Rozdział 17

Baekhyun

Rozłączam się, gdy udaje mi się złapać przejeżdżającą taksówkę. W radiu leci jedna z tych smutnych, depresyjnych piosenek. Niech to chuj. Mam ochotę się rozpłakać, ale udaje mi się przez ściśnięte gardło poprosić taksówkarza, aby zmienił stację na coś radośniejszego. 

Cassandra jest dziwką drugiej kategorii. Wymięta, bez wyrazu, z kolekcją markowych torebek, w których nosi szminki z supermarketu. Zawsze spłukana, z białym proszkiem pod nosem i mętnym spojrzeniem. Tohyon jest klientem i przyjacielem Luhana. Jego ojciec handluje bronią i kradzionymi autami, a jego syn inwestuje fundusze w handel kolorowymi pigułkami w klubowym środowisku. Jest jeszcze wiecznie uśmiechnięty Youngsu, który w świetle klubowych świateł wygląda jak seryjny zabójca, wychudzona dziewczyna z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie oraz On. Nie wiem, jak się nazywa, ale porywa mnie do toalety, gdy Luhan znika przy barze.

- Mam coś, co ci pomoże - mówi opiekuńczo, wyjmując z wewnętrznej kieszeni woreczek strunowy.

Sypie biały proszek na ekran swojego telefonu i rozdziela wąskie kreski kartą parkingową.

- Nigdy tego nie robiłem - przyznaję się.

- Najwyższa pora. 

Chcę odmówić. Naprawdę chcę, ale wtedy on wciska mi w dłoń rulonik z banknotów i wiem, że nie mam już wyjścia. W rzeczywistości alkohol to za mało, aby ogłuszyć szalejący we mnie gniew. Wciągam pierwszą kreskę i nie czuję absolutnie nic. On wciąga drugą i patrzy na mnie mętnie. Daje mi znak, abym kontynuował. Wciągam kolejny biały pasek. Kręci mi się w głowie.

- Chodź.

Biorę go za rękę, choć nie chcę. Jest taki ciepły i opiekuńczy. Nawiedza mnie naiwna nadzieja na to, że może się we mnie zakocha. Nie wiem, jak się nazywa, ani ile ma lat, ale nawet mnie to nie interesuje. Wystarczy mi fakt, że trzyma mnie za rękę, poczęstował mnie koką i wygląda dość przystojnie ze swoimi rozwianymi czarnymi włosami.

Odnajduję wzrokiem Luhana, który posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. Siadamy w loży, a nieznajomy nachalnie przyciąga mnie do siebie, powtarzając, że jestem piękny i wyjątkowy. Chyba niczego nie potrzebuję bardziej. Znikamy razem w toalecie jeszcze cztery razy. Za trzecim razem zaczynamy się wściekle całować, a On nalega, abym pojechał do jego mieszkania.

- Luhan - mruczę nieśmiało, tępo wpatrzony w swoje odbicie w lustrze. - Luhan hyung będzie się o mnie martwił.

- Znam Luhana, a on zna mnie. Nie martw się o to.

Jestem w narkotycznym transie, gdy On znów bierze mnie w objęcia. Kreski, kreski, kreski. Kreski i jego usta na moich. Obraz Daewona w moich wyobrażeniach powoli gaśnie. Kim był Daewon? Gdzie leży Francja? Nadal nie wiem, co to cassolette. Budzę się z chłodnego szoku dopiero na siedzeniu ubera. Jedziemy w mroku nocy, a On trzyma dłoń zaciśniętą na moim udzie. Skrzywdzi mnie? Wszystko mi jedno. W końcu i tak muszę mu się odwdzięczyć za ten bezmiar białego proszku, który tak uprzejmie mi zaoferował.

Gdy się budzę jest już po wszystkim. On śpi tuż obok, w świetle poranka wygląda zupełnie inaczej. Przydługie czarne włosy, tatuaże na kościstych przedramionach, kilkudniowy zarost na policzkach. Ma blizny po trądziku na czole i niezdrowo blady kolor skóry. Czuję, że muszę się skąd zmywać, ale jakaś niewidzialna siła nie pozwala mi się ruszyć. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się wstać i nagle dopadają mnie te wszystkie okrutne myśli, które wytrwale ignorowałem zeszłego wieczoru. Daewon. Daewon w jego apartamencie. Daewon chłodny i nieosiągalny.

