Rozdział 4

Chanyeol

To był gówniany dzień w naszej szkole. Dzień stresu, końcoworocznych zagrożeń i zebrań z rodzicami. Najbardziej stresujący okres w całym roku szkolnym. Byłem wtedy tak wyprany z emocji jak plastikowy manekin, pokonując drogę do domu na piechotę ze słuchawkami w uszach. Od dnia, w którym Baekhyun wypisał się z naszej szkoły, mijał właśnie rok i było mi z tym jakoś dziwnie, zważając na to, że od początku byłem cholernie zaangażowany w całą tę znajomość. Cóż, jakoś ciągnęło mnie do tego dzieciaka i jego niewinnego spojrzenia. Nawet gdy wydawał się mieć pretensje do całego świata, dla mnie wydawał się na swój sposób słodki.

Pierwsze zauroczenie? Nie uznawałem zauroczeń. Był dla mnie tylko tym, czego nigdy nie dojrzałem w żadnym wyrzutku; tym, co kazało mi chronić mniejszości przez przewagą tłumu. I choć nigdy nie zastanawiałem się co to takiego, wiedziałem, że ta znajomość była dla mnie czymś wyjątkowym i ciężko odchorowałem jego odejście.

Dzień był chłodny i dżdżysty, lecz mimo to towarzyszący mi Jongin wracał do domu swoją wypasioną deskorolką, którą ojczym przysłał mu zza granicy. Właściwie się do siebie nie odzywaliśmy. To był ten okres czasu, gdy byliśmy trochę pokłóceni, choć z natury młodzieńcze kłótnie były wyjątkowo kapryśne i bez znaczenia.

- Patrz, jaka mizerna szprota - powiedział w pewnym momencie Jongin, zrywając mi słuchawki z uszu.

Spojrzałem na niego z wyrzutem, lecz w tym samym momencie zauważyłem sylwetkę drobnego chłopca zmierzającego w naszą stronę. Być może kojarzyłem go z widzenia, ale w tej sytuacji wydawał mi się tak samo obcy, jak każdy człowiek mijany na ulicy.

Oh Sehun był młodszy i zdecydowanie niższy od nas. Miał w sobie jakąś dziecinną naiwność, przez którą Jongin zaczął się z niego podśmiewać i ogółem przedstawiał sobą obraz najlepszego ucznia w swoim roczniku. Obserwowaliśmy ze zmarszczonymi brwiami jak wysiadł ze swojego prywatnego ubera i zerkając porozumiewawczo na szofera, podszedł do nas. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej jak dziecko. Być może byliśmy od niego starsi tylko o rok, ale różnica pomiędzy nami była miażdżąca.

- Cześć - powiedział tak kulturalnie, jakby zwracał się do samego prezydenta. - Nazywam się Oh Sehun i chciałbym uprzejmie poprosić, aby...

- Jesteś brudny - przerwał mu Jongin, po czym wskazał jego idealnie wyprasowaną koszulę od mundurka. W momencie, gdy niczego nie podejrzewający chłopak spuścił głowę, brunet psotliwie pstryknął go w nos i roześmiał się dziko, ignorując zranione spojrzenie urażonego Sehuna.

- Jongin - warknąłem pod nosem, szczerze zaczynając się wstydzić.

- To... to było niegrzeczne! - wydusił Oh i gniewnie zmarszczył brwi.

- Nie zwracaj na niego uwagi. Tego nie da się wyleczyć - powiedziałem, ignorując roześmianego przyjaciela.

- Cóż, chciałem tylko poprosić o pomoc z angielskim - powiedział nieśmiało, patrząc na mnie. - Biorę udział w konkursie, a pan Jung polecił, żebym zgłosił się do ciebie. Podobno startowałeś w tamtym roku i, no wiesz, masz już w tym doświadczenie. Ja tak bardzo chciałbym zdobyć wysoki wynik. Czy mógłbyś pomóc mi się przygotować, proszę?

