Rozdział 15

Baekhyun

- Zamieszkaj ze mną.

Łyk mrożonej kawy staje mi w gardle. Luhan tylko śmieje się z cienkim papierosem w ustach. Pije już kolejne lodowate Martini, choć nie minęła nawet dwunasta.

- Żartujesz? - pytam, uciszając kiełkujące we mnie nadzieje.

- Nie - kręci głową, poważniejąc. - Szczeniaku, przyjaźnimy się. Pracujemy razem. Wiem, że chcesz wyrwać się od mamy.

- Chcę - przyznaję pod nosem.

Jest słoneczny poranek, siedzimy w Molan, jednej z najbardziej prestiżowych kawiarni, gdzie spotykają się wszystkie wychudzone modelki, skacowani biznesmeni i tacy jak my - prostytutki na porannej kawce przed energicznym dniem pracy, wypełnionym wątpliwą przyjemnością licznych spotkań. Luhan jest stałym bywalcem, kelnerzy już nawet nie krzywią się z niesmakiem, podając mu kolejne drinki. Mnie kojarzą głównie z tego, że chodzę za Lu jak wierny szczeniak i jestem zbyt nieśmiały, by złożyć swoje zamówienie.

- Wynajmiemy mieszkanie. Jakieś fajne, może coś w centrum - planuje przyjaciel, a jego głos z każdą chwilą staje się coraz bardziej bełkotliwy. - Moje aktualne lokum to porażka i ten wariat, z którym pieprzyłem się pół roku temu cały czas mnie nachodzi. Jego firma splajtowała ostatecznie w zeszły czwartek, czego on może ode mnie oczekiwać po czymś takim?

Chichoczę, widząc oceniające spojrzenia gości kawiarni. Jeszcze do niedawna taka sytuacja pewnie by mnie peszyła, ale teraz wiem, że wszyscy tutaj są siebie warci. Żałosne bananowe dzieci w Ferrari rodziców, modelki ze Wschodu karmione fałszywymi obietnicami i Coca Colą Zero, ofiary kryzysu wieku średniego sączące poranną kawę ze wspomnieniem ostatniej zaliczonej dziwki pod powiekami. Ci ludzie są tak samo zepsuci jak ja i Luhan, z tym, że my potrafimy się do tego przyznać. Ba, codziennie stajemy przed lustrem, patrzymy na siebie i mówimy, śmiejąc się w głos "Jestem dziwką, ale za to, jak świetnie się bawię".

Gdy zaczynałem, byłem pełen obaw. Mój pierwszy sponsor okazał się porażką, choć przynajmniej wprowadził mnie w tej brudny świat ulicznego grzechu. Mój drugi sponsor, cóż, był w porządku, ale na dłuższą metę nie potrafiłem kontynuować tej znajomości - za dużo wyrzeczeń. Finalnie, mam przy mnie kilku bliższych przyjaciół, weekendowi klienci i to, co udało mi się wyciągnąć na imprezach. Uwielbiano mnie. Dorastanie w cieniu Luhana się opłaciło, jestem się piękny, przebojowy, a przy okazji nie utraciłem tej cząstki niewinności, która kazała każdemu z klientów czuć się przy mnie jak dobry hojny wujek.

- Zrób to - przekonuje mnie dalej. - Znajdę nam coś fajnego na wynajem. Zgarniesz manatki od mamusi, a Tohyon pomoże nam z przeprowadzką. Rachunki podzielimy na pół, ale będę mógł pokryć kaucję. Mam ostatnio dobry tydzień.

To prawda, ten tydzień jest dla Luhana wyjątkowo udany. Non stop lata od hotelu do hotelu, jest na wszystkich wystawnych przyjęciach, a noce spędza w klubach rozsmakowując się w najdroższych trunkach. Klienci rozchwytują go na każdym kroku, ślą miliony SMS-ów z prośbami o spotkania, a on nawet nie musi korzystać z Ubera, bo zawsze znajdzie się bogaty przyjemniaczek, który akurat jest w okolicy na przejażdżce swoim Porsche czy innym Maserati.

- Sam nie wiem - wzruszam ramionami.

- Decyzja zależy od ciebie.

- Moja mama tego nie zrozumie.

- Nie mówisz jej chyba prawdy?

- Nie! - odpowiadam natychmiast. - Nie, to... to złamałoby jej serce.

