The Third Flesh: Uczucia
Po korekcie:
* "Głos Brwi Zagłady Erwina"- był to niezaplanowany błąd.
Lubię czasem "pobawić się" rozdziałami, rozśmieszając znajomych.
Niestety tutaj moja nieuwaga sprawiła, że to, co miało zostać usunięte przed publikacją, po prostu pominąłem.
Ale na prośbę czytelników, nie usunąłem tego w czasie korekty, śmiejcie się dalej.
Ha.ha.ha.
***
Mikasa szła ciemnym korytarzem, za jedyne światło mając tylko małą świeczkę oliwną, kiedy przed nią pojawiła się mała postać.
Na początku odskoczyła, jednak po chwili uświadomiła coś sobie.
- Kaiyo?- zapytała nerwowo, a chłopiec potwierdził to w swój naturalny sposób, czyli kiwając głową- Co się stało?
- Taty nie żyje – Powiedział to cichym, obojętnym głosem tak, że młodej Ackermann przeszły ciarki.
- Jak...
- Taty leży i s...się nie r...rusza, Mika. – Tym razem głos mu się załamał.
Mikasa dopiero teraz zauważyła, że dziecko nie było głupie, czy obojętne.
Ono próbowało udawać, naśladować zachowanie pewnej osoby.
- Kaiyo, złap mnie za rękę – dziewczyna wyciągnęła dłoń w jego stronę, jednak ten cofnął się o krok – Mały, jeśli mnie tam nie zaprowadzisz, nic na to nie poradzę.
Chłopiec przez chwilę patrzył na wyciągniętą rękę Mikasy.
Musiał się przemóc, przecież tu chodziło o Levia!
Jednym ruchem złapał ją i pociągnął w stronę, z której przyszedł.
Kiedy Ackermann otworzyła, strach uleciał od razu.
Weszła do środka i biorąc koc, podeszła do śpiącego mężczyzny, opartego na biurku.
- Taty żyje? – szepnął cicho Kaiyo, a Mikasa podeszła do niego z uśmiechem.
- Nic mu nie jest Kaiyo, po prostu się zmęczył.
*
Levi obudził się, a raczej zerwał z łóżka dopiero nad ranem.
Był pewien, że dopiero co wypełniał papiery na biurku, a teraz...
Spojrzał na nie, ale widząc pusty talerz i okruszki po chlebie nawet nie zareagował.
Jedyne co zajęło jego myśli w tym momencie to pytanie – Gdzie jest Kaiyo?
Kiedy doszło do niego, że dziecka nie ma, gwałtownie zerwał się z miejsca i przebrał, po czym przybierając na twarz swoją dzienną maskę, ruszył korytarzem przed siebie.
Szedł do Erena i błagał w myślach, kogo tam wie, by miał rację.
Dopiero kiedy bez pukania wpadł do środka, dowiedział się, jakże mylne były jego przypuszczenia.
- Jaeger wstawaj ! – Wrzasnął, zrywając z chłopka kołdrę, jednak ten tylko skulił się i mruknął coś pod nosem.
- Eren, kurwa mać, bachor zniknął!
Ta taktyka była niebezpieczna, jednak nie miał innego wyjścia, niż powiedzenie tego prosto z mostu.
Szatyn w jednej chwili był już na nogach.
- Jak to zniknął? – zapytał, patrząc Kapitanowi w oczy.
- Cholernie Ciężko mi to przyznać Jaeger, więc jeśli komukolwiek powiesz, nie żyjesz – wysyczał niższy, przykładając mu palec do klatki piersiowej, po czym tą samą dłonią przetarł twarz – Musiałem wczoraj odlecieć przy papierach, nawet nie wiem, jak znalazłem się w łóżku.
Erena oczy powiększyły się ze zdziwienia.
Czy Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości, właśnie wyznał mu coś, do czego nigdy by się nie przyznał?
- Czego tak stoisz, trzeba znaleźć to małe gówno, zanim narobi szkód.
- Hai, Heichou! – Eren szybko zasalutował, po czym jednym ruchem naciągnął na siebie spodnie, koszulkę zakładając w biegu.
Pierwsze co przyszło mu do głowy, to poprosić o pomoc Mikasę i Armina.
Levi dość żwawym krokiem szedł za nim, a w jego głowie kotłowały się same złe myśli.
Od tego, że bachora dopadła Hanji i wstrzykuje mu teraz jakieś substancje, aż po to, że gnojek odziedziczył zdolności zmiany w tytana i teraz paraduje gdzieś jako jedna z tych kreatur.
Sam nie wiedział, dlaczego o tym myśli.
Przecież to tylko głupi eksperyment okularnicy, powinien podejść do tego z zimną obojętnością jak do każdego wcześniejszego.
Ale podświadomie wiedział, że nie mógł tego zrobić.
Nie po tym, jak wczoraj wywnioskował tak wielkie podobieństwo dzieciaka do siebie.
Stanął jak wryty, kiedy zorientował się, że doszedł właśnie do otwartych przez Erena drzwi pokoju Mikasy.
Szatyn drżał na całym ciele, po chwili biorąc w objęcia małe, zdezorientowane stworzenie, siedzące z jego siostrą na podłodze.
Levi niezauważalne odetchnął, zakładając ręce do piersi.
- Mówiłem, że nie ma co się martwić – syknął w stronę Erena, jednak ten spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nic Kapitan nie...
- Tsk – przerwał mu pogardliwym prychnięciem – Zamknij mordę szczylu, dzisiaj ty trzymasz tego bachora.
- Levi, możemy porozmawiać? – Głos brwi zagłady* Erwina dobiegł go znad głowy.
- Ta, za chwilę przyjdę – odrzekł mu, po czym wziął się za spokojne popijanie herbaty.
