Rozdział 2

Chanyeol

- Trzydzieści sześć procent, panie Park. - Doktor zmierzyła mnie potępiającym, nieco zbyt wygórowanym spojrzeniem. Z pewnością było ono zarezerwowane dla wyjątkowo opornych pacjentów. - Dokładnie o tyle leki nasenne zwiększają ryzyko przedwczesnej śmierci.

Wywróciłem oczami, gotów w tej chwili wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jestem świadomy tych pierdolonych trzydziestu sześciu procent i mimo to nadal chcę dostać moją receptę, lecz ta bez słowa wyjaśnienia zamknęła moją kartę pacjenta.

- Nie przepiszę panu kolej dawki. Nie ma mowy.

- Z całym szacunkiem, ale jest pani lekarzem, a ja pacjentem, który przyszedł tu nie po to, żeby teraz po prostu wyjść - wysyczałem zza zaciśniętych zębów.

Kobieta tylko westchnęła i przygładziła biały lekarski kitel, jakby nagle przypomniała sobie o swoich powinnościach względem pacjentów. Liczyłem na to, że lada chwila ta zimna znieczulica ustąpi miejsca zwyczajnej ludzkiej życzliwości i wyrozumiałości.

- Dobrze, panie Park. Więc czego pan ode mnie oczekuje?

- Proszę znów przepisać mi Hypnogen - zażądałem z całą determinacją, na jaką było mnie stać.

- W pana przypadku to trucizna - osądziła brutalnie bezdusznym głosem.

- Więc niech przepisze mi pani chociaż Zolpic.

- Szybko uzależnia, a w pana przypadku wystąpi zjawisko tolerancji - odparła, patrząc mi w oczy.

- Nie rozumiem - prychnąłem. - Po prostu muszę po czymś zasnąć.

- Przyjmował pan leki tak długo, że zdążył się już pan uodpornić. - Wzruszyła ramionami. - A teraz przychodzi pan, żądając recepty na większe dawki. To samobójstwo.

Powoli traciłem samokontrolę.

- Proszę przepisać chociaż Stilnox.

- Panie Park. - Spojrzała na mnie tym beznamiętnym spojrzeniem upartej, zimnej suki i przybrała najsurowszy wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek u niej widziałem. - Czy jest pan świadomy, czym skutkuje długoterminowe przyjmowanie środków nasennych?

Miałem dość tej chorej gry, ale nie mogłem po prostu wyjść - nie bez mojej recepty.

- Oczywiście, że jestem - odparłem tak, jakby to była najbardziej oczywista sprawa w całym wszechświecie.

- Regularne przyjmowanie tak silnych leków prowadzi do osłabienia odporności, różnorakich chorób, uzależnienia. Nie odczuł pan ostatnio bólów głowy? Albo drgawek? Uczucia odrealnienia?

- Nie rozumiem, do czego pani zmierza - odpowiedziałem zmieszany, chcąc ukryć przed lekarką fakt, że miała cholerną rację.

- To objawy zespołu odstawienia. Dają o sobie znać, gdy przerywa pan leczenie środkiem, od którego zdążył się pan uzależnić. Wie pan, co mam na myśli, prawda?

Wiedziałem, że miała rację. Przejrzała mnie na wylot. Cała ta desperacja w moim głosie, napad gniewu i moje drżące dłonie ukryte pod blatem biurka - wszystko było dla lekarki idealną oznaką tego, że było ze mną źle i nic nie zwiastowało poprawy. Potrzebowałem leków, a z medycznego punktu widzenia potrzebowałem od nich odwyku. Pani doktor nie mogła mi pomóc. Nikt nie mógł.

