Rozdział 6
Chanyeol
To wyrzuty sumienia sprawiły, że przekraczając próg biura z dwoma kubkami kawy w dłoniach zamiast skierować się do swojego gabinetu, zatrzymałem się przy biurku Seulmi. Czułem się jak cham z tym, jak ją potraktowałem, i potrzebowałem jakiejkolwiek szansy, by to jakoś naprawić.
- Hej.
Podniosła głowę, przerywając pracę na tablecie i spojrzała na mnie w taki sposób, jakby pierwszy raz mnie zobaczyła.
- Panie Park? Coś się stało? - zapytała, marszcząc brwi i wstając.
- Daj sobie spokój z formalnościami. Chciałem tylko przeprosić - odparłem, stawiając jeden z kubków na jej biurku. - I przynieść ci kawę.
Uśmiechnęła się lekko, rzucając krótkie spojrzenie na kubek z logo Starbucksa. Jak zwykle wyglądała schludnie i profesjonalnie z włosami upiętymi w niski kok, ubrana w beżową koszulę i białe spodnie.
- Dziękuję, ale...
- Zachowałem się strasznie chamsko i źle mi z tym, jak cię potraktowałem - przerwałem jej. - Byłem zły, zmęczony i do tego niewyspany, ale wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia. Nie miałem prawa tak na ciebie naskakiwać. Zwłaszcza po tym, ile dla mnie zrobiłaś.
- To nic - odpowiedziała z rumianymi policzkami.
- Nie udawaj, że to nic - westchnąłem. - Wiem, że cię to zraniło. Pewnie masz mnie za jakiegoś chorego socjopatę. W dodatku lekomana.
W odpowiedzi zaśmiała się krótko nerwowym śmiechem pozbawionym rozbawienia.
- Nic z tych rzeczy, panie Park.
- Nie kłam - uciąłem, również się lekko uśmiechając. - Poza tym, wiem, że nie powinienem pytać, ale jak je zdobyłaś?
Od niechcenia wzruszyła ramionami i uniosła swój kubek do ust, upijając krótki łyk.
- Zwyczajnie poszłam do lekarza, podałam pana objawy i poprosiłam o receptę. Banalnie proste.
- Dlaczego?
To pytanie od początku cisnęło mi się na usta. Dlaczego ta uprzejma, życzliwa dziewczyna zawracała sobie głowę tak niecodzienną prośbą?
- Sama nie wiem. Z myślą o panu, panie Park.
- Ech, mówiłem, abyś dała sobie spokój z formalnościami. Już dawno przeszliśmy na ty.
- Wybacz - speszyła się nieco. - Nie mogę się przyzwyczaić. Dziwnie mi zwracać się tak do przełożonego.
Tknęła mnie myśl o tym, że rozmowa z Seulmi naprawdę sprawiła, że poczułem się lepiej. Najwyraźniej brakowało mi takiej zwyczajnej ludzkiej życzliwości, wypicia razem kawy i rozmów w przerwach od pracy. W jednej chwili nawiedziła mnie pewna idea, której wiedziałem, że będę żałował.
- W sumie może dasz się zaprosić na kolację dziś wieczorem?
Dziewczyna spojrzała na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami. Kubek w jej dłoni zadrżał, gdy ta zagryzła ze zdenerwowania wargi.
- Panie Park, to miłe, ale...
- Mów mi Chanyeol.
- W porządku, Chanyeol - poprawiła się, kładąc nacisk na moje imię. Dziwnie brzmiało wypowiadane jej głosem. - Dziękuję za propozycję, ale obawiam się, że zmuszona jestem odmówić. Spotykanie się z przełożonymi nie jest w moim stylu, a poza tym mam partnera, więc...
- To zwykłe, niezobowiązujące, przyjacielskie wyjście - odparłem głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Zawahała się i po raz kolejny rzuciła mi zdezorientowane spojrzenie.
- Sama nie wiem.
- Nie daj się prosić, Seulmi. Należy ci się jakaś rekompensata.
- W porządku, Chanyeol. Kończę dziś o...
