Rozdział 53

Baekhyun

Mijał już kolejny tydzień, a Chanyeol nadal był utrzymywany przy życiu jedynie dzięki aparaturze. To wszystko naprawdę mnie wyczerpywało, ale starałem się nie tracić nadziei. Ciągle wierzyłem w to, że się obudzi.

- Panie Byun, za pięć minut koniec odwiedzin - powiedziała pielęgniarka, wychylając się zza drzwi sali, które dotąd były zamknięte.

- Jasne, proszę mi dać minutkę - odparłem, choć i tak nie zamierzałem opuszczać Chanyeola tak wcześniej.

Przesiadywałem u niego całymi dniami, licząc na to, że w końcu się obudzi, a ja będę pierwszą osobą, którą ujrzy. Potrafiłem wyobrażać sobie tę chwilę godzinami.

Ja - pochylony nad jego łóżkiem.

On - powoli otwierający oczy i uśmiechający się blado.

- Zaraz będę musiał iść - powiedziałem, ciągle głaszcząc jego dłoń. - Gdybym mógł, zostałbym tu z tobą, ale wiesz... pielęgniarki. Naprawdę ich nie lubię. Są wścibskie i aroganckie, a w dodatku noszą same podróby. Jedna miała torebkę Ghanel. Chyba nigdy nie widziałem większych wieśniar.

Mówienie do Chanyeola w pewien sposób mnie uspakajało. Wierzyłem w to, że mnie słyszy, a jedynie chwilowo nie może mi odpowiedzieć. To było mniej bolesne od przyjęcia, że jedną nogą jest już w grobie, a gdyby nie aparatura zostałbym już całkiem sam.

- Zastanawiam się co będę robił po powrocie do domu... Ostatnio trochę sprzątałem. W końcu nauczyłem się myć lustra tak, żeby nie było smug. Chcę, żebyś wrócił do czystego mieszkanie, a nie do chlewa. Powinieneś się teraz obudzić i w ramach podziękowań mnie pocałować. Nawet nie wiesz jak bardzo za tym tęsknię.

Tęsknota za Chanyeolem była już na porządku dziennym. Codziennie myślałem tylko o tym, jak bardzo pragnę znów poczuć jego pełną obecność, dotyk, czułe pocałunki.

- Pewnie znowu po powrocie, dam Rocketowi jeść, położę się i będę długo oglądał nasze zdjęcia i czytał nasze stare wiadomości. Zawsze chce mi się po tym płakać, wiesz?

Czując, że w moich oczach pojawia się wilgotna mgiełka, postanowiłem sprawnie ominąć boleśniejsze tematy. Uśmiechnąłem się blado i delikatnie odgarnąłem zbłąkane kosmyki włosów z czoła Chanyeola. Nadal leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami i tym przerażająco płytkim oddechem.

- Pomyślałem sobie, że powinniśmy wybrać się w wakacje do domku letniskowego twoich rodziców. Tego nad morzem, gdzie po raz pierwszy wyznałeś mi miłość. Być może nie łączą się z nim jakieś super fajne wspomnienia, ale zawsze możemy stworzyć kilka lepszych, prawda? - uśmiechnąłem się i przez chwilę miałem wrażenie, że Chanyeol też się uśmiecha. - O, moglibyśmy zrobić piknik na plaży. Myślę, że byłoby naprawdę fajnie.

- Panie Byun!

Odwróciłem się, słysząc od progu naglący głos pielęgniarki.

- Och, jeszcze pięć minut - wywróciłem oczami.

- W porządku - westchnęła ze zrezygnowaniem. - Udam, że pana tu nie widziałam, ale proszę zapamiętać! Tylko pięć minut.

Kiwnąłem głową, stwierdzając, że muszę się streszczać, jeżeli chcę zdążyć na ostatni autobus. Naciągnąłem na ramiona bluzę, przelotnie zerknąłem na zalane kroplami deszczu okno i ostatecznie pochyliłem się nad Chanyeolem, kładąc dłoń na jego policzku.

- Do zobaczenia jutro, kochanie - wyszeptałem, delikatnie gładząc jego skórę, po czym złożyłem na jego czole ciepły pocałunek.

Takie krótkie pożegnanie wystarczyło. Wiedziałem, że za kilka godzin znów do niego wrócę, znów siądę przy jego łóżku i znów będę mu długo opowiadał o wszystkim i o niczym, rozdrabniając się w szczegółach.

Opuściłem salę, mijając po drodze pielęgniarkę, która zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.

- Co pan jeszcze tu robi, panie Byun? - parsknęła.

