Rozdział 29

Baekhyun

Obudziłem się z głową bolącą od nadmiernego płaczu i zapuchniętymi oczami. Rozejrzałem się wokół, wyszukując dłonią ciała Chanyeola, bo z tego, co pamiętałem zasypiając czułem go przy sobie. Zastałem jednak tylko zimną pustkę w miejscu, gdzie zeszłego wieczora leżał.

Poczułem ból gdzieś wewnątrz mojej klatki piersiowej.

Co jeśli odszedł?

Na pewno odszedł.

Nie mam już szans go zatrzymać?

Nie mam już szans się z nim pożegnać?

Moje serce bolało z każdym uderzeniem, gdy powoli uświadamiałem sobie, że wcale tego nie chciałem. Nie chciałem, żeby odchodził. Nie chciałem, żeby mnie zostawiał. Nie chciałem zasypiać bez jego ciepłych pocałunków i nie chciałem się budzić z myślą o tym, że nie czeka na mnie gorące śniadanie przegotowane przez niego. 

Ogarnięty paniką zerwałem się z łóżka.

Może jeszcze nie wyszedł. Może mam jeszcze szansę go zatrzymać.

Wpadłem do salonu, ślizgając się na świeżo umytej podłodze i odetchnąłem z ulgą, widząc Chanyeola, siedzącego na kanapie z Sehunem.

Więc jednak nie odszedł. Był przy mnie nawet, gdy kazałem mu odejść.

- Baekhyun? - jego spojrzenie niemal natychmiast spotkało moje. - Wcześniej wstałeś.

Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. 

Nie opuścił mnie.

Czy oznaczało, że zostanie już na zawsze?

Na zawsze?

- Tak, wiem - mruknąłem, mając ochotę uszczypnąć moją dłoń, by przekonać się czy przypadkiem nie śnię.

Czy byłem zakochany?

Czy powinienem czuć przyjemne łaskotanie w brzuchu na myśl, że Chanyeol zostanie na zawsze?

- Luhan zrobił grzanki. Zjesz z nami? - zaproponował Sehun.

Musiałem wyglądać naprawdę komicznie, stojąc bez ruchu ze wzrokiem wlepionym w Chanyeola.

- Chętnie - uśmiechnąłem się kącikiem ust i podszedłem do kanapy, siadając pomiędzy nimi.

Moje ciało od razu zareagowało na ciepło Parka i zapragnąłem z całych sił wtulić się w jego podkoszulek, dziękując za to, że został.

I prosić, aby został ze mną dłużej.

Najlepiej na zawsze.

- Smacznego - odezwał się, kiedy wziąłem grzankę z serem i wgryzłem się w nią.

- Dziękuję - odparłem z pełnymi ustami.

Ale nie dziękowałem za to, że życzył mi smacznego. Dziękowałem za to, że został. I obiecałem się, że każde następne "dziękuję", jakie mu powiem, będzie w większej części również podziękowaniem za to, że został.

I za to, że wcześniej też zostawał.

I za to, że pewnie jeszcze wiele razy zostanie.

Park Chanyeol był po prostu stworzony po to, aby zostać ze mną na zawsze.

Nasze własne "na zawsze".

- Jak ci się spało? - spytał jakby nigdy nic, opierając się o oparcie sofy.

Byłem zaskoczony tym jak lekko wypowiada te słowa.

Czy nadal zamierzał odejść?

Musieliśmy porozmawiać. Koniecznie. Teraz. Musiałem mu wszystko wyjaśnić.

Musiałem uświadomić mu, że przestanę istnieć, jeżeli tylko odejdzie.

- Chanyeol.

Spojrzał na mnie, jakby od razu wyczuł do czego zmierzam. Mój głos drżał. Moje dłonie drżały. Moje kolana drżały. Odłożyłem grzankę, czując, że moje gardło jest zbyt zaciśnięte, abym mógł przełknąć choćby gryza.

- Może lepiej was zostawię - mruknął Sehun, niepostrzeżenie opuszczając kanapę i odchodząc w stronę kuchni.

Tak było lepiej.

Tylko ja i Chanyeol.

Tylka ja i Chanyeol i te wszystkie cholerne tajemnice.

- O co chodzi? - jego głos nadal przepełniony był bólem.

Zrozumiałem, że cierpiał. Za każdym razem, kiedy kazałem mu odejść on cierpiał coraz bardziej, a ja pastwiłem się nad nim, chcąc ukryć fakt, że sam potrzebuję go jeszcze bardziej.

- O nic - słowa z trudem opuszczały moje usta. Czułem jakby ktoś obwiązał moją szyję drutem kolczastym. - Tylko... zostałeś.

Obydwoje byliśmy zdziwieni tym, co powiedziałem. Widziałem jak Park spuszcza wzrok, błądzi nim po moich dłoniach, zerka na jego koszulkę z logo Star Wars, którą zabrałem za jego zgodą.

Miała być moją ostatnią pamiątką po Chanyeolu.

- Naprawdę myślałeś, że jestem w stanie cię zostawić?

W moich oczach zgromadziły się łzy, ale nie chciałem ich okazywać. Zamrugałem szybko, patrząc w górę, aby odgonić niechciane krople, ale wtedy szloch ścisnął mi gardło.

Płakałem.

- Baekhyun... - duża dłoń Chanyeola niemal automatycznie znalazła się na moim ramieniu.

Chciał mnie przytulić, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Czułem jego zwątpienie. Przez ten cały czas trzymałem go w niepewności, raniłem i mieszałem mu w głowie. Zasługiwał na logicznie wyjaśnienie całej sytuacji.

- Naprawdę myślałeś, że będę w stanie żyć po tym, jak mnie zostawisz?

Słowa wyciekły ze mnie razem ze łzami i zduszonym szlochem.

Ramiona Chanyeola cały czas były otwarte. Czekały na mnie. Rzuciłem się w nie, płacząc, bo właśnie docierało do mnie to wszystko, co dotąd czułem. Byłem pustą skarbonką, wypełnioną prezentami od sponsorów i pieniędzmi, zarobionymi dzięki klientom, ale po spotkaniu Park Chanyeola moja porcelanowa skorupa pękła. Nie potrzebowałem już pieniędzy. Potrzebowałem ciepła.

Chanyeol zdjął szklany klosz z mojego serca.

Pozwolił mi czuć więcej niż kiedykolwiek zamierzałem.

- Wcale nie chciałeś, żebym odchodził - wyszeptał, trzymając mnie mocno w swoich ramionach, jakby bał się, że lada chwila ktoś nas rozdzieli.

- Wcale nie chciałeś wczoraj odejść - odpowiedziałem równie cicho, a przez szloch mój głos zabrzmiał cicho i słabo. - Nigdy nie chciałeś odejść, prawda?

- Nie - odpowiedział, a ja wiedziałem, że była to najbardziej szczera rzecz, jaką kiedykolwiek mi powiedział.

Krótkie "nie" wyrażało więcej niż sto "kocham cię".

- Ja też nigdy tego nie chciałem - przyznałem, jeszcze mocniej obejmując jego szyję.

Jego ramiona były moim azylem.

Moim schronieniem.

Miejscem, do którego byłem stworzony.

Moim miejscem.

- Jestem twój, Baekhyun.

Czułem jego dłoń w moich włosach i uśmiechnąłem się lekko, pociągając przy tym nosem.

Nikt nie zadeklarował nigdy, że jest "mój". Klienci powtarzali często różne sprośne rzeczy. Wśród nich było również stwierdzenie "jesteś mój, Baekhyun", czego wprost nienawidziłem.

Nikt jednak nigdy nie powiedział: "Jestem twój".

I tego właśnie potrzebowałem.