- Skończymy dziś wcześniej - przerwałem jej, upijając łyk mojej kawy. - Bądź gotowa o piątej.
- W porządku, Chanyeol.
- W takim razie miłej pracy - odparłem beztrosko i ruszyłem w kierunku mojego gabinetu.
- Panie Pa... To znaczy, Chanyeol!
Odwróciłem się, słysząc za sobą wołanie.
Seulmi nadal stała przy swoim biurku, trzymając w dłoni kubek kawy. Przez chwilę bałem się, że jednak odmówi lub przełoży naszą zaplanowaną kolację, jednak ona tylko się uśmiechnęła.
- Dziękuję za kawę. Skąd wiedziałeś, że lubię karmelową macchiato?
Uśmiechnąłem się smutno, przypominając sobie, ile trudu kosztowało mnie zamówienie tej kawy w drodze do pracy.
- Nie tylko ty ją lubisz, Seul - odpowiedziałem bez namysłu, posyłając jej nikłe spojrzenie.
🌻🌻🌻
W sumie trochę obawiałem się tego wieczoru. Sam nie wiedziałem, czym spowodowana była ta chęć spędzenia czasu z Seulmi - samotnością czy wyrzutami sumienia. Coś podpowiadało mi, że zachowuję się cholernie egoistycznie, jednak uciszyłem ten irytujący głosik w głowie i postanowiłem sobie, iż tego wieczoru pierwszy raz od dawna będę się dobrze bawił.
W trakcie dnia zarezerwowałem nam stolik w jednej ze standardowych, dość niszowych restauracji przy rzece, gdzie wielokrotnie chodziliśmy z Jonginem, Blue i Sehunem. Czasami także z Baekhyunem. Kiedyś. Miałem sentyment do tego miejsca i wydawało mi się dziwnie odpowiednie na taką niecodzienną okazję.
- Gotowa? - zapytałem, stając przy jej biurku parę minut po piątej.
Podniosła wzrok, odrywając go od ekranu komputera i uśmiechnęła się szeroko. Po całym dniu pracy nadal wyglądała tak samo jak rano - jasno i promiennie.
- Oczywiście, panie Park.
Posłałem jej znaczące spojrzenie, w odpowiedzi na które cicho zachichotała.
- To znaczy, Chanyeol.
Wymieniliśmy krótkie uśmiechy, po czym dziewczyna wstała, zabrała torebkę i wyłączyła komputer, nieprzerwanie nucąc coś pod nosem. Dawno nie widziałem kogoś tak radosnego. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić jej w gorszym humorze. Wydawało mi się, że nawet na pogrzebach zachowuje swój promienny uśmiech i postawę w stylu "Świat jest piękny i trzeba cieszyć się z życia".
Nie zwracałem uwagi na nieprzychylne spojrzenia, które rzucali nam wszyscy mijani współpracownicy. Nawet sprzątaczka przechodząca przy recepcji spojrzała na mnie z jawną pogardą, jakby chciała powiedzieć: "Dopiero co twój chłopak odwiedzał cię w biurze, przynosząc obiad, a ty już szukasz pocieszenia u sekretarki?". Być może tylko mi się zdawało, ale przez chwilę czułem się naprawdę obserwowany. Już słyszałem te plotki, które będą huczały po wszystkich biurach - SYN PREZESA OFICJALNIE ZABRAŁ NA KOLACJĘ SEKRETARKĘ. Nie chciałem, aby wyglądało to w ten sposób. Wiedziałem, jak może się to odbić na wizerunku Seulmi i z całych sił chciałem tego uniknąć. Na swoją reputację i tak miałem już zdrowo wyjebane.