- Pewnie, że tak - odpowiedział za mnie Jongin. - Chanyeol to doskonały korepetytor. Nauczy cię wszystkiego od A do Z za jedynie sto tysięcy won. Płatności u mnie.

- Zamknij się - warknąłem, lecz nim zdążyłem przekonać Sehuna, że mój towarzysz żartuje, ten już wyjmował swój mały portfelik, w którym nosił dowodowe zdjęcia mamy i taty.

- Mogę zapłacić, jeśli chcesz - powiedział zupełnie poważnie.

- Och, bez przesady, okay? Załatwimy to za darmo. - Przyjacielsko poklepałem go w ramię i uśmiechnąłem się. - Zobaczymy się jutro przed lekcjami na placu, okay? Weź podręcznik od angielskiego.

- J-jasne! Dziękuję!

Dzieciak uśmiechnął się szczerze, zapakował swój mały portfelik z powrotem do tylnej kieszeni spodni i poszedł w kierunku auta, machając nam na pożegnanie.

Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że mały Sehunnie niedługo wyrośnie na dorównującego nam wzrostem Oh Sehuna i wraz z czasem wstąpi do naszej małej paczki, będąc jednym z moich dwóch najlepszych kumpli.

🌻🌻🌻

- ...a ja wtedy "Nie, to ty jesteś pojebany" i opryskałem typa keczupem. Czaicie? KECZUPEM. W jego własnym lokalu. Ke-czu-pem. Ale była akcja. Szkoda, że tego nie nagrałem. Mogłem powiedzieć Blue, żeby włączyła kamerę.

Był późny wieczór, gdy znudzony słuchałem opowieści Jongina o jego spotkaniu z nowym inwestytorem. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak ktoś tak niezrównoważony i beztroski mógł prowadzić, nie oszukujmy się, całkiem poważny biznes, w którym chodziło o sporą kasę. Jego podejście do wszystkiego ograniczało się do tego, aby dobrze się bawić i byłem pewien, że nikt nigdy nie odkrył jeszcze, w jaki sposób wszystko zawsze szło po jego myśli.

W głębi serca cholernie mu zazdrościłem. Miał lekką, niewymagającą zbyt dużego wysiłku pracę, satysfakcję z tego, co robił i ukochaną osobę, a ja patrzyłem na niego z boku już dawno straciwszy wszystko, na co kiedykolwiek pracowałem. Paskudna sprawa tak gasnąć, gdy twoi przyjaciele zaczynają rozbłyskiwać jak fajerwerki na noworocznym niebie.

- Inwestorzy to kompletna klapa. Ostatnio ojciec zabrał mnie na dwa spotkania - westchnął Sehun, siedzący po mojej lewej. - Było tak nudno, że prawie zasnąłem, a potem jeszcze przeciągnęło się o dwie godziny. Beznadzieja. Prawie spóźniliśmy się z Luhanem do weterynarza. Vivi ma ostatnio niestrawność. W życiu nie widziałem tak twardej psiej kupy. W dotyku jest prawie jak kamień.

Ja i Kai spojrzeliśmy po sobie zniesmaczeni, śmiejąc się pod nosem. Nie ukrywajmy, Sehun też miał o wiele lepszą sytuację ode mnie. Co prawda jego rodzina pozostawiała sporo do życzenia, ale doskonale układało mu się z Luhanem i cóż, jako pierwszy z naszej trójki miał już za sobą zaręczyny. Tylko czekałem na dzień, aż wręczy mi lśniącą bielą kopertę z zaproszeniem na ślub.

Ja tymczasem nadal byłem tym samym, przygnębionym idiotą, opłakującym po cichu tragiczne w skutkach rozstanie. Nie potrafiłem się z niczego cieszyć - praca, wyjścia ze znajomymi, rodzinne obiady. Dawniej to wszystko sprawiało, że czułem się kimś ważnym, docenionym, kochanym - teraz musiałem się zmuszać do wszystkiego, co niegdyś było dla mnie przyjemnością.

