Rozdział 16

Baekhyun

Wynajmujemy z Luhanem surowy, industrialny loft. Luhan jest pijany nawet, gdy podpisujemy umowę z właścicielem. Jego przyjaciel Tohyon pomaga mi wnieść moje rzeczy, gdy Lu znika w sypialni tłumacząc się bólem głowy. Rozpakowuję swoje rzeczy z poczuciem lekkości, wiedząc, że jestem już w połowie tak samodzielny, jak zawsze chciałem być.

Daewon napisał do mnie od razu, po spotkaniu z prośbą o kolejne po jego powrocie z Tajlandii. Nawet się nie zastanawiałem. Nikt z moich klientów nie może zapewnić mi takiego zarobku. Problem polega na tym, że spotkanie ma odbyć się dopiero za dwa tygodnie, w trakcie których muszę trudzić się widzeniami z mniej obiecującymi mężczyznami.

Dzielnie znoszę codzienną bezsilność. Rano wraz z Luhanem jadamy wspólne śniadania. Blondyn zawsze skarży się na ból głowy, ale rankami jest trzeźwy i potrafi rozmawiać ze mną tak otwarcie, jak tego potrzebuję. Popołudnia spędzamy osobno - on ma swoich klientów, ja swoich. Przechadzamy się po galerii, gdy mamy złe dni i usiłujemy wyrwać tam możliwe najzamożniejszych palantów, aby zgarnąć kasę na kolejne beznadziejnie niepotrzebne akcesoria Hermesa w zamian za blow job w toalecie. Wieczory spędzamy razem w klubach lub w tych wątpliwie moralnych spelunach, gdzie organizowane są spotkania zwolenników grupowego seksu. Nie biorę w tym udziału, ale wytrwale pilnuję, aby Luhan nie wciągnął jednej kreski koki za dużo.

W końcu spotykam się z Daewonem. Pijemy wino w zaciszu francuskiej restauracji, gdzie gromadzi się cała dekadencka elita pobliskiego uniwersytetu. Wyśmiewamy ich dyplomy, ich bogatych rodziców i te wszystkie czarne karty kredytowe, a potem mężczyzna zabiera mnie na nocną przejażdżkę swoim Bentleyem, na widok którego ludzie zatrzymują się na chodnikach. Pieprzy mnie na tylnych siedzeniach i pierwszy raz mogę stwierdzić, że to lubię. Nazywam go tatusiem, bo wiem, że więcej mi zapłaci, ale nawet nie spodziewam się, że przekaże w moje dłonie taką sumę.

- Chcę, żebyś czuł się tak potężny, jak ja - mówi, gdy pośpiesznie przeliczam banknoty. - Może jesteś młody i naiwny, ale buntujesz się przeciwko temu systemowi. Biedni kontra bogaci. Ty jesteś pomiędzy, ale nie dlatego, że musisz. Dlatego, że nie chcesz przynależeć ani do jednych, ani do drugich. Twój bunt jest czymś więcej niż noszeniem tych przereklamowanych "punkowych" koszulek Dolce&Gabbana.

Od tamtej pory nasze spotkania są częstsze. Zabiera mnie do kina, jemy kolacje zawsze we francuskim stylu, pijąc wino, raczymy się chłodnymi wieczorami siedząc w saunie w jego kolejnym apartamencie. Finalnie chce zabrać mnie na festiwal filmowy. Nawet kupuje mi idealnie dopasowany garnitur i wiem, że zapłaci mi za to spotkanie, nawet, gdy nie będziemy się pieprzyć.

- Gdzie się wybierasz? - Luhan podnosi wzrok, gdy sobotniego wieczoru wymykam się w galowym stroju ze swojej sypialni.

Jestem zdziwiony, że widzę go o tej porze w mieszkaniu, ale widocznie nie ma dziś zbyt dobrego dnia. Trzyma w drżącej dłoni szklankę z brunatnym płynem, a jego włosy są w kompletnym nieładzie.

- Daewon - odpowiadam tylko.