Jechaliśmy w ciszy, choć moja towarzyszka z całych sił starała się zająć mnie rozmową. Najpierw pytała o moje ulubione ćwiczenia, bowiem zauważyła wciśniętą na tylne siedzenia torbę sportową z siłowni, która od wielu wielu miesięcy nie widziała światła dziennego. Potem próbowała wycisnąć ze mnie informacje na temat moich zainteresowań - od sportu, do którego już nawiązaliśmy dalej poprzez ulubionych wykonawców i oglądane seriale. Nie chciałem wyjść na niegrzecznego moimi zdawkowymi odpowiedziami, więc starałem się trochę rozwijać wypowiedzi. Przy okazji niechcący lub też nie, sporo nazmyślałem. Jakoś tak sam z siebie wolałem zaprezentować się jako osoba interesująca i obeznana. Nie chciałem być w jej oczach tym skrytym gburem uzależnionym od leków.
Dowiedziałem się, że Seulmi od niedawna zainteresowała się dietetyką, w liceum ćwiczyła hokeja na trawie, a jej drużyna osiągała wysokie wyniki, oraz że jej ulubione zwierzę to morświn. Opowiadała też wylewnie o swoich ulubionych blogerkach z blogów o podróżach, o wymarzonych wakacjach i o hodowli mrówek swojego rzekomego chłopaka. Z dziwnych powodów wolałem, żeby nie wspominała o swoim partnerze. Chyba bałem się, że lada chwila również zacznę jej opowiadać o moim, niestety, już byłym.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiłem, parkując na odkrytym, betonowym placu.
Seulmi nie czekała, aż gestem dżentelmena otworzę jej drzwi. Sama wysiadła z pojazdu i rozejrzała się wokół urzeczona.
- Ładnie - skwitowała. - Nigdy tu nie byłam.
- Poczekaj, aż spróbujesz grillowanej cielęciny. Nic nie może jej dorównać.
Poprowadziłem ją w kierunku wejścia, szarmanckim gestem przepuszczając przodem w drzwiach. O tej porze miejsce było dość zatłoczone, jednak udało mi się zarezerwować stolik w bardziej odludnej części lokalu.
Byłem naprawdę pozytywnie nastawiony do tego wieczoru, nawet jeżeli nie okazywałem swojego entuzjazmu zbyt widocznie, jednak cała ta słodka otoczka wokół gorzkiej próby zapchania pustego miejsca w moim życiu legła w gruzach. Wszystko przez krótki ułamek sekundy, w trakcie którego usłyszałem echo znajomego śmiechu, niosące się wzdłuż korytarza.
Skamieniałem na samo wspomnienie posiadacza tego słodkiego śmiechu i poczułem, jak zalewa mnie fala niechcianych emocji. Boże, przecież ja byłem o krok od śmierci z tęsknoty za osobą, od której musiałem się odseparować dla jej własnego dobra. Spojrzałem na Seulmi i zrobiło mi się niedobrze na myśl, że wykorzystuję ją, aby jakkolwiek ruszyć dalej. Nie oszukujmy się, taka była prawda - byłem cholernym egoistą zapraszając ją na tę śmieszną kolację.
Krótko po złożeniu zamówienia oddaliłem się, wymigując wyjściem do toalety. W rzeczywistości trudno było mi usiedzieć w miejscu, gdy wiedziałem, że on może tu być. Może siedzi teraz parę metrów ode mnie. Może zajął stolik, który zwykle zajmowaliśmy razem. Może przez kolejny ułamek sekundy dane mi będzie usłyszeć, jak się śmieje.
Zatrzymałem się na końcu korytarza, stojąc w progu drugiej sali. Oczy powiększyły mi się z niedowierzania, by po chwili przymknąć się z bezradności i okrutnego rozczarowania, które znikąd sprawiło, że zapragnąłem zniknąć.
Baekhyun naprawdę tam był.
Siedział tyłem do wejścia, trzymał w drobnej, zadbanej dłoni kieliszek wina i śmiał się śmiechem, którym zwykle kwitował moje kiepskie żarty. Być może mógłbym tam podejść, wziąć go w ramiona albo chociaż uścisnąć mu dłoń. Być może.
Wszystko gdyby nie osoba, która była tam z nim.