- A ja jestem twój, Chanyeol. Tylko twój.

Czy potrzebowałem zapewnienia, że nie chcę należeć do nikogo innego? Nie, chciałem po prostu z własnej woli oddać się w całości człowiekowi, który mnie kochał.

A ja kochałem go.

I tak miało być.

Ktoś gdzieś na górze rozplanował nasze wszystkie spotkania i rozstania, począwszy od tego w jednej ławce w szkole, przez to w galeriowej toalecie, aż po tysiące innych, które być może ciągle nas czekały.

Jedno było pewne.

Chanyeol musiał zostać.

🌸🌸🌸

Być może od tego czasu coś się zmieniło.

Co ja gadam. Zmieniło się wszystko, lecz zamiast lepiej, było jeszcze gorzej.

Wszystko zmierzało ku okrutnemu końcowi, a ja czułem to każdą cząstką siebie.

Relacja Sehuna i Luhana poszła o krok dalej. Częściej się spotykali, rozmawiali, całowali na naszej kanapie. Chcąc nie chcąc musiałem zaakceptować ich miłość i nauczyć się znosić obecność gówniarza w naszym domu.

Lu zaczął pracę w niewielkiej kawiarni, do której podobno często chodził z Sehunem. Wiedziałem o tym miejscu tylko tyle, że znajduje się tuż obok parku i podają tam dobrą bubble tea. Nic więcej.

Oczywiście po rzuceniu prostytucji Luhan zaczął przekonywać mnie, abym również znalazł "normalniejszą" pracę. Ja jednak byłem nieugięty. Zbyt bardzo lubiłem dużo zarabiać i mieć własne pieniądze. Nie chciałem żyć na garnuszku Chanyeola, a mała pensja Lu nie była w stanie pokryć wszystkich wydatków. Nie miałem też zamiaru pracować jakkolwiek inaczej. Prostytucja była jedyną opcją, by zachować swobodę i dostatnie życie bez przepracowywania się.

W gruncie rzeczy kochałem Chanyeola i właśnie dlatego trzymałem w tajemnicy to, że dalej pracuję. Luhan oczywiście nie miał serca uświadomić mojemu chłopakowi (o ile mogłem go tak nazywać), że cały czas utrzymuję kontakty ze sponsorami, a Park widocznie niczego się nie domyślał.

Nasz kontakt osłabł z powodu studiów Chanyeola.

Zarządzanie. 

Nie mógł wybrać gorszego kierunku.

Nie opuszczał ani jednego wykładu, uczył się przez całe dnie i noce, a przy tym tylko czasami znajdował chwilę, aby do mnie zadzwonić, lub na krótko mnie odwiedzić. Nie miałem mu tego za złe, chociaż okropnie tęskniłem.

🌸🌸🌸

- Halo?

- Baekhyunnie?

Uśmiechnąłem się, zwalniając kroku.

- Cześć, Chanyeol.

- Co robisz? - po jego głosie łatwo poznałem, że jest zmęczony.

- Wracam do domu - odpowiedziałem, ściskając w dłoni torbę z zakupami z jednego z luksusowych butików. - A ty?

- Niedawno wróciłem. Zostałem dziś w uniwersyteckiej bibliotece, żeby się pouczyć.

- Nie wolałeś uczyć się w domu?

- Jongin z pewnością wpadłby z wizytą, psując mój idealny wieczór z książkami - zaśmiał się, a ja słysząc jego śmiech również cicho się zaśmiałem. Naprawdę lubiłem być w nim zakochany. - Skąd wracasz?

- Ze sklepu. Musiałem kupić składniki na kolację - odpowiedziałem.

Za każdym razem, kiedy go okłamywałem moje serce ściskało się boleśnie. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał mu powiedzieć, ale chciałem jak najbardziej oddalić tę chwilę. Wiadomość o tym, że teoretycznie zdradzam go ze sponsorami z pewnością by go zraniła. Wystarczająco dużo już przeze mnie wycierpiał.