- Proszę tylko o odrobinę wyrozumiałości - powiedziałem zachrypniętym ze zdenerwowania głosem. - Codziennie wstaję o piątej rano, żeby zdążyć do pracy. Mam na głowie całe mnóstwo obowiązków, wie pani? Cały stosy pieprzonych dokumentów, których terminy doręczenia prześladują mnie nawet, gdy wracam do domu. Czasami nie śpię przez trzy dni bez przerwy. Nie mogę. Po prostu nie potrafię. Jestem żywym trupem, w niczym się nie sprawdzam, a moja wydajność w pracy spada tak drastycznie, że dawno powinienem zostać wylany. Nie mogę sobie na to pozwolić, pani doktor. Potrzebuję czegoś, co pozwoli mi zapomnieć o terminach, e-mailach pozostawionych przed odpowiedzi, planach spotkań. Potrzebuję czegoś, co pozwoli mi zasnąć.

Twarde spojrzenie nabrało odrobiny współczującego wyrazu, gdy lekarka pochyliła się w moją stronę, splatając dłonie na blacie jej szerokiego biurka z drewna o barwie chłodnego brązu. Być może moje słowa choć w małym stopniu wzbudziły w niej pobłażliwość, ale mimo to czułem, że byłem na przegranej pozycji.

- Jedynym, co mogę panu zaoferować, jest terapia. W pana przypadku będzie to najbezpieczniejszy sposób na problemy ze snem, niepokój i uza...

- Nie jestem uzależniony - przerwałem jej odrobinę zbyt ofensywnym warknięciem.

- W takim razie - rzuciła mi ulotne, dobrotliwe spojrzenie - wcale nie potrzebuje pan tabletek, mam rację?

Wyszedłem z gabinetu tak gwałtownym krokiem, że omal nie potrąciłem po drodze stolika z ulotkami, nie mogąc poskromić szalejącej we mnie złości. Dodatkowo dobijał mnie fakt, że musiałem wrócić do pracy. Moja przerwa na lunch, którą poświęciłem wizycie u lekarza, dobiegała końca, co oznaczało, że odstawione na bok teczki z dokumentami i otworzone strony nieprzeczytanych raportów nadal czekały. Jedynym, co trzymało mnie przy życiu, były wieczorne plany na drinka i partię pokera w klubie Jongina. Co prawda nasz kontakt znacząco się poprawił, jednak nadal łączyły nas tylko wieczorne rozgrywki i taki sam brak umiarkowania w piciu.

Musiałem sobie w końcu jakoś radzić, choć doskonale wiedziałem, że idę w najgorszym z możliwych kierunków. Hazard, tabletki, alkohol i obojętność nie były dla mnie. Problem polegał na tym, że tylko z tym utożsamiałem wolność, a wolność była moim zapomnieniem.

Poskromiłem gniew, wsiadając do samochodu i orientując się, że zostawiłem w nim mój telefon, który nadal leżał tuż obok teczki na bocznym siedzeniu. Tak jak myślałem, krótko po odblokowaniu wyświetlacz rozbłysł powiadomieniami o nieodebranych połączeniach od mojej sekretarki. Eun Seulmi ostatnimi czasy stała się dla mnie tą osobą, której obecność przywracała mnie do rzeczywistości.

- Cześć. Wybacz, że nie odebrałem - powiedziałem krótko po tym, jak usłyszałem sygnał przyjmowanego połączenia.

- Dzwoniłam sześć razy, panie Park. Joon z działu marketingowego nalega na spotkanie.

- Zajmę się tym, jak tylko wrócę, okay? Przekaż, że jestem już w drodze.

- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała nagle, zbijając mnie z tropu.

- Pewnie, że tak. Czemu pytasz?

Przez parę dłuższych sekund po prostu milczała, sprawiając, że gorący gniew siejący spustoszenie wewnątrz mnie zmienił się w lodowaty, ocucający niepokój.

- Drży panu głos.

Ukryłem zmieszanie pod płachtą wymuszonego, nieco zbyt sztucznego śmiechu i odkaszlnąłem, przekonując samego siebie, że wcale nie jestem zdenerwowany. Cholera, że też tak łatwo przychodziło wszystkim czytanie ze mnie jak z otwartej księgi.

- Skończ z tymi formalnymi zwrotami, Seulmi - zmieniłem temat tak odruchowo, jakby sam w sobie nie był dla mnie niczym istotnym. - Po prostu mów mi po imieniu.

🌻🌻🌻

Wiedziałem, że dojrzałość szła w parze z obowiązkami, lecz nigdy nie wyobrażałem sobie siebie jako tak zapracowanego człowieka. Liczyłem na to, że nigdy nie stanę się ofiarą tego słynnego przepracowania, nigdy nie wpadnę w wir powinności sypiących mi się na głowę i nigdy, ale to nigdy nie uzależnię swojego życia od jakichkolwiek czynników.

Wszystko poszło wbrew moim wyobrażeniem dorosłości.

Skończyłem sam w biurze, ślęcząc przy komputerze z czerwonymi ze zmęczenia oczami, pijąc szóstą kawę i drżącymi dłońmi stukając w klawisze klawiatury z taką agresją, jakbym chciał je wszystkie zgnieść. Nie wiem, czym spowodowany był taki obrót wydarzeń, co uziemiło mnie w tym miejscu i kazało każdego dnia toczyć walkę z samym sobą. Musiała być jakaś iskra, która spaliła lont mojej cierpliwości i albo było to odejście Baekhyuna, albo moje odwieczne, drugie ja. Być może skłonność do autodestrukcji od zawsze była częścią mnie.

- Panie Park? - Zza drzwi wychyliła się głowa Seulmi.

Jak zwykle cierpliwa, ciepła i sympatyczna promieniowała zapachem kobiecych perfum i kawy z automatu, idąc w kierunku mojego biurka. Już dawno stała się niezmiennym elementem mojej codzienności, więc traktowałem jej obecność jak coś przyziemnego i oczywistego.

- Mówiłem ci - odparłem zajęty wystukiwaniem słów na klawiaturze. - Mów mi po imieniu.

- Cóż za podzielność uwagi - odparła ze swawolnym uśmiechem. - Potrafi pan pisać bez patrzenia na klawiaturę i nawet prowadzić konwersację w tym samym czasie. Godne podziwu.

- Mógłbym jednocześnie robić na drutach, wyprowadzać psa i targować się z prezesem konkurencji, ale to nie szczyt moich ambicji - odparłem nieco zbyt zgryźliwie, niż zamierzałem.

- I to się ceni. - Znów posłała mi jeden ze swoich sympatycznych uśmiechów.

- Jeśli przyszłaś tu zapytać, czy możesz iść do domu, to tak, możesz. Nikt nie każe ci zostawać na nadgodziny.

W odpowiedzi spojrzała na mnie wymownie i zajęła miejsce po drugiej stronie biurka, splatając dłonie na swoich kolanach.

- Prawdę mówiąc, chciałam porozmawiać.

Podniosłem wzrok, przerywając pisanie i po raz kolejny tego dnia zadałem sobie pytanie: "Po co to wszystko?", czując się bardziej zmęczonym niż kiedykolwiek.

- Więc słucham - odparłem z lekkim wzruszeniem ramion.

- Widzę, co się z panem dzieje. Nie jest w porządku, prawda? Pracuje pan więcej niż zwykle, od miesiąca wygląda pan na chorego, do tego te częste wizyty u lekarza. Wiem, że to nie moja sprawa, ale troszczę się o moich współpracowników. O przełożonych także.

Cóż, nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek ktoś tak obcy i niepozorny poświęci czas trosce o mnie, ale trudno było ukryć, że poczułem się przyjemnie zaskoczony.

- Och, to miłe. No wiesz, nie spodziewałem się.

- Nie musimy o tym rozmawiać, jeżeli pan nie chce.

