Rozdział 3

Skończyłam właśnie zajęcia. Wybieram się do kawiarni razem z Van - do której ostatnio się zbliżyłam. Ogromnie się ciesze! Nigdy przedtem nie miałam jakiejkolwiek  koleżanki, ani chociaż dobrej znajomej. Vanessa okazała się bardzo sympatyczną i ciepłą osobą. Jest okropnie ładna, przy niej moje kompleksy się posilają (o ile to jeszcze możliwe).

Ma piękne, niebieskie oczy; długie, prawie do pasa, gęste, blond włosy; do tego fantastyczną figurę         i niesamowity charakter.  Oprócz cech charakteru, które wyżej już wymieniłam jest jeszcze odważna, śmiała, przyjacielska, ma dusze romantyka i jest okropnie roztrzepana i gadatliwa. Niestety, nie uczy się najlepiej.

Weszłyśmy do kawiarni. Panował tu niesamowity klimat. Przy ciemnobrązowych, drewnianych stolikach, siedziała garstka ludzi. Na oknach były różne wzorki, powstałe przez panujący na dworze mróz. Kremowe ściany ozdobione były ślicznymi obrazkami. W całym pomieszczeniu unosił się cudowny zapach kawy.

 Razem podeszłyśmy do lady. Zamówiłyśmy latte i każda po ciastku. Po chwili siedziałyśmy przy drewnianym stoliku z naszymi upragnionymi kawami, śmiejąc się i rozmawiając. Dowiedziałam się,   że Van ma młodszą siostrę Rosalie, lubi kolory pastelowe, ubóstwia lody czekoladowe i nie jest w związku. 

W jej towarzystwie czułam się naprawdę dobrze i swobodnie patrzyłam w jej piękne oczy, nie wbijając wzroku w palce. W sumie mogłam ją nazwać (prawie) przyjaciółką. 

Czas minął nam przyjemnie i niestety bardzo szybko. Ubrałam moją zdartą i trochę za małą kurtkę, po czym wyszłam z kafejki, wcześniej żegnając się z blondynką. Na zaśnieżonej ulicy jeździły samochody  i czerwone autobusy, a na chodnikach już tylko garstka ludzi opatulona w szaliki, płaszcze, kurtki          i czapki, śpieszyła do swoich ciepłych i jasnych domów, ogrzanych kominkami, w których czekali na nich kochających ich bliscy. Owinęłam się ciasno i szczelnie moją kurteczką, śpiesząc do pracy.

                                                ***********************************************

Wbiegłam do pokoju, zamykając drzwi, po czym zsunęłam się po nich jak szmaciana lalka. Podwinęłam nogi pod brodę i tak skulona zaniosłam się wcześniej przytłumionym płaczem. Nie chciałam płakać przy ojcu, żeby nie pokazać mu jak bardzo się go boję. 

Po pewnym czasie płacz zamienił się w złość i rozczarowanie. Czemu to wszystko przydarza się akurat mi?! Jestem aż taka okropna?  

Wytarłam słone łzy z policzków i podeszłam do szafki (komody) i wysunęłam jedną z szuflad. Wyciągnęłam dobrze mi  znane, czarne pudełko i wyciągnęłam mały, metalowy i błyszczący przedmiot. Zaczęłam go obracać w palcach. 

 - Cześć przyjaciółko - powiedziałam szeptem. Uświadomiłam sobie, że od prawie dwóch tygodni ani razu się nie pocięłam. Wow, chyba rekord... - Dawno się nie widziałyśmy.

Podciągnęłam rękaw starej bluzy i przejechałam opuszkami palców prawej ręki po bliznach. Z dotknięciem każdej przypominałam sobie w jakich okolicznościach dana blizna powstała, mając ten obraz w głowie. 

Zrobiłam kilka cięć, z których automatycznie popłynęła strużka krwi. Patrzyłam jak ciecz sunie po nadgarstku i jak pojedyncza kropla spada na podłogę. Poczułam ulgę.

W całym cięciu się chodzi o to, aby ból psychiczny zamienił się w fizyczny. Żeby powód okaleczenia spłynął z krwią i uciekł w zapomnienie. Nie zawsze ucieka, zazwyczaj zostanie, ale nie da się nic na to poradzić, niestety.

Dlaczego ja muszę mieć takie pojebane życie?! Po co mam żyć, skoro z życia nie mam nic oprócz bólu psychicznego i fizycznego, nic oprócz ran?!

Łzy zaczęły rozmazywać mi obraz, poczułam metaliczny, charakterystyczny smak, który gromadził mi się w ustach i którego źródło również spływało  mi po brodzie. Udałam się do łazienki z zamiarem opłukania ran po cięciu na ręce i aby pozbyć się krwi spowodowanej kolejnym "dziełem" ojca.

Załkałam cicho. Owinęłam nadgarstek brudną od krwi, szarą szmatką, wzięłam szybki, zimny prysznic i po przebraniu się w piżamę, składającą się z niebiesko-białych spodenek w kratkę i szarej bluzki na grubych ramiączkach, położyłam się do łóżka. Byłam wyczerpana. Po chwili odpłynęłam w objęcia Morfeusza. 

_____________________________________________________________________________

Ogólnie rozdział nie za bardzo mi wyszedł ;(

Jest okropnie w nim namieszane, ale mam nadzieje że się połapaliście ♥

Początek był strasznie słodki, więc musiałam dodać dramatyzmu robiąc taką końcówkę :)

Zapraszam do gwiazkowania i komentowania!

Do następnego x.x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top