- Od kiedy spotykamy się ze sponsorami w takich strojach i, ach, kurwa, od kiedy używamy ich imion? Do cholery, Baek.

- Hyung, połóż się spać - patrzę na jego zniszczoną twarz, na suche, przekrwione oczy i jest mi go szkoda. - Naprawdę źle wyglądasz.

- Mam spieprzony humor, a ty wymykasz się wystrojony w to dla jakiegoś stukniętego starucha. Daewon, kurwa. Mówiłem, żebyś ich numerował!

- Jesteś pijany.

- Sponsor numer jeden, sponsor numer dwa, trzy, cztery, kurwa, osiem. Nie Daewon. Nie! Nie używaj ich imion i nie spoufalaj się, kurwa. Ty głupi szczeniaku - z brzękiem odstawia szklankę na blat. Brunatny trunek ochlapuje jego wczorajszą koszulę, którą nadal ma na sobie.

- O co ci chodzi? - pytam i jest mi zwyczajnie przykro, choć nie chcę tego przed sobą przyznać.

- Spoufalasz się.

- Nie, jestem na to wszystko obojętny.

- Spotykasz się z nim tak często, uśmiechasz się, gdy z nim piszesz cholerne SMS-y. Kłamiesz mi, że płaci ci więcej, a pewnie od dawna nie sypnął złamanym groszem.

- Daewon taki nie jest.

- Nie używaj tego pieprzonego imienia! Sponsor numer, kurwa, trzy.

- To nic nie zmienia.

- Zabiera cię do kina, na lody, na plac zabaw, chuj wie gdzie, ale nie zapominaj, że nie w tym nasz interes, Baek. Jesteś dziwką, czy jego pieskiem?

- Wolę być jego pieskiem niż twoim.

Luhan poważnieje. Bez słowa podchodzi do okna i otwiera je na szerokość. Drżącymi dłońmi odpakowuje paczkę amerykańskich Marlboro Light i odpala papierosa. Wygląda na tak złamanego, nieszczęśliwego i zranionego, że czuję się, jak najgorsza osoba na świecie.

- Masz to wszystko dzięki mnie, szczeniaku. Nawet tego swojego jebanego Daewona.

- Wiem i dziękuję, ale...

- I odwdzięczasz się w ten sposób. Nawet nie pozwolisz mi cię, kurwa, chronić.

- Radzę sobie, hyung.

- Radzisz sobie? On mógłby cię zgnieść jak robaka, Baek. Dopóki trzymasz się swojej roboty jest dobrze. Jesteś dziwką. Obaj jesteśmy. Przychodzimy, damy trochę rozrywki, zbieramy co nasze i odchodzimy. I na tym koniec. Nie ma rozmów, wymieniania się poglądami, żonglowania uprzejmością. I dzięki temu to jakoś funkcjonuje.

- Nie rozumiem - wzruszam bezradnie ramionami. Pieką mnie oczy i chyba mam ochotę się rozpłakać. - Co jest w tym wszystkim złego?

- To, że jesteś głupi i naiwny. Ludzie mają uczucia i dziwki też. A jeśli w biznes wkradnie się w jakieś uczucie musisz spierdalać i to szybko.

- Przecież się w nim nie zakocham.

Luhan rzuca mi spojrzenie przez ramię. Zaciąga się papierosem, a jego usta wykrzywiają się w uśmiech pełen politowania.

- Skąd wiesz, szczeniaku? Byłeś kiedyś zakochany?

Sięgam pamięcią najdalej jak mogę. Bezskutecznie.

- Nie.

- To gwarantuję ci, że jesteś na dobrej drodze, żeby się w to wplątać. Przykro mi tylko, że to nie jest prawidłowy czas i miejsce. I nieprawidłowa osoba. Chcesz się skazać na cierpienie?

- Nie, hyung.

- Więc zostań tu, napisz mu, że nie dasz rady i zapytaj, czy ma równie bogatych kolegów, którzy lubią młodych chłopców. To najlepsze co możesz zrobić.

