10. Garcon
Dzisiaj był dzień rozprawy. Wprawdzie, sąd nigdy nie jest pusty i rożne sprawy odbywają się dość często, to była to pierwsza większa rozprawa; odbywała się ona pomiędzy Zakonem, a dokładniej Erwinem Knucklesem, jak i LSPD. Szef policji i pastor wielokrotnie się przekomarzali, czy wręcz kłócili się o to, kto ma rację i kto wygra, lecz wciąż mieli dobre stosunki. Podczas przerwy stali obok siebie, a raczej, Montanha stał, a Knuckles siedział na wózku inwalidzkim, co jakiś czas wymieniając się uwagami. W pewnym momencie Erwin postanowił zadzwonić do Dii. Widząc wybrany kontakt, przypomniało mu się wtedy jedno pytanie, które chodziło mu od jakiegoś czasu po głowie.
- Jak ma Dia na nazwisko? - zapytał przyciszonym głosem, zwracając się do szatyna.
- Garc-- przecież-- kurwa? - wyższy zaczął, lecz się zaplątał, pod wrażeniem ignorancji pastora. Przecież Dia jest jego ministrantem, przyjacielem, bratem. A nie zna jego nazwiska?
- Noo-- Erwin uśmiechnął się przymilnie, cicho się śmiejąc. Wiedział, jak to wygląda, ale nigdy nie miał dobrej pamięci do imion, zwłaszcza zagranicznych. Francuskie "Garcon" jakoś nie mogło mu zapaść w pamięć, podobnie jak "Thorinio" które zawsze przekręcał na "Thorini". No cóż, nie można mieć wszystkiego.
- To twój przyjaciel, pastorze - zauważył policjant, nie powstrzymując już śmiechu.
- Siema Dia... - szarowłosy zwrócił się do telefonu. Delikatnie zakłopotany Knuckles zerknął błagalnie na starszego, który przewrócił oczami.
- Dia Garcon - mruknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Złotooki się wyszczerzył, niemo dziękując, i odsunął się, rozmawiając dalej z Dią.
- Dobra, Garcon, będzie jeden świadek od tych szmat, a potem ty wjeżdżasz na pełnej kurwie - wyszeptał, uśmiechając się do samego siebie.
- Osz ty - wykrzyknął za nim szatyn, który doskonale usłyszał młodszego, który zaczął spierdalać od niego na wózku.
To była ciekawa rozprawa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top