3. Moralniak

Załamany sobą szatyn, siedział na środku helipada, z głową ukrytą w rękach. Od zauważenia braku broni policyjnej nieco wytrzeźwiał, zdając sobie sprawę, że następnego dnia w pracy będzie miał przejebane. Nie powinien  chodzić ze sprzętem policyjnym, będąc pijanym. W ogóle nie powinien chodzić! Przez zmniejszoną czujność, jakiś łasy pieniędzy gangster mógłby go porwać. Co jak co, ale za szefa policji, hipotetyczny porywacz mógłby wynegocjować dużo kasy. Kasy, której jak na razie, LSPD nie posiadało. Może takie myślenie popada w paranoje, lecz Montanha jest szefem policji w Los Santos. Tu nie ma czegoś takiego jak paranoja, dosłownie wszystko może się wydarzyć.

Siedział tak skulony, bez koszulki na dachu szpitala i rozmyślał. Przez alkohol w jego żyłach szło to mu opornie, lecz dotarł do paru znaczących wniosków. Które i tak od razu zapomniał. No cóż.

- O kurwa... - nagle usłyszał w oddali znajomy głos. Pastor...

- Co jest? Montanha, co ci się stało? - drugi głos, tym razem należący do czarnoskórego bruneta, dotarł do świadomości szefa policji. Westchnął ledwo słyszalnie. Tylko ich tu teraz brakowało.

- Mam... mam moralniaka - szatyn mruknął cicho w odpowiedzi. Erwin roześmiał się krótko i cicho, aczkolwiek melodyjnie. Mógłby tego słuchać godzinami... 

- To się nazywa kac, debilu - parsknął Dia, siadając obok załamanego brązowookiego.

- Moralniak, nie kac - Montanha uparcie brnął w swoje przekonanie.

- Ej, Dia, nie obrażaj go, zobacz jaki jest smutny - skarcił przyjaciela szarowłosy, przybliżając się do półnagiego mężczyzny. Położył w geście otuchy dłoń na ramieniu policjanta. - Dlaczego? - zapytał łagodnie.

- No moralniak... - jęknął. Dia spojrzał na brata wzrokiem, który jednoznacznie mówił, co sądzi o stanie Gregorego.

- A... z kim? - nieśmiało zapytał Knuckles, chcąc zrozumieć, o co chodzi szatynowi.

- Nie wiem. Nie pamiętam.

Garcon uderzył się dłonią w twarz, a Erwin tylko westchnął bezsilnie, widząc, że ta rozmowa prowadzi do nikąd. Miał przypuszczenia, co do tego, co może być przyczyną złego samopoczucia brązowookiego, lecz nie miał zamiaru potencjalnie się przyznawać do kradzieży sprzętu policyjnego. Słowa Montanhy były coraz mniej składne, więc obaj mężczyźni uznali, że najlepszy moment na zakończenie tego specyficznego spotkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top