprostowałam się. - Jesteś gotowa? To zaczynamy.
- Hm.. Chwila! - jedyne co zdążyłam zrobić to podnieść miecz tak, że rękojeść była na wysokości mojej klatki piersiowej, a ostrze skierowane do góry, by zablokować jego atak. Cholerny idiota. Nie czeka aż mu odpowiem tylko od razu zaczyna. Chociaż sama rzuciłam się na niego gdy był odwrócony plecami i bez broni w ręku.
- Teraz już za późno! - powiedział z zawziętym uśmieszkiem, na który odpowiedziałam takim samym. Dobra. Zaczynamy grę. Mam okazję pokazać na co mnie stać!
Z początku szło mi dość marnie. Kilka razy wytrącił mi miecz z ręki, powalił na ziemię i przyłożył czubek swojej broni do mojej szyi. No raz nagle pojawił się za mną i od tyłu przyłożył mi katanę do krtani. Za każdym razem kończył pojedynek tekstem ''szach mat''.
W końcu moja cierpliwość zaczęła się wyczerpywać i poszłam w jego ślady. Na jego twarzy zawitało zdziwienie gdy zamiast swoich użyłam kilku jego ruchów. Od tego momentu walka była coraz bardziej zacięta. Teraz już nie miałam zamiaru przegrać, on najwyraźniej też.
Ta zaiste ciekawa walka trwała dobre dziesięć minut z haczykiem. Podpułkownik zaczął bardziej wymijać ataków niż je wykonywać. Czułam narastającą adrenalinę gdy z każdym ciosem byłam bliżej zwycięstwa. Już miałam wykonać ostatni ruch, gdy zniknął mi z pola widzenia, a ja czując pchnięcie trzonem miecza runęłam do przodu. Nim zdążyłam się porządnie otrząsnąć znów czubek jego ostrza wylądował przed moim nosem. Zacisnęłam pięści warcząc cicho.
- Noo, czy mi się wydaje? Czy w końcu zaczęłaś się starać? - spytał z uśmiechem, który zniknął mu gdzieś w połowie walki. Schował broń do pochwy i podał mi rękę.
- Ograłeś mnie moją własną metodą! -przyjęłam pomoc i dźwignęłam się z ziemi.
- Ym... Nie.
- Ha?
- Otóż sam ją stosuję.
- Akurat. - parsknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce.
- Dość rzadko ale widząc, że z niej korzystasz czemu by nie zamącić ci w głowie. Musisz przewidywać ruchy wroga.
- Na tym w końcu polega walka.
- Niby tak, ale na polu bitwy nikt nikomu nie zabroni użyć kilku sztuczek, nie? - spytał dalej nie puszczając mojej ręki. Już miałam go upomnieć ale bez ostrzeżenia pociągnął mnie i wpadłam na niego. Przełknęłam ślinę czując jak jego druga ręka obejmuje mnie za plecami. Zrobiło mi się gorąco, a na twarzy pojawiły się wypieki. Sam podpułkownik również nieco się spiął i skamieniał wpatrując w moje zielone oczy. Musiałam coś zrobić zanim doszłoby do czegoś czego... Nie chcę? Sama już nie wiedziałam, po prostu musiałam jakoś zareagować.
- *Cholera, Guren! Przestań!* - czułam jak z każdą sekundą brakuje mi tchu. Musiałam mu się wyrwać i to jak najszybciej, dodatkowo przypomniały mi się słowa demona, który potwierdził moje domysły o jego zamiarach.
''Obie rzeczy tyczą się tego osobnika. Ale nie łatwo mu będzie zastąpić ją tobą. Lepiej nie angażuj się za bardzo w tą znajomość.'' ''Zafundujesz mu tylko kolejną dawkę cierpienia jeśli naprawdę coś poczuje.''
- Ty od rana próbujesz jakichś sztuczek. Dziwnie się zachowujesz w stosunku do mnie. - oderwałam wzrok od tych hipnotyzujących, fioletowych oczu i nico go odepchnęłam cofając się na bezpieczną odległość. - Nie wiem czy robisz to naprawdę czy udajesz ale proszę cie... - kurwa co się dzieje... Głos ugrzązł mi w gardle, w którym poczułam kluchę... A oczy zaczęły mnie piec. Co jest? Tak nie powinno być... Muszę uciekać... Ichinose cały czas wpatrywał się we mnie nie ogarniając tego co właśnie się stało. - Przestań to robić... - dokończyłam i puściłam się biegiem do drzwi zostawiając go samego ze sobą. Zbiegając po schodach przetarłam rękawem oczy i prawie zabiłam się potykając o własne nogi. Na szczęście złapałam się poręczy, po której nieco przejechałam przedramionami. Zacisnęłam zęby czując jak skóra zdziera mi się przez tarcie o nią, bo taka idiotka jak ja zapomniała odwinąć podwinięte rękawy. Zatrzymałam się szybko i usiadłam na schodach podwijając kolana pod brodę. Na policzku poczułam samotnie spływającą łzę.
- Co jest ze mną nie tak...? I dlaczego teraz płaczę...Czemu jestem taka słaba emocjonalnie...? - zadawałam sobie pytania, na które potrzebowałam odpowiedzi od zaraz. Muszę to jakoś zmienić. Jak zmieniają się ludzie tacy jak ja? Czy to jest w ogóle możliwe...?
Aktualnie nie marzyłam o niczym innym tylko o skryciu się pod kołdrą. Podniosłam się i nie oglądając za siebie ruszyłam do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top