Rozdział 5
Baekhyun
Drżałem z niepokoju i stresu, gdy czarny mercedes z przyciemnianymi szybami zatrzymał się tuż przede mną, jednak strach osiągnął apogeum dopiero w momencie, gdy zza szyby miejsca kierowcy spojrzały na mnie te oczy. Musiałem wyglądać naprawdę śmiesznie - niski, zaledwie szesnastoletni chłopaczek czekający na swoją przepustkę ku lepszemu życiu.
Wtedy naprawdę liczyłem na to, że ta sytuacja będzie jednorazowa. Jeden, jedyny raz w swoim życiu zrobię coś tak niewyobrażalnie paskudnego i oddam się w całości mężczyźnie, którego prawie nie znam. Oczywiście w zamian miałem otrzymać sowitą zapłatę, która w tamtym momencie była dla czymś tak nieosiągalnym jak reszta marzeń, które snułem przed snem. Mogłem to usprawiedliwić tylko jednym - potrzebą akceptacji.
- Baekhyun, prawda? - zapytał z lekkim uśmiechem, który sprawił, że mimowolnie trochę się rozluźniłem. To miłe, że zapamiętał moje imię.
- T-tak, proszę pana.
Skinął głową i uśmiechnął się szerzej.
- Wsiadaj, chłopcze.
Gdybym tylko wiedział, że to będzie droga bez powrotu, w życiu bym się tego nie dopuścił. Zostałbym w swoim spokojnym, ubogim świecie i nadal wmawiał samemu sobie, że pieniądze nie dają szczęścia, więc wcale ich nie potrzebuję. Ale było już za późno - za bardzo się nakręciłem przez to całe planowanie wydatków, oglądanie wystaw i wzdychanie na myśl o byciu na równi z klasowymi kolegami.
Kim Sungwoon miał dopiero trzydzieści cztery lata. Co prawda mógłby być moim ojcem, ale nie wydawał się zbyt stary. Wyglądał dość młodo, ładnie pachniał i nawet używał młodzieżowych powiedzonek. Patrząc na niego stwierdzałem, że w przyszłości chciałbym taki być - bogaty, zabawny, pewny siebie. Oczywiście, aby stać się taką osobą musiałem odnieść jakiś sukces, a żeby odnieść sukces potrzebowałem jednej rzeczy - pieniędzy.
To był ten wiek, kiedy pieniądze były dla mnie wyznacznikiem wszystkiego, a brak pieniędzy ponosił winę za każde niepowodzenie w moim życiu. Nic więc dziwnego, że czułem się tak zdesperowany, by zyskać choć trochę czegoś, co dotychczas było dla mnie nieosiągalne. W zamian miałem tylko oddać temu mężczyźnie coś, czego posiadania jeszcze nie byłem do końca świadomy. Łatwizna.
Był wczesny wieczór, gdy jechaliśmy przez mroczne uliczki przedmieścia. Sungwoon nieustannie mówił o nowej generacji iPhone'ów - że są bardzo popularne, mają fajny design i zostały wypuszczone w wielu wersjach kolorystycznych. Pytał też, co innego chciałbym od niego dostać - od ubrań aż po sprzęt, a ja czułem się tak onieśmielony, że ledwie zdołałem wydusić z siebie słowo. To wydawało mi się zbyt proste, aby mogło być prawdziwe.
- Wolisz pojechać do mnie czy zostać w aucie? - zapytał w pewnym momencie, wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. - Moglibyśmy pojechać do hotelu, ale musiałbyś udawać mojego syna. To trochę zabawne, ale cóż, nie chcemy wzbudzać podejrzeń, prawda?
Nagle dotarło do mnie, że to, co robię jest kompletnie nielegalne. Pomyślałem, że mogliby zamknąć mnie za to w więzieniu, a mojej mamie powiedzieliby prosto w oczy, że jej syn zamierzał oddać się za pieniądze. Wiedziałem, że to kompletnie złamałoby jej serce. Boże, sam przecież tak bardzo się tego wstydziłem.
- Zostańmy tu - poprosiłem cicho, nagle czując, że wcale tego nie chciałem.