🌻🌻🌻
Kolacja minęła dość drętwo, toteż przy powrocie do domu towarzyszyło mi uczucie ulgi. Ciągle miałem przed oczami Baekhyuna i Jongdae, siedzących przy stoliku z widokiem na rzekę i doskonale wiedziałem, że ten obraz jeszcze długo będzie prześladował mnie w snach. Mimo całej okropności tej sytuacji, było w tym również coś pięknego. Coś, co zamierzałem zatrzymać w pamięci na zawsze, by w każdej chwili móc sycić się wyjątkowością tej chwili.
Śmiech Baekhyuna. Już dawno zapomniałem, jak brzmiał.
Myślenie o nim i Jongdae raniło mnie jak cholera, ale najwyraźniej byłem masochistą. Zastanawiałem się tylko, co byłoby dla mnie gorsze - fakt, że Baek nie jest szczęśliwy, czy może to, że jest z nim szczęśliwszy niż ze mną. Rozważanie obu opcji było dla mnie jak wbijanie sztyletu prosto w serce.
Następnego dnia w pracy czułem się ledwo żywy. Nie spałem zbyt dobrze, nękany koszmarami, w których obserwuję z daleka, jak Jongdae zabiera Baekhyuna do wszystkich miejsc, które niegdyś odwiedzałem ze swoim chłopakiem. W najgorszych snach widziałem ich razem w lodziarni, w Starbucksie, nawet w parku na spacerze z Rocketem. Samo myślenie o tym było dla mnie najokrutniejszą torturą.
Rankiem wszystko wydawało się jeszcze okrutniejsze, ale postanowiłem sobie, że na czas pracy odsunę wszystkie przyziemne rzeczy na bok. Miałem przy tym doskonały powód, aby ciężko pracować, całkowicie skupić się na biurowej robocie, a później rozpuścić smutki w alkoholu, upijając się tak, jakby jutra miało nie być. Właśnie w taki sposób planowałem przetrwać dzień, dopóki ktoś nie stanął na mojej drodze.
- Chanyeol!
Odwróciłem się, słysząc za sobą głos Seulmi. Przez chwilę wydawało mi się, że stała za mną, lecz w jednej chwili ujrzałem ją naprzeciw, gdy wręczała mi duży kubek starbucksowej kawy.
- Nie wiedziałam, jaką lubisz. Wzięłam karmelową macchiato dla nas obojga.
Pokiwałem głową z uznaniem, choć najchętniej cisnąłbym papierowym kubeczkiem w nieskazitelnie biała ścianę tego pieprzonego biura i wykrzyczał z całych sił, że karmelowa macchiato to kwintesencja wszystkich najsłodszych wspomnień mojego życia związanych z Baekhyunem, przez co nie chcę jej nawet widzieć.
- Dzięki - wydusiłem tylko, starając się opanować szalejący wewnątrz mnie gniew.
- To ja jestem ci winna podziękowania. Wczorajsza kolacja była świetna - powiedziała, kumpelsko szturchając mnie w ramię. Po chwili jednak mój brak nastroju okazał się widoczny, toteż szybko odzyskała rezon. - Wybacz. Powinnam raczej zapytać, czy wszystko w porządku. Nie wyglądasz najlepiej. Znowu.
- To nic. - Wzruszyłem ramionami, po chwili się poprawiając. - To znaczy, to, co zawsze.
- Och - westchnęła smętnie.
Przez chwilę tylko staliśmy w ciszy, najwyraźniej nie wiedząc, jak dalej rozegrać tę sytuację. Pomyślałem, że gdyby na jej miejscu był Baekhyun, wszystko byłoby łatwiejsze. On miał w sobie tylko bezprecedensowej szczerości, tyle porywczości, energii i odwagi, aby zawsze mówić to, co naprawdę chciał powiedzieć.
- Pomyślałam, że może wybralibyśmy się razem na lunch. Oczywiście, gdybyś miał ochotę.
Nie miałem ochoty. Nie miałem ochoty nawet na nią patrzeć, bo czułem się jak jeszcze gorsza wersja samego siebie.
- W porządku. Na pewno znajdę chwilę, żeby wyskoczyć coś zjeść.
- Naprawdę? - rozpromieniła się i w sumie poczułem dumę, wiedząc, że to ja jestem powodem jej radości.
- Pewnie.
Już zaczynałem żałować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top