Rozdział 4
W sumie tak jak obiecane, wznawiam po zakończeniu „imdomitable" 😅
Wszelkie błędy w poprzednich rozdziałach będę poprawiać... później.
POV Louisa
Po ubraniu się zszedłem na dół, do ogromnego holu. Prawdę mówiąc nie wiem, gdzie powinienem czekać na Zayn'a. Wątpię, żeby był to korytarz obok jadalni. Na szczęście nie musiałem się dłużej tym przejmować, bo usłyszałem wołanie zza siebie.
- Louis, tutaj!
Odwróciłem się i zobaczyłem Zayn'a, a raczej jego głowę wystająca zza progu drzwi, które znajdowały się w połowie długości ogromnych schodów.
- Tędy służba schodzi do garażu, chodź za mną- tak jak powiedział, tak zrobiłem.
Krętymi, kamiennymi schodami zeszliśmy poziom niżej. Tam znajdował się całkiem duży garaż, podobny do tych w galeriach handlowych, gdzie stało kilka aut, raczej średniej klasy.
- Zapraszam- chłopak wcisnął przycisk na pilocie i zaraz po tym migacze starego, białego Mercedesa zapaliły się.
- Wow, to naprawdę ładna limuzyna- zerknąłem na niego, gdy badałem dokładnie skórzane siedzenia auta.
- Można powiedzieć wiele rzeczy o Danie, ale nie to, że źle płaci. Nie jest to najnowszy samochód, ale ma swoją klasę- wskoczył na siedzenie kierowcy nie otwierając drzwi i poklepał siedzenie obok- Wskakuj.
Nie chcąc się wygłupić przy potencjalnie nowym koledze wybrałem bezpieczniejszą opcję wejścia do auta, czyli przez otworzenie drzwi.
Gdy podjechaliśmy pod bramę, otworzyła się automatycznie i już po chwili jechaliśmy podjazdem do stalowej bramy, która strzegła wjazdu na posesje. Nagle Zayn zatrzymał się, by pomachać pracującemu w ogrodzie Niall'owi, o ile dobrze pamiętam.
Ten, uśmiechnął się szeroko do mulata, ale zaraz gdy dostrzegł mnie na siedzeniu obok skrzywił się i odwrócił wzrok. Dziwne... Po tym incydencie wyjechaliśmy wreszcie na drogę i pojechaliśmy w przeciwnym kierunku, do tego, z którego wczoraj przyjechaliśmy z mamą.
Wiatr przyjemnie drażnił moją twarz i odkryte ramiona. Wiosenne słońce grzało delikatnie. Zerknąłem w bok na chłopaka i wow, Zayn był naprawdę przystojną alfą. Mimo interwencji wiatru jego fryzura była tak samo perfekcyjna jak wcześniej. Z profilu jego szczęka wydawała się jeszcze ostrzejsza, co dodawało mu męskości. Może Zayn zauważy we mnie kandydata na omegę?
Jego twarz wydawała się idealnie wyrzeźbiona, jakby sam Bóg postanowił poświęcić więcej czasu na jej stworzenie. Jego szczupłe ramiona i pierś pokrywały tatuaże, które bardzo mi się podobały u alf, dodawały im odrobiny seksapilu.
Sam miałem kilka, ale u omeg tatuaże postrzegane były jako oznaka nieposłuszeństwa i zadziorności. Zadziorny, jak wiele razy usłyszałem to określenie w stosunku do mojej osoby. Zadziorny, bo nie słucham ślepo wszystkiego co powie jakakolwiek alfa. Zadziorny, bo nie pozwoliłem się zmacać obcemu facetowi na imprezie. Zadziorny, bo mam własne zdanie i je egzekwuje.
Mojej opinii jako dobrej omegi zdecydowanie też nie poprawiał fakt, że nie miałem jeszcze pierwszej gorączki. Mimo, że skończyłem już 17 lat nie doświadczyłem tego stanu, przez co moja rodzina martwi się. Sam momentami bałem się, że będą z tego problemy jak na przykład bezpłodność, ale na każdego przychodzi pora. Może moja omega czeka na tego właściwego alfę.
- Jesteśmy na miejscu- z zamyślenia wyrwał mnie spokojny głos Zayn'a.
Rozejrzałem się dookoła i z zaskoczeniem stwierdziłem, że jesteśmy w środku lasu. Pierwszym co rzucało się w oczy była ogromna posiadłość, bo domem nie można było tego nazwać. Zapewne była to siedziba watahy i dom jej przywódcy, Harry'ego.
Budynek składał się z ciemnego drewna i szkła. Ilość okien i przeszklonych ścian zachwyciła mnie, sam marzyłem o podobnym projekcie mojego własnego domu. Siedziba dzieliła się na trzy skrzydła. Środkowe było największe, dwa pozostałe odrobinę mniejsze, chociaż zachodnie wydawało się być większe niż wschodnie.
Parking był niczym więcej, niż ujeżdżoną ściółką leśną otoczoną płotem z bali i to tam właśnie się zatrzymaliśmy. Do wejścia prowadziła piękna kamienna ścieżka otoczona krzewami dzikich róż, które już wypuściły pąki.
Teraz dopiero zobaczyłem dużą część terenu przed budynkiem, który wyglądał jak pole treningowe, tu musiały odbywać się szkolenia alf. Ramię w ramię z Zayn'em przekroczyliśmy próg środkowego skrzydła. W środku wyglądało jak typowy urząd miasta, z różnicą w wystroju, podobnym odrobinę do pensjonatu górskiego, ale takiego luksusowego.