Od początku się wahałem, ale teraz wiadomym już było, że sprawy zaszły za daleko. Jedna część mnie kazała mi uciekać i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek planowałem coś tak lekkomyślnego, lecz druga nieustannie przekonywała, że Sungwoon jest błogosławieństwem, że on jeden może uczynić mnie naprawdę szczęśliwym za tak niewiele - bo wtedy istotnie dla samego siebie byłem wart bardzo niewiele.
I stało się.
Z początku liczyłem, że Sungwoon przez cały czas będzie tym samym miłym, życzliwym mężczyzną, który chciał tylko spełnić marzenie zakompleksionego chłopca, ale tak szybko, jak przenieśliśmy się na tylne siedzenia, tak szybko ujrzałem jego prawdziwą twarz. Był szaleńcem.
W tamtym momencie naprawdę się go bałem, gdy pokazywał jak bardzo jest chory z pragnienia, by zhańbić moje młode, niedoświadczone ciało. Nie wiedziałem tak naprawdę, czego ode mnie oczekiwał, więc robiłem wszystko, co kazał, i płakałem z odrazy do samego siebie, ukrywając twarz w jego koszuli. Nie oczekiwałem, że wszystko będzie takie intensywne, tak bolesne i tak odrażające. Groteska całej sytuacji uderzyła we mnie mocniej, niż oczekiwałem i nie miałem już nawet siły myśleć o tym, że na koniec otrzymam te głupio wymarzone prezenty.
Nieustannie myślałem, co powiedziałaby o mnie moja mama, gdyby zobaczyła mnie w takiej sytuacji. Co powiedziałby tata? A Chanyeol, który był moim jedynym kolegą? Byłem pewien, że każde z nich natychmiast by się ode mnie odwróciło i nagle zaczęła mnie przerażać ta koszmarna wizja samotności.
Boże, przecież ja umrę sam jak palec. Będę sam na tym wielkim świecie.
Potem nieco ochłonąłem. Zeszło ze mnie napięcie, ale nadal szlochałem, gdy Sungwoon zapinał spodnie i uśmiechał się tak przyjaźnie, jakby nic się nie stało. Usiłował mnie namówić na następne spotkanie, ale skłamałem, że muszę to przemyśleć. Nie mogłem na niego patrzeć. Był już obeznany w takich sytuacjach. Kto wie ile małoletnich chłopców już uwiódł, ile prezentów już kupił i jak doskonale potrafił każdego przejrzeć.
Chcąc odwrócić moją uwagę od tego, co się przed chwilą stało, pojechaliśmy od razu do galerii. Postanowiłem sobie, że nie będę płakał i nie płakałem, gdy szedłem z nim ramię w ramię przez rzędy sklepów. Z pewnością widział, że byłem na granicy załamania, a mimo to stale mówił o tym, że przydałby mi się nowe buty, a tak się składa, że Nike wypuścił ostatnio nową kolekcję, że mógłby mi dodatkowo podarować plecak, jeżeli jakiś akurat wpadnie mi w oko, albo że bez problemu kupi mi każdą rzecz, która mu wskażę. I cóż, podziałało. Dla dzieciaka z domu, w którym nigdy się nie przelewało, takie rzeczy były czymś wyjątkowym.
Poczułem wtedy, że wszystkie moje problemy mogę rozwiązać właśnie w ten sposób - poprzez pieniądze.
Nie da się opisać, jaki doceniony się poczułem, gdy w salonie Apple Sungwoon kupił mi prawdziwy, najnowocześniejszy telefon, którego cena była tak wysoka, że aż zaschło mi w gardle. A to był dopiero początek.
Wpadłem w swego rodzaju szał zakupowy. Nie mogłem nawet oswoić się z myślą, że te wszystkie rzeczy, które dotychczas podziwiałem zza szklanych gablot, naprawdę mogą być moje. To wydawało się takie nierzeczywiste, gdy trzymałem w dłoniach te wszystkie torby pełne ubrań, które były tak drogie, że bałem się ich nawet dotknąć. Dostałem też buty, które wybraliśmy razem z Sungwoonem. Teraz, po tym wszystkim znów wydawał się dobrym, życzliwym facetem, którego mógłbym uznać za przyjaciela. Albo nawet za ojca. Tyle było w nim troski i ciepła.