Biorę w dłonie telefon. Poprzedniej nocy zbiłem ekran. Zero wiadomości od Daewona, multum nieodebranych połączeń od Luhana.

Boli mnie głowa.

Ubieram się w ciszy i staram się określić gdzie jestem. Zabałaganione mieszkanie, za oknem rozbrzmiewa gwar ulicznego ruchu, w odpalonym telewizorze lecą poranne wiadomości. Kulę się w sobie, ściskam telefon w dłoni i uciekam z mieszkania, czując, że zwymiotuję, jeśli zostanę tam choćby sekundę dłużej.

Luhana nie ma w domu. Piszę mu w wiadomości, że wszystko u mnie w porządku i idę pod prysznic, żebym zmyć z siebie dotyk tego mężczyzny, którego imienia nawet nie znałem. Łzy mieszają się z krwią, która leci mi z nosa. Kręci mi się w głowie i finalnie zasypiam na kanapie, aby obudzić się wieczorem. Odwołuję spotkania ze sponsorami, zakopuję się pod kołdrą i czuję tak straszliwą pustkę, że mam ochotę umrzeć. Luhan znajduje mnie skulonego w łazience następnego poranka i próbuje wmusić we mnie śniadanie i kawę. Daje mi wykład na temat bezpieczeństwa, umiejętności odpuszczania i tego, że płakanie jest okej. Nie mówię mu o tym, że nie poszedłem na spotkania zeszłego wieczoru. Boję się jego reakcji, a stres związany z tą obawą powoduje kolejny nawrót bólu głowy.

Następne dni są dla mnie puste i ponure. Leżę w nieświeżej koszulce w zatęchłym pokoju. Nie jem, pije tylko tę obrzydliwą słodką, mrożoną herbatę, którą Luhan kupuje w sześciopakach. Jestem wyczerpany tym wszystkim, aż w końcu stwierdzam, że muszę coś zrobić. Muszę gdzieś wyjść, spotkać się z kimś, zapomnieć o Daewonie. Muszę się napić i dać w nos. Muszę odjebać coś wartego zapamiętania, albo zapomnienia. Muszę. 

Idę sam do Citrusa, gdzie spotykam Cassandrę i tę dziwną dziewczynę z czerwonymi włosami. Wyglądam tragicznie, ale one przekonują mnie, że prezentuję się świetnie i razem pijemy Aperol w loży VIP, pogrążając się w milczącym zamyśleniu. Czerwonowłosa nagle znika, a ja uświadamiam sobie, że nawet nie zauważyłem kiedy wyszła.

- Kim ona jest? - pytam Cassandry.

- Meg, to ta nowa - prycha dziewczyna. - Młoda, głupia. Zdradził ją narzeczony i została sama. Jest miła, ale ostatnio ma gorszy okres. Wczoraj miała skrobankę.

- Co miała?

Cassandra patrzy na mnie z wymownym politowaniem i zamiast wyjaśnić, co kryje się za złowrogim hasłem "skrobanka" wyjmuje z portfela woreczek.

- Chcesz?

Nie chcę, ale jednak chcę.

Idziemy do męskiej toalety, gdzie Cassandra częstuje mnie proszkiem. Po kilku kreskach otwieram się przed nią i zwierzam się z moich uczuć względem Daewona. Opowiadam o nim, jakbym miał napisać o nas książkę, a ona słucha, choć nie wydaje się specjalnie zainteresowana moją opowieścią. Finalnie, zostaje w toalecie sam, bo Cassandra spotyka dawnego kochanka i burzliwie wychodzi trzaskając drzwiami. Wciągam resztę koki i podchodzę do zlewu. Patrząc na swoje odbicie w lustrze mam ochotę się rozpłakać, ale wtedy czuję czyjeś dłonie na moich biodrach.

Nie mam siły, aby zareagować. Nie chcę reagować. Pozwalam kolejnemu obcemu mężczyźnie posiąść mnie całego. Plączą mi się nogi, gdy On prowadzi mnie do samochodu zaparkowanego na rogu ulicy. Pieprzy mnie na tylnych siedzeniach, a ja dalej mam w myślach Daewona. Zamykam oczy i widzę go na miejscu tego nieznajomego pretensjonalnego drania, który zgarnął mnie z toalety jakbym był marionetką do wynajęcia.

