Rozdział 3 - Bibliotekarz od truskawek

Kimberly

- Nie powinnam cię podwozić za to co zrobiłaś w knajpie! – Powiedziała Ruby wsiadając do auta i zatrzaskując za sobą drzwi.

- No proszę ten gościu się o to prosił. Gdybyś ty z nim rozmawiała też byś go oblała – Powiedziałam.

- Nie bo straciłabym pracę. Szef i tak jest już na ciebie zły i na pewno już nigdy, więcej mi nie pomożesz. Dziwi mnie twój nagły napad gniewu. Zawsze jesteś opanowana i spokojna a teraz? Ten gościu naprawdę musiał cię wkurzyć.

Ruby przekręciła kluczyki w stacyjce. Faktycznie. Nie wiedziałam czemu się tak zachowałam. Ten człowiek po prostu wkurzył mnie jak nikt inny. Gdyby był to ktoś inny na pewno bym tego nie zrobiła. Tylko, że on... nie wiem. Miał w sobie coś co cię wkurzało. Przewróciłam jedynie oczami. Postanowiłam nad tym nie rozmyślać przecież nie zobaczę go już nigdy, więcej.

- Po co chcesz jechać do biblioteki?

- Muszę oddać książkę i może wypożyczę nową.

Wiedziałam, że Ruby nie zrozumie. Ona była tą osobą która nie czytała i nie widziała w tym sensu. Zamiast czytać wolała malować sobie paznokcie i grać w dziwne gry, albo bawić się na imprezach. Moje wieczory wyglądały jednak inaczej. Kiedy mama i siostry już spały ja wyciągałam książkę z jednej z półek i czytałam czasem do 4 rano. Byłam niewyspana ale twierdze, że najlepiej czyta się w nocy. I tylko wtedy mam czas. Kiedy mama śpi nie będzie mi kazała zrobić 3456 rzeczy na raz. Wciągał mnie świat wyobraźni który kochałam. Chociaż na chwilę możesz uciec od rzeczywistości. Możesz zanurzyć się w losach bohaterów, ponieść się fantazji, poznać męża książkowego a nawet jeżeli twoja fantazja pozwoli wczuć się w role głównej bohaterki. Czytałam od najmłodszych lat. Moją pierwszą grubszą książką którą przeczytałam była ,, Ania z zielonego wzgórza''. Dalej kocham tą powieść całym sercem. Sięgam do niej często, żeby znów poczuć się jak rozmarzona Ania w świecie fantazji. Wielbie postać Gilberta.

Jedyne książki które Ruby przeczytała w swoim życiu to lektury i nie wszystkie.

Nagle telefon Ruby zawibrował. Spojrzałam na niego razem z przyjaciółką. Nieznany numer napisał do niej:

Hej Ruby to ja Adrien.

Moja przyjaciółka aż podskoczyła z radości i już miała wziąć telefon do ręki i mu odpisać, ale ją powstrzymałam.

- Ruby lepiej skup się na jeździe! O tu skręcaj! – Krzyknęłam.

Dziewczyna wybałuszyła oczy. Jej wzrok szybko wrócił na szybę. Skręciła równie szybko.

- I właśnie dlatego przestrzega się przepisów i nie korzysta się z telefonów w trakcie jazdy! – Krzyknęłam.

- Sorry, ale to ekscytacja. Co powinnam mu odpisać?

- Na razie może skup się na jeździe.

Dziewczyna przewróciła oczami.

- Czekam aż ty zdasz w końcu prawo jazdy i nie będę musiała cię wozić.

- To poczekasz trochę. Na razie skupiam się tylko na nauce.

- Naprawdę nie ciągnie cię do tego kroku dorosłości? Nie chciałabyś kupić sobie różowe kabrio puścić włosy na wiatr i śpiewać głupich piosenek?

- Ym nie? Po co mi różowy kabriolet.

- Zapomniałam, że nie maż marzeń normalnej nastolatki.

- Normalna nastolatka o tym marzy?

- Tak.

- Przypominasz mi bardziej Ashley i Sharpay Evans niż normalną nastolatkę. A jeżeli kabrio to nie różowe. Czerwone?

Dziewczyna się uśmiechnęła.

- A, więc jednak. Ale jak zarobię to przewiozę cię swoim różowym kabrio!

- Nie ma opcji żebyś tyle zarobiła w tej dziurze.

- Przecież dla tego tam pracuje.

No i może Ruby miałaby szansę tylko, że nie umiała oszczędzać. Zarobi i od razu wydaje to na nowy lakier do paznokci to na nową torebkę to na sukienkę lub jakieś inne kosmetyki.

- No już. Jesteśmy – Powiedziała Ruby parkując przed wielką biblioteką ,, Houston Public Library – Central Library''.

- Dzięki.

- Poczekać na ciebie czy wrócisz autobusem? Bo wiesz śpieszę się tata przyjechał z Chicago.

- Jasne jedź – Powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej.

- Dziękuję, ale to nie oznacza, że nie zadzwonię do ciebie wieczorem i nie powiem co odpisał mi Adrien!