- Powiedz, że chcesz zamieszkać z chłopakiem.

- To również złamie jej serce.

- No to z dziewczyną! Ach, cholera - Luhan wlepia wzrok w ekran swojego telefonu. - Ten jebany panicz już czeka na parkingu. Nawet nie zdążyłem dokończyć drinka!

- Nie mają nic przeciwko, gdy spotykasz się z nimi w takim stanie?

- W jakim? - Luhan rzuca mi mętne spojrzenie.

- Pijany.

- Nie jestem pijany - przerysowanym ruchem wsuwa na nos ciemne okulary Gucci. - Muszę lecieć, szczeniaku. Uregulowałem rachunek.

- Dzięki, baw się dobrze.

Luhan rzuca mi ironiczne spojrzenie znad oprawek okularów.

- Ruchanie przed piętnastą nigdy nie należało do moich ulubionych, ale może być śmiesznie - mówi bez skrępowania, w ostatniej chwili poważniejąc. - Właśnie! Przypomniało mi się.

- Co takiego?

- Nie wyrobię się dziś!

- Z czym? - pytam, choć doskonale wiem.

- Mam umówione spotkanie. Dwudziesta w Executive Tower z jakimś starym chujem, który dorobił się w kasynie. Zastąpisz mnie?

- Executive Tower?

- Pięć gwiazdek, hotel pierwsza klasa, więc gościu pewnie sporo zapłaci. Szkoda przepuścić taką okazję, ale o dwudziestej będę już totalnie najebany w Citrusie z Daeyoungiem, który dostał awans i zamierza przepuścić na mnie sporo forsy. Chyba nie masz żadnego spotkania wieczorem?

- Nie, dziś wolne.

- Fantastycznie - Luhan energicznie zarzuca sobie na ramię skórzaną kurtkę, w kieszeniach której codziennie rano upycha małe buteleczki Jagermeistera, które opróżnia w ciągu dnia. - Dam ci jego numer i uprzedzę, że mnie zastąpisz. Daj z siebie wszystko, to dobry klient.

- Nigdy nie byłem w Executive Tower - przyznaję wstydliwie.

- Nie? No widzisz, będziesz miał okazję. Naciągnij go na najdroższego szampana, zjedz cassolette, bo tam serwują najlepsze, i baw się dobrze!

Kiwam głową, choć przed spotkaniami z nowymi klientami ciągle towarzyszy mi stres. W dodatku nawet nie wiem co to jest "cassolette". Macham Luhanowi na pożegnanie i uśmiecham się z politowaniem, widząc jak lawirując pomiędzy małymi, kawiarnianymi stolikami wpada na krzesła i z trudem unika brutalnego spotkania ze szklanymi drzwiami.

Alkoholik, desperat, ale jednak mój najlepszy przyjaciel. Zresztą, wszyscy tutaj jesteśmy siebie warci.

🌱🌱🌱

Executive Tower góruje nad okolicznymi budynkami. Wejście jest skąpane w złotych światłach i marmurze. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Luhan czułby się w tym miejscu jak ryba w wodzie, ale dla mnie to wszystko ciągle jest nowością. Pytam wysoką recepcjonistę o miłym uśmiechu gdzie znajdę pokój, którego numer Luhan przysłał mi w SMS-sie, a ta uśmiecha się słodko, wskazując mi windę i udzielając szczegółowych instrukcji.

"Boże, to miejsce jest ogromne" - myślę z przerażeniem i fascynacją, wjeżdżając windą na siedemnaste piętro. Przechodzę przez kręty marmurowy korytarz, mijając dżentelmenów w garniturach i damy, których brylantowe kolczyki mienią się w złotych światłach. Stwierdzam, że chciałbym mieć bogatego męża, tak po prostu. Mieszkać z nim w luksusowych hotelach, podróżować, wydawać jego pieniądze, ale jednak kochać go, tak chociaż trochę. Nie umiem zdefiniować skąd taka myśl, nigdy w końcu o tym nie myślałem. Może to widok tych wszystkich szczęśliwych par z wybielonymi uśmiechami i skórą sparzoną hawajskim słońcem?

Pukam do drzwi pokoju na końcu korytarza i czekam kilka dłużących się w nieskończoność sekund, pocąc się w kaszmirowym swetrze od Prady. Na spotkania z bardziej zamożnymi klientami zawsze starałem się ubierać niepozornie i elegancko, jak profesjonalna prostytutka, a nie dziwka z rynsztoku. Otwiera mi młoda sprzątaczka w idealne wypracowanym uniformie.