Znów wracam do mieszkania nad ranem. Poranny zjazd jest jeszcze okropniejszy. Krew z nosa, poczucie bezsensu, chęć zniknęcia i pozostawienia wszystkiego za sobą. Ale zamiast się nad sobą użalać znów idę do Citrusa. Tańczę, wciągam kokę i zwabiam wzrok wszystkich samotnych mężczyzn, którzy tak, jak ja, potrzebują chwili zapomnienia. Mam suche gardło i podarte ubrania. Krew spływa na moje wargi. Daewon parsknąłby z niesmakiem widząc mnie w takim stanie - jestem chodzącym upadkiem. Nie mam siły nawet unieść do ust szklanki z kolorowym drinkiem. Nieznajomy facet wpycha mi pliczek gotówki do kieszeni koszuli. Jestem zaskoczony, ale po chwili przypominam sobie, że pieprzyłem się z nim chwilę temu i to on postawił mi tego nieszczęsnego drinka. Po chwili mężczyzna znika, znów jestem w swoim łóżku, a promienie słońca tańczą na mojej twarzy.

Tak wyglądają moje następne tygodnie. Bezkresna plątanina klubów, kolorowych drinków, kresek wciąganych przez rulonik z banknotów i seksu. Dostaję kokę w gratisie do pieprzenia, ale przychodzi dzień, gdy muszę za nią płacić i bez ogródek wydaję na to większą część moich oszczędności. Jebać czynsz i opłaty. Jebać nadopiekuńczego Luhana i jego umoralniające kazania. 

Budzę się na głodzie i od razu przywdziewam swoją dziewkarską maskę. Eyeliner i biała koszula. Pasek Fendi. Jadę do Cirtusa, a jeśli wszystkie loże VIP będą już zarezerwowane, spotkam znajomych, z którymi udamy się gdzie indziej. Byle gdzie. Jest tyle miejsc, gdzie można się naćpać i pieprzyć. Wrócę do domu zbrukany i przećpany, a Luhan tylko spojrzy na mnie z milczącym smutkiem. Sprawdzę przed snem, czy Daewon nie napisał do mnie żadnej wiadomości i odpłynę, a gdy się obudzę świat będzie jeszcze okrutniejszy, niż był wcześniej.

Jest późny wieczór, gdy kołyszę się na pakiecie z mężczyzną poznanym chwilę temu. Pozwalam mu całować mnie po szyi, promile szaleją w mojej krwi, która jeszcze chwilę temu ciekła mi z nosa. On proponuje, żebyśmy poszli do niego, a ja kiwam głową z aprobatą, choć obiecałem sobie, że dam sobie spokój z przelotnymi przygodami. Powinienem napisać do wcześniejszych klientów, zarobić trochę, żeby chociaż mieć na kokę i nową koszulę, bo wszystkie są już zbroczone krwią z nosa.

Pieprzę się z nim w świetle ledowych świateł, które zmieniają kolor w rytm piosenki jakiegoś rockowego zespołu. Moje myśli odpływają gdzieś daleko zagłuszone moimi desperackimi jękami. Znów wyobrażam sobie Daewona na miejscu kolejnego natarczywego dupka z klubu.

- Bierz kasę i zwijaj się - rzuca mężczyzna, gdy budzę się otoczony pościelą w kwiecisty wzór.

Próbuję przypomnieć sobie, co się stało i gdzie jestem, ale zamiast tego moją uwagę przyciąga ekran telefonu. Mam wiadomość. Wiadomość od Daewona.

Od: Sponsor#3
Dziś.20:00 Moje mieszkanie.

Jest osiemnasta czterdzieści pięć i nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Ubieram się w pośpiechu, zgarniam z blatu nocnego stolika plik banknotów i ostatni woreczek koki i pędzę z głową bolącą od nadmiaru emocji prosto w chłód czarnej nocy. Dyktuję taksówkarzowi adres z takim przyjęciem, jakbym jechał odebrać nagrodę Nobla, a potem jak debil uśmiecham się do swojego odbicia w oknie. Boże, jestem szczęśliwy. Beznadziejnie szczęśliwy.