Odwiózł mnie do domu i znów zapytał o następne spotkanie. Obiecałem, że zadzwonię, choć wątpiłem, że naprawdę będę do tego zdolny. Mimo to zawiodłem sam siebie.
Tydzień później znowu się spotkaliśmy i choć znów miałem ochotę płakać, powoli udawało mi się oszukać samego siebie, że jestem najszczęśliwszy na świecie.
🌸🌸🌸
Oczekiwałem nagłego przebłysku szczęścia w moim życiu. Liczyłem na to, że prędzej czy później los w końcu się do mnie uśmiechnie, w pewien sposób rekompensując te wszystkie przepłakane noce i zmarnowane dnie. Byłem szczerze pewien, że nadejście szansy na lepsze życie jest tylko kwestią czasu i czekałem. Czekałem ze wszystkich sił.
Ten okres słodkiego oczekiwania trwał aż do pewnej środy, kiedy wracając z zakupów okrężną drogą, minąłem ogłoszenie na drzwiach sklepu, na który nigdy nie zwróciłbym uwagi. To był jeden z tych szmateksów z używaną odzieżą, które zawsze kojarzyły mi się z brudnymi ciuchami, grzybicą i smrodem wilgoci, więc jedynie prychnąłem kpiąco pod nosem.
Miałbym pracować w takim miejscu? W życiu.
Ale mimo wszystko sprawa nie dawała mi spać. Żadne inne ogłoszenie z ofertą pracy nie zaprzątało moich myśli tak długo jak to i nieważne jak stanowczo odpowiadałem sobie, że nic nie zmusi mnie do pracy w takich warunkach, prędzej czy później sam łapałem się na twierdzeniu, iż niżej i tak już upaść nie mogę.
Męczony zmiennością własnych decyzji w końcu stwierdziłem, że warto podzielić się tą myślą z Jongdae. Co prawda, wcześniej chciałem przedyskutować to z Luhanem, ale dobrze wiedziałem, jak to się skończy - od czasu feralnych wydarzeń obchodził się ze mną jak z jajkiem i z pewnością nie spojrzałby poważnie na sprawę, o której zamierzałem mu powiedzieć.
- Jongdae, mam dylemat - powiedziałem pewnego wieczoru, siadając obok niego na kanapie.
Oglądał właśnie jakiś amerykański serial przesycony wulgarnością i przekleństwami, lecz starałem się nie zwracać na to uwagi. Czułem, że to od jego decyzji zależy moja własna. Potrzebowałem kogoś, kto potrafiłby mnie przekonać.
- Nie śpisz jeszcze? - zapytał, patrząc na mnie oczami zmrużonymi ze zmęczenia.
Owszem, dochodziła już północ, jednak sen był ostatnią rzeczą, o jakiej mógłbym myśleć.
- Zastanawiam się nad pracą - wypaliłem prosto z mostu. - Minąłem parę dni temu ogłoszenie. No wiesz, szukają pracowników do jakiegoś lumpa. Pewnie jakaś praca na kasie, wykładanie szmat. Banalnie prosta robota. Z jednej strony myślę, że to dla mnie dobry start, ale z drugiej...
- Zaczekaj - przerwał mi takim tonem, że aż poczułem się z lekka ośmieszony.
- No co? - burknąłem z urazą.
- Chcesz od tak z miejsca zacząć pracę? - prychnął. - Bez CV? Bez doświadczenia? Myślisz, że z miejsca cię przyjmą?
Och, no tak. Nawet nie brałem pod uwagę możliwości, że odrzucą moją ofertę. Fakt faktem byłem przekonany, że skoro szukają pracowników, to przyjmą każdego - w końcu kto chciałby pracować w takim miejscu.
- Nie wiem - przyznałem szczerze.
Jongdae ściszył telewizor i spojrzał na mnie tak czułym, pełnym zrozumienia wzrokiem, że aż zrobiło mi się nieswojo. Ostatnio często raczył mnie takimi spojrzeniami. Chwilami naprawdę czułem się przy nim jak ktoś, kto kompletnie nie zna życia.
