Rozdział 5

POV Louisa

Myślałem, że nie czeka mnie nic gorszego, niż to przesłuchanie, ale myliłem się. Gdy liczyłem
na to, że jestem już wolny od przytłaczającej obecności alfy ten wyjechał z takim czymś.

- Dobrze... Myślę, że wiem wszystko co powinienem wiedzieć- zamknął teczkę, a ja odetchnąłem głęboko- Witam cię oficjalnie w watasze!

- Dziękuję, alfa- wstałem z krzesła i już chciałem wyjść, gdy głęboki głos Styles'a zatrzymał mnie.

- Gdzie ty idziesz?

- Do domu?- bardziej zapytałem, niż stwierdziłem.

- Oh, nie- zaśmiał się i pokręcił głową wstając od biurka- Jeszcze nie skończyliśmy.

- Jak to?- chyba zabrzmiałem zbyt pretensjonalnie, bo chłopak skrzywił się i warknął.

- Jako alfa stada jestem zobowiązany zapoznać cię z terenem naszej watahy- obszedł blat i stanął przede mną.

Jego zapach znów uderzył moje nozdrza i poczułem jak zakręciło mi się w głowie. Z całej siły starałem się skupić na czymkolwiek, byle tylko nie musieć patrzeć prosto na bruneta.

- Przemienimy się, żeby było szybciej, chodź za mną- skinął głową i tak po prostu wyszedł z pomieszczenia.

Po chwili zawieszenia pobiegłem za nim, doganiając go dopiero przy wyjściu z budynku. Boże, czemu on chodzi tak szybko? To pewnie przez te okropnie długie nogi. Długie, umięśnione, idealne nogi- stop. Nie powinienem tak myśleć, to alfa stada. Musi mieć już omegę... Nie, że mnie to obchodzi.

Cały czas za nim truchtając przemierzyliśmy kamienną ścieżkę, która kończyła się przy wejściu do lasu. Tam wreszcie się zatrzymał...i zaczął się rozbierać, do naga, tak po prostu. Stałem w szoku niezdolny do poruszenia się.

Z każdym nowo odsłoniętym kawałkiem skóry, coraz bardziej zasychało mi w ustach. Mój wilk w środku ślinił się i merdał podekscytowany ogonem na widok silnej alfy. Całe jego ciało zdawało się lśnić w świetle słońca. Gdy rozebrał się z bielizny zarumieniłem się aż po czubki uszu, a moje tętno znacznie przyspieszyło. Tak, to była potężna alfa.

W końcu przemienił się i stanął przede mną w już znanej mi postaci, co nie oznaczało, że nie robiła na mnie wrażenia. Rude refleksy w jego sierści były teraz dobrze widoczne, tak jak ogromne pazury.

- Napatrzyłeś się już?- w mojej głowie rozbrzmiał jego głos i tak magiczna bańka pękła, a ja przypomniałem sobie, że Styles jest zarozumiałym dupkiem.

- Nie wiem o czym mówisz- odpowiedziałem na głos.

- Czemu się jeszcze nie przemieniłeś? Nie mam całego dnia.

Zakłopotany rozejrzałem się wokół szukając jakiegokolwiek miejsca, by schować się i tam rozebrać, ale z ogromnym zawodem stwierdziłem, że takiego nie ma. Decyzja, którą podjąłem była nieprzemyślana, ale nie było już jak jej cofnąć, gdy strzępy moich ubrań leżały wkoło mojej wilczej postaci.

- Wstydzisz się, czy co?- Harry zapytał z nutą rozbawienia.

- Nie twoja sprawa- prychnąłem.

- Jesteś całkiem pyskaty jak na omegę- zaczął zagłębiać się w las, a ja podążyłem za nim.

- A ty pewnie tego nie lubisz. Nie, że mnie to obchodzi- w postaci wilka czułem się pewniejszy przy alfie, jakby była swojego rodzaju osłoną.

- Lubię omegi, które potrafią wyrazić swoje zdanie. Nie lubię, gdy mielą jęzorem bez potrzeby.

- Oczy- zacząłem, ale alfa przerwał mi kontynuując swoją wypowiedź.

- Zanim mi zarzucisz dyskryminację omeg, nie lubię, gdy ktokolwiek gada bez sensu. Niezależnie, czy to alfa, beta lub omega.

- Oh...- zrobiło mi się głupio, bo rzeczywiście chciałem na niego naskoczyć.

- Stąd pobiegniemy, w porządku? Postaram się nie być za szybki- z tymi słowami odbił się na swoich wielkich łapach i rozpoczął bieg w nieznanym mi jeszcze kierunku.

Zbierając siły podążyłem za nim, ale na szczęście tak jak obiecał nie wykorzystał wszystkich swoich możliwości, bo bez większego problemu biegłem zaraz za nim. Po drodze oglądałem piękne, rozłożyste drzewa oraz obrośnięte kwiatami łąki.

Po kilku minutach biegu, gdy zaczynałem się lekko męczyć do moich uszu dotarł cichy szum strumienia. Z każdym metrem stawał się głośniejszy, aż w końcu go zauważyłem. Płynął wśród drzew błyszcząc w promieniach słońca, niedługo później zamienił się w rzeczkę, która wpływała do małego jeziorka.