Zaśmiałam się.

- No tak to nie uniknione. No dobra, ale jedź już ja zmykam pa!

- Pa! - Dziewczyna odjechała.

Wiedziałam, że dla Ruby przyjazd taty z Chicago to wielka sprawa i czekała na to cały czas. Jej mama pracuje jako nauczycielka w szkole podstawowej. Eli Davies to wspaniałą kobieta kochająca kwiaty i dbająca o swój ogród jak własne dziecko. To ona była moją drugą mamą. Ojciec Ruby Nathaniel Davies wyjechał do pracy w Chicago. Pracował jako wykładowca na jednej z uczelni. Mimo wszystko rodzina Davies miała z sobą bardzo dobry kontakt. Byli wspaniałą rodziną.

Ruszyłam w stronę wejścia do biblioteki. Kiedy do niej weszłam otulił mnie zapach kawy i książek. Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam ten zapach. Najpierw ruszyłam poprzeglądać pułki przyciskając do siebie egzemplarz ,, the virgin suicides'' . Błądziłam tak wśród półek i jeździłam opuszkami palców jednej ręki po grzbietach książek.

*******

Skończyłam przegląd pólek. Postanowiłam wypożyczyć po raz setny tą samą książkę ,,Ania na uniwersytecie ". Sądziłam, że przy komputerze jak zawsze przywita mnie pani Mirabel 60 letnia kobieta pracująca tu od dawna. Zawsze to ona siedziała przy komputerze i wypożyczała ludziom książki. Dzisiaj jednak jej nie było.

Przy komputerze zamiast kobiety siedział chłopak. Blond włosy chłopak z zielonymi oczami i piegami... bibliotekarz od truskawek...

Stanęłam jak wryta, kiedy go zobaczyłam. Nie wiedziałam co robić. Ludzie przechodzili koło mnie patrząc na mnie dziwnie. Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś go spotkam a tym bardziej, że będę musiała spojrzeć mu w oczy.

Chłopak po chwili przyłapał mój wzrok. Kiedy zorientował się, że jestem kelnerką, która wylała na niego koktajl z truskawek na jego twarzy pojawił się mały złośliwy uśmieszek prawdopodobnie spowodowany moim zmieszaniem. Z tym małym złośliwym uśmieszkiem przywołał mnie do siebie ręką.

Przygryzłam wargę mając ochotę zniknąć ruszyłam w jego stronę. Za chwilę stanęłam już przy nim.

- Dzień dobry... - Wydusiłam.

- No witam kelnereczko – Powiedział.

Kelnereczko? Och...

- Chciałabym oddać tą książkę i wypożyczyć drugą.

Podałam mu egzemplarz ,, the virgin suicides''. On znów się uśmiechnął i rzucił:

- Ale tym razem nie masz przy sobie truskawek prawda? Nie chcę znów biegnąć do domu, żeby się przebrać. Z resztą mam uczulenie.

- Daruj sobie. Z resztą od wylania na ciebie koktajlu nie spuchniesz ani nie dostaniesz wysypki. I zasłużyłeś.

- No dobra spokojnie kelnereczko. Faktycznie byłem dupkiem.

- A teraz nie jesteś?

- Ty też zbyt miła nie jesteś.

Prychnęłam.

- No nie złość się – Powiedział.

- Nie no co ty jestem przecież kwiatem lotusu.

Chłopak się zaśmiał.

- Co?

- Zabawnie wyglądasz gdy się złościsz. Jak mała nadąsana dziewczynka.

- A ty zabawnie wyglądałeś w truskawkach. To co może powtórka z rozrywki? Z chęcią znów się pośmieje.

- Myślę, że jednak już nie zajrzę do ,, Pink 80s'' choć przyznam zobaczenie twojej wywrotki jest kuszące kelnereczko.

- Nie jestem kelnerką. Nie pracuję tam pomagałam przyjaciółce.

- Uf a już współczułem szefowi twojej przyjaciółki.

- Jeżeli nie wypożyczysz mi tej książki szybciej i w ciszy to ja jednak podziękuję.

- No już k... a właściwie jak masz na imię?

- Kimberly. Kimberly Hall.

I wtedy pomyślałam sobie ,, Brawo Kimberly! Właśnie powiedziałaś wykurzającemu nie znajomemu jak się nazywasz! No brawo geniuszu!''

- Logan.

- Co?

- Mam na imię na Logan. Logan Prescot.

Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Tak samo nazywał się mój były przyjaciel z dzieciństwa. Ale to na pewno nie Logan. To nie możliwe. Z resztą na świecie jest przecież mnóstwo Loganów Prescot.

Chłopak w końcu podał mi książkę którą wypożyczyłam.

- Dzięki – Powiedziałam i odwróciłam się w swoją stronę. Ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych a za sobą usłyszałam jedynie:

- Żegnaj Kimberly Hall! Do zobaczenia wiem, że tu wrócisz, żeby się zemną spotkać! – Krzyknął Logan.

- Nie doczekanie! – Odkrzyknęłam, ale mimo wszystko na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top