Jestem rozdarty. Łzy mimowolnie spływają mi po policzkach, gdy wracam do sypialni. Patrzę na siebie w lustrze. Żałosny, żałosny, żałosny. Chodzące rozczarowanie. Dałem się podejść i wmówić sobie, że jestem coś wart. Pozwoliłem sobie słuchać tych wszystkich głupot i wierzyłem w nie, jak dziecko. Głupi szczeniak. Nie chcę brnąć w to dalej, ale Daewon pisze przejęty gdzie jestem, bo zaparkował pod tajską restauracją, a ja spóźniam się już pół godziny. Nie potrafię tego zostawić. Zakochałem się. Boże.

Wychodzę z pokoju, gdy Luhan zasypia na kanapie w butelką whiskey w dłoni.

- Przepraszam, hyung - szepczę, wychodząc z mieszkania.

Daewon czeka na mnie w Bentleyu. Wygląda na zmartwionego, gdy wsiadam w wymiętym garniturze, który kupił mi poprzedniego dnia.

- Płakałeś? - pyta, a współczucie słyszalne w jego głosie wyciska ze mnie jeszcze więcej łez.

Czy ja dobrze postępuję? Cholera, co ja robię. Luhan hyung śpi, nie będzie w stanie mnie z tego wyciągnąć. Nigdy nie był w stanie. On sam potrzebuje pomocy, a ja ciągle mogę chwycić moje życie w dłonie i posterować nim tak, abym finalnie wyszedł na prostą. Nieważne, co będzie jutro, co będzie za pięć lat. Czy dożyje dorosłości? Bogaty mąż, luksusowe hotele, francuskie słońce. Nieważne, zarabiam ryzykiem i prawdopodobnie będę ryzykował do końca życia. Będę wymieniał wszystkie wątpliwie moralne wartości na głos i wyśmiewał je wszystkie po kolei, aby potem obrócić wszystko w korzyść.

- Baekhyun...

Nie używaj mojego imienia. Numeruj mnie. Dziwka numer jeden, bo taką zawsze chciałem dla ciebie być, tatusiu. Jak cholera popełnię wielki błąd, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana, a ja mam ochotę sączyć szampana z tym mężczyzną do końca mojego paskudnego, zbrukanego życia.

Chwytam go za dłoń. Jest zaskoczony, ale pochyla się nade mną, a wtedy ja całuję go głęboko, sycąc się tym momentem.

- Zakochałem się w tobie.

Zakochałem się w tobie. Nie w twoich pieniądzach. Nie w twoich apartamentach, nie w Bentleyu i nie w tych jebanych prezentach, które mi kupujesz. W tobie. W tym, że jesteś prawdziwy, że do niedawna byłeś tak samo zwykłym człowiekiem, jak ja kiedyś. Pewnie wyśmiewano cię w szkole, a teraz ty patrzysz na nich z tego siedemnastego piętra hotelu Executive Tower i śmiejesz się z nich. Kocham to. Kocham ciebie. Możesz być w wieku mojego ojca, możesz wydawać się stuknięty, ale kocham to, jak mogę się przy tobie czuć, jak sprawiasz, że jestem szczęśliwy. Kocham twoje opowieści o Francji, twój gust muzyczny i to, że palisz nocą, gdy nie możesz spać. Kocham to, że angażujesz mnie we wszystko, że nie numerujesz mnie, używasz mojego imienia i obsypujesz tymi wszystkimi drobnostkami, których nikt nigdy mi nie ofiarował.

Nie jedziemy na festiwal filmowy. Kochamy się znów na tylnym siedzeniu Bentleya. Kilka spotkań później na tych samych tylnych siedzeniach ujrzę w końcu, że Daewon przez cały czas nosił obrączkę.