- Czyżbyś w końcu zamierzał coś ugotować?

- Nie - odparłem z cichym śmiechem, wypierając z głowy myśli o tym, jak często go okłamuję. - Lu będzie gotował.

- Mógłbyś w końcu zacząć się uczyć. Ciągle czekam na dzień, w którym to ty obudzisz mnie śniadaniem.

- Uwierz, nie byłbym dobrym kucharzem.

- Co ty na to, abym zabrał cię do mnie na weekend? Mógłbym nauczyć cię jakiś podstawowych rzeczy, takich jak na przykład...

- W weekend nie mogę - przerwałem mu z bólem w sercu.

Mój weekendowy grafik zapchany był spotkaniami z klientelą. Odwołując je, zrezygnowałbym z dużej ilości potrzebnych pieniędzy. Nie mogłem postąpić tak lekkomyślnie, nawet jeżeli chodziło o Chanyeola.

- Naprawdę bardzo chciałbym spędzić z tobą weekend, ale mam już plany. Przepraszam, Channie - kontynuowałem, nazywając go zdrobniale, by odrobinę zamydlić mu oczy.

Zachowywałem się jak skończona szmata.

- Co takiego możesz robić przez cały weekend? - po jego głosie poznałem, że już coś podejrzewał.

Nie mogłem pozwolić na to, aby jego podejrzenia poszły choćby o krok dalej.

- W sobotę mam um... spotkanie w sprawie pracy - skłamałem, krzywiąc się na samą myśl o tym, co jeszcze będę musiał wymyślić, aby go przekonać.

- W sprawie pracy? Nic mi o tym nie mówiłeś - mruknął.

- Tak, wiem - westchnąłem. - Sam niedawno się dowiedziałem.

- Gdzie zamierzasz pracować?

Zagryzłem wargę, starając się myśleć logicznie. Gdzie ktoś z moim wykształceniem mógłby zostać zatrudniony?

- Będę kelnerem.

Nie mogłem wymyślić nic bardziej oklepanego.

- Gdzie?

- W restauracji - odpowiedziałem, dziękując sobie za to, jak dobrze opanowałem kłamanie. Brzmiałem naprawdę przekonująco, skoro Chanyeol jeszcze niczego nie wyczuł.

- Chodzi mi o to w jakiej, głupku - zaśmiał się.

- W tej, no... nie pamiętam nazwy - zachichotałem nerwowo.

- Gdzie ona jest?

Cholera, że też musiał przeprowadzać pierdolony wywiad. Doceniałem to, że się mną interesował, był opiekuńczy i pilnował mnie na każdym kroku, ale naprawdę nie miałem ochoty grać z nim w dwadzieścia pytań. Chciałem jak najszybciej się rozłączyć, by nie musieć po raz kolejny zasypywać go kłamstwami.

- No... przy moim mieszkaniu. Wiesz, ta tajska przy której zawsze na mnie czekałeś, zanim podałem ci adres - westchnąłem z nutą ulgi.

To była pierwsza restauracja jaka przyszła mi do głowy.

- Świetnie. Bardzo się cieszę, Baekhyunnie - słyszałem radość w jego głosie i miałem ochotę dać sobie w twarz za to, że to wszystko było tylko kłamstwem. - Może w niedzielę uczcilibyśmy to jakimś małym drinkiem? Albo wypadem na miasto?

- Przepraszam, w niedzielę też mam plany - wypaliłem.

- Jakie?

Czterech sponsorów będzie mnie obracać, potem wrócę do domu, wezmę tabletkę przeciwbólową i pójdę spać.

- Obiecałem Luhanowi, że posprzątam w domu. Nie mogę teraz tego odwołać.

- Sprzątanie zajmie ci cały dzień? - zaśmiał się cicho.

Miałem nadzieję, że nie zauważy, że go zbywam.