- Pan Ryon bierze kąpiel. Proszę wejść i poczekać w środku.

Pokój jest ogromny, a wielkie okna wychodzą prosto na rozświetloną ulicę. Zastanawiam się, czy z tej wysokości wyłowiłbym wzrokiem mój dom w całym tym morzu wieżowców i gmachów. Potem przypominam sobie, że przecież mieszkam na nic nieznaczącym blokowisku w dzielnicy znanej z biedy i lokali socjalnych, a myśl o zamieszkaniu z Luhanem staje się moim priorytetem.

Siadam na kanapie obitej jasną skórą. W tle słyszę jakąś melodię, która przypomina trochę muzykę puszczaną w windzie, a wokół unosi się zapach męskich perfum, luksusu i świeżo wypranej pościeli. Mój wzrok wędruje w stronę łoża umieszczonego we wnęce po drugiej stronie pokoju. Biała pościel, narzuta z cyrkoniami, pikowane wezgłowie. Chciałbym spać w takim miejscu na co dzień, egzystować otoczony tymi wszystkimi pięknymi rzeczami i codziennie patrzeć na to zepsute miasto wyniosłym, oceniającymi wzrokiem wysoko z siedemnastego piętra.

Sprzątaczka wychodzi, zostaję sam. Przesuwam dłonią po ozdobionej poduszce, rozglądam się, wyobrażając sobie, że ten pokój jest mój, aż finalnie podchodzę do ogromnego okna i rzeczywiście marzę o tym, że patrzę teraz na tych wszystkich potępiających mnie ludzi z wyższością. Napawam się tym uczuciem, dopóki nie zauważam w odbiciu masywnej sylwetki zbliżającej się do mnie.

- Chyba nie masz lęku wysokości, co?

Mężczyzna jest wysoki i szczupły. Ma może z czterdzieści pięć lat i gładko ogoloną, naznaczoną zmarszczkami twarz. Jego siwiejące czarne włosy są wilgotne i zaczesane do tyłu, gdy wychodzi mi na przywitanie w miękkim szlafroku z hotelowym logo.

- Ryon Daewon.

Podaje mi dłoń, a ja ściskam ją, dostrzegając te wszystkie kontrasty pomiędzy nami - jego dłonie są tak wielkie w porównaniu do moich.

- Baekhyun.

Uśmiecha się i odwraca wzrok w kierunku butelki szampana, chłodzącej się w wiadrze pełnym lodu.

- Zastępujesz kolegę, prawda?

- Można tak powiedzieć.

Obserwuję, jak jego długie palce zręcznie otwierają butelkę, by po chwili napełnić dwa wysokie kieliszki musującym płynem.

- Pijesz alkohol? Ile w ogóle masz lat?

Waham się, zanim odpowiem. Mam ochotę parsknąć "Skoro jestem tak dojrzały, aby pracować jako prostytutka, to jestem też tak dojrzały, aby pić szampana", ale w porę gryzę się w język.

- Osiemnaście, proszę pana.

- Proszę pana - Daewon przedrzeźnia mnie pod nosem. - Do kogo zwykłeś tak mówić, Baekhyun. To nienaturalne i wprowadza sztuczną atmosferę.

- Jest pan ode mnie starszy. Głupio mi zwracać się do pana po imieniu.

Do cholery, kim on był, żeby mnie strofować? Nie mogliśmy po prostu przejść do interesów, a potem zarezerwować chwili na tę bezużyteczną wymianę zdań i lampkę szampana?

- Cóż, zwracanie się do mnie po imieniu rzeczywiście byłoby niestosowne.

- Więc jak mam się do Pana zwracać?

- Tatusiu.

- Poważnie?

Odwraca się w moją stronę i posyła mi dziwnie czuły uśmiech.

- Skąd to zdziwienie, Baekhyun? - pyta, akcentując moje imię. - Przecież widać po tobie, że to lubisz. Mam na myśli, że lubisz starszych panów.

Czuję, jak płoną mi policzki. Cholera, nienawidziłem tego. Nagle lampka szampana, którą mi podał, zaczyna ciążyć mi w dłoni.

- Sam nie wiem. Może lubię - wzruszam ramionami. - A może po prostu muszę lubić.