Nie opowiadałem przyjaciołom jak u mnie, co nowego osiągnąłem i co też zabawnego mi się ostatnio wydarzyło z prostego powodu - w moim życiu nie było aktualnie nic wartego opowiedzenia. Jedynie chodziłem do pracy i spałem po zażyciu dawki leków, która z każdym dniem rosła, choć zapasy w mojej apteczce się kurczyły. I właśnie ta sprawa ostatnimi dniami zajmowała wszystkie moje myśli - leki i wszelkie sposoby, na jakie mógłbym je zdobyć.

Opuściłem bar jako pierwszy, tłumacząc się bólem głowy. Myślę, że Sehun i Jongin znali mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, o co naprawdę chodziło - zwyczajnie nie chciałem słuchać o ich idealnych karierach, samemu tkwiąc w kompletnym bagnie. Być może ciągle byli przekonani, że takie przyjacielskie wieczory pomogą mi wyjść z dołka emocjonalnego, lecz było zupełnie odwrotnie - czułem się wepchnięty jeszcze głębiej w sam środek gówna.

Wróciłem taksówką i prawdę mówiąc tylko myśl o lekach i cudownym błogostanie, jaki mnie po nich czeka, trzymała mnie przy zdrowych zmysłach. Ostatnimi czasy potrzebowałem naprawdę dużo silnej woli, aby nie świrować przy ludziach. Wolałem oszczędzić sobie wstydu i zachować pozory gościa z dobrą przeszłością, dobrą pracą i dobrymi relacjami. W rzeczywistości byłem wrakiem siebie.

Łykanie tabletek przychodziło mi już niemal tak łatwo jak oddychanie. Znużony ciągłym udawaniem, ciągłym graniem idealnego syna, pracownika i przyjaciela po prostu zasypiałem. Czasami przez nieuwagę nawet nie przebierałem się w piżamę. Tym razem jednak zmusiłem się do zdjęcia luźnych, wysłużonych jeansów oraz bluzy, by chwilę później osiąść na kanapie i zasnąć snem tak głębokim jak hibernacja.

Zaskakujące, jak bardzo polubiłem spanie na kanapie po rozstaniu z Baekhyunem. Kiedyś spałem na niej, gdy byliśmy pokłóceni i najczęściej przez całą noc wkurzałem się na twarde obicie czy też zbyt krótki koc, ale w głębi duszy tylko czekałem na dźwięk cichych kroków na podłodze. Teraz również czekałem - czekałem, aż Baekhyun wróci, magicznie zjawi się w moim salonie, stanie przed kanapą i cichym, rozkosznie sennym szeptem zapyta, czy może spać ze mną.

Czasami o tym śniłem, ale zawsze kończyło się tylko na snach.

🌻🌻🌻

Obudził mnie przeraźliwy, głośny jak cholera dzwonek do drzwi. Wyrwany z lekowego haju szybko podniosłem się do siadu, zrzucając z siebie koc i jęcząc pod nosem. Przez chwilę trudno było mi się zorientować gdzie jestem, jak się nazywam i jaki mamy rok, ale wystarczyło parę sekund, aby wszystko sobie uświadomić.

Sobota rano. Może popołudnie. Nazywasz się Park Chanyeol i Blue właśnie wpadła podrzucić Rocketa. To nic.

Zlazłem z kanapy tak niechętnie, że z tej niechęci aż zrobiło mi się słabo i obijając się od ściany do ściany doczłapałem do drzwi. Chciałem po prostu wrócić do łóżka, może spróbować powtórnie zasnąć, ewentualnie łyknąć kolejną dawkę czegoś nasennego. Z drugiej strony ta bardziej porządna część mnie oczekiwała powrotu Rocketa i spotkania z dawną przyjaciółką. Blue wzięła owczarka na kilka dni, zauważając, że nie radzę sobie z pracą i obowiązkami. Miała przywieźć go dopiero po weekendzie, ale najwyraźniej stwierdziła, że odwiedzi mnie wcześniej. Cóż, nie spodziewałem się nikogo poza nią.