- Wiesz, to będzie bardzo generalne sprzątanie.

Co ja w ogóle pierdolę? Przecież nigdy nawet nie miałem w rękach zmiotki.

- Nie wiedziałem, że mój chłopak jest takim perfekcjonistą.

Mój chłopak. Mój chłopak. Mój chłopak.

Za każdym razem, kiedy mnie tak nazywał moje serce oblewała fala przyjemnego ciepła, które mimo wszystko zamieniało się w lodowaty chłód, kiedy tylko przypomniałem sobie, że ciągle go okłamuję. Nie zasługiwałem na to, aby nazywać się jego chłopakiem.

- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Channie.

- Domyślam się tego, kochanie.

Kochanie. Kochanie. Kochanie.

- Kiedy wspomniałeś mi o tej restauracji od razu przypomniałem sobie o tamtych rzeczach - kontynuował.

- Tamtych rzeczach? - po moich plecach przebiegł dreszcz.

Zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, czekając na rozwój jego wypowiedzi.

- O twojej pracy i tak dalej - mruknął niechętnie. - Nie lubię o tym wspominać. Cieszę się, że to się zmieniło, Baekhyunnie. Naprawdę się cieszę i mam nadzieję, że twoja rozmowa w sprawie pracy w tę sobotę przebiegnie pomyślnie. Uczcimy to kiedy tylko będziesz miał wolny czas.

Słysząc radość w jego głosie czułem tylko ból. On naprawdę we wszystko mi wierzył. Nie był świadomy tego jak bardzo go ranię.

- Baekhyunnie, jesteś tam?

- Tak, tak - mruknąłem, wyrywając się z zamyślenia.

- Wszystko w porządku?

Pociągnąłem nosem. W moich oczach zbierały się łzy.

- Tak, w porządku - westchnąłem. - Muszę już kończyć.

- Okay, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy, kochanie.

- Tak, ja też. Tęsknie za tobą.

- Też za tobą tęsknię. Do zobaczenia, kiedy tylko będziesz miał czas, żeby się spotkać. Kocham cię.

- Ja ciebie też - wymamrotałem tylko i rozłączyłem się.

Dzielnie powstrzymywałem łzy przez resztę drogi do domu. Tak bardzo nienawidziłem się za te wszystkie kłamstwa. Miałem ochotę cisnąć torebkę z zakupami z butiku, które były prezentami od mojego sponsora daleko za siebie, zadzwonić do Chanyeola, poprosić o spotkanie i wyjaśnić mu wszystko. Być może mógłby mi wybaczyć.

Co ja pierdolę?

Nie zasługuję na wybaczenie.

- Wróciłem! - krzyknąłem od progu, odwieszając płaszcz na wieszak i zdejmując buty.

Luhan od razu pojawił się w zasięgu mojego wzroku.

- W końcu! - uśmiechnął się. - Jest u nas Sehun. Zrobiliśmy razem kolację. Zjesz z nami?

- Nie jestem głodny - wymamrotałem.

Uśmiech na twarzy Lu zastąpił szok i troska.

- Płakałeś? Co się stało?

Odruchowo otarłem rozmazany eyeliner, pociągając nosem. Nawet nie pomyślałem o tym, aby zamaskować ślady moich łez.

- Nic, ja tylko...

- Baekhyun - przerwał mi. - Wiem, że chodzi o Chanyeola.

- Wcale nie chodzi o Chanyeola - parsknąłem z irytacją, choć wiedziałem, że Lu przejrzał mnie już na wylot.

- Nadal go okłamujesz?

- Daj mi spokój.

- Baekhyun!

Spojrzałem na niego nieufnie spod mojej postrzępionej grzywki.

- Dobra, okłamuję go. I co z tego? Mam powiedzieć mu wprost, że nadal się puszczam?

- Na jego miejscu chciałbyś wiedzieć o tym, czy twój chłopak się prostytuuje, prawda?

