Only Human

Ludzie nie rozumieją z jakiego powodu narażasz swoje życie dla głupich paru sekund, kilku chwil w powietrzu, mogących zakończyć się śmiertelnym upadkiem. Pytają: Czemu to robisz? Odpowiedź jest prosta.

Skoki dają wolność. Ofiarowują moment swobody, kiedy wszelkie złe myśli odpływają, a ty jesteś sam, nieograniczony, nieskrępowany.

Ciągle patrzymy na ptaki, zazdrościmy im, zastanawiamy się jak to jest. Przecież każdy z nas marzy o lataniu. Nie ma na świecie człowieka, który nie chciałby otrzymać skrzydeł i wznieść się w górę, ponad ziemskie problemy i przeszkody.

Dlaczego więc nie skorzystać z takiej możliwości? Nawet jeśli wiąże się ona z niebezpieczeństwem, warto. Dla tych niezapomnianych widoków, wiatru, raz będącego sprzymierzeńcem, a niekiedy najgorszym wrogiem.

Oczywiście, bywają okresy załamania, zwłaszcza, jeśli zajmujesz się tym na poważnie. Forma to kapryśna istota. Bywa tak, że nie opuszcza cię przez lata, trwając wiernie i wznosząc cię na wyżyny tego sportu, lecz kiedy postanowi odejść, zostajesz z niczym. Czasem też jednego sezonu przychodzi, w następnym odchodzi, ale zawsze wraca - słabsza lub mocniejsza - nieważne, istotne, że nie znika na wieki.

A talent? Tak, on też jest potrzebny. Chociaż osobiście znam wielu ze świetnymi predyspozycjami, których nie potrafili wykorzystać, to zgodzę się - dryg do tego zawodu faktycznie pomaga, jednak tylko na początku. Później wyłącznie twoja ciężka praca może sprawić, iż znajdziesz się poziom wyżej od innych, nawet jeśli nie posiadasz specjalnego uzdolnienia w tym kierunku.

Najczęściej spotykam się z opinią, że my, skoczkowie, nie potrzebujemy widowni. Co za bzdura. Kibice potrafią zanieść cię dalej niż najsilniejszy wiatr pod narty, słysząc na ich ustach swoje imię, czujesz, że możesz wszystko. Z drugiej strony potrafią zranić dotkliwiej niż trener po nieudanej próbie. On przeanalizuje co poszło nie tak, wyciągnie wnioski, zapomni. Fani nie zapominają. Oni chcą, abyś wygrywał ciągle, konkurs za konkursem, zdobywał medale na wszystkich wielkich imprezach, ale tak się nie da. I dopiero, gdy zawiedziesz oczekiwania tych, którzy śledzą każdy twój krok, wówczas zrozumiesz, że czasami trudniej zejść ze skoczni z podniesioną głową, niż się na niej znaleźć.

***

Niemcy to ładny kraj, ale w niczym nie dorównuje Szwajcarii. Brakuje tu spokoju, wyciszenia płynącego z gór, otaczających moją ojczyznę. Alpy nadają niepowtarzalny klimat, za który turyści tak kochają ten mały, niepozorny kraj. Czyste powietrze i woda to niebywale jedne z największych atutów tego państwa, słynącego z pysznej czekolady, serów oraz niezawodnych zegarków. Tak, sam je noszę. Mam kilka i żaden nigdy się nie popsuł, a to musi o czymś świadczyć.

Spoglądam za okno, gdzie dawno zapadł zmrok. Przez ciągle padający śnieg nastąpiło spore opóźnienie, mówiono nawet o przesunięciu zawodów, ale organizatorzy za wszelką cenę chcieli je doprowadzić do końca. Przecież to Konkurs Czterech Skoczni, nie mogli pozwolić sobie na zrezygnowanie z niego.

Pozostało sześć par do końca pierwszej serii. Po skoku Norwega, Rune Velty, zarządzono przerwę, trwającą już dziesięć minut. Wzdycham niespokojnie, ponownie pokonując odległość od okna do ściany. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną.