- Nie widzi pani, że już wychodzę? - odburknąłem niezbyt uprzejmym tonem.

- Cóż, skoro już pan tu jest muszę przekazać panu niezbyt miłą wiadomość - zaczęła, a ja poczułem jak jeży mi się każdy włos na ciele. Niepewność zabijała mnie od środka wraz z bezsilnością.

- Proszę kontynuować - powiedziałem, stając nieruchomo.

Kobieta westchnęła, zaczesując kosmyk włosów za ucho. Widziałem zdenerwowanie i niepewność na jej twarzy, ale wiedziałem, że nie powstrzyma to jej przed wyjawieniem mi kolejnej złej nowiny. Podświadomie domyślałem się jak będą brzmieć jej słowa.

- Uważam, że czas, który poświęca pan na siedzenie tutaj jest po prostu zmarnowany, panie Byun.

- Hę? - mruknąłem, z początku sądząc, że mówiła to ze zwyczajnej złośliwości.

- Szanse na to, że pan Park się obudzi są niemal znikome. Radzę oswoić się z tą sytuacją zanim będzie za późno - w jej głosie nie dosłyszałem żadnego współczucia. Tylko ta koszmarna arogancja.

Byłem tak rozdarty, że emocje same ze mnie ulatywały.

- Ty suko.

- Co proszę?

- Jakim prawem pierdolisz takie wyssane z dupy rzeczy, wiedząc co przeżywam ja i jego rodzina? Życzę ci, żeby każdy z twoich pierdolonych bliskich zdechł i żeby każdy, kurwa, pielęgniarz i pielęgniarka karmili cię takimi komentarzami - wysyczałem jadowitym głosem.

Pielęgniarka stała w niemym osłupieniu, wpatrując się we mnie jak w skończonego szaleńca. Kto wie, może właśnie takim szaleńcem się stałem, żyjąc bez Chanyeola?

- Panie Byun, ja...

- Zamknij się. Nadal będę tu przychodził, choćbym miał to robić do usranej śmierci. Czy ci się to podoba, czy nie. Mam gdzieś twoje pierdolone zdanie i zdanie wszystkich tych popieprzonych lekarzy. Nie macie w sobie za gorsz współczucia! Wiem, że Chanyeol nie umrze, a jeżeli umrze, będzie to tylko wasza wina! Powinniście robić wszystko dla jego dobra, a nie obstawiać, kiedy zwolni miejsce w waszym zasranym szpitalu!

- Proszę się uspokoić, bo będę zmuszona wezwać ochronę! - w jej głosie słyszałem cień przerażenia, lecz nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia.

- Wzywaj kogo, kurwa, chcesz, ale nie waż się mówić, że mój Chanyeol umrze. Bo nie umrze. Gwarantuję ci, że przeżyje dla mnie, a później wyślemy ci, kurwa, zaproszenia na nasz pierdolony ślub i sama zobaczysz kto tak naprawdę miał rację.

Nim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze pielęgniarka wyjęła z kieszeni poręczny komunikator i ciągle osłupiała poruszyła nim w grożącym geście.

- Jeszcze jedno słowo i wezwę ochronę!

Prychnąłem pod nosem, dyskretnie ocierając łzy i rzuciłem jej spojrzenie pełne nienawiści.

- Spokojnie, już mnie tu nie ma - syknąłem, ostentacyjnie wciskając odpowiedni guzik na panelu przy drzwiach windy.

- Oby - wymamrotała pod nosem, a ja pod wpływem tych słów odwróciłem się, znów wlepiając w nią nienawistne spojrzenie.

- Lepiej wyrzuć swoją torbę Ghanel, fashionistko. To podróba Chanel i ściska mnie z żalu, gdy na nią patrzę - rzuciłem na odchodnym, nim zniknąłem za drzwiami windy.

Tuż po zamknięciu rozpłakałem się jak małe dziecko, mając ochotę ukryć w ciemnym kącie i nigdy nie wychodzić. Powoli traciłem nadzieję, a moje życie traciło sens. Chanyeol cierpiał, a ja nie mogłem nic zrobić, pomimo tego, jak bardzo go kochałem. Bezsilność stała się najgorszym cierpieniem.

