Rozdział 54
Dzisiaj wyjątkowo notka autorska na początku, bo uwaga TO OSTATNI ROZDZIAŁ.
Nie, nie żartuję. To ostatni rozdział. W najbliższym czasie opublikuję jeszcze epilog i koniec. Papa, OW. Powracamy do kontynuacji pozostałych serii.
Kocham Was, Biedakonatorsy. Kto chce fandomową koszulkę Biedakonators Team pisze w komentarzu "chcę koszulkę 123" XD
A tak w ogóle niedługo dobijemy do 100K wyświetleń, ąąąąą. Nie zawiedźcie mnie, pls.
Miłego ostatniego rozdziału:(
Baekhyun
Czułem się, jakbym lada chwila miał zemdleć. Przed salą Chanyeola zebrali się już jego rodzice oraz płacząca w rogu siostra. W powietrzu czuć było boleśnie napiętą atmosferę. Widok za szklanymi drzwiami był wprost przerażający, więc szybko odwróciłem wzrok. Grono wysokich, poważnych lekarzy w asyście niskich pielęgniarek w bieli pochylało się nad moim chłopakiem i mogłem się tylko domyślać, jak złe wieści mają dla mnie tym razem.
Milczenie przerywane było od czasu do czasu wybuchami płaczu Yoory i cichymi modlitwami jej matki. Pan Park stał obok żony, obejmując ją troskliwie jednym ramieniem, a ja zapragnąłem, aby Chanyeol przytulił mnie kiedyś w taki sam sposób.
- Co się dzieje? - zapytałem słabo.
- Zadzwoniono do nas ze szpitala i kazano natychmiast przyjechać. Podobno to kulminacyjny moment - odpowiedział mi ojciec Chanyeola. Widziałem, że pomimo tego, że chciał być silny dla swojej żony i córki, powoli tracił zmysły w obawie o życie drugiego dziecka.
Domyślałem się, co muszą przeżywać państwo Park. Nigdy nie planowałem potomstwa, lecz po poznaniu rodziny Chanyeola coraz częściej o tym myślałem. W końcu ja i on nie bylibyśmy złymi rodzicami. Jestem pewny, że wraz z założeniem rodziny znalazłby się we mnie ten słynny instynkt macierzyński.
- Kulminacyjny moment? - powtórzyłem, drżąc na całym ciele.
- Tak to nazwali - odpowiedziała matka Chanyeola. Jej oczy błyszczały od łez.
- Ciągle mamy nadzieję, prawda? - spojrzałem na drobną kobietę, ściskającą w dłoni różaniec.
- Oczywiście, złotko - uśmiechnęła się gorzko przez łzy. - Ciągle mamy nadzieję.
Odwróciłem się do Blue i Jongina, mierzących siebie chłodnymi spojrzeniami. Dziwiło mnie to, że się znają, choć w sumie mogłem się tego domyślić. Bądź co bądź oboje przyjaźnili się z Chanyeolem. Dziwiło mnie jednak to, że ich stosunki nieco różniły się od przeciętnych znajomych. Traktowali się nadzwyczaj chłodno i zdystansowanie. Przez całą drogę autem nie odezwali się do siebie ani słowem. Nie miałem jednak czasu się nad tym rozwodzić, bo moje oczy w jednej chwili zaczęły stawać się wilgotne.
Nieważne jak bardzo odpierałem myśl o śmierci Chanyeola, musiałem się pogodzić z tym, że prawdopodobnie była ona nieunikniona.
Nigdy nie poczuję ciepła jego ramion.
Nie zobaczę promiennego uśmiechu.
Nie podzielę z nim żadnego pocałunku.
- Baekkie - szepnęła ze współczuciem Blue, podając mi chusteczkę, choć jej oczy również zaczynały się szklić.
- Dzięki - odpowiedziałem równie cicho i przyjąłem przedmiot, ocierając nim policzki.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała, uśmiechając się, choć wiedziałem ile trudu ją to kosztowało, a następnie podeszła do mnie i otoczyła mnie ramionami.
Oparłem głowę na jej ramieniu, cicho łkając. Zapach jej przesłodzonych perfum, którymi przesiąknięte były ubrania tym razem nie odpychał mnie tak jak kiedyś. Brakowało mi już sił, by rozmyślać kwestię tak błahych problemów.
W następnie chwili usłyszałem ciche westchnienie Jongina, na którego sytuacja również mocno działa i poczułem jak mnie i Blue otaczają dodatkowe, nadprogramowe ramiona, będące nieco podobnymi do tych Chanyeola, choć nie tak ciepłymi i bezpiecznymi.
Trwaliśmy w grupowym uścisku, oszukując siebie nawzajem, że wszystko się ułoży, że Chanyeol nie umrze i każdy z nas będzie szczęśliwy, dopóki nie dołączyli do nas Sehun i słaniający się na nogach Luhan. Obydwoje byli tak samo zdezorientowani i przerażeni wiadomością ze szpitala.
Przymknąłem oczy, przywołując w wyobraźni obraz Chanyeola, pochylającego się nade mną. Wracałem wspomnieniami do wieczoru, kiedy opuszką palca napisał na moim nadgarstku swoje imię. Rozmyślałem o smutnym wieczorze, kiedy po raz pierwszy go odrzuciłem i przypominałem sobie zbolały wyraz jego twarzy za każdym razem, gdy mówiłem o moich klientach. Dopiero teraz docierało do mnie jak obrzydliwe było to, co robiłem i jak długo nie doceniałem starań Chanyeola. Kochał mnie ponad wszystko, a ja odwzajemniłem to uczucie dopiero po czasie.
