Rozdział 15

- Powiedz mi, od jak dawna?

- Nie pamiętam. Naprawdę - przyrzekałam, zalewając się łzami. Może niekoniecznie były one potrzebne, ale nie potrafię inaczej. Ostatnim czasem płaczę bardzo dużo. Cena za to, że uświadomiłam sobie jak bliska śmierci i obłąkania jestem? Czy może tego, jak dużo straciłam przez te kilka lat i nie potrafiłam się cieszyć tym co mam?

- Powiedz mi prawdę, proszę cię.

- Ashton, ja mówię prawdę - spojrzałam w jego ciemne oczy. Wytarłam łzy wierzchem dłoni. - Uwierz mi!

- Meg, ja chcę twojego dobra, rozumiesz? - Objął mnie ramieniem i wtulił do siebie. Poczułam jak jego koszulka wilgotnieje od moich słonych łez. Pociągnęłam nosem.

- Wiem. Proszę cię, ja chcę już wrócić do domu.

- Myślisz, że puszcę cię do domu bez żadnego nadzoru? Żebyś podcięła sobie żyły albo utopiła w wannie?

- Nie zrobię tego.

- A co to jest? - podniósł mój nadgarstek wyżej. Zdenerwowana wyszarpnęłam go z objęć jego silnej dłoni.

- Nic.

- Siedź tutaj, za chwilę wrócę - fuknął zezłoszczony. Zniknął za białymi drzwiami. Usłyszałam jak wchodzi po schodach. Po kilku minutach wrócił.

- Co to jest? - wskazałam na ubrania, które trzymał.

- Ubrania - uciął krótko. Rzucił mi je, zaczął rozgrzebywać rzeczy w swojej szafie i - odwrócony do mnie plecami - przebierał się.

- Po co? Nie są moje - wychlipałam ochryple.

- Są mojej mamy. Ubierz je.

- Nigdzie nie pojadę z tobą.

Na wpół ubrany, wyprostował się i rzucił:

- Wcześniej sama prosiłaś żebym po ciebie przyjechał.

- To była inna stuacja. Chcesz mnie zabrać do psychologa, tak? Mam rację? - wybuchnęłam - Nie możesz mnie tak zaprowadzić bez mojej zgody!

- Skąd ta pewność? - fuknął i wrócił do ubierania się. Ja siedziałam dalej w wczorajszej piżamie, z rozczochranymi włosami i małą stertą ubrań obok.

- Nie jesteś moim prawnym opiekunem. Jestem pełnoletnia, mogę sama o sobie decydować, więc nie można rozpocząć leczenia bez mojej zgody, przymusowo.

- Od kiedy masz w sobie tyle pewności, co? Okazujesz się bardzo przebojowa - rzucił zjadliwie.

- Od kiedy jesteś takim dupkiem?

- Chcę Ci pomóc.

- Nie wydaje mi się - Zacisnęłam wargi. Skłamałam. Widzę, że o stara mi się pomóc, ale dlaczego się za mną kłóci?

- Dobrze, więc. Co chcesz żebym zrobił? - Spojrzenie jego brązowych oczu wywiercało we mnie dziurę. Nie płacz, nie płacz. Uspokój się. Wdech, wydech. Głos mi się łamał, bych ochrypły - znowu. Skoro przed chwilą płakałam, nie powinno mnie to dziwić. Powoli przyzwyczajam się do brzmienia mojego głosu po płaczu.

- Chcę wrócić do domu. - Odwróciłam wzrok. Nie mogę znieść tego spojrzenia.

- To po co z niego uciekałaś i błagałaś mnie żebym ciebie zabrał stamtąd?

Zamrugałam kilka razy powiekami. Wypuściłam powietrze powoli z ust - nawet to zdradzało, że znowu płaczę. Chłopak wyszedł ze swojego pokoju, zostawiając mnie samą. Czułam jak cała drgam i boli mnie gardło. Wybiegłam na korytarz i otworzyłam drzwi znajdujące się po prawej - sypialnia. Zamknęłam je i otworzyłam kolejne i kolejne. Dopiero trzecie okazały się łazienką. Zamknęłam drzwi na klucz i odkręciłam wodę z kranu. Umyłam twarz, krztusząc się wodą i łzami. Znalazłam grzebień i zaczęłam doprowadzać moje włosy do porządku. Szarpałam je urywanymi ruchami. Oparłam się o zlew i głęboko wciągnęłam powietrze. Zacisnęłam mocno dłonie - aż całe mi zbielały. Chciałam doprowadzić puls do porządku.