Jadąc autobusem, starałem się zachować fason, pośród innych użytkowników komunikacji miejskiej, jednak samo myślenie o słowach pielęgniarki powodowało szloch, zalegający głęboko w moich płucach. Ostatecznie ulgą okazał się cichy, niezbyt dyskretny płacz, podczas którego skuliłem się w rogu siedzenia i łkałem cicho, ocierając oczy i nos rękawem. Potrzebowałem nowej dawki nadziei, ale nie miałem serca dzwonić do pani Park. Byłem świadomy tego, że ona również powoli nie dawała rady. Słabła z każdym dniem i nie mogłem powiedzieć jej o słowach pielęgniarki. To tylko pogorszyłoby jej stan. Musiałem poradzić sobie samotnie.

Po powrocie do domu długo przeglądałem rzeczy Chanyeola. Gładziłem dłońmi materiały jego koszul, przeglądałem kolekcję jego zegarków, schludnie poukładane krawaty i stojące w łazience kosmetyki. Czytałem fragmenty jego ulubionych książek, uśmiechałem się, wtulając twarz w miękki materiał swetra, który często nosił, a na sam koniec urządziłem sobie nocny maraton "Zakochanego Kundla", na którym wylałem więcej łez, niż na jakimkolwiek innym filmie, jaki w życiu widziałem.

Czy moje życie już zawsze będzie toczyć się w tak pusty sposób?

Czy najlepsze wspomnienia nagle zmienią się w najgorsze przekleństwo?

Następnego ranka postanowiłem wmówić sobie, że słowa pielęgniarki nic nie znaczyły. Nie było to trudne. Od początku nie miałem za grosz szacunku do tych jędzowatych zołz i ich wypowiedzi. Były po prostu przemądrzałymi, irytującymi kobietami po menopauzie, którym zdecydowanie przydałaby się lekcja pokory. 

Kiedy przyszedłem do Chanyeola w jego sali już ktoś był, lecz myśląc, że to jedynie jego matka, zupełnie zignorowałem ten fakt.

- Cześć - usłyszałem znajomy głos, pod wpływem którego podniosłem głowę.

To był dokładnie ten sam głos, którego panicznie bałem się w latach szkoły.

- Kai?

- We własnej osobie - uśmiechnął się blado, wstając z plastikowego krzesła, stojącego przy łóżku Chana.

- Cześć - odpowiedziałem, nieco zmieszany jego pojawieniem się.

- Jesteś zaskoczonym tym, że przyszedłem odwiedzić jednego z moich najlepszych przyjaciół? - spytał, marszcząc brwi.

- Nie - pokręciłem głową. - Po prostu, wiesz...

- Och, domyślam się. To zdecydowanie musi być dla ciebie trudne - tym razem przez Jongina przemawiała jego ciepła, rzadko ujawniana strona. - Bardzo ci współczuję.

- Nie musisz - mruknąłem pod nosem.

- Bardzo słabo wyglądasz. Chanyeol nie byłby zadowolony, widząc cię w takim stanie - powiedział ze smutnym uśmiechem.

- Racja.

- Nadal sobie z tym nie poradziłeś, prawda?

Przełknąłem głośno ślinę, zerkając przelotnie na pogrążonego w śpiączce Chanyeola.

- Nigdy sobie z tym nie poradzę - odparłem. - Zwłaszcza po tym, co powiedziała mi tamta suka - mówiąc to ostentacyjnie wskazałem przechodzącą za szklanymi drzwiami pielęgniarkę.

- Co ci powiedziała? - Jongin zmarszczył brwi.

- Powiedziała, że marnuję czas, siedząc przy Chanyeolu. Sądzi, że on i tak umrze. Przyjmuje, że nie ma już dla niego ratunku. Co za bezduszna, głupia szmata.

- Baekhyun - nigdy nie słyszałem, aby głos Jongina był tak poważny, ciepły i troskliwy. - Rozumiem, że to dla ciebie spory szok, ale skoro mówi ci o ktoś z personelu szpitalnego to...

- Nie, Kai. Nie będę w to wierzył. Chanyeol się obudzi.

Chłopak westchnął, kładąc swoją ciężką dłoń na moim ramieniu. Widziałem, że był zmieszany moimi słowami, jednak nie mogłem wiedzieć, czy się z nimi zgadzał. Czułem się jak jedyna osoba, której pozostały jeszcze resztki nadziei.

- W porządku, Baekhyun. Niech będzie - powiedział z rezygnacją. - Skoro mówisz, że Chanyeol wróci, to wróci. Na pewno.

- Naprawdę tak sądzisz? - chciałem dostać potwierdzenie, że nie jestem jedyną osobą, wierzącą w poprawę.

- Naprawdę - odpowiedział z lekkim, pocieszającym uśmiechem, choć w jego głosie słyszalna była niepewność. - Nawet ja mając tak kochanego chłopaka wróciłbym dla niego z zaświatów.