- Państwo Park? - zza drzwi wyszedł lekarza. Po wyrazie jego twarzy nie można było się spodziewać niczego pozytywnego, ale mimo to nadal miałem nadzieję.
Bo nadzieja była ostatnim, co mi pozostało.
- Co się stało? - wyrwała się pani Park. Desperacja w jej głosie niemal doprowadzała mnie do kolejnych łez.
Była tak miłą, uczynną i dobrą kobietą. Nie zasługiwała na śmierć syna.
- Lekarz prowadzący prosi na salę jednego członka rodziny - odpowiedział sztywno mężczyzna, a ja bez zastanowienie wystąpiłem przed szereg.
W tamtej chwili nawet nie pomyślałem o tym, co mnie czeka. Nie zastanawiałem się, czy Chanyeol będzie nieprzytomny czy może martwy. Po prostu chciałem go zobaczyć. To, w jakim miał być stanie, przestało się liczyć.
- Ja pójdę - powiedziałem, czując na sobie przerażone spojrzenia.
Lekarz skinął głową, gestem dłoni nakazując mi pójść za nim.
Dobrze znana mi sala skąpana była w półmroku. Nad łóżkiem Chanyeola, otoczonym wianuszkiem lekarzy i pielęgniarek paliła się lampa rzucająca na wszystko mdlące, żółte światło, którego widok spotęgował mój ból głowy. Przez sylwetki osób z personelu nie byłem w stanie zobaczyć jak miewa się Chanyeol, więc jedynie czekałem, a kiedy lekarz bezgłośnie nakazał grupie się rozejść, zobaczyłem widok, jakiego nawet się nie spodziewałem. Moje serce zamarło, łzy stanęły mi w oczach, a wszystkie kończyny zaczęły niekontrolowanie drżeć.
Chanyeol żył.
Leżał, mając na szyi ten przeklęty kołnierz ortopedyczny, podczas, gdy lekarz prowadzący nadal nie przestawał przeprowadzać na nim badań. Widziałem, że odzywał się cichym, zagłuszonym przez innych głosem, mrugał, marszczył brwi, oddychał i wprost od razu poczułem, jak uginają się pode mną kolana.
Mój Chanyeol żył.
- Panie Byun, proszę podejść - powiedział lekarz prowadzący, a mojej uwadze nie umknęło to, jak Chanyeol zareagował na moje imię.
Chwiejąc się na nogach stanąłem naprzeciw łóżka, patrząc jak również w oczach mojego mężczyzny staje ściana łez. Nadal wyglądał słabo i bezsilnie, ale najważniejsze było to, że żył.
- Baekhyun - powiedział słabym, zachrypniętym głosem.
Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Gorące łzy spłynęły po moich policzkach, a z ust niekontrolowanie wyrwał się cichy szloch, gdy podszedłem do niego i ostrożnie dotknąłem jego twarzy. Ta chwila dla nas obojga była na swój sposób niezwykła. Nigdy nie czułem tak wielkiej ulgi i pewności, że najgorsze już minęło. Odzyskałem mojego Chanyeola. Przeszedłem najokrutniejszą próbę.
- Baekhyun - powtórzył słabo, unosząc swoją dużą, drżącą dłoń i kładąc ją na moim mokrym policzku.
Sam nie wiem jak długo wpatrywaliśmy się w siebie w kompletnym milczeniu, nie zdolni do wypowiedzenia choćby słowa. Czas się zatrzymał, a ja trwałem z gardłem ściśniętym przez szloch, mając przy sobie osobę, za którą nigdy nie przestałbym płakać. Lekarze i personel przestali się liczyć. Magnetyzm, którego dawno nie czułem, oddziaływał na mnie silniej niż kiedykolwiek. Chanyeol zdecydowanie czuł to samo, przez co nasze usta spotkały się ze sobą w powolnym, upragnionym pocałunku. Czując jego ciepło tak blisko siebie czułem, że wszystko jest tak, jak powinno być.
Chanyeol wrócił.
Lekko odsunęliśmy się od sobie, słysząc kroki i podniecone głosy pozostałych bliskich, przekraczających próg sali. Pani Park ze łzami w oczach uściskała osłabionego syna, podczas, gdy reszta ograniczyła się do ciepłego, pełnego ulgi uśmiechu.
Nie interesowała mnie jednak reakcja innych. Ważne było to, że Chanyeol po raz kolejny mnie nie zawiódł i wrócił. Tak, jak wracał do mnie miliony razy. Ignorując wszystkich wokół, znów nachyliłem się nad jego twarzą, gładząc kciukami jego policzki.
- Wiedziałem, że będziesz dla mnie dzielny - wyszeptałem zalany łzami i wtuliłem się ostrożnie w jego klatkę piersiową, ukrywając twarz w fałdach szpitalnej piżamy.
W odpowiedzi jego dłoń miękko ułożyła się na moich plecach, gładząc je powolnymi ruchami. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poczułem prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.
- Nie płacz, skarbie.
Jego cichy, chrapliwy szept, ujawniający słabość i zmęczenie wycisnął ze mnie jeszcze więcej łez.
- Tęskniłem - odpowiedział równie cicho.
- Nie martw się - wyszeptał znowu, głaszcząc moje plecy, podczas, gdy ja nadal upajałem się jego cudowną bliskością. - Teraz pozostaje mi tylko kupić dla ciebie pierścionek, prawda? Dalej już wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnąłem się błogo, czując wokół jedynie ciepło i przeczucie, że najgorsze już minęło. Teraz mogło być tylko lepiej. Teraz miałem pewność, że to był ostatni raz, kiedy Chanyeol mnie opuścił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top