- Możesz spróbować. Nie zniechęcaj się - powiedział, zdobywając się na pokrzepiający ton.
- I myślisz, że mam jakieś szanse? - mruknąłem niezbyt przekonany.
- Napiszemy ci jutro CV, okej? Pomogę ci - zaoferował, uśmiechając się przekonująco.
- I o czym w nim wspomnimy? - prychnąłem z pogardą. - Że od dziecka kurwiłem się w galeriach?
- Przestań - syknął, zupełnie jakbym powiedział coś naprawdę obrzydliwego, choć prawda była taka, że miałem rację. - Napiszemy, że nigdy nie pracowałeś, albo, nie wiem, załatwimy ci jakieś lewe zaświadczenie pracy.
- Po co robić o to tyle zachodu? To tylko fucha w szmateksie.
- To będzie twoja pierwsza praca - powiedział pouczająco. - Powinieneś potraktować to poważnie.
To fakt, powinienem. Ale po latach zarabiania 150000 won za godzinne spotkanie nie wyobrażałem sobie nagle zarabiać 15000 won dniówki. To wydawało mi się kompletnie bez sensu i byłem pewien, że tak szybko jak napaliłem się na tę robotę, tak szybko też mój zapał bezpowrotnie zgaśnie.
Tego wieczoru zasnąłem na kanapie z głową opartą na ramieniu Jongdae, który nieustannie wymieniał liczne jasne strony legalnej pracy. Mówił, że na pewno będą z siebie dumny, będę miał satysfakcję z ciężko zarobionych pieniędzy i zdobędę doświadczenie w pracy z klientelą. On też będzie ze mnie dumny. Bardzo dumny. Obiecał, że czasami wpadnie zobaczyć jak sobie radzę i może nawet kupi parę rzeczy. Cieszyłem się, że jest ktoś, kto w takich chwilach może mnie wspierać.
Już dawno zapomniałem, jak to dobrze mieć przy sobie kogoś bliskiego.
🌸🌸🌸
Rano obudziłem się w swoim łóżku i długo nie mogłem sobie przypomnieć, jak się w nim znalazłem. Najwidoczniej zasnąłem wsłuchany w monotonne tłumaczenia Jongdae, a ten zorientował się o tym dopiero po jakimś czasie i zaniósł mnie do sypialni, którą zajmowałem. Uznałem, że to miłe z jego strony, ale pewna część mnie podpowiadała, że Kim może wcale nie być taki bezinteresowny, jak mi się wydaje.
Odnalazłem go w kuchni. Siedział pochylony nad płytą grzewczą smażąc coś, co wydzielało nieprzyjemną, z lekka podejrzaną woń spalenizny.
- Co robisz? - zapytałem, krzywiąc się.
Spojrzał na mnie przez ramię z uprzejmym uśmiechem.
- To miały być naleśniki - powiedział, prezentując przypalone, niemal czarne placki na powierzchni patelni. - Chyba coś mi nie wyszło.
Zjedliśmy tę kiepską podróbę naleśników, nieustannie dyskutując o pracy, CV i moim słabym (w zasadzie żadnym) doświadczeniu zawodowym. Byłem wszystkim tak przejęty, że nie wyobrażałem sobie już innej możliwości - musiałem iść do pracy.
- Cóż, skoro doświadczenia jako tako nie masz, to nadrobimy to umiejętnościami - stwierdził Jongdae, włączając laptopa.
- A mam w ogóle jakieś istotne umiejętności? - prychnąłem, nagle czując się tym wszystkim niezwykle zdołowany. Naprawdę nie miałem sobą nic do zaoferowania.
- Jesteś bardzo słodki - powiedział, żartobliwie trącając mnie ramieniem, lecz pod wpływem mojego spojrzenia szybko spoważniał. - Ukończyłeś może jakieś kursy? Szkolenia?
- Kurs pool dance'u. Na pewno przyda mi się przy rozwieszaniu szmat.
- Baekhyun, spokojnie - spojrzał z politowaniem.
- Och, jestem spokojny - burknąłem. - Zapisz to. Dopisz, że za dopłatą mogę im pierdolnąć pokaz dla klientów w oknie wystawowym.