🌱🌱🌱

Unikam Luhana, pławię się w ulotnych chwilach z moim sponsorem numer trzy, a nocami śnię tylko o nim. Spotykam się z innymi sponsorami, by utrzymać pozory, ale pieprząc się z nimi oczami wyobraźni widzę na ich miejscu Daewona. Robię te wszystkie paskudne rzeczy i żyję w iluzji. Daewon częstuje mnie papierosami, choć cholernie mi nie smakują. Zabiera mnie do swojej wiejskiej posiadłości i uczy mnie jeździć autem na wiejskiej drodze, choć oboje wiemy, że nigdy nie zrobię prawa jazdy. Śmiejemy się, śpię przytulony do niego, chodzę w jego koszulach.

- Zakochaj się we mnie kiedyś - proszę go, całkowicie pijany leżąc nagi na materacu hotelowego łóżka.

- Och, Baekhyun - wzdycha. Patrzy na mnie czule, ale smutno. - Cały świat cię kocha. A ty jesteś zakochany w tym uczuciu, nie we mnie. Jesteś zakochany w młodości i ciągnie cię do skrajnego przeciwieństwa. 

🌱🌱🌱

Wracam do mieszkania pewnego późnego wieczoru. Luhan pali fajkę w oknie, ale wygląda na trzeźwego.

- Baekhyun.

Rzucam mu ulotne spojrzenie i mimowolnie przystaję w progu. Jest moim przyjacielem i wiem, że nim pozostanie. Tęsknie za nim, gdy widzę go zasypiającego na kanapie, przećpanego od koki, albo wymiotującego w toalecie. Patrzę na jego kontrolowany upadek, ale nie chcę skończyć tak, jak on. Chcę polecieć z Daewonem do Francji.

- Tęsknię za tobą, hyung - wyznanie samo uchodzi ze mnie przy akompaniamencie westchnienia

Luhan uśmiecha się i rzuca niedopałek za okno. Przyciąga mnie do uścisku swoich kościstych, chudych ramion, a ja czuję tylko bolesną nostalgię.

- Dlaczego musisz się tak izolować, szczeniaku? - pyta z bezsilnym wyrzutem. - Będę dla ciebie oparciem zawsze, choćby sam się, kurwa, rozsypał.

Łzy stają mi w oczach. Jesteśmy współwięźniami wspólnej niedoli. Dotychczas tylko Luhan był osobą, w której zawsze miałem oparcie. Każdego dnia dziękowałem losowi, że postawił starszego na mojej drodze. 

- Byłeś kiedyś zakochany, hyung?

Nie chciałem o to pytać. Cholera, naprawdę nie chciałem. Teraz Luhan także płacze. Jego ciepłe łzy wnikają w materiał mojej koszulki Dolce&Gabbana, tej pseudo-punkowej, symbolizującej bunt bananowych dzieci.

- Byłem - wzdycha i odsuwa się ode mnie na wyciągnięcie ramienia. - I patrz na to. Patrz, jak skończyłem, Baekhyun. Jesteś na mnie zły za to, że chcę cię przed tym ochronić?

- Ja chciałem tylko tego doświadczyć.

- I chciałeś mieć nadzieję, że się powiedzie.

- Chciałem - kiwam głową. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. 

Siadamy na parapecie. Chłodny wieczorny wiatr chłosta moje mokre policzki. Luhan wygląda jakby za kimś tęsknił i teraz widzę, że wyglądał tak przez cały czas. Od momentu, gdy go poznałem, Lu cały czas tęskni za kimś, o kim mi nie mówi.

- Opowiedz mi, hyung.

Parska śmiechem pod nosem. Wygląda, jakby był już oswojony ze wspomnieniami, ale coś nadal go blokuje.

- Chciałem wyrwać się z biedy, jak ty. Chińska wioska, patologia, rodzina na marginesie społecznym. Mama heroinistka, ojca nie znałem. Nie chciałem tak skończyć. Miałem jednego przyjaciela. Tylko jednego. Nie potrzebowałem nikogo poza nim.

- Jak się nazywał?

- Jego imię nie jest istotne. Nie lubię go wypowiadać.

- Kochałeś go?

Luhan przełyka łzy i wydaje się jeszcze bardziej rozbity niż zwykle.

- Kochałem. Szalenie.