Kątem oka dostrzegał Kaiyo siedzącego na kolanach Mikasy i podejrzliwy wzrok Erena.
Levi wiedział, dlaczego tak było, i sam także miał pewne wątpliwości co do zachowania dziewczyny.
Po pierwsze, co zrobiła, że chłopiec jej ufa.
Po drugie, dlaczego to zrobiła, skoro już na samym początku okazywała niechęć do dziecka.
Można było jedynie snuć teorie, co do jej postawy i być co do niej ostrożnym.
- Taty je – Levi spojrzał zdezorientowany na wyciągniętą w jego stronę pajdę chleba w dłoni malucha.
- Nie mówi się Taty, tylko Tato. – Nie zważając na spojrzenia ludzi wokół, odebrał od niego posiłek i urwał kawałek, wkładając do ust – Lub tata. Słowa trzeba odmieniać, Kaiyo.
Chłopiec pokiwał szybko główką na znak, że rozumie i zabrał się za jedzenie.
- Nauczysz mnie odmieniać słowa ? – odezwał się znów, kiedy skończył swoją porcję.
- Ta, może kiedyś. Poproś na razie Erena.
- Ciocia Hanji mówi, że Mame jest za bardzo roztargniony, żeby uczyć.
- Tsk, mówi się „mama”, Kaiyo.
- Widzisz?! Już mnie uczysz! – chłopiec podskoczył, a Levi uniósł brwi, dziwiąc się, że dzieciakowi udało się go przechytrzyć.
Dobry jest.
- Widać, że twoje geny, Kapitanie! – zaśmiała się Hanji, i znów zapanowało zdziwienie kolejnymi słowami czarnowłosego.
- Ta, widać. – Mężczyzna dokończył herbatę i wstał od stołu, kierując się w stronę wyjścia.
Idąc do pokoju Erwina, myślami wciąż był przy dzieciaku.
Teraz nie potrafił już zaprzeczać, że to cholerstwo wbiło mu szpony w mózg i zagnieździło się tam na dobre.
W tym momencie miał już opory, by nazywać go eksperymentem, czy podobnymi określeniami.
Chwilami czuł się, jakby znów była przy nim jego Isabel, dziewczyna, którą musiał, nie – którą chciał się opiekować za wszelką cenę.
To samo gęste uczucie teraz się w nim rozrastało, identycznie jak wtedy, a nawet jeszcze bardziej.
Bardzo powoli przekroczył próg włości przełożonego, po czym usiadł na krześle naprzeciwko niego.
- Trzeba pozbyć się dzieciaka.
Ackermann zastygł z otwartymi ustami, z których przed sekundą miało wydobyć się pytanie, po co miał przyjść.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, co robi i zacisnął zęby, znów nakładając na twarz maskę obojętności.
- Z jakiego powodu? – starał się przyjąć swój naturalny ton głosu i udało mu się, chodź nawet głupi, wyczułby drżenie w jego słowach.
- Prawdopodobnie żandarmeria odkryła, że trzymamy tutaj dziecko. Wiesz, co oni potrafią zrobić, by wygrać za wszelką cenę, prawda? W najlepszym wypadku porwą go, żądając w zamian Erena, w najgorszym odkryją ich pokrewieństwo i zaczną węszyć.
Leviowi zaczęły drżeć dłonie.
Co z nim się do cholery dzieje?
- Nie pozwolę na to, Erwin. – spojrzał na blondyna z błyskiem w oku – Zajebie każdego skurwysyna, jaki dotknie Erena lub Kaiyo. Rozumiesz?!
Na ustach Erwina pojawił się szeroki uśmiech.
- I właśnie na to czekałem, Levi. Na to czekałem.
*
- Iiiiii... Już. – Hanji dopięła ostatni pasek na mostku chłopca, lekko luzując także te na ramionach – wyglądasz jak twój ojciec, Kaiyo.
Kobieta poczochrała włosy chłopca, jednak na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Wyglądam jak mama – powiedział zażenowany – wszyscy mi mówią, że jestem słodki jak on.
- Ale on, nie jest taki mądry – Zoë zaśmiała się, stukając go palcem w żebra – charakter kategorycznie masz po Leviu.
- O czym rozmawiacie? – Eren wszedł do laboratorium ze szklanką wody – chciałeś się napić, Kaiyo.
Chłopiec postawił kilka kroków, jednak pasy ograniczały mu ruchy.
- Chyba musisz jeszcze to dopracować – Szatyn odstawił szklankę i ukląkł przy synu, zaczynając rozpinać nowy wynalazek okularnicy – I nie to, że mi się nie podoba, ale nie sądzisz, że sprzęt do manewru trójwymiarowego, to za dużo dla dziecka?
- Eren... – Hanji odebrała od nastolatka swoją własność – jesteśmy pod stałą obserwacją z góry.
Żandarmeria widzi nasze ruchy i pewnie już domyśla się, że Kaiyo ma coś wspólnego z tobą i Leviem. Myślisz, że nie będą chcieli tego wykorzystać?
- Wiem, że będą, ale to nie znaczy, że Kaiyo od małego musi uczyć się tak strasznych rzeczy jak walka.
- Ja tylko nauczę się latać, mamusiu... – szepnął chłopiec, dotykając twarzy Erena.
Jaeger przymknął oczy i okrył jego małą dłoń swoją, a na jego twarz wpłynął spokojny uśmiech.
- Dobrze, ale uważaj na siebie, okej?
Kaiyo pokiwał głową i wtulił się w Erena.
W tym momencie nikt nie mógł być spokojny, atak mógł nadejść z każdej strony i o każdej porze.
Jeśli sobie nie poradzą, Mały musiał mieć możliwość ucieczki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top