Otworzyłem drzwi w samych bokserkach i niezawiązanym szlafroku, pewien, że po drugiej stronie zobaczę tylko przyjaciółkę, która spojrzy na mnie zmartwiona, po czym wygłosi swój umoralniający monolog pod tytułem: "Dlaczego powinieneś wziąć się w garść, Chanyeol", ale rzeczywistość okazała się trudniejsza do przewidzenia.

- Seulmi? - burknąłem zaskoczony, widząc za progiem moją sekretarkę.

Miała zaczerwienione od mrozu policzki i włosy spięte w niechlujny kok, stojąc i wpatrując się we mnie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.

- P-panie Park. - Szybko odwróciła wzrok. - Ja... Przepraszam za najście. Próbowałam się skontaktować, ale...

- O co chodzi? - zapytałem, przerywając jej. Maniery nakazywały zaprosić gościa do środka, ale moje mieszkanie ostatnimi czasy przypominało istne wysypisko śmieci. Wstyd było mi więc przyznawać się, że mieszkam w takim syfie.

- Mam to, o co pan prosił - powiedziała, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu.

W osłupieniu przyglądałem się, jak wyjmuje z torby szeleszczącą torebkę i niepewnie podaje mi ją, wściekle się rumieniąc. Odczułem dziwne ciepło, gdy zajrzałem do środka, a moim oczom ukazały się opakowania tabletek. Dwa pudełka środków, dzięki którym nie musiałem się już zamartwiać o to, co stanie się ze mną po wykończeniu dotychczasowych zapasów.

- Seulmi - westchnąłem, niezdolny do złożenia logicznej wypowiedzi. W życiu nie spodziewałem się, że ta dziewczyna weźmie moją głupią prośbę na poważnie. To było dla mnie zupełnie nowe uczucie - móc na kimś polegać tak w stu procentach.

- Powiedział pan, że ich potrzebuje, więc...

- Nie musiałaś tego robić - przerwałem jej bez namysłu. Moje oczy cały czas utkwione były w opakowaniach leków. Czułem wyrzuty sumienia na myśl, że wykorzystałem Seulmi do czegoś tak paskudnego, choć z drugiej strony wszystkie złe emocje tłumiła nagła radość i ulga. - To znaczy, no wiesz, zrozumiałbym, gdybyś odmówiła. Doceniam to, co zrobiłaś, ale... No wiesz, głupio mi.

- Po prostu spełniłam pańską prośbę. To nic złego być obowiązkowym - odparła takim tonem, jakby była naprawdę dumna z siebie.

Czy naprawdę nie widziała, że cała ta sytuacja była dla mnie jak gwóźdź do trumny? Te tabletki w moich rękach, nachodzenie mnie poza godzinami pracy i jeszcze ta seria flirciarskich uśmiechów - wszystko sprawiało, że czułem się jak najgorsza osoba na świecie.

- Obowiązki obowiązują nas tylko w pracy, jasne? - Rzuciłem jej chłodne spojrzenie. - Nie przychodź tu więcej. Naprawdę dziękuję za leki, ale nie życzę sobie najść.

Wyglądała na naprawdę urażoną, gdy nieznacznie podniosłem głos, by chwilę później zupełnie zamknąć jej drzwi przed nosem. Nawet nie podejrzewałem, że kiedyś stanę się takim samolubnym gburem. Co za paranoja - obudzić się nagle w środku koszmaru. Jedynym plusem tej niewygodnej akcji były środki nasenne, które trzymałem w swoich dłoniach jak najdroższy skarb, choć część mnie miała ochotę rozerwać je na strzępy. Nienawidziłem tabletek. Nienawidziłem bezsenności. Nienawidziłem tego, że stałem się nagle najgorszą wersją siebie i mogłem tylko bezsilnie się temu przyglądać.

Gdzie w takich chwilach podziewała się cała moja motywacja? Gdzie ludzie, którzy powinni mnie wspierać w trudnych chwilach? Najważniejsze - gdzie Baekhyun?