- Nie - zaprzeczyłem. - To nic osobistego. Poza tym i tak spędzamy ze sobą większość czasu. Powinniśmy się lepiej poznać. Imponuje mi też twoje zaangażowanie i fakt, że zwróciłaś uwagę na mój stan. Naprawdę, Seulmi, tutaj cenimy takie cechy bardziej niż podzielność uwagi i umiejętność pisania na klawiaturze bez patrzenia.

- Choruje pan na coś? - zapytała z przejęciem w głosie.

- Nie, nie. To znaczy... w sumie tak. Bezsenność. Niby drobnostka, ale jednak potrafi rozpierdolić człowiekowi życie. Ostatnio miałem trudniejszy okres. Praca, obowiązki i... bardziej osobiste sprawy. Nic wartego opowiadania. Po prostu trochę podupadłem, ale to nic.

Siedziała tam wsłuchana w każde moje słowo jak oczarowana, a ja z jednej strony czułem się nieswojo, otwierając się przed niemal obcą osobą, z drugiej jednak od dawna tęskniłem za szczerą rozmową z kimkolwiek. Ostatnio nie mogłem zdobyć się na szczerość nawet z samym sobą.

- Czy mogę panu jakoś pomóc? Poszukam dobrego terapeuty, może...

- Nie - przerwałem jej. - Naprawdę doceniam twoje starania, ale nie. Sam sobie poradzę.

Spuściła smętnie wzrok, jakbym właśnie zdeptał jej ambicje, przez co poczułem się jak cham, który kopnął niewinnego szczeniaka.

- Domyślam się, jak okrutna musi być bezsenność, ale przepracowywanie się też panu nie służy. Z całym szacunkiem, ale powinien pan o siebie zadbać.

Imponowała mi jej życzliwość i ta bijąca falą ciepła troska, którą gotowa była otoczyć wszystkich wokół. Od początku wyglądała na kogoś, kto stawia sobie za priorytet uczynienie świata lepszym.

- Praca to tylko szczyt góry lodowej, Seulmi - wyznałem. - W sumie to jedyne, co pozwala mi zapomnieć o tym wszystkim... O relacji, którą zakończyłem, o wynikających z tego wszystkiego skutkach. Po prostu tak jest mi łatwiej. Poza tym to o wiele pożyteczniejsze niż użalanie się nad sobą w domu.

- Wiem, że jest panu ciężko, ale uciekanie od problemów nie jest właściwą drogą - powiedziała z taką pasją, że aż sam zwątpiłem we własne powody.

- Wiem - prychnąłem. - Oczywiście, że wiem.

- Więc dlaczego się pan z nimi nie zmierzy? Dlaczego wybrał pan tę bardziej tchórzliwą opcję?

- Bo jestem tchórzem - odparłem bez zastanowienia. - Tchórzem, który nie może spać przez poczucie winy. Nie spodziewałaś się tego, prawda?

- Wyglądał pan na kogoś o mocnym charakterze - przyznała bez ogródek.

- Podziwiam twoją szczerość.

- Mimo wszystko gdyby pan czegoś potrzebował, proszę zapamiętać, że może pan na mnie liczyć.

W zamyśleniu pokiwałem głową, kątem oka obserwując, jak kobieta wstaje i zmierza w kierunku drzwi. Tylko ułamek sekundy dzielił mnie od zadania kluczowego pytania.

- Seulmi.

Przystanęła w półkroku i spojrzała na mnie z oczekiwaniem wymalowanym w dużych, ciemnych oczach.

- Tak?

Długo biłem się z myślami, nim w końcu podjąłem decyzję. Nie powinienem nadużywać zaufania i dobrego serca sekretarki, jednak te sprawy nie mogły dłużej czekać. Musiałem na chwilę schować dumę do kieszeni i spełnić jedno z najbardziej desperackich pragnień, które nie pozwalało mi normalnie funkcjonować.

- W zasadzie jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić.

Pani doktor, miała pani rację. Byłem cholernie uzależniony. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top