Jongdae najwyraźniej zauważył, jak to wszystko na mnie działało. Stawałem się prawdziwą kulką nerwów. Te wszystkie sprawy związane z pracą niesamowicie mnie płoszyły. Nie czułem się dobrze z tym, że na tym rynku byłem po prostu nikim. Nie miałem żadnego znaczącego wykształcenia poza liceum i ledwie zdaną maturą, a poza tym mój brak doświadczenia też był sporym utrudnieniem. Z każdą myślą coraz bardziej wstydziłem się samego siebie.
- Baekhyun. - Jongdae spojrzał na mnie poważnie. - To nie jest koniec świata, okay? Wymyślimy coś.
- Co chcesz wymyślić? - fuknąłem, zły na samego siebie.
Czułem się jak największy nieudacznik na całym świecie.
- Jakieś kursy. - Wzruszył ramionami. - To praca z ludźmi. Na pewno potrzebują kogoś, kto zna parę języków. Albo chociaż angielski.
- Znam ledwie angielski. - Wywróciłem oczami.
- To nic. Dopiszę jeszcze hiszpański. De acuerdo?
- Pojebało cię.
Jongdae tylko się uśmiechnął, stukając w klawiaturę.
- Później nauczę cię podstaw.
I tak w moim curriculum vitae zawitała informacja o tym, iż rzekomo znam biegle angielski oraz hiszpański, a hobbistycznie uczę się arabskiego. Komedia. W szkole języki nigdy nie były moją mocną stroną i wiedziałem, że przy rozmowie kwalifikacyjnej ten ciąg bujd wyjdzie na jaw. Już przygotowywałem się do tego, jak bardzo najem się wstydu.
🌸🌸🌸
Wieczorem zadzwoniłem do Luhana. Od powrotu Jongdae rzadziej rozmawialiśmy, jednak nikt nie był temu winien - to była nasza wspólna decyzja. On zajęty był przygotowywaniami do ślubu, a ja próbowałem jakoś naprawić swoje śmieciowe życie.
- Chryste, Baekhyun - powiedział, gdy tylko powiadomiłem go o pracy. - W życiu bym się nie spodziewał.
- No nie? Ja, królewicz Diora, mam pracować, kurwa, w szmateksie.
- Żadna praca nie hańbi. Spróbuj potraktować to poważnie.
- Traktuję to poważnie - fuknąłem, siedząc na kanapie i po raz kolejny przejeżdżając wzrokiem po swoim nędznym CV.
Po tym jak Jongdae je wydrukował, a moje zdjęcie wyszło tak spikselizowane jak grafika w Minecrafcie, całe wyglądało jeszcze śmieszniej. Szczerze, coraz bardziej wątpiłem w to, że otrzymam tę robotę.
- Będę cię odwiedzał w godzinach pracy. Przynosił ci drugie śniadania i takie tam - powiedział Luhan tak beztroskim głosem, jakbyśmy rozmawiali o czymś banalnie prostym jak zmiana pościeli.
- A ja w zamian wyszukam specjalnie dla ciebie parę fajnych szmatek. Co ty na to?
- Brzmi obiecująco.
- Trzymaj kciuki, żeby poprzeczka nie okazała się ustawiona zbyt wysoko. Jestem niemal pewien, że odrzucą moje żałosne podanie - wyjęczałem i po raz kolejny uświadomiłem sobie, jaki jestem beznadziejny.
- Niby dlatego?
- Nie znam ani hiszpańskiego ani angielskiego. A co dopiero, kurwa, arabski. Kosmos, ja pierdolę. Stresuję się jak przed eutanazją.
- Wszystko będzie dobrze.
- Ta - wymamrotałem, czując, jak przytłacza mnie ta cała niechęć. - Będzie zajebiście dobrze.
🌸🌸🌸
Mimo wszystko następnego dnia dołożyłem wszelkich starań, by wykrzesać z siebie jakieś ukryte pokłady dobrego nastroju. Jongdae znów upichcił spalone podróby naleśników, które zjedliśmy, oglądając poranne wiadomości i odwiózł mnie, przejęty niczym rodzic odwożący dziecko na pierwszy dzień w szkole.