I na samą myśl o nim znów zapadałem się jeszcze głębiej w mrok własnego, złego ja. Stałem się taki od czasu jego odejścia, ale cóż, sam byłem sobie winny. Bez niego stałem się tak słaby, że na samą myśl o tym czułem się przygnieciony własną bezsilnością.

Poszedłem do kuchni i upchnąłem opakowania tabletek w szafce, czując uścisk gdzieś w okolicy serca. Myśląc o Baekhyunie, słabłem jeszcze bardziej. To wszystko było jak koszmar, który wracał każdej nocy - coś, od czego nie mogłem się uwolnić. Serce pękało mi z żalu do samego siebie - jak mogłem się tak zaniedbać?

Oparłem się o blat i nagle poczułem, że nie ma we mnie już emocji. Jestem pusty jak mydlana bańka. Nie ma we mnie ani krzty uczucia, żadnej życzliwości, zero człowieczeństwa. Nie mogłem zdobyć się na odrobinę ciepła nawet względem samego siebie i nagle stwierdziłem, że odejście Baekhyuna wyszło nam obu na dobre - albo przynajmniej jemu. Jak ktoś tak delikatny jak on mógłby żyć ze mną - człowiekiem, który żyje dla samej zasady? Kto wie, czy potrafiłbym go pokochać tak, jak wcześniej.

Wyobraziłem sobie, jak wychodzę z domu pewnego chłodnego poranka. Mgła na ulicach, zapach pączków z piekarni obok, wiatr targający moje włosy. Rozglądam się po przeludnionych alejach  i nagle widzę go pośród tłumu - idzie tam roześmiany w swojej przydużej kurtce, która kiedyś należała do mnie. I wtedy zauważam, że nie idzie sam - ktoś trzyma jego dłoń. Nie śmieje się bez powodu - ktoś stale go rozśmiesza. Nie patrzy na mnie - patrzy na tę osobę i odnoszę wrażenie, że nawet nie chce patrzeć na nic innego.

I wtedy uderzył we mnie fakt, że zabiłaby mnie świadomość, iż Baekhyun jest szczęśliwy z kimś innym.

🌻🌻🌻

Oczy miałem zapuchnięte i czerwone, gdy wszedłem rano do biura, czując się, jakbym zmierzał ku najbardziej nieprawidłowemu miejscu, w którym mógłbym się znaleźć. Pomyślałem, że może powinienem zrobić sobie wakacje. Dominikana albo słoneczne Haiti powinno sprawić, że poczuję się lepiej, ale tęsknota ma to do siebie, że nie da się od niej uciec. Problem polegał na tym, że właśnie z niej wynikało moje poczucie zepsucia.

- Panie Park.

Zignorowałem Seulmi i stanowczo trzasnąłem za sobą drzwiami. Właśnie taka była moja taktyka - izolowanie się. Nieco tchórzliwe, ale zawsze skuteczne.

Zabrałem się do pracy pewien, że tylko ona może choć w małym stopniu oderwać moje myśli od spraw, które ostatnimi tygodniami zaprzątały mi głowę. Byłem już tym wszystkim zmęczony. Wykańczała mnie każda myśl o Baekhyunie, o tabletkach, o wszystkim. Czułem się, jakbym bezpowrotnie stracił wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało i cóż, było w tym nieco prawdy.

W porze lunchu do moich drzwi zapukał ojciec. Uśmiechał się z troską widocznie nieco zmartwiony moim stanem oraz spadkiem produktywności w pracy. Od początku widział, co się ze mną działo.

- Chanyeol - powiedział takim tonem, jakbym nadal był dziesięcioletnim gówniarzem. - Coś jest nie tak, prawda? I obaj wiemy, o co chodzi.

Naprawdę chciałem go zignorować, ale prawda była taka, że od dawna potrzebowałem szczerej rozmowy. Nie mogłem dłużej dusić tego wszystkiego w sobie. Poza tym przekonała mnie myśl o tym, że ojciec i tak o wszystkim wiedział. W końcu musiał zauważyć, jak psuję się na jego oczach.