- Simi, siadaj. Nie mogę już patrzeć jak tak krążysz. - Odwracam głowę, słysząc głos Japończyka, z którego twarzy niemal nie schodzi uśmiech.

- Powiedz mi lepiej kiedy wznowią zawody, Noriaki - mruczę, niechętnie przysiadając obok najstarszego z rywalizujących skoczków.

- Niedługo - odpowiada z opanowaniem, poprawiając swój żółty kombinezon, będący jego znakiem rozpoznawczym.

- Skąd w tobie tyle luzu? - pytam zdziwiony, gdyż we mnie wszystko buzuje, tylko czekając, aby ujść na zewnątrz.

- Jak będziesz w moim wieku, to zrozumiesz - stwierdza, a ja jedynie kręcę głową.

- Jak będę w twoim wieku, to już nie będę skakał. - Śmieję się, jednak słychać w tym smutną nutę, której nie zdołam ukryć.

Prawda jest taka, że lata lecą, a moja forma spada. Nie można temu zaprzeczać ani zaklinać rzeczywistości, niejeden z moich rówieśników zakończył karierę. Także mój największy rywal, Adam Małysz, któremu wiele razy wyrwałem zwycięstwo po zaciętej walce, pożegnał się z tym sportem jakiś czas temu. Mimowolnie uśmiecham się do wspomnień. Rywalizacja z nim była faktycznie wyrównana, wiem, że wielu polskich kibiców wyklinało mnie, gdy znów odbierałem ich ulubieńcowi wygraną. Pewnie do tej pory Polacy mnie nienawidzą, ale wcale nie dziwię się, że tak uwielbiali tego człowieka. Małysz to przede wszystkim fantastyczna osobowość i wielki talent, który umiejętnie wykorzystał.

- I zaraz moja kolej. - Z rozmyśleń po raz kolejny wyrywa mnie Kasai, wstając i zakładając kask oraz rękawice.

- To już? - Dziwię się. - Kto teraz? - dopytuję, by zorientować się na jakim etapie jest konkurs.

- Freitag - odpowiada Japończyk, chwytając swoje narty, podobnie jak jego kontrkandydat, Roman Koudelka.

- Powodzenia. - Również podnoszę się z kanapy i przybijam piątkę z sympatycznym skoczkiem, po czym, gdy wychodzi, też zaczynam się zbierać.

Wkładając niezbędne atrybuty każdego z nas zerkam w kierunku mojego przeciwnika. Peter Prevc, młody, zdolny, z obiecującą przyszłością. Rozpisują się o nim wszystkie media, traktują go jak Boga, co chyba mu nie przeszkadza. Ma przypływ formy i spory potencjał, co nie zmienia faktu, że jego noty są notorycznie zawyżane. Każdy z bardziej doświadczonych sportowców to dostrzega i patrzy na niego krytycznie. Ta drobna niesprawiedliwość, niektórym odbierająca szanse na podium, sprawia, iż nie jest zbyt lubiany w naszym gronie, gdzie zazwyczaj wszyscy się ze sobą dogadują.

Słoweniec także rozpoczyna przygotowania do swojej próby, ale nie zwracam już na niego uwagi. Opuszczam pomieszczenie, zostawiając w nim Petera samego i kroczę śladem Schlierenzauera, również zmierzającego w górę skoczni. Prevc dogania mnie po chwili i zrównuje tempo z moim, nie odzywając się ani słowem. Ignoruję jego zachowanie, chcę jak najbardziej skupić na tym, co czeka mnie za kilka minut, o ile nie dojdzie do następnych problemów. Nie wiem nawet jak poszło Kasaiemu, wyciszam się, odcinając od otoczenia.

- Nie masz szans. - Słyszę nagle, a moje uporządkowane myśli w jednym momencie ogarnia totalny chaos.

- Mówiłeś coś? - Patrzę na Prevca, licząc, że jeszcze wycofa się ze swojej wypowiedzi, bo nie mam ochoty na ostrą wymianę zdań, zwłaszcza tuż przed skokiem.

