7. Kawalerski Sana

Ślub Sana i Sky zbliżał się wielkimi krokami. Oczywiście, nie mogło zabraknąć wieloczęściowego kawalerskiego. Oprócz swoich najbliższych przyjaciół ze świata kryminalnego, Thorinio zaprosił również Gregorego Montanhę - jedynego policjanta.

Obecnie znajdowali się na siłowni i żywo dyskutowali o nierównym traktowaniu funkcjonariuszy w policji.

- Ale słuchaj, twoi koledzy z pracy też jeździli i się bawili i jest wszystko dobrze - Carbo kontynuował wypowiedź, ignorując próbujących mu przerwać przyjaciół.

- Ty wiesz jaki jest problem? - zaczął brązowooki policjant po chwili zastanowienia. - Jak oni się dobrze bawią, kurwa, to raz po raz na coś przymkną oko, ale i tak jest wszystko git. A mi? Mi zaraz, kurwa, raport napiszą na 40 punktów.

- Tylko wiesz-

- Słuchaj-- Erwin próbował się wtrącić do rozmowy, lecz Montanha nie dopuścił do tego.

- KTÓREGO OVERALL-- KTÓREGO OVERALL I TAK NIE DOSTANĘ, bo kurwa zapomną mi go wysłać - wycedził gniewnie, myśląc o swoim niedawnym zawiasie. Nadal czuł, że było to cholernie niesprawiedliwe.

- Grzechu...  - zaczął Erwin, patrząc na zdenerwowanego szatyna. - Wolisz być w sejfie w kasynie, czy kurwa kampić jak pizda? Gdy wyjebią cię z policji, to bierzemy cię do siebie! Będziesz się lepiej bawił!

Montanhę zamurowało. Czy pastor właśnie zaproponował mu dołączenie do ich wesołej gromadki? Ten sam pastor co go rozstrzelał z M4ki, i na ogół, stara mu się utrudnić jego życie, jak tylko może? W sumie, to skrycie zawsze chciał zobaczyć jak to jest po drugiej stronie, z Erwinem... Wszystkie wspomnienia, które posiadał z szarowłosym przeleciały mu przed oczami i Gregory mimowolnie się uśmiechnął.

Gdy tylko to zauważył, od razu spochmurniał. Czy on właśnie pomyślał o tym? Czy on naprawdę przez na serio o tym pomyślał? Nie, on jest policjantem. Służył przez połowę swojego życia i jakiś siwy dziad mu tego nie zepsuje. To tylko ciekawość, nic więcej. Przecież ile razy różni funkcjonariusze wspominali, że chcieli kiedyś opierdolić jakiś bank? No mnóstwo. Ciekawość nie jest niczym złym. Jednak, musi ją przezwyciężyć. Nie ma szans, że kiedykolwiek stanie po drugiej stronie.

- Nie ma takiej możliwości, kurwa, jestem policjantem... - odparł cicho i chłodno, odpychając kuszące myśli.

Z jednej strony czuł się pewien swojej decyzji, ale z drugiej, czuł dziwne ciepło na sercu po słowach złotookiego. Że rzeczywiście jest dla niego jak rodzina, że mimo bycia policjantem, zaoferował mu miejsce u siebie. Miłe to. Szkoda, że funkcjonariusze policji nie mają podobnego nastawienia. Że wszyscy sobie podcinają nawzajem skrzydła, zamiast się wspierać i traktować jak rodzina.

Po raz kolejny się otrząsnął i skupił na podnoszeniu ciężarków. Coś za coś. Podjął dobrą decyzję. Robi to, co poprawne, pilnuje porządku i broni niewinnych ludzi. Pomaga. Ma to swoją cenę, ale cieszy się, ze swojej pracy i stanowiska. Wybrał dobrze. Chyba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top