Gdy trochę się uspokoiłam zaczęłam ponownie, powolnymi ruchami roczesywać włosy. Starałam się przez to przytłumić gotujące się we mnie emocje. Spojrzałam w lustro z obrzydzeniem. Blada, usiana czerwonymi plamami twarz, opuchnięte oczy z fioletowymi sińcami, dawno niewyregulowane brwi. Zatopiłam grzebień w czarnych włosach i lekko, drżącymi dłońmi przesunęłam go po całej długości. Po każdym pociągnięciu wypadały pojedyńcze włosy. Były zniszczone, zaniedbane, matowe i suche. Związałam je gumką - myślę, że mama Asha nie zorientuje się że ubyła jej jedna.

Muszę się ogarnąć. Już bez żadnych pustych obietnic.  




Zjadłam z Ashem śniadanie w milczeniu. Chłopak posprzątał naczynia, a ja zaniosłam brudną z krwi pościel do małego pokoiku z pralką i suszarką.

Nie było mowy, żeby odwiozł mnie do domu. Sam to powiedział, przerywając okropne milczenie. W takim razie poprosiłam go, żeby zawiózł mnie do mieszkania Vanessy, o ile zna adres. Gdy wsiedliśmy do samochodu napisałam jej SMS-a czy miałaby coś przeciwko mojej wizycie. Po czterdziestu minutach jazdy po zatłoczonych ulicach Londynu byłam pod blokiem, w którym mieszkała dziewczyna.

- Ona wie? - wskazał na moje nadgarstki. Pokręciłam głową. - Powinnaś jej powidzieć.

- Myślę, że to nie twoja sprawa.

- Czyli ona nie jest twoją przyjaciółką? Zdaje mi się, że prawdziwi przyjaciele nie mają przed sobą tajemnic - zrobił słyszalny nacisk na słowo "prawdziwi".

- Zdaje mi się, że nie wiesz co ja czuję i jak bardzo jest mi przykro i trudno. - Podniosłam zaszklone oczy na Asha. Szybko na nie spojrzał i odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku.

Otworzyłam drzwi, wyszeptałam ledwie słyszalne "dzięki" i udałam się do mieszkania Nessy.

W środku zastałam ją samą. Rodzice z Rosalią pojechali do lekarza i z tego co twiedziła dziewczyna nieprędko wrócą. Gdy mnie zobaczyła nie ucieszyła się na mój widok. Nie dziwię się jej ani trochę. Przy ostatnim naszym spotkaniu nie byłam dla niej dość ujmująca. Jednak, gdy dostrzegła zabandażowaną rękę, jej oziębność zniknęła jak za machnięciem magicznej różdżki i przejęła się, jak to miała w zwyczaju. Zaprosiła mnie do pokoju i gorączkowo szukała czegoś, czym mogłaby mnie ugościć. Chwilę zajęło mi uspokojenie jej i przekonanie, że wszystko jest ze mną w porządku i nie musi dzwonić po karetkę.

Rozsiadłyśmy się w jej pokoju. Dosyć dużym w porównaniu z moim. W sumie, to większość pokoi będzie duża jeślibym miała je skonfrontować z własną sypialnią. Odparłam chęć opowiedzenia jej o moich bliznach i odgoniłam przemądrzalski głos Asha świdrujący w moim umyśle. Poprosiłam ją nieśmiało czy mogłaby mi pożyczyś swoje ubrania. Fakt siedzenia w piżamie był okropnie żenujący, tak samo jak bieganie w nim po klatce schodowej. Dobrze, że Londyńczycy są tak bardzo zadufani w sobie i niezrócili mi na to uwagi.

Szybko się przebrałam. Stroje Van trochę na mnie wisiały, ale grunt, że jestem ubrana, tak? Postanowiłam, że nie opowiem jej o moich problemach, wystarczy, że Ashton wie. Może kiedyś się o nich dowie, ale nie teraz. Chwilę rozmawiałyśmy zajadając się ciastkami kupionymi w jednym z supermarketów. Sama chemia. Jak każde jedznie w tym mieście, z resztą.

- Mogę cię o coś zapytać? - zmieniłam temat.

- Jasne, wal śmiało - zachichotała.

- Twoja propozycja jest... emm... jeszcze aktualna? - zapytałam nieśmiało.

- Chodzi ci o wakacje letnie? Oczywiście, że jest.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top