- Wygram. - Uśmiecha się szyderczo, a ja zaciskam pięści, hamując wybuch złości. - Niestety, czas wielkiego Ammanna się skończył. - Śmieje mi się prosto w twarz, lecz odwracam wzrok, przyspieszając, aby dołączyć do Austriaka.

Nie mam zamiaru tolerować jego bezczelnej postawy, jednak teraz nie chcę szargać nerwów przez denerwującego Słoweńca. Wkrótce docieram na swoje miejsce w kolejce, tuż za Gregorem. Peter po chwili staje zdecydowanie zbyt blisko, co robi tylko po to, żeby mnie zdenerwować. Znam te jego gierki, podobne stosuje wobec innych, a za główny cel wybrał sobie Stocha. Nie zazdroszczę Polakowi, na każdym kroku spotyka się ze złośliwościami Prevca, które niejednokrotnie wyprowadziły go z równowagi, powodując, iż spadał w klasyfikacji. Wiem jednak, że Kamil jeszcze pokaże na co go stać, co udowodnił podczas tegorocznych Igrzysk Olimpijskich.

- Nie licz na zbyt wiele, druga seria jest poza twoimi możliwościami. - Ponownie dociera do mnie ten irytujący ton, na który staram się nie reagować. - Boisz się prawdy? - Kątem oka widzę, jak wyzywająco unosi brwi, na które spadają płatki śniegu, co wygląda dość zabawnie.

- Jesteś śmieszny - mówię spokojnie i poprawiam plastron z numerem pięćdziesiąt. - Co chcesz tym osiągnąć? - Patrzę na niego, czując, jak perspektywa chwil, mających nadejść już za moment, odpręża mnie, dodając nowej energii.

Wchodzę stopień wyżej, gdy Michael siada na belce. Nie patrzę na jego próbę, nigdy tego nie robię, to bardzo rozprasza, przynajmniej w moim przypadku.

- Kompromitujesz się, Simon. Powinieneś zaszyć się na tym swoim szwajcarskim zadupiu, pasąc owce, a nie przeszkadzać tym, którzy mogą coś jeszcze osiągnąć. - Zakłada gogle i dopasowuje je do kształtu swojej twarzy, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

- Żebyś się nie zdziwił - mruczę, powtarzając jego czynność, a determinacja wypełnia każdą komórkę mojego ciała.

Próbuję wyłączyć myślenie, ale słowa tego nieco ponad dwudziestoletniego chłopaka wciąż dudnią mi w głowie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Kiedy Austriak, będący przede mną, oddaje swoją próbę, mechanicznie zapinam kask, zajmując wyznaczone miejsce, wciąż analizując niedawną wypowiedź Prevca. Całą siłę wkładam w skoncentrowanie się na tym, co czeka mnie za moment, wierzę, że wszystko pójdzie dobrze. Musi być dobrze, nie mogę zmarnować kolejnej szansy na otrzymanie tego cholernego trofeum, ostatniego brakującego w mojej kolekcji.

Siadam na belce, dopasowując narty do torów. Poprawiam gogle, choć widoczność i tak jest ograniczona przez ciągle padający śnieg. Podnoszę wzrok i wytężam go, aby dostrzec zapalone zielone światełko. Biorę ostatni głęboki oddech i odpycham się, przyjmując odpowiednią pozycję dojazdową.

Kiedy wznoszę się w powietrze, od początku czuję, że coś jest nie tak. Odbicie z progu zbyt niepewne, przez co później trudniej mi opanować lot. Gdy wreszcie udaje mi się ta trudna sztuka, dociera do mnie, iż to ostatnia chwila, aby poprawić odległość. Ryzykuję. Wychylam się do przodu, chcąc jak najbardziej wyciągnąć skok. Walczę o odległość, o każdy metr. Nie chcę zawieść kibiców, nie tym razem. Wiem, że trzymają za mnie kciuki i pragną mojego sukcesu równie mocno, co ja sam, a może nawet bardziej.