Parsknąłem cichym śmiechem, znów zerkając na śpiącego Chanyeola.

- Kiedy się obudzi, weźmiemy ślub - powiedziałem.

- My? - Jongin uniósł brwi w górę.

- Ja i Chan, debilu - szturchnąłem go lekko w ramię. - Nie wyjdę za nikogo innego!

- Okay - zaśmiał się cicho. - Mam szczęście, że Chanyeol tego nie usłyszał. Pewnie leżałbym już na ostrym dyżurze.

- Daj spokój - zaśmiałem się.

I tak upłynął mi niemal cały dzień. Rozmawianie o ślubie z najlepszym przyjacielem mojego chłopaka.

🌸🌸🌸

Czułem jak Chanyeol czule otacza mnie ramionami i składa na moich rozchylonych wargach serię gorących pocałunków, od których kręciło mi się w głowie. Wokół słyszałem szum morza i skrzek mew, a moje dłonie niemal automatycznie ułożyły się na policzkach mężczyzny, oddając każdą pieszczotę z nawiązką. Jego duże dłonie sunęły po moich nagich plecach, napawając mnie nową falą dreszczy. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej wrażliwy na dotyk.

I coraz bardziej pragnąłem Chanyeola.

- Kocham cię tak bardzo - wyszeptałem, kiedy jego usta skupiły się na mojej wrażliwej szyi.

- Ja ciebie również - odpowiedział, szepcząc prosto do mojego ucha, które następnie lekko przygryzł. - Jesteś moim całym światem, Baekhyun.

Przez chwilę napawałem się tym jak pięknie moje imię brzmi wypowiadane jego głosem, nim poczułem ciepłe pocałunki na moim lewym policzku i otworzyłem oczy, zauważając nad sobą Rocketa z językiem zwisającym z pyska.

- Fuj, Rocket - parsknąłem, delikatnie odpychając psa. Wspomnienie miłego snu z Chanyeolem w roli głównej nadal nie opuszczało mojego umysłu. - Pod nieobecność Chana robisz się coraz bardziej niegrzeczny.

Dopiero po chwili zauważyłem, że na zewnątrz jest podejrzanie ciemno, a w pokoju poza mną i psem znajdując się dwie nadprogramowe osoby.

- Baek - odezwała się jedna z nich, kiedy ostrożnie zapaliłem lampkę, rażąc oczy pod wpływem jej blasku.

- Blue? - zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej obecnością. Poza dziewczyną, tuż obok stał Jongin, co jeszcze bardziej mnie zakłopotało. - Co wy tu...

- Musimy szybko jechać do szpitala - ucięła dziewczyna.

- Zbieraj się - dopowiedział Kai.

Słysząc słowo "szpital" niemal od razu zerwałem się z łóżka. Nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać, lecz niepewność od ostatniego czasu stała się moim sprzymierzeńcem.

- Co się dzieje? - spytałem, czując przerażającą suchość w gardle.

- Nie denerwuj się. Opowiemy ci w drodze, dobrze? - powiedziała Blue. Jej fryzura wskazywała na to, że również została obudzona w podobny sposób. - Pośpiesz się, czekamy w salonie.

- Jasne - rzuciłem przelotnie i w pośpiechu wyciągnąłem z szafy ubrania.

Nie byłem w stanie myśleć o niczym poza Chanyeolem. Skoro Blue i Jongin wparowali do mieszkania w środku nocy, to musiało się stać coś ważnego. Chanyeol mnie potrzebował.

Drżącymi rękoma zapiąłem zamek błyskawiczny granatowej bluzy i wyszedłem z sypialni, wbijając w Blue i Kaia naglące spojrzenia.

- Jedźmy już - powiedziałem. - Chcę wiedzieć co się stało.    


_______________________________________

Liczba komentarzy pod poprzednim rozdziałem była po prostu aaaa wielka. Dzięki temu OW wylądowało na 49 miejscu w Fanfiction! Dziękuję max. 

Kocham Was.

Dodam, że poza spamem jeszcze bardziej doceniam długie, wyczerpujące komentarze, których też było sporo. Jestem z Was dumna.

A, i chyba rozpocznę własny biznes. Będę sprzedawać koszulki z nadrukiem Biedakonators i zbijać na Was hajsik, ahahah. Ale za to zawsze będziecie mogły rozpoznać siostrę Biedakonatorkę na ulicy i zaprosić ją do tajskiej restauracji, lub obejrzeć razem "Zakochanego Kundla". 

Nie no, poważnie, kocham Was. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top