- Nie zadawaj mi takich, kurwa, pytań!

- Po prostu się martwię - westchnął. - Skończ z tym, Baekhyun. Po prostu z tym skończ.

- Za późno - mruknąłem tylko, po czym zabrałem moje zakupy i zniknąłem za drzwiami pokoju.

Wiedziałem, że Lu miał rację. Wiedziałem, że powinienem z tym już dawno skończyć, ale zabrnąłem już za daleko. Zakończenie tej pracy nie byłoby takie łatwe, a poza tym nie wyobrażałem sobie życia bez dodatkowych funduszy ani rozpoczęcia normalnej pracy.

To było zbyt trudne.

Nie zamierzałem prosić Chanyeola o pieniądze. To byłby szczyt żałosności.

Zasnąłem, płacząc w poduszkę z nadzieją, że kiedy się obudzę wszystko okaże się tylko głupim snem.

🌸🌸🌸

Weekend nadszedł szybciej niż się spodziewałem. 

Nadszedł czas na moje sobotnie spotkania z klientami.

O czternastej byłem umówiony ze sponsorem w galerii, więc po wykonaniu mojego standardowego mocnego makijażu i założeniu wyzywających ubrań, jakimi były obcisłe jeansy i luźna biała koszulka, odsłaniająca moje wystające obojczyki wyszedłem z domu.

Byłem na miejscu już piętnaście minut przed wyznaczoną godziną. Przejechałem po ustach malinową pomadką, nim zobaczyłem wjeżdżającego windą sponsora. Cóż, chcąc nie chcąc musiałem wyrzucić z głowy myśli o Chanyeolu i robić swoje.

- Cześć, skarbie - przywitał mnie z chytrym uśmiechem na twarzy. - Idziemy do mojego auta. Będzie wygodniej.

Miał około trzydziestu lat i wyglądał jak typowy pracownik wielkiej korporacji.

- Jasne - odpowiedziałem i grzecznie poszedłem za nim.

Otworzył tylne drzwi srebrnego BMW i wpuścił mnie przodem. Wsiadłem do samochodu, bijąc się z myślami. Wiedziałem, że nie powinienem.

- Mam nadzieję, że nie jesteś tak delikatny, na jakiego wyglądasz - mruknął, zamykając za nami drzwi i przysuwając się do mnie.

Wytrzymałem tą bliskość. Liczyły się tylko pieniądze.

- Możesz zrobić ze mną co tylko zechcesz - wyszeptałem, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Ale najpierw musisz zapłacić.

W głowie miałem tylko głos Chanyeola, nazywającego mnie kochaniem. Nie zasługiwałem na to.

Mężczyzna wyjął portfel i wyłożył z niego plik banknotów, oblizując przy tym usta, po czym pogłaskał szorstką dłonią mój policzek i bez ostrzeżenia wpił się w moje wargi. Całował brutalnie i boleśnie. Jego dłonie szarpały moje biodra, kiedy wchodził we mnie cały, a ja powstrzymywałem łzy. 

Kiedy kończył, myślałem tylko o tym jak bardzo nie zasługuję na miłość Chanyeola.

- Byłeś niezły. Odezwę się jeszcze - mruknął, kiedy po skończonym stosunku zakładał spodnie.

Leżałem na tylnym siedzeniu tuż obok niego oddychając ciężko i ocierając łzy spływające po policzkach.

- Jasne, żaden problem - odpowiedziałem, mimowolnie wstając i zaczynając się ubierać.

Chciałem wrócić do domu, ale pamiętałem, że czekały mnie jeszcze kolejne spotkania z klientami. Nienawidziłem tego. 

Nienawidziłem siebie.

Wysiadłem z auta razem z mężczyzną, który wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. Szliśmy ramię w ramię, umawiając się na kolejne spotkanie. Dobrze płacił. Nie chciałem stracić tak cennego klienta.