- A on ciebie?

- Uciekłem z nim - Luhan zmienia temat. - Uciekłem z domu, gdy miałem szesnaście lat, a on mi towarzyszył. Oboje chcieliśmy wyjechać z tego syfu zaraz po końcu szkoły. On tak bardzo marzył o wyjeździe do Ameryki, dla mnie to było bez różnicy. Żeby tylko być przy nim. Jak najdalej od Shenzhen.

- Wyjechaliście?

- Nie do Ameryki, ale do Korei. Tak się tu znalazłem. Język był trudny, jedzenie takie sobie, a moja miłość zabrała ze sobą kogoś poza mną. Nazywała się Juan. Była piękna i nic dziwnego, że się w niej zakochał. Ja mogłem się temu tylko przypatrywać z daleka. Planowali ślub, rodzinę. Tylko im przeszkadzałem.

- Powiedziałeś mu?

- Że go kocham? Tak, raz. Był w szoku, nie wiedział jak zareagować. Poprosił o to, żebym się wyniósł i to zrobiłem. I radzę sobie, a oni żyją gdzieś tam, razem. Może wyjechali do Ameryki, tak, jak on o tym marzył. Może założyli już rodzinę i mają gromadkę radosnego potomstwa, a ja nadal widzę jego twarz w moich snach. Dlatego nie lubię zasypiać trzeźwy.

Mam ściśnięte gardło. Luhan patrzy odważnie w horyzont i wygląda tak, jakby chciał już porzucić ten ból, zostawić tę historię za sobą. Wszystko mu jedno, a ja wiem, ze skończę tak samo, jak on. Może nawet gorzej.

- Nie żałujesz, że się zakochałeś, hyung?

- Jakbym jeszcze miał czego żałować, szczeniaku - prycha z pogardą. - Miłość to podstępna suka. Nie pyta. Dlatego tak ważne, żebyś zamknął się przed nią na trzy spusty. Nie mamy czasu na sentymenty, ani na płakanie po nocach. Dążymy do czegoś, nie zapominaj o tym. Kiedyś to wszystko nie będzie miało dla nas znaczenia.

- Kiedyś zakochamy się szczęśliwie.

- Albo nie zakochamy się nigdy więcej - zapala kolejnego papierosa, z rozdrażnieniem siłując się z zapalniczką. - Niektóre serca są zbyt złamane, by kochać. Twoje też kiedyś takie będzie.

🌱🌱🌱

Spędzam popołudnie w apartamencie Daewona. Jeden z pokoi z widokiem na elegancką dzielnicą Seulu przeznaczył na gabinet, gdzie pijemy wino, słuchamy francuskich winyli i dyskutujemy o przyszłości, ale tylko o tej najbliższej. Nie wybiegamy planami dalej niż za miesiąc.

Jest zrelaksowany, jak zawsze w moim towarzystwie. Komplementuje mnie, całuje moją szyję, gdy siadam mu na kolana i pozwalam głaskać się po włosach jak potulny szczeniak. Wypiłem trochę za dużo, kręci mi się w głowie, ale uśmiecham się, słuchając jak opowiada o kolejnej inwestycji na Tajwanie. Oczami wyobraźni widzę nas tam razem - bogatych, niezależnych, zakochanych. Para, która oszukała tych nienażartych własnym sukcesem drani. Wspięliśmy się z najniższego szczebla aż po sam szczyt, aby górować nad tymi, którzy nami pomiatali.

Jego szorstkie dłonie pod połami mojej koszuli. Chrapliwy szept tuż przy moim uchu i grad pocałunków lekkich jak piórko. Kochamy się na kanapie w rogu, w kojącym półmroku, z marzeniami lewitującymi na wyciągnięcie ręki.

- Zabierzesz mnie gdzieś? - pytam, gdy leżę na plecach otoczony ozdobnymi poduszkami.

Daewon staje nade mną i pali papierosa. Napawa się widokiem mnie, brudnego i pijanego na kanapie w jego gabinecie. Jestem piękny i młody, mógłby zakochać się we mnie z zabawną łatwością. 