- Bądź uprzejmy i pamiętaj, że jesteś super, Baek - powiedział, gdy wysiadłem z samochodu, ściskając teczkę z CV.
- Dzięki - odparłem tylko, sztywno kiwając głową i ruszyłem ku otwartym drzwiom szmateksu, który, nie oszukujmy się, był dla mnie ucieleśnieniem prawdziwego upadku.
Chcąc wyglądać profesjonalnie, schudnie i elegancko miałem na sobie luźną, błękitną koszulę, dopasowane jeansy, mokasyny Lacoste, a na nosie duże ciemne okulary Prady. W takim stroju mógłbym śmiało aplikować podanie o prace do prestiżowych agencji modelingowych, a właśnie zmierzałem do jakiegoś obskurnego szmateksu. Moje życie od zawsze pełne było ironii.
Wewnątrz cuchnęło tanim odświeżaczem powietrza i spoconą babcią, więc zanim przepchnąłem się przez tłum kobiet z koszykami pełnymi ubrań, zdążyłem się już nabawić odruchów wymiotnych. Dotarłem do kontuaru z czerwonymi wypiekami na twarzy i nieśmiało przystanąłem na końcu kolejki klientów do kasy. Dawno nie byłem tak zdenerwowany jak w tamtym momencie.
Kobieta stojąca za kasą miała sporą nadwagę, ale wyglądała na sympatyczną. Ot, taka gruba ciotka, którą zna się tylko z fotografii. Z daleka wyglądała na miła, ale gdy tylko stanąłem z nią twarzą w twarz, poczułem, jak jeżą się we mnie wszystkie wątpliwości.
- W czym mogę pomóc? - powiedziała takim tonem, jakby tylko czekała aż sobie pójdę.
- Ja... - Głos utkwił mi w gardle. Cholera, byłem pewien, że to już porażka. - Ja w sprawie pracy.
Kobieta rzuciła mętne spojrzenie teczce w mojej dłoni i wzruszyła ramionami, wychodząc zza lady. Na odchodnym trąciła tylko jakąś koleżankę-pracownicę, która właśnie szła przez sklep z naręczem metalowych wieszaków, prosząc, aby zastąpiła ją na kasie, i osobiście poprowadziła mnie ku drzwiom na końcu sklepu.
Dawno nie widziałem takiego bałaganu, jaki panował na tym ciasnym, cuchnącym zupką w proszku zapleczu. Wszędzie wieszaki, szmaty, buty bez pary i żółte karteczki samoprzylepne, a pośród nich tak samo otyła brunetka o ziemistej cerze i przerysowanych brwiach.
- Przyprowadziłam świeże mięso - chrumknęła żartobliwie kasjerka, lecz pod naporem spojrzenia, niewątpliwie, swojej przełożonej szybko spoważniała i zostawiała mnie sam na sam z brunetką.
- Witam - zaczęła tamta zaskakująco miłym głosem, wyciągając w moją stronę swoją pulchną dłoń z długimi, pomalowanymi na czarno paznokciami. - Jestem Yeji. Szukasz pracy, hm?
- Tak. Nazywam się Byun Baekhyun - odparłem, wymieniając z nią uścisk dłoni. - Mam... mam tu CV.
Nieśmiało wręczyłem jej teczkę, obawiając się najgorszego. Yeji jednak tylko uśmiechnęła się ciepło, zerknęła na nie krótko i oddała mi z beztroskim westchnieniem.
- Nie będzie potrzebne.
- Jak to? - zapytałem, czując ulgę i niepokój jednocześnie.
- Możesz zacząć od zaraz. Potrzebujemy ludzi do pracy - odpowiedziała, poprawiając włosy upięte w wysoki kucyk. - Widzisz, co tu się dzieje. Cyrk na kółkach, a mamy dopiero środę. W środy ceny za kilogram są średnie, bo dostawy są w soboty, a w soboty to już w ogóle armagedon. Pracowałeś kiedyś na szmatach?
Pokręciłem przecząco głową, bo szczerze mówiąc, nawet nie docierało do mnie, o czym ta kobieta mówi.