Ląduję, próbując wykonać ten przeklęty telemark, co oczywiście nie może skończyć się pomyślnie. Momentalnie tracę równowagę, przeklinając w myślach własną głupotę. Asekuruję się rękami, a następnie przewracam na plecy, aby zminimalizować niebezpieczeństwo związane z ewentualną kontuzją. Bezwładnie spadam w dół zeskoku, a gdy wreszcie hamuję, nie mam nawet ochoty, żeby wstać. Kątem oka zauważam zmierzające w moją stronę służby ratunkowe, więc podnoszę się ze złością, nie odczuwając żadnego bólu. To pewnie zasługa adrenaliny. Spoglądam na tablicę, wyświetlającą długość stu trzydziestu trzech metrów. Co mi po nich, przecież w niczym już nie pomogą.

Z frustracją kręcę głową, a następnie wbijam wzrok w podłoże i na nartach pokonuję odległość do miejsca, w którym powinienem czekać na rozstrzygnięcie rywalizacji. Zatrzymuję się i odpinam wiązania, wciąż zaciskając zęby. Chciałbym od razu wyjść, zniknąć wśród swojego sztabu, uniknąć wścibskich kamer, śledzących każde osiągnięcie, a także porażkę. Te ciągnące się w nieskończoność minuty są jeszcze większą kompromitacją, wręcz czuję palące spojrzenie fanów, dlatego celowo nie zerkam w kierunku trybun. Pozostaje mi tylko oczekiwać próby Petera, którego zapewne rozpiera radość. Udało mu się, przegrałem tę bitwę.

Patrzę na skocznię, na następny perfekcyjny skok równie perfekcyjnego Słoweńca. Prawie sto czterdzieści metrów, dodane punkty za wiatr, wysoka nota - standard. Zadowolony z siebie staje obok mnie, a ukazanie wyników jest czystą formalnością. Okrzyki radości słoweńskich kibiców zagłuszają niemieckiego komentatora. Mechanicznie odwracam się do Petera i wyciągam do niego dłoń, w celu pogratulowania wygranej. On odwzajemnia uścisk i klepie mnie po ramieniu, uśmiechając przy tym fałszywie.

Jak najszybciej opuszczam zeskok, chcę zapaść się pod ziemię. Widzę trenera, który po mojej minie postanawia odpuścić i przełożyć rozmowę, która niewątpliwie musiała nadejść, na następny dzień. Wie, że dziś nie dam rady się z tym zmierzyć, to zbyt świeży temat. Mijam Noriakiego, mówi coś, ale go nie słucham. Kilku skoczków również rzuca parę słów pocieszenia, ale żadne z nich nie trafia do mojego umysłu, zajętego czym innym. Dopiero ten znajomy ton, przepełniony jadem, otrzeźwia mnie, nagle wyrywając z mojej własnej, prywatnej rzeczywistości.

- Może powinieneś przemyśleć moją propozycję, Simi? - Prevc uśmiecha się szyderczo. - Twoja szwajcarska wioseczka przyjmie cię z radością, a tu nikt nie będzie tęsknił - drwi ze mnie, bawiąc się przy tym wyśmienicie.

- Zobaczymy co powiesz za kilka lat, kiedy twój czas minie. Może zacznij interesować się swoim krajem i sprawdź, czy potrzebują tam zadufanych dupków - warczę, ucinając tę nieprowadzącą do niczego dyskusję, po czym omijam go, nie reagując na dalsze zaczepki.

Zostawiam narty odpowiedniemu człowiekowi, w pośpiechu ściągam kombinezon oraz buty, po czym zakładam spodnie, ciemną bluzę, adidasy i idę w stronę wyjścia. Ignoruję pytające spojrzenie trenera i innych członków ekipy, to nie moment na tłumaczenia. Muszę pobyć sam ze sobą, zrzucić z siebie ten ciężar, inaczej chyba kogoś zabiję.