- Tutaj musimy się rozdzielić. Ja muszę się zgłosić do służby patrolowej w skrzydle obok, twoją sprawę powinna załatwić, któraś z tych pań- wskazał na kobiety, z tego co wyczułem bety siedzące za licznymi kontuarami.
- Okay, dzięki za podwózkę- uśmiechnąłem się jak najsłodziej potrafiłem i zarumieniłem się odrobinę, gdy Zayn odpowiedział mi mrugnięciem, zanim nie przeszedł przez kolejne drzwi.
Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do jednej z kobiet.
- Dzień dobry! Chciałbym zgłosić się do watahy, wprowadziłem się wczoraj.
- Dzień dobry! Alfa stada obecnie jest zajęta, ale za 15 minut powinna być gotowa cię przyjąć. Teraz poproszę o dowód tożsamości, jakikolwiek- wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie.
- Tak, oczywiście- lekko oszołomiony podałem jej dokument.
Stałem niezręcznie przez kilka minut, gdy kobieta wklepywała do komputera moje dane.
- Wszystko w porządku- oddała mi plastikową kartę- Teraz idź do wschodniego skrzydła i poczekaj w holu, tam znajdzie cię alfa Styles.
- Dziękuję.
Odszedłem od kontuaru i po przeczytaniu tabliczki nad drzwiami po prawej popchnąłem je. Przywitało mnie jasne pomieszczenie z białą wykładziną, aż żal było mi po niej chodzić w moich brudnych butach. Usiadłem na jednej z pudrowo różowych kanap i czekałem.
By zabić nudę dokładnie skanowałem pomieszczenie. Wychodziły z niego 3 pary drzwi, jedne podwójne. Na kremowych ścianach wisiały obrazy abstrakcyjne, a w oknach stało dużo paprotek, palm czy małych kwiatów. Ktoś kto tu urządzał miał dobry gust.
Po 10 minutach czekania znudziło mi się i zacząłem przechadzać się po pomieszczeniu. Przyjrzałem się dokładniej obrazom, a w końcu zawędrowałem pod jedne z drzwi. Zza ich powierzchni dotarły do mnie dwa, męskie głosy. Jeden z nich poznałem, należał do alfy, którą spotkałem w lesie.
Nachyliłem się bliżej, chcąc usłyszeć o czym dokładnie mówią, ale w tej samej chwili drzwi otworzyły się ukazując wysokiego chłopaka z lokami na głowie, który wpatrywał się we mnie surowym spojrzeniem.
Patrzyłem jak zaciąga się moim zapachem, a po chwili na jego twarzy pojawia się wszechwiedzący uśmieszek.
- Louis Tomlinson, nowa omega. Cieszę się, że przyszedłeś tak jak ci poleciłem.
Pokiwałem tylko głową nie będąc w stanie wykrzesać z siebie ani słowa. Znowu to samo, jego silna aura przytłaczała mnie jak nic innego wcześniej. Żadna inna alfa nie miała na mnie takiego wpływu, co było dziwne zważając na to jak młody był Styles. Musiała płynąć w nim krew potężnego rodu.
Drugi mężczyzna był dużo starszy i także był alfą, ale zmierzył mnie tylko wzrokiem i wcześniej pochylając z szacunkiem głowę w kierunku bruneta odszedł. Gdy zostaliśmy sami zacząłem denerwować się jeszcze bardziej.
- Wchodź do środka- uchylił bardziej drzwi i przepuścił mnie przodem.
Czułem jak dosłownie pożera mnie wzrokiem, kiedy pokonywałem drogę do krzesła naprzeciw wielkiego biurka na środku pokoju. W końcu usłyszałem jak zamyka drzwi i po chwili usiadł przede mną.
Jego zielone, jasne oczy uważnie skanowały moją sylwetkę, a ja z każdą sekundą czułem się coraz mniej komfortowo.
- Więc...- zaczął i otworzył teczkę leżącą na blacie biurka- Muszę zadać ci kilka pytań, zanim wpiszę cię na listę członków, w porządku?- spojrzał na mnie kontrolnie, a ja potwierdziłem skinięciem głowy.
- Imiona matki i ojca?
- Johannah Deakin i Troy Austin.
- Omega?
- Omega.
- Twoje gorączki są regularne?- notował nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- Um...- zarumieniłem się po uszy- J-ja nie miałem jeszcze gorączki.
- Late bloomer, hmm?- przygryzł swoją wargę, a ja zapatrzyłem się na jego pulchne, różowe usta- Nie martw się, z takim zapachem to tylko kwestia czasu, skarbie.
Otrząsnąłem się z letargu, gdy jego słowa dotarły do mnie. To była rzecz, która najbardziej mnie brzydziła w alfach- bezpośrednie, zboczone odzywki.
- Idźmy dalej... Jesteś zmiennokształtny?
- T-tak...- odchrząknąłem- Tak.
- Masz partnera lub partnerkę?
- Czy to ważne?
- Tak, dla mnie.
- Słucham?- żachnąłem.
- Po prostu odpowiedz, omego- wypluł ostatnie słowo jakby było obrazą.
- Nie, nie mam. Zadowolony?- założyłem ramiona i osunąłem się głębiej na siedzeniu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top