- Słuchaj, przesrana sprawa ogólnie. - Uśmiechnęła się dobrotliwie i kontynuowała. - Zanim podejmiesz decyzję, musisz wiedzieć, że to naprawdę ciężki kawałek chleba, ale za to można ogarnąć sobie jakieś fajne szmatki. No wiesz, zawsze to jakiś bonus.
- Co będę musiał robić? - zapytałem, chcąc już przejść do konkretów. Mało mnie interesowały te całe szmatki i tym podobne. Miałem całkiem spory zapas własnej garderoby ze złotych czasów mojego życia.
- Na początku ogarniać na sklepie. No wiesz, zabierać puste wieszaki, pilnować przymierzalni, doradzać starszym paniom w której bluzce wyglądają młodziej i tak dalej. Trochę męczące, ale dasz radę. Później możesz przejść awans na sortownie. Tam to dopiero się dzieje! Sortowanie szmatek, wiesz, niezła frajda. Ewentualnie pójdziesz na wieszakowanie.
- Wieszakowanie? - powtórzyłem, drżąc na samą myśl o tym, jaka tortura może kryć się za taką nazwą.
- No wiesz, wieszanie szmatek na wieszaki. Taka tam leciutka praca. Ewentualnie pozostaje kasa, ale kasa to już miejsce dla vipów.
- Rozumiem. - Przytaknąłem nieśmiało.
- To jak? Zdecydowany? - zapytała, wyraźnie rozeuntuzjazmowana.
- W sumie nie wiem - odparłem, choć wiedziałem, że muszę dostać tę pracę. - Zastanowię się jeszcze, okej?
- Może przyjdziesz w weekend na dzień próbny? - zapytała. - No wiesz, zobaczysz, jak to u nas jest. Bywa ciężko, ale przywykniesz. W soboty mamy dostawę, więc będą tłumy, ale w niedzielę jest krócej otwarte i w sumie nie ma aż takiego zapierdolu.
Nawet nie podejrzewałem, że ktoś z własnej woli może pracować w weekendy. Boże, to samo w sobie brzmiało dla mnie niewyobrażalnie źle. Praca w szmateksie w weekendy. Nawet jako prostytutka na weekendy prosiłem sponsorów o wypady do klubów lub restauracji, traktując je jako bonusy za dobrze wykonaną pracę. Na samo wspomnienie tych czasów zrobiło mi się trochę przykro, że tak źle zacząłem i być może wszystko zmierzało do tego, że tak samo źle skończę.
- Zgoda, przyjdę.
- Świetnie. - Yeji klasnęła w pulchne dłonie. - Więc zostawiam ci numer telefonu. Czekamy na ciebie!
Wyszedłem z budynku ciągle jeszcze niezupełnie oswojony z faktem, że właściwie dostałem pracę. Moją pierwszą, prawdziwą pracę! W jednej chwili poczułem się o niebo lepiej, wiedząc, że mam już ten cały stres za sobą. Nikt nie zwracał uwagi na moje sklecone na szybko CV, brak doświadczenia i tysiące innych rzeczy, czyniących mnie średnim kandydatem na pracownika. Mogłem śmiało przyznać przed samym sobą, że coś osiągnąłem.
- Jongdae, dostałem tę robotę - powiedziałem z całą dozą entuzjazmu, gdy tylko przyjaciel odebrał telefon.
- Chryste, Baek - westchnął w odpowiedzi. - Wiedziałem, że się uda.
- Byłem zestresowany jak cholera, a wszystko okazało się tak proste.
- Może opowiesz mi wszystko przy obiedzie? Podjadę po ciebie i pojedziemy coś zjeść. Co ty na to?
Z początku odruchowo chciałem odmówić, jednak stwierdziłem, że należy mi się porządny obiad. Poza tym nie mogłem się też doczekać, aż podzielę się z Jongdae swoimi wrażeniami z pierwszej w moim życiu rozmowy o pracę.
Opowiedziałem mu wszystko od A do Z już w drodze do wybranej restauracji. Przyjaciel zdecydował, że odpowiedni na tę okazję będzie obiad w lokalu położonym nad samą rzeką, gdzie zarezerwował nam stolik. Pożarłem olbrzymią porcję gulaszu z tofu i po raz kolejny streściłem Jongdae całą moją konwersację z przyszłą szefową.
