Rozdział 11
Po ostatniej kontroli lokalu i groźbie jego zamknięcia, James postanowił być bardziej przepisowy. Oznacza to, że od teraz będę pracować dwie godziny w dni szkolne, dziesięć w sobotę, a w niedzielę cztery. Również szef podniósł mi płacę – jak normalny nastolatek zarabiam teraz 3,72 £ za godzinę pracy. Brzmi w porządku, jednak każdy medal ma dwie strony.
Tą dugą stroną jest to, że razem z niezbyt przychylną opinią lokalu spadła dość drastycznie liczba odwiedzających. To już nie brzmi tak fajnie, jak wcześniejsza wiadomość.
Mam nadzieję, że spadek nie utrzyma się długo. Jakby tak się jednak stało, to James musiałby zwonić kogoś z nas. W najlepszym przypadku tylko jednego.
Jeśli chodzi o szkołę, to dopiero teraz do mnie dotarło, że przed sobą mam egzamin A-levels. Liczę na przynajmniej C. Razem z Katie postanowiłyśmy się razem do niego przygotować w kawiarnii, gdy nie będzie jakiegoś okropnego ruchu. Wcześniej to nie bylo nawet możliwe.
Razem będziemy zdawać literaturę angielską, ja wybrałam w tamtym roku jeszcze historię i biologię. Nijak ostatnia dziedzina ma się do pozostałych, ale z tym przedmiotem, który chciałam był pewnien problem, więc poprzestałam na tej nieszczęsnej biologii.
- Chciałabym mieć takiego, swojego pana Darcy'ego.
- Nie ty jedyna – zaśmiała się Katie, przewracając kolejną kartkę grubo zapisanego zeszytu. - Cholera, po co ja wybierałam tę psychologię? Co mnie podkusiło? Jaka ja byłam głupia na początku collegu.
- Psychologia? Szybko zmieniasz temat. Halo, jesteśmy jeszcze na literaturze.
- Ach, no wiem. Zabójczo przystojny pan Darcy nie wystąpił ani razu w moich notatkach z psychologii. Szkoda. Na pewno pałałabym większą chęcią do powtarzania materiału z nim w zeszycie.
- Nie ty jedyna – krótko się zaśmiałam.
- Ale to było zabawne. Nie powtarzaj po mnie, Meghan. Inaczej oberwiesz zeszytem – zamknęła notatnik i zaczęła celować nim we mnie.
- A tylko spróbuj – ostrzegłam ją.
- Bo co?
Dzieczyna zamachnęła się i w tej samej chwili zjawił się Matt, zabierając jej spłynnym ruchem zeszyt, następnie chowając go za plecami.
- Ej! - krzyknęła.
- Hm? Co się stało?
- Oddawaj! - Katie rzuciła się na chłopaka, chcąc zdobyć swoją własność.
- Nie będę ci nic oddawał. Nie tolerujemy tu bójek, drogie panie! - zarechotał, gdy brunetka skakała wokół niego żeby dostać do notatnika – Meghan, łap!
Złapałam niezgrabnie zeszyt rzucony przez blondyna i zaczęłam uciekać ze zdobyczą przed jej właścicielką.
- Ty wredna małpo! Tamtego głupka jeszcze rozumiem, ale że ty przeciw mnie!
Goniłyśmy się z zeszytem co całym, pustym lokalu. Dobrze, że Jamesa nie było. Nie miałby inaczej wątpliwości kogo zwolnić pierwszego. Jeszcze chwila, a porozwalamy wszystkie stoliki.
- Meghan, oddawaj!
- Mówiłaś coś, czy to drzwi skrzypiały? - przyznaje, moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Zaraz Matt będzie miał co zbierać z podłogi.
- Matko! Meghan, uważaj!
W tym momencie, wpadłabym w otwierające się szklane drzwi, gdyby nie czyjeś ręce łapiące mnie wpół. Cały świat zawirował i chyba widziałam gwiazdki kręcące się wokół mojej głowy.
- Przepraszam pana bardzo za zamieszanie. Zapraszam, proszę usiąść. - to, tak jak poprzednio, głos Matt'a. Podniosłam nieśmiało głowę. Matt obejmował mnie silnymi rękami w talii, kolorowy zeszyt leżał u moich stóp, Katie, wystraszona, wpatrywała się z osłupieniem w naszą dwójkę i niezbyt spodziewnego gościa. A tym gościem był...
- Ash?!
- Zapraszam, zapraszam. Katie, pokaż panu stolik.
- Yhy, już Matt. - brunetka zerwała się na równe nogi i chciała poprowadzić Ash'a do stolika.
- Dziękuję – Kurde, zabrzmiało oschle. Mimo czekającej kelnerki brunet nie ruszył się nawet o cal z miejsca.
- Meghan, jesteś cała?
- Yyy... Tak Matt, jestem w jednym kawałku, dziękuję.
- Ja pierdziele, dziewczyno. Wystraszyłaś mnie. Nie uderzyłaś się czy coś?
- Nie, nie. Dziękuje bardzo. Możesz mnie już puścić – zaśmiałam się. Blondyn delikatnie mnie puścił i ciepło jego rąk opuściło mnie jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. W sumie mógłby mnie jeszcze potrzymać.
- Wszysko O.K., Meg? - głos Ash'a nie zabrzmiał tak ciepło jak zazwyczaj. Jejku, tylko na niego prawie wpadłam. Zdarza się. Musi być od razu zły?
- Tak, dzięki.
- Przepraszam? Chce pan, żebym zaprowadziła pana do stolika? - odezwała się nieśmiało Katie.
- Właściwie, to już idę. Chyba pomyliłem adresy, a widzę, że mają państwo duży ruch.
Chamsko, nie powiem.
Odwrócił się na pięcie, i wyszedł głośno trzaskając drzwiami. Zrobił to tak mocno, że przez chwilę myślałam, że stary dzwonek odpadnie.
- Wow, młokos nie w humorze. - gwizdnął Matt. - Skąd go znasz?
- Umm... ze szkoły. Doszedł w pierwszym trymestrze.
- Jest z Londynu?
- Nie, nie wiem. Bardzo możliwe, ale nie wiem.
Pokiwał wolno głową.
- Meghan, musimy się kiedyś spotkać bardziej prywatnie i wtedy razem wszystko powtórzymy.
- W kawiarni jest bardzo niebezpiecznie.
- Zabawne Matt. - Dlaczego mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję?
********************************************
Tam ta daam!
Ludzie, ja Was kurde uwielbiam! Nawet nie wiecie, jakie to jest uczucie gdy czytam komentarze typu "kiedy next" itd. Jeju, czuję się dzięki Wam świetnie i mam wielką motywację do spełnienia marzeń jako autorki w przyszłości x.x Komentarze bardzo poprawiają humor, dziękuje!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top