To tam się zatrzymaliśmy, a widok zaparł mi dech w piersiach. Na drugim brzegu zbiornika znajdowało się całkiem duże wzniesienie, z którego spływał wodospad prosto do wody. Jezioro otoczone było krzewami i drzewami, co dawało pewnie poczucie intymności.

- To miejsce jest piękne- powiedziałem cicho, jakby bojąc się zniszczyć magiczną atmosferę.

- Cieszę, że ci się podoba. Lubię tu przychodzić, gdy potrzebuję spokoju. Sprawy watahy czasami bywają przytłaczające- alfa oklapła na brzegu wznosząc wokół siebie tumany pyłku kwiatowego.

Odrobinę zamyśliłem się zanim zadałem pytanie, ale postanowiłem wykorzystać dobry humor Harry'ego.

- Ile masz lat? W-w sensie nie obraź się, ale wydajesz się młody jak na alfę stada.

- To w porządku i mam 19 lat.

- Wow, jakim cudem jesteś przywódcą?- byłem szczerze zaciekawiony. Alfy osiągały to stanowisko zazwyczaj dopiero po trzydziestce, nie wcześniej.

- Nasza wataha przeszła niedawno pewne zawirowania. Wrogie stado napadło na nas, a w walkach zginął mój ojciec, poprzedni alfa stada- wilk wpatrywał się w wzburzoną powierzchnie wody, ja położyłem się obok niego zachowując mimo wszystko bezpieczny dystans- Moja starsza siostra została alfą zaprzyjaźnionej watahy z zachodu, gdy poślubiła syna, omegę tamtejszego przywódcy, więc zostałem jedynym potomkiem. Moja matka była zbyt osłabiona po śmierci ojca i to ja musiałem wziąć na siebie ciężar przywództwa.

- Przykro mi z powodu twojego taty.

- Dziękuję- oparł swój pysk na przednich łapach i westchnął głęboko.

- Ale czemu zostaliście zaatakowani?

- Mieliśmy szpiega w watasze. Najgorsze jest to, że nie znaleźliśmy go do dzisiaj mimo, że minęło pieprzone pół roku- warknął.

Czyli nadal jesteście zagrożeni- pomyślałem, ale nie odważyłem się przekazać tego alfie.

- Teraz to nieważne- podniósł się gwałtownie- Biegnijmy dalej. Wrócimy wzdłuż wschodniej granicy.

Pokiwałem łbem i podniosłem się z ziemi otrzepując ze wszystkich zabrudzeń. Harry poczekał na mnie i zaczęliśmy z powrotem biec. Jak się okazało wschodnią granicę wyznaczał strumień.

Droga powrotna zajęła trochę więcej czasu, bo prowadziła większym łukiem. Nie narzekałem jednak, bo lasy były naprawdę urokliwe, a tempo biegu niezabójcze.

W końcu jednak przebieżka skończyła się i wbiegliśmy z powrotem na skraj lasu przy kamiennej ścieżce. Harry przemienił się od razu i ubrał na siebie wcześniejsze ubrania, ale ja byłem tak zaaferowany brakiem takiej możliwości dla siebie, że nie przejąłem się jego nagością.

Stałem jak kołek, nadal w wilczej postaci, gdy alfa odwrócił się w moją stronę, już ubrany. Zmierzył mnie uważnym wzrokiem i pokręcił głową.

- Chodź za mną, znajdziemy dla ciebie jakiś strój- zachęcił mnie ruchem głowy, a ja nie mając lepszej alternatywy podążyłem za nim.

Teraz wkoło budynku kręciło się dużo więcej osób, a na placu trenowały alfy. Kilka osób patrzyło na mnie zaciekawionych i szeptało do siebie, na co zawstydzony próbowałem schować się za Styles'em, co było absurdalne. W tej formie, w kłębie byłem jego wzrostu, nie mówiąc już o długości mojego ciała.

Nagle gdzieś za nami rozległ się głośny skrzek i po chwili jakaś dziewczyna rzuciła się na Harry'ego. Oplotła go swoimi chudymi jak patyki ramionami, a on ułożył dłonie na jej drobnej talii. Moja omega wzburzyła się na to i mimowolnie warknąłem nie kontrolując swoich odruchów.

Brunetka oderwała się od kędzierzawego i spojrzała na mnie wystraszona. Po zapachu rozpoznałem, że była omegą.

- Co to za bestia?- prychnęła zuchwale, ale i tak mogłem wyczuć jej lęk na kilometr, więc wyszczerzyłem kły nie potrafiąc odmówić sobie przyjemności odstraszenia drugiej omegi.

Odskoczyła i chwyciła mocno biceps alfy.

- Kendall, to jest Louis. Jest zmiennokształtny, jak ja.

- Ta- wypluła, po czym kompletnie mnie ignorując znowu przyczepiła się do Harry'ego i zaczęła gadać jak najęta.