Jak bardzo zepsuty byłem przeceniając pieniądze ponad miłość Chanyeola?

- Przyjadę po ciebie i zabiorę cię do mnie - powiedział mężczyzna.

- Okay - odpowiedziałem niemal automatycznie.

Nienawidziłem siebie tak bardzo.

- Baekhyun?! - odwróciłem się, czując paraliżujący strach ogarniający całe moje ciało i nieprzyjemny ból w brzuchu.

- Ch-Chan?

Spojrzałem za siebie na mojego chłopaka, idącego w naszą stronę w towarzystwie Jongina i zamarłem. To nie tak miało być.

Cholera. 

- Chanyeol, ja to wyjaśnię...

- Spotkanie w sprawie pracy, tak?! - krzyknął, podchodząc do nas szybkim krokiem.

Jeszcze nigdy nie słyszałem, aby krzyczał z taką agresją. Mój klient również stał bez ruchu, widząc Parka niesionego furią.

- To nie tak jak myślisz - usiłowałem się bronić, czując spływające po policzkach łzy.

Tak, było właśnie tak jak myślał Chanyeol. Jak mogłem się tego wszystkiego wypierać?

- Nie tak jak myślę?! Myślisz, że nie umiem logicznie połączyć pierdolonych faktów, Baek?! Okłamywałeś mnie przez cały ten czas! - krzyczał, a jego głos niósł się echem po podziemnym parkingu.

- Chanyeol, ja naprawdę nie...

Nie zwracał uwagi na moje tłumaczenia. Przeniósł wzrok na mojego klienta, który widocznie przeczuwał już co się wydarzy.

- To jeden z tych twoich zasranych sponsorów?! - parsknął, wskazując mężczyznę.

- Chanyeol, proszę, nie krzycz...

Nim moja prośba do niego dotarła zdążył wymierzyć mężczyźnie solidny cios prosto w prawy policzek. Usłyszałem tylko jęk trzydziestolatka, zataczającego się to tyłu.

- Wypierdalaj stąd! - krzyknął do niego Kai, kiedy Chanyeol stał tuż obok, rozmasowując zaczerwienioną pięść.

- Chanyeol... - załkałem. - Proszę, przestań.

Łzy kompletnie zamazały mi widok. Jeszcze nigdy nie widziałem u Chanyeola takiej agresji. Podszedł do mnie, oddychając głośno, a ja skuliłem się w sobie, oczekując najgorszego.

Czy byłby w stanie mnie uderzyć?

- Chodź - jego głos złagodniał nieco. - Idziesz ze mną.

Nie byłem w stanie stawiać oporu, kiedy złapał moją dłoń i zaprowadził do swojego samochodu, niewyraźnie mówiąc coś do Kaia. Przyjaciel widocznie zrozumiał go bez słów.

Zająłem miejsce pasażera nadal płacząc. Łzy nieustannie sączyły się z moich oczu, a ja z trudem ocierałem je rękawem kurtki. Wiedziałem, że muszę wyglądać naprawdę żałośnie z rozmazanym wokół oczu eyelinerem, ale nie to było w tamtej chwili ważne.

Ważne było to, czy Chanyeol będzie w stanie mi wybaczyć.   

_____________________________________

Dobra, naprawdę mam wyrzuty sumienia, kiedy piszecie, że przez smutne rozdziały płaczecie, albo macie jednodniową depresję, ale bez obaw. W końcu będzie dobrze :) 

Chciałam tylko serdecznie podziękować za tak dużą ilość komentarzy pod poprzednim rozdziałem. To właśnie dzięki nim ten rozdział pojawia się tak szybko. 

Historia niestety zmierza ku końcowi, ale bez obaw. Planuję dla Was coś, co może się Wam spodobać.

Będę naprawdę szczęśliwa, jeżeli znów będzie tak dużo komentarzy. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie! 

Kocham Was.

Biedakonators 4ever <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top