Kroczę ciemnymi, słabo oświetlonymi uliczkami Oberstdorfu, chcąc wyrzucić z umysłu nieprzyjemne wspomnienia, lecz okazuje się to trudniejsze, niż myślałem. Obraz upadku wciąż mnie prześladuje, a słowa Petera dźwięczą w uszach, niczym ostrza wbijane w moje serce.

Kopię zaspy śniegu, wyładowując na nich swoją wściekłość. I chociaż ciągle powtarzam sobie to, co powiedział mi szkoleniowiec już dawno, nie mogę wyzbyć się przygniatającego rozczarowania, które opanowało każdą komórkę mojego ciała, niszcząc je powoli.

Jesteś tylko człowiekiem, Simon. Nie maszyną. Masz prawo do chwili słabości.

Oczywiście, ale nie podczas tak ważnych zawodów. Nie wtedy, kiedy każdy na ciebie liczy, a ty nie spełniasz tych oczekiwań. Co z tego, że dajesz z siebie wszystko. Czasem to nie wystarcza, a zawód na twarzach kibiców jest gorszy od samego faktu przegranej.

Bezwiednie siadam na środku chodnika, którym i tak nikt nie przechodzi. Biały puch ugina się pod moim ciężarem, zaczynam odczuwać doskwierające zimno, co jednak zupełnie mi nie przeszkadza. Tępo patrzę przed siebie. Pada już tak mocno, iż jedyne, co widzę, to śnieżna ściana, kompletnie ograniczająca widoczność. Kładę się na plecy i długo leżę pośród szalejącej zamieci, sam z przytłaczającymi myślami.

Znowu zawiodłeś, Ammann.

__________________________________
Witajcie kochani!

Zapowiadałam no i jest! Pomysł na tego one shota wpadł mi do głowy gdzieś w połowie października, kiedy zaczęła się moja tęsknota za skokami, ale wtedy nie miałam czasu go napisać, bo musiałam zakończyć pierwszy sezon TŁ, więc to musiało poczekać c;

To krótkie opowiadanie bardzo mocno nawiązuje do wydarzeń z 2014 roku, a konkretnie pierwszego konkursu Turnieju Czterech Skoczni 2014/15 w Oberstdorfie. Wtedy Simon rzeczywiście miał upadek, ale to z Prevcem i wydarzenia po konkursie wymyśliłam sama. Wszystkich fanów Petera przepraszam, ale ja naprawdę nie znoszę tego Słoweńca i jeśli ktoś miał być czarnym charakterem, to właśnie on.

Jeśli chodzi o gify, to pierwszy jest dlatego, że uwielbiam dwójkę Noriaki + Simon i zawsze, jak na nich patrzę, odnoszę wrażenie, że są przyjaciółmi, więc tu również postanowiłam zawrzeć wątek ich przyjaźni. Reszta jest chyba jasna :D

Piosenka, będąca również tytułem one shota, mocno zainspirowała mnie do jego napisania, dlatego możecie jej sobie posłuchać, jeśli jeszcze nie znacie i myślę, że się wam spodoba ;)

W przyszłości być może pojawią się podobne miniaturki, bo jestem ze skokami bardzo zżyta praktycznie od urodzenia, ponieważ moje dzieciństwo przypadło na okres Małyszomanii, którą ja również zostałam zarażona, z czego niesamowicie się cieszę ;3 I pamiętam, że będąc młodsza dosłownie nienawidziłam każdego z rywali Adama, w tym także Simiego. Patrzcie, jak dużo się zmieniło - dziś jest moim ulubionym skoczkiem, w dodatku dzięki niemu poznałam Szwajcarię, w której się zakochałam. Ale jakbyście zapytali, co takiego jest w Ammannie, to nie potrafiłabym wam odpowiedzieć. Może to, że kiedy go widzę, od razu się uśmiecham? Nie wiem, ale jest w nim coś takiego... Jest po prostu świetny <3

Dobra, kończę już ten swój monolog! Koniecznie zostawcie opinie w komentarzu!

Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top