Byli zdecydowanie za blisko siebie, ale alfie w ogóle to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Z szerokim uśmiechem gładził jej biodra, co chwilę zjeżdżając zdecydowanie zbyt blisko jej tyłka.

Nić sympatii do kędzierzawej alfy, którą poczułem podczas naszej wspólnej przebieżki całkowicie zniknęła. Znowu okazał się dupkiem, kompetnie mnie ignorując na rzecz tej... pokraki. A ja stałem jak idiota, czekając na obiecane ubrania.

Nie dam się tak traktować. Nie przejmując się tym kompletnie odszedłem od pary, przez przypadek uderzając bokiem omegę, która zachwiała się mocno i prawie by się wywróciła, gdyby nie mocny uścisk alfy. Zadowolony z siebie zapiszczałem oblizując się po pysku.

Nie cieszyłem się jednak długo tą małą demonstracją, bo już sekundę później poczułem mocny uścisk z boku mojego karku. Wyrwałem się i zawarczałem ostrzegawczo na jak się okazało Harry'ego. Co on sobie wyobraża?

- Co to miało być?- zahuczał w mojej głowie- Zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko.

- Przepraszam, że przeszkodziłem ci w zabawianiu się ze swoją omegą, ale obiecałeś mi coś.

- Nie obchodzi mnie to, masz traktować z szacunkiem swoją przyszłą lunę!

Jego słowa dźwięczały mi w głowie. Co? Luna? Ta lafirynda?

- Że ona jest twoją omegą?

- Nie... jeszcze- drugie dodał ciszej, ale i tak to wychwyciłem.

Mimo defensywnej postawy chłopaka mogłem poznać, że była odrobinę wymuszona. Jakby nie do końca mówił co chciał, a jakąś wyuczoną formułkę.

- Nie wydajesz się z tego powodu zadowolony.

- To nie twoja sprawa, chyba się zapominasz.

- Chyba jednak moja, skoro na mnie naskakujesz z tego powodu.

- Ty naprawdę nie wiesz kiedy się zamknąć, Lewis.- zatrzymał się i spojrzał mi głęboko w oczy- Jestem do cholery alfą stada i masz zwracać się do mnie z należytym szacunkiem! To, że odpowiedziałem ci na dwa pytania, nie oznacza, że jesteśmy przyjaciółmi. Teraz dam ci ubrania i grzecznie wrócisz do domu, tak omego?

Usiadłem i podkuliłem ogon pod siebie, gdy użył głosu alfy. Mało by brakowało, a położyłbym się na plecach. Tak bardzo mnie denerwowało to, że alfa zawsze będzie miała nade mną przewagę, niezależnie od moich starań.

- Chodź za mną.

Podniosłem się i z podkulonym ogonem podążyłem za nim. Znowu znaleźliśmy się we wschodnim skrzydle, ale tym razem przeszliśmy przez podwójne drzwi. Stawiałem ostrożne kroki, nie chcąc niczego zniszczyć. Ledwo mieściłem się na korytarzu.

Wreszcie zatrzymaliśmy się pod jednymi z drzwi, przez które wszedł Harry. Sfrustrowany spojrzałem do środka, nie było opcji żebym przeszedł przez tę futrynę.

- Musisz się już przemienić, chyba że chcesz się ubierać na środku korytarza.

Wiedziałem, że Harry ma rację.

- Masz się nie patrzeć.

- Oczywiście- prychnął i odwrócił się do mnie plecami.

Cały czas kontrolując, czy przypadkiem się na mnie nie patrzy skupiłem się i już po chwili stałem nagi, na dwóch nogach. Szybko wszedłem do pokoju i chwyciłem pierwszy skrawek materiału jaki wpadł mi w ręce, który okazał się bluzą. Założyłem ją na siebie i zapiąłem pod samą szyję, była tak duża, że zakrywała mi połowę ud.

- Możesz się już odwrócić- wyszeptałem naciągając materiał jak najdalej w dół.

Harry odwrócił się na pięcie i zmierzył mnie wzrokiem zatrzymując się odrobinę dłużej na moich udach. Zarumieniłem się pod jego spojrzeniem. Potem bez słowa obszedł mnie i wszedł do małego pomieszczenia obok, które okazało się garderobą. Stamtąd wrócił trzymając krótkie, koszykarskie spodenki w dłoni.

Podał mi je bez słowa i usiadł na ogromnym łóżku tyłem do mnie. Jak najszybciej wciągnąłem je na mój tyłek i odetchnąłem z ulgą. Jeden problem z głowy.

- Dziękuję, czy teraz mogę już iść?

- Myślę, że to najwyższy czas- odpowiedział nawet na mnie nie patrząc.

- O-okay- byłem już w progu, gdy Harry złapał mnie za nadgarstek.

- Chciałbym żebyś przyszedł jutro na ognisko. Będzie cała wataha i to może być twoja szansa na znalezienie partnera. W naszej społeczności to najwyższy czas na to, masz już 17 lat.

Mój żołądek ścisnął się z nerwów. Mam znaleźć partnera? Już jutro?

- Czekam na odpowiedź, Louis. Przyjdziesz?

- T-tak, alfa... Przyjdę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top