Zaczynam żałować wypowiedzianych słów, widząc jak zmienia się wyraz twarzy mężczyzny. Nie, nie, nie, nie rób tego. Nie współczuj mi. Nie mów, że nie muszę tego robić.

- Nie musisz tego robić.

Wiem! Wiem, że nie muszę, ale chcę, bo, cholera, masz pieniądze, których potrzebuję! Chcę mieć apartament w centrum i jeździć po świecie i pić Dom Pérignon i chodzić na zakupy pięć dni w tygodniu, bo to sprawia, że naprawdę czuję się lepiej niż kiedykolwiek!

- Wiem - odpowiadam tylko, uciszając te wszystkie głośne myśli krążące mi po głowie. - Ale chcę.

- Dlaczego?

Bo potrzebuję pieniędzy? Nie, taka odpowiedź go nie usatysfakcjonuje. 

- Bo może lubię starszych panów trochę za bardzo.

Daewon uśmiecha się pod nosem. Dokładnie to chciał usłyszeć. Odegrałem swoją rolę tak dobrze, że mógłbym wznieść za to toast, ale mężczyzna woli uczcić co innego.

- Wypijmy za nasze spotkanie, Baekhyun.

Unosi kieliszek i patrzy na mnie dobrze znanym mi wzrokiem. To wzrok uznania, mówiący "Już cię lubię".

Upijam łyk, bąbelki łaskoczą mnie w język i choć nie przepadam za alkoholem, rozsmakowuję się w trunku. "Pierwsze spotkanie, ale facet naprawdę się postarał" - myślę. Pięć gwiazdek i szampan dobry jak płynne złoto.

- Co robisz na co dzień, Baekhyun? - pyta nagle, całkowicie niszcząc mój entuzjazm.

Super, więc jest z grona tych, którzy spodziewają się po dziwce wybitnych zainteresowań, ambicji i licznych hobby.

- Pracuję.

- Gdzie?

- Jak widać - wzruszam ramionami.

Daewon śmieje się dobrotliwie śmiechem mężczyzny w średnim wieku, który wieczorami ogląda kabarety w telewizji. Ma w sobie coś z taty. Bije od niego jakaś ojcowska energia. Sprawia wrażenie, jakby zapomniał o tym, że jestem tu służbowo. Nie traktuje mnie, jak dziwki i ten fakt budzi we mnie czujność. 

- Jakieś zainteresowania?

- Zakupy.

- Tylko?

- Kiedyś śpiewałem.

- Może mi coś zaśpiewasz?

Krzywię się z zażenowaniem. "Proszę, kurwa, odpuść" - błagam w myślach i przybieram na twarz sztuczny, wyćwiczony uśmiech.

- Za mało wypiłem, żeby śpiewać.

- Racja - kiwa głową mężczyzna i znikąd zaczyna odpowiadać na pytania, których nawet nie musiałem zadawać. - Ja pracuję w biurokracji. Zainwestowałem duże środki w miejsca turystyczne. Powodzi mi się. Jestem spełniony.

"Zazdroszczę" - myślę gorzko, ale nie odzywam się ani słowem, pozwalając mu kontynuować.

- Kiedyś pracowałem jako szary pracownik korporacji. Rozpatrywałem reklamacje. Porażka - zaśmiał się, znów tym samym uwodzącym, beztroskim śmiechem. - Kiedyś musiałem odkładać fundusze na wakacje przez dwa lata, a dzisiaj? Dzisiaj kupiłem hotel na Bali.

- Wow - mruczę pod nosem. - To brzmi niesamowicie.

- Zapytasz pewnie, na czym się dorobiłem, hm?

Nie chciałem o to pytać, w sumie nawet mnie to nie interesuje, ale tylko kiwam głową z uznaniem, bo nie chcę wyjść z roli.

- Zarobiłem na ryzyku - Daewon pociąga długi łyk szampana. Wygląda na wyjątkowo zadowolonego z siebie. - Ryzykowałem tak długo, aż się opłaciło.

- Mamy dużo wspólnego - odzywam się, a mój głos brzmi trochę inaczej.

- Oboje ryzykujemy?

- I zgarniamy za to fortunę.

Mężczyzna śmieje się, kiwając głową. Jest sympatyczny, normalny, bez wygórowanych standardów. Nie patrzy na mnie z góry, nie upomina mnie, gdy wypijam całą lampkę szampana na raz.