Daewon wygląda tak samo, jak zazwyczaj. Jest może trochę bardziej zmęczony i nawet ze mną nie rozmawia, tylko od razu przechodzi do rzeczy. Jego dotyk jest wszystkim, czego do tej pory potrzebowałem. Oddaję mu się ufnie i bez końca wierzę, że po tej nocy będziemy razem już na zawsze. Tęsknił za mną. Może po tej rozłące uświadomił sobie, jak bardzo mnie kocha. Jestem dla niego priorytetem. Jestem jego ulubionym chłopcem.

- K-kocham cię - szepczę przez ściśnięte gardło.

Nie odpowiada mi. Wstaje. Desperacko łapię go za dłoń, chcąc zatrzymać go w łóżku na dłużej. Chcę, żeby mnie przytulił. Chcę poczuć jego ciepło, jego oddech na mojej skórze. Chcę żeby opowiedział mi o Francji i żeby zapalił fajkę leżąc ze mną w łóżku. Nagle robi mi się beznadziejnie zimno. Drżę.

- Ubieraj się - rzuca tylko i wyjmuje z portfela plik gotówki.

Chce mi się płakać, gdy widzę z jaką obojętnością kładzie zapłatę tuż obok moich zrzuconych w pośpiechu ubrań.

Nagle wszystkie nadzieje gasną. Nie ma już nic, co pozwoliłoby mi trzymać się tej naiwnej myśli o tym, że wszystko będzie dobrze. Jestem sam, porzucony i posiniaczony. Nie mam siły. Jest mi zimno. Potrzebuję koki i kogoś innego. Kogokolwiek. Chcę coś poczuć, ale jestem tak przytłumiony, że nie mogę nawet wstać z tej pościeli pachnącej luksusem.

Nie tak miało być. Nie powinien tak skończyć. Nie byłem jeszcze we Francji. Daewon jeszcze się we mnie nie zakochał.

- Proszę - szepczę, leżąc nieruchomo pośród skotłowanej pościeli. - Daewon, pozwól mi tu zostać jeszcze na chwilę.

- Chcesz wytrzeźwieć przed powrotem do domu? - odpowiada mi jego głos gdzieś z drugiego końca pokoju.

- Chcę żebyś się we mnie zakochał.

- Ach, Baekhyun. Skończ z tymi głupotami.

- Proszę - głos mi się załamuje. - Proszę, proszę, proszę.

- Wynoś się.

Wybucham płaczem. Nie potrafię nawet zaczerpnąć tchu w tym szaleńczym ataku obłąkańczej rozpaczy. Ból w klatce piersiowej sprawia, że cały nieruchomieję. Kulę się w sobie i oddycham tak desperacko, jakbym miał umrzeć. Boję się. Nagle uświadamiam sobie, jakie to wszystko jest przerażające. Moje życie bez Daewona. Moje życie z Daewonem. Wszystko jest jak pułapka. Labirynt bez wyjścia. Koka, seks, drinki z palemką. Nie chcę tego wszystkiego. Nie chcę do tego wracać. Nic nie sprawi, że poczuję się lepiej. Będę tkwił w tej lepkiej nicości do końca mojego zasranego życia. Zdechnę tu.

Daewon siada obok mnie, sprawdza mi puls. Mówi coś, ale jego słowa umykają mi w szumie desperackiej walki o każdy oddech. Czuję, że jestem w najczarniejszym momencie mojego życia. Zginę tu sam. Całkowicie sam. Nikt nigdy nie dowie się, jak umarłem.

Daewon gorączkowo do kogoś dzwoni. Nie mogę nawet podnieść wzroku. Przez kilka dłużących się w nieskończoność minut jestem sam w bezkresnej ciemności, słysząc tylko swoje bicie serca. Gwałtowny błysk światła rozwiera moje na wpół martwe powieki. Sanitariusze w białych uniformach wloką mnie na nosze, wbijają mi igłę w przedramię, a ja dalej plączę się we własnych oddechach.

Boję się igieł. Boję się. Boję się wszystkiego tutaj. Daewon stoi ponad mną, gdy sanitariusze wynoszą mnie z mieszkania. Pali papierosa. 

Nawet w takim momencie on po prostu pali papierosa. 

________________________

czuję się, jak stara babcia, bo wstaje o 5 bez potrzeby żeby wypić kawkę w spokoju i popisać rozdziały

miłego weekendu!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top