- Przysięgam ci, że będę pracownikiem miesiąca. Będę najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek tam zatrudnili. I najatrakcyjniejszą, bo pracują tam same pasztety, więc w ogóle będę zajebisty.
Przyjaciel słuchał moich wywodów, uśmiechając się dobrotliwie i co chwila tylko rzucając jakąś zabawną uwagę na temat tego, że wino, które piłem do obiadu, zaczyna uderzać mi do głowy. Tak naprawdę to ekscytacja spowodowana nową pracą tak mnie nakręcała.
- A co jeżeli dzień próbny okaże się klapą? - zapytał w pewnym momencie. - Zniechęcisz się?
- Nie ma mowy - odparłem pewny swego.
- Czyżby? - Posłał mi przekorne spojrzenie.
- Na sto procent.
Roześmiał się serdecznie i serwetką otarł kropelkę sosu z kącika moich ust.
- Cieszę się, że stary Baekhyun w końcu wraca.
Jego słowa szczerze mnie poruszyły. Stary Baekhyun. Już dawno zapomniałem, jaki byłem przed wydarzeniami związanymi z Minjunem. Nawet nie potrafiłem przywołać w pamięci tych lepszych okresów w moim życiu. Wszystko wydawało mi się takie odległe i nieuchwytne. Nawet nie próbowałem tego rozpamiętywać.
- Stary Baekhyun był, jest i będzie, bitches. Nigdzie się nie wybieram - skwitowałem, chcąc ukryć chwilowe roztargnienie pod wyćwiczonym wyrazem pewności siebie. - Boże, muszę jeszcze napisać do Luhana i Sonyi. Jakim cudem mogła ich ominąć wiadomość o tym, że mam pracę!
- Teoretycznie jeszcze nie masz - ostudził mój zapał Jongdae.
- Ale będę miał i nie próbuj psuć mi mojego zajebistego samopoczucia - odparłem, upijając kolejny łyk wina.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
Spojrzałem na niego znad lampki wina i podejrzliwie zmarszczyłem brwi, zmuszając go do kontynuowania myśli.
- Pamiętasz, rozmawialiśmy o terapii i o tym, że nigdy nie trafiłeś na dobrego terapeutę - zaczął.
- O nie, nawet nie chcę o tym rozmawiać - ukróciłem, czując, jak mój świetny nastrój powoli odchodzi w zapomnienie.
- Obszukałem całe miasto, dzwoniłem do wszystkich możliwych klinik i wydaje mi się, że załatwiłem ci najlepszego prywatnego terapeutę, jakiego mogłem.
- Ja...
- Nie, Baekhyun - przerwał mi ostro. - Nie próbuj mówić, że tego nie potrzebujesz. Terapia to klucz do tego, żebyś w końcu zaczął żyć bez ciągłego rozpamiętywania, rozumiesz? Musisz zostawić to za sobą.
- Zostawiłem to za sobą - odburknąłem ponuro.
- Każdej nocy budzisz się z krzykiem, masz cholerny lęk przed pukaniem do drzwi i dostajesz ataku paniki za każdym razem, gdy wydaje ci się, że ktoś za tobą idzie. To nie jest normalne, Baekkie. Chcę ci tylko pomóc.
- Wystarczająco mi już pomagasz.
Jongdae westchnął i spuścił wzrok, widząc, że nadal pozostaję nieugięty. W pewnym momencie myślałem, że odpuści, ale on tylko położył dłoń na mojej, ułożonej na stole, i wlepił we mnie nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.
- Chcę tylko, żeby stary Baekhyun wrócił. I to nie na chwilę. Chcę, żeby stary Baekhyun był ze mną na stałe. Był szczęśliwy, mógł spokojnie spać i nie bał się, że na każdym kroku czyha ktoś, kto mógłby go zranić - przerwał, najwyraźniej orientując się, że jego słowa stają się zbyt ckliwe. - Dlatego błagam, Baek. Jeżeli nie chcesz podjąć tej terapii dla samego siebie, podejmij ją dla mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top