Poszliśmy na lunch do pobliskiej restauracji, gdzie ojciec zamówił nam obu ogromne burgery. Od lat burger był w naszej rodzinie nagrodą pocieszenia. Gdy Yoora w dzieciństwie złamała nogę na łyżwach, mama z tatą zabrali nas na burgery. Gdy zająłem drugie miejsce w konkursie młodych skautów, choć od początku nastawiałem się na pierwsze, mama sama przyrządziła burgery w domu i zjadłem je wszystkie, nieustannie słysząc słowa pociechy. Dlatego i tym razem burger kojarzył mi się z pocieszeniem, akceptacją moich problemów i możliwością wypłakania się w troskliwe, rodzicielskie ramię. Nie wątpiłem w to, że dokładnie taki był zamysł mojego ojca.

- Nie mogę spać - przyznałem na samym początku, popijając lodowatą colę. - Biorę coraz więcej leków i to nadal nie przynosi skutku. Gubię się w tym, tato, i jest mi potwornie wstyd.

- Zauważyłem, że zaniedbujesz obowiązki - powiedział sędziwie, ale z nutą zrozumienia. - Domyśliłem się, że chodzi o bezsenność, ale nie okłamujmy się - ten nawrót choroby z czegoś wynika, prawda?

Nieustannie drążył temat. Chciał wycisnąć ze mnie prawdę jak sok z dorodnej pomarańczy, a ja broniłem się przed tym wszelkimi możliwymi metodami. Nie chciałem przyznać na głos, że tak naprawdę od początku chodziło o Baekhyuna.

- Ech, cholera, przecież obaj wiemy, że o niego chodzi - burknąłem w końcu, gdy wszystko na nowo zaczynało mnie drażnić. Nawet ta troska w oczach ojca wydawała mi się obłudną, niepotrzebną litością, którą brzydziłem się jak cholera.

- Owszem, wiemy to - odparł, jakby w ogóle nie przejął się moim wybuchem.

- Więc po co się w to wgłębiać? Było, minęło. Kiedyś mi przejdzie.

Wlepiłem wzrok w swój talerz i uświadomiłem sobie, że pierwszy raz w całym moim życiu burger nie spełnił swojej roli. Nie czułem się pocieszony - raczej przygnieciony.

- Cała ta sprawa trochę wymyka się spod kontroli - powiedział w końcu ojciec. - Ja i mama martwimy się o ciebie. Nie radzisz sobie z tym i to nic dziwnego. To był pierwszy prawdziwy związek w twoim życiu i nie tylko ty się w niego zaangażowałeś. Całą rodziną przeżywaliśmy to razem z wami. Dlatego nie czuj się w tym wszystkim osamotniony, bo...

Odsunąłem krzesło. Nie chciałem dłużej tego słuchać. Całe to gadanie o pierwszym prawdziwym związku, zaangażowaniu i rodzinie tylko dodatkowo mnie dobijało i nie zwracając już uwagi na uczucia ojca, po prostu zarzuciłem na ramiona płaszcz i wyszedłem. Pozwoliłem, aby wyrzuty sumienia złapały mnie dopiero później. 

Związki, zaangażowanie, rodzina - to wszystko nie miało już sensu. 


__________________________

Poza nowymi dzikimi akcjami czeka Was również sporo retrospekcji z życia bohaterów. Żałuję, że w poprzednich częściach nie udało mi się wszystkiego dopowiedzieć, a bez niektórych informacji pojedyncze wątki trochę stracą sens. Poza tym wydaje mi się, że chcielibyście wiedzieć jakie wydarzenia z dzieciństwa/młodości miały największy wpływ na bohaterów, bo ja wkręciłam się w to wszystko tak bardzo, że każdemu rozpisałam pieprzoną biografię od urodzenia aż do śmierci (nawet Rocketowi XD). 

Dziękuję, że nadal czytacie moje książeczki i wspieracie mnie na każdym kroku. 

Kocham Was.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top