- Racja, Baekhyun. Spryciarze z nas, oszukaliśmy system.

Przysiada się obok mnie. Mógłby mnie objąć, przysunąć się tak, aby nasze uda się stykały, ale on zachowuje dystans. Patrzy na mnie z podziwem ukrytym w oczach. Chciałbym powiedzieć coś, co przerwałoby tę niezręczną ciszę, ale brakuje mi pomysłów i odwagi.

- Kiedyś będziesz taki, jak ja Baekhyun.

- Chciałbym.

- Będziesz siedział w tym pokoju, jak król. Będziesz czuł się jak pan tego świata. Będziesz wiedział, że masz w rękach wszystko, co kiedykolwiek się dla ciebie liczyło.

Przymykam oczy i wyobrażam sobie, że tak właśnie jest. Za kilka lat będę jak Daewon, zarobię na ryzyku i dotrę do momentu, gdy będę mógł pławić się w luksusie.

- Będąc tu teraz kpię z rzeczy, do których dążyłem. Śmieję się ze statusu, z pieniędzy, z tych debili w garniturach. Wszyscy są żałośnie nadęci dobrobytem. Sam przyznaj, to wszystko jest śmieszne.

- Jest.

- Ale dzięki tej całej machinie tacy jak ty mogą spotkać się z takimi, jak ja. I kto jest w tym wszystkim ofiarą?

- My obaj.

- Nie, Baekhyun - dotyka mojego policzka. Delikatnie, czule. - Nikt nie jest ofiarą. Oboje korzystamy. Jesteśmy zwycięzcami.

🌱🌱🌱

Jest pierwsza w nocy, Daewon pali papierosa w łóżku, a ja leżę zaplątany w pościeli. Leci jakaś francuska piosenka, a on nuci, patrząc na mnie. Światła za oknem przygasają i rozświetlają się na przemian. Luhan jest pewnie w jednej z tych ekstrawaganckich dyskotek i dawno już stracił kontakt ze światem. Pewnie kolejny z jego telefonów utonął w muszli klozetowej, gdy pijany poszedł do toalety, więc nawet nie ma sensu do niego pisać. Rano spotkamy się na kawie jak co dzień i powiem mu, że chcę z nim zamieszkać, że właśnie zmienia się moje życie i chcę doprowadzić te zmiany do końca.

Daewon opowiada mi o Francji. Ze wstydem przyznaję, że nigdy tam nie byłem, a on obiecuje przesadnie podekscytowany, że kiedyś mnie tam zabierze, że Europa jest piękna i że na pewno chciałbym pojechać na Fashion Week. Opowiada o francuskich daniach jedzonych w wiejskich zajazdach, o słonecznym Limoges, o chłodzie zabytkowych kościołów, o tragedii w Oradour-sur-Glane. Słucham go jak oczarowany i nie wiem, czy to za sprawą szampana, czy naiwności, ale zaczynam wierzyć w to, że mógłbym być taki, jak on.

W końcu zasypiam i pozwalam mu przeczesywać moje włosy.

Budzę się o szóstej, Daewon nie śpi. Odnoszę wrażenie, że on nigdy nie śpi. Ciągle coś robi - pali papierosy, wertuje służbowe maile w swoim telefonie, zmienia muzykę w stereo, nalewa nam kolejną lampkę szampana, aż finalnie wspólnie bierzemy kąpiel w jacuzzi wypełnionym bąbelkami i stwierdzam, że najwyższa pora go opuścić.

- Mam dużo do zrobienia - tłumaczę.

- No tak, oboje musimy dalej ryzykować, aby utrzymać pozycję.

Śmieję się, gdy Daewon wręcza mi banknoty, ale poważnieję widząc ich ilość.

- Dziękuję.

- To za twoje towarzystwo. Nie za seks - odwraca wzrok i zapina zegarek na nadgarstku.

- Nie podobało ci się?

- Podobało, ale bardziej podoba mi się to, jaki jesteś. Nie uginasz się pod tym wszystkim, a taka z ciebie kruszyna. Idziesz po swoje tak dumnie, jak ja szedłem.

Uśmiecham się i nie mogę powstrzymać rumieńców.

Opuszczam Executive Tower z poczuciem spełnienia i portfelem ciężkim od gotówki. 

_______________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top