3
Pov Archer
Kiedy miałem już się udać na następną lekcję, zaczepił mnie jakiś ziomek. Ten sam, z którym złapałem kilkusekundowy kontakt wzrokowy na mojej pierwszej lekcji. Nie przepadałem patrzeć ludziom w oczy, ale w jego oczach… było coś intrygującego. Innego.
-Hejcia, jestem Shane. Shane Monet. Pewnie już słyszałeś plotki o mojej rodzinie, ale… może z tobą uda mi się zaprzyjaźnić- zlustrowałem go wzrokiem, odpowiadając na jego ukradkowy uśmiech. Wydawał się całkiem w porządku. Monet? Czyżbym słyszał o tym nazwisku? Chyba od ojca, ale nie byłem pewien…
-Musisz mnie przekonać, że jesteś wart bycia moim kumplem- złączyłem ramiona, z wyzwaniem wypisanym na twarzy.
Mój rozmówca wyraźnie się speszył, uciekając gdzieś wzrokiem.
-Dlaczego? Przecież… nie masz tu chyba żadnych znajomych. Byłbym… twoim przewodnikiem po tej szkole! Nauczyłbym cię tego i owego.
-Na przykład czego?-zbliżyłem się do niego niebezpiecznie. Blisko. Dla niego chyba za blisko, bo patrzył mi w oczy, bez jakiejkolwiek pewności.
-W mojej poprzedniej szkole- w Hiszpani- miałem wielu znajomych. Co ty- jakiś tam Shane Monet może mi zaproponować, dać, czego oni nie mieli?- zaskoczyłem go. Urodziłem się z pewnością siebie, co wielokrotnie okazywałem. Potrafiłem powiedzieć komuś prosto w twarz co o nim myślę oraz robić coś, czego inni ludzie w życiu by nie uczynili.
Może dlatego byłem popularny w hiszpańskim liceum. Szkoda tylko, że własna rodzina mną gardziła…
-Nie jestem jakimś Shane Monet, chłopaczku- oho, jakieś oznaki pewności siebie.
-Moja rodzina rządzi tą szkołą, odkąd mój najstarszy brat postawił tu stopę. Nie masz prawa w taki sposób do mnie mówić.
-A co? Pobijesz mnie?-postanowilem troszkę z nim zabawić, może nie poszydzić, lecz sprawdzić na co go stać. Co może zrobić, kiedy jest pchany do ściany.
-Sprawię, że twoja rodzina pozna moją i utonie w długach.- mierzyliśmy się wzrokiem. Dla osoby trzeciej wyglądało to tak, jakbyśmy zaraz mieli się na siebie rzucić. Jednakże nie taki był mój zamysł. Po kilku sekundach, uśmiechnęliśmy się do siebie i podaliśmy sobie ręce na powitanie.
-Ciekawi są ci Amerykanie,Shany.
-Nawet nie wiesz jak.
Poszliśmy następnie na stołówkę, dowiadując się o sobie kilku nowych rzeczy. Nie lubiłem gadać o sobie, ale on trajkotał jak najęty. O swojej, jak to mówił zajebistej rodzinie, o planowanej przyszłości i o różnych takich.
-A ty, Archer? Masz jakieś rodzeństwo?- spojrzałem na niego spode łba, jakby właśnie mnie obraził.
-Brata. Starszego o dwa lata.
-O kurwa, nieźle. Ja mam brata bliźniaka i… czasami jest ciężko, ale tak to jest na swój sposób naprawdę wspaniały.
-To… chyba dobrze- nie zamierzałem mu opowiadać o mojej relacji z Simonem. Lepiej nie na stołówce i nie w sytuacji, kiedy praktycznie się nie znamy.
-A dlaczego w ogóle przyjechałeś do Pensylwanii?- zapytał Shane.
-Szczerze…. nie mam pojęcia.
-Jak to?
-Ojciec przyszedł do mnie do pokoju i w skrócie kazał spakować swoje rzeczy, bo nagle wyjeżdżamy do Stanów. Kurwa deszczu mu się zachciało.
-Nie powiedział ci powodu?
-Wiesz…mało gadamy-uciąłem temat, zapewne on też jakoś nie chciał naciskać.
I tak minęły nam kolejne przerwy, aż do zakończenia dzisiejszych zajęć. Wymieniliśmy się numerami każdy z nas wrócił do domu. Miałem nadzieję,że ta znajomość z tym intrygującym Shanem Monet wyjdzie mi na dobre i tak szybko się nie skończy…
♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡
Rozdział pisany przez Agata0864
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top