Rozdział 16
Spojrzałam jak srebrne nożyczki bezlitośnie tną czarne włosy, przez co długie pasemka spadają na podłogę. Skierowałam wzrok ponownie na lustro. Uśmiechnęłam się do Vanessy tupającej cicho w podekscytowaniu i oczekiwaniu. Odwzajemniła grymas, ukazując rząd równych zębów. Wytatuowana, czarnoskóra fryzjerka z silnym akcentem nie przestawała mnie zagadywać, między innymi opowiadając historię jaką usłyszała od swojego syna w szkole. Pomrukiwałam, zachęcając ją do paplania, już nie starając się połapać o czym kobieta mówi. Może było to coś ciekawego - jeśli fryzjerki takie plotki posiadają - ale ten akcent był tak bardzo drażliwy i zniekształcał słowa, a ja nie miałam serca jej przerywać, więc pozwalałam jej kontunuować. Zapytała się mnie kilka razy czy aby na pewno nie chcę grzywki lub trwałej - chyba uważała mnie za osobę zmieniającą trzy razy zdanie w ciągu jednej minuty, albo niekoniecznie rozumiała "nie, wolę taką fryzurę, jaką przedstawiłam pani na początku". W końcu odpięła czerwoną fryzjerską pelerynę, wygładziła moje włosy i pozwoliła mi wstać.
Moja towarzyszka zapiszczała na mój widok.
- Przysięgam, Ashton padnie ci do stóp jak mu się pokażesz!
- Co? Vanny, naprawdę?!
- No raczej! Myślisz, że nie widzę jak on się tobie podoba? Poza tym, jego samochód mignął mi pod oknem jak przyszłaś do mnie. - Mrugnęła, na co oberwała łokciem w żebra - Uspokój się, Meghan. Ubierz kurtkę, ja zapłacę.
- Dzięki, oddam ci pieniądze później.
- Nie ma sprawy.
Obejrzałam się w lustrze jeszcze raz. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy włosy urosły, sięgając niemal do bioder. Aktualnie, do długości sprzed pół godziny brakuje im bardzo dużo - za namową Vanessy i moim przyzwoleniem pulchna Afrykanka potraktowała je, można powiedzieć, ostro. Włosy z prawym przedziałkiem lekko dosięgały obojczyków. Z efektu byłam bardzo zadowolona. Taka mała-duża zmiana, rozpoczynająca okres wielkiego przełomu. Mam taką przynajmniej nadzieję.
Wyszłyśmy z śmiechem z salonu fryzjerskiego. Na dworze, mimo świecącego lekko słońca, było zimno. Van wygramoliła szarą czapkę i naciągnęła głęboko na uszy.
- Jeśli zachoruję, to będzie twoja wina. Już czuję jak czerwienią mi się policzki.
- Angielska pogoda jest chyba jedną z najgorszych - stwierdziłam. - Jak idą ci przygotowania do egzaminu?
- I ty znowu o tym głupim teście! Meghan, zacznij żyć życiem! Ciesz się tą chwilą! Mamy jeszcze czas, musimy go wykorzystać, a nie gadać i martwić się na zapas. Często mam wrażenie, że ty nie potrafisz żyć tym co masz. Niemal przez cały czas mówisz o przeszłości albo dręczysz się tym co będzie. Będzie to, co ma być! Dajmy temu spokój i niech samo działa.
Słowa wypowiedziane przez Vanessę trafiły w sedno. Nie mam pojęcia, czy ona sama wiedziała jak głęboko do mnie dotarły. Szłyśmy przez chwilę w milczeniu, ja analizując to co przed chwilą powiedziała, a ona obserwując wymijanych ludzi i wdychając ostre, zanieczyszczone londyńskie powietrze. Niech się samo dzieje.
- Muszę sobie kupić kilka ubrań. Będzie się robić coraz cieplej - powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.
Kilka sekund poźniej dostałyśmy się do dosyć zatłoczonego dwupoziomowego autobusu, który miał nas zawieść na zachodnią Oxford Street
.
- Które będą bardziej mi pasować? - zapytała blondynka trzymając dwie sukienki-ogrodniczki, czarną i bordową z najnowszej kolekcji - A może lepsza będzie ta jeansowa?
- Źle wyglądasz w bordowym. Ja stawiam na tę z jeansu.
- Ty nic nie bierzesz? - nagabnęła, nawet nie spoglądając na mnie.
- Nie wzięłam pieniędzy ze sobą. Nie spodziewałam się, że pójdę na zakupy.
- Jeju, mówiłam przecież, że za moje możesz sobie kupić - odłożyła sukienki i wlepiła we mnie spojrzenie swoich dużych, niebieskich oczu. - Nie chcę cię krytykować, ale łażenie po mieście w moich ciuchach coraz mniej mi się podoba. A twoje ubrania, wszystkie, nadają się moim skromnym zdaniem, do śmietnika. W tempie ekspresowym. Wszystkie są porozciągane, sprane i znoszone. Jeszcze trochę, to sama będziesz chodziła po szkole, bo mi będzie wstyd. Zrobiłaś sobie nową fryzurę, weregulowałaś brwi, pora na szafę!
Wpuszczenie Vanessy do sklepu było bardzo nieodpowiedzialne. Nie mogłam za nią nadążyć. Odwóciłam się na dwie sekundy i już jej nie było. Bo dwóch kwadransach, musiałam przynieść drugi koszyk. Nie wiem jak zabiorę się z tym do domu. I to jeszcze tak, żeby ojciec nie zobaczył.
- Zastanawiam się nad dodatkową pracą. Albo zatrudnie się gdzieś indziej na pełen etat - powiedziałam czekając z Van w kolejce do kasy.
- Serio? Dlaczego? Ile w ogóle zarabiasz tam?
- Mam trochę ponad pięciu stów wypłaty miesięcznie.
- Ouch. Trochę mało. Idzie się z tego w ogóle wyżyć?
- Właśnie niezbyt.
- Twoi rodzice nie pracują?
- Matka nie żyje, ojciec stara się teraz o pracę - Przynajmniej mi tak ostatnio powiedział. Vanessa wystukała kasjerce PIN i poczekałyśmy aż kobieta zapakuje ponownie zakupy. Wzięłam ogromną torbę i wyszłyśmy ze sklepu, kierując się do Hyde Park.
- Nie wiedziałam, że masz tak... emm... niekolorowo.
- No widzisz - Gdybyś tylko wiedziała całą prawdę! - Jeszcze niby jest zasiłek, ale no...
- Rozumiem. Jak się czegoś dowiem... o pracy, to dam ci znać.
- Dzięki. I jeszcze raz dziękuję za te ubrania.
- Nie ma sprawy.
Przekroczyłam próg domu, targając za sobą białą reklamówkę z niebiaskim napisem. Czułam, że jeśli jej zaraz nie odłożę to odpadnie mi zdrowa dłoń.
- Coś długo cię nie było - usłyszałam głęboki, ochrypły bas. Ojciec siedział odwrócony plecami do mnie na starej, wysłużonej kanapie.
- No, chwilę nie było. - Dość bardzo długą chwilę. Wybiegłam z domu gdzieś między czwartą, a piątą - zapadał teraz wieczór. Zmęczenie, które przed chwilą tak bardzo mnie nękało, ustąpiło mniejsca na rzecz wrodzonej ostrożności i czujności. Czułam jak serce przyśpiesza bicie, a przerażenie i lekka panika ogarnia moje ciało.
- Chodź, usiądź obok starego ojca. - Otworzyłam szerzej oczy i zagryzłam ze zdenerwowania wargę. Niech ten dzień się już skończy, proszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top