Więc dlaczego jeszcze mnie nie kocha?

- Oczywiście, pieszczoszku.

Uśmiecham się na to słodkie przezwisko.

- Chciałbym wyjechać.

- Wiem.

- Ale na zawsze - patrzę na niego zupełnie trzeźwo. - Tak, żeby tu nigdy nie wracać.

Milczy. Końcówka papierosa żarzy się w półmroku. 

- Aż tak?

- Kocham cię.

To nagłe wyznanie niszczy całą intymną atmosferę. Mężczyzna odwraca wzrok i śmieje się cicho, jakby moje słowa były żartem. Czuję się urażony - moje uczucia naprawdę są śmieszne? Czerwienią mi się policzki, gdy znów na mnie patrzy. Ma smutny wzrok, jakby nie wiedział jak przekazać mi, że nigdy nie będę wystarczająco dobry.

- Och, Baekhyun. Zakochujesz się w każdym mężczyźnie?

- Nie.

- Więc dlaczego we mnie?

- Nie wiem - głos mi drży. - To ź-źle? Jesteś zły? Nie musisz się we mnie zakochiwać, możesz po prostu pozwolić mi być z tobą. Chcę ci towarzyszyć.

- Baekhyun, proszę...

- Masz ż-żonę. Mam rację?

- Baekhyun.

- Masz żonę. Jesteś żonaty. Widziałem obrączkę. Widziałem i n-nie powiedziałem ani słowa, bo...

- Bo to nie twój interes, pieszczoszku.

Nieruchomieję. Wewnątrz mnie rozchodzi się jakiś trudny do zdefiniowania ból. Mam ochotę krzyczeć, drzeć się, płakać. Nie, nie, nie. On się ode mnie izoluje, odpycha mnie, już mnie nie chce. Jestem sam i boli mnie świadomość tej samotności. Gwałtownie zrywam się z kanapy, ubieram się w pośpiechu przeklinając te cholerne zapięcie jebanego paska Fendi. Daewon nie robi nic, aby mnie zatrzymać. Gniew rozsadza mnie od środka, silniejszy od chęci rozpłakania się.

- Pieprz się! Pieprz się, stary kurwiarzu! Zdradzaj swoją głupią żonę, ale nie ze mną! - krzyczę, w pośpiechu nakładając buty.

Daewon jest niewzruszony. Ile dałbym, aby mnie zatrzymał. Aby złapał mnie za rękę, czy chociażby spojrzał w moją stronę spojrzeniem, z którego wyczytałbym miłość, nawet jeśli nie byłoby w nim ani cienia czułości. 

Wychodzę na zimny, deszczowy wieczór i próbuję złapać taksówkę. Jest druga w nocy, dzwonię do Luhana, próbując opanować niespokojny oddech. Odbiera po trzech sygnałach.

- Baekhyun? - szepcze do słuchawki po drugiej stronie, po czym domyślam się, że z pewnością jest u klienta.

- Mam dość, hyung.

- Co się stało?

- Mam dość. Jestem wkurwiony i mam cholernie dość. Gdzie jesteś?

- Hotel. Niedługo wychodzę - głos ma całkiem trzeźwy, choć brzmi ponuro. - Będę w domu za kwadrans. Jedź do domu, Baek.

- Nie. Nie do domu, błagam. Oszaleję.

- Co się stało?

- Nic.

- Jesteś pijany.

- Miło, że to nie ja muszę cię upominać.

Luhan śmieje się krótko. To smutny śmiech.

- Gdzie chcesz iść?

- Napić się.

- Już jesteś pijany, szczeniaku.

- Chcę napić się bardziej - wpycham dłonie w kieszenie płaszcza Saint Laurent zmarznięty, stojąc na zimowej mżawce. - Zadzwoń po Cassandrę i Tohyona. Po kogokolwiek. Nie możemy być sami we dwoje bo oszalejemy.

- Przyjedź do Citrusa. Będę tam.

- Dziękuję. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top