To nie może być prawda... [1/?] [UsUk]
Przepraszam was, że to znowu będzie UsUk, ale tak mnie jakoś wena naszła ╮(. ❛ ᴗ ❛.)╭ Od razu piszę, że miało to być smutne, ale chyba jak zwykle to zepsułam... ; - ;
_________
Alfred nie chciał wierzyć w to co usłyszał, to nie mogła być prawda... To po prostu niemożliwe! Właśnie śni mu się najgorszy koszmar, z którego zaraz się obudzi, a potem jak zwykle pójdzie do Anglii tylko po to żeby posłuchać jego gadania o tym jak ważne jest zdrowe odżywianie.
Tak będzie...
Jednak pomimo wszelkich jego starań po powoli docierało do niego, że to nie jest sen... To nie jest zwykły koszmar, z którego obudzi się z krzykiem i twarzą we łzach. Francis naprawdę do niego dzwonił i wypowiadał słowa roztrzęsionym głosem. Arthur umierał... I nie był to tylko jakiś głupi żart...
**
Ameryka leniwie przetarł oczy zbudzony nieustannymi telefonami. Kto normalny dzwoni o 7 rano? Przecież to jeszcze noc!
Podszedł do źródła denerwującego dźwięku i podniósł słuchawkę.
- Halo?
- A-alfred? - Jones natychmiast rozpoznał głos Francji, ale coś było nie tak... Nie mówił on swoim zwyczajnym, żywym tonem... Ameryka miał wrażenie, że ledwo powstrzymywał się od płaczu; bardzo go to zaniepokoiło - Musisz natychmiast przylecieć do Londynu...
- D-dlaczego? - jego serce zaczęło bić szybciej z przerażenia, a w głowie pojawiały się różne scenariusze.
- Arthur... O-on umiera...- Alfred poczuł jak miękną mu nogi, a obraz zamazuje się przed oczami. Musiał usiąść bo inaczej upadłby na podłogę.
-...
- Alfred jesteś tam? Alfred! Halo?!
Rozłączył się. Nie wierzył, robił wszystko żeby odgonić od siebie wizję tego, że Anglia umiera.
Tego, że nigdy nie spojrzy w jego szmaragdowe oczy, sprawiając tym samym, że Brytyjczyk się rumienił; że nie zobaczy już nigdy jego uśmiechu, który powodował przyspieszone bicie serca; że nie usłyszy jego śmiechu, który uważał za najpiękniejszy dźwięk na świecie; nie dotknie jego złotych włosów, zawsze tak pięknie połyskujących w słońcu; nigdy nie pośmieje się z jego krzaczastych brwi i nie zobaczy jego obrażonej twarzy; już nigdy nie wypije z nim popołudniowej herbaty, której smaku nienawidził, ale robił to tylko po to żeby być z Arthurem.
Być z nim... Tak po prostu być blisko niego...
Jednak najgorsze jest to, że może nie zdążyć... Że nigdy nie powie mu jak bardzo jest dla niego ważny, że tak bardzo przeprasza za całe cierpienie, które mu sprawił, że tak bardzo chce go chronić przed całym złem, że nie pozwoli go już nigdy zranić, że nie chce już nigdy widzieć łez spływających po jego twarzy.
Chciał jego uśmiechu, blasku w oczach, lekko zarumienionych policzków, zdenerwowanej twarzy. Chciał patrzeć na jego kłótnie z Francisem, słyszeć zdecydowanie i zaciętość w głosie na każdym zebraniu. Widzieć jak delektuje się czarną herbatą siedząc przed swoim domem przy niewielkim stoliku kawowym, drugą ręką głaszcząc swojego kota, który przy tej czynności ocierał się łebkiem o rękę swojego właściciela i mruczał. Chciał jeszcze raz zobaczyć jego wściekłą i jednocześnie zawstydzoną twarz, kiedy Alfred przez przypadek wszedł mu do łazienki bez pukania podczas gdy ten się kąpał.
Chciał wszystkiego co tylko z nim związane...
Nie potrafił kontrolować łez, które strumieniami spływały po jego policzkach skapując na podłogę oraz mocząc ubranie.
Nadal miał nadzieję, że to wszystko tylko kiepski żart, ale ten tlący się w głowie płomyczek nadziei coraz bardziej przygasał.
**
Właśnie wysiadał z samolotu. Jak zwykle Londyn pogrążony był w szarości i spływających strugach ulewnego deszczu. Alfred wyjątkowo utożsamiał się z tą pogodą. Nigdy w swoim życiu nie czuł się tak tragicznie jak teraz, chciało mu się płakać, krzyczeć ze złości. To ON powinien umierać, a nie Arthur... On... To wszystko jego wina... To przez niego Anglia się zmienił, to on był powodem jego załamania.
Szedł teraz ulicami Londynu chcąc jak najszybciej znaleźć się blisko Anglika. Z drugiej strony jednak bał się, tak cholernie się bał tego, że nie będzie wystarczająco silny... Oczywiście, że nie jest... Nie jest tym kim zawsze chciał być, nie jest silnym i wytrwałym bohaterem. Jest słabym Alfredem F. Jonesem, który nie może nic zrobić żeby uratować osobę, którą kocha... Jest bezsilny...
Zapukał do drzwi tak dawno nieodwiedzanego mieszkania. Po chwili dało się słyszeć kroki po drugiej stronie, a następnie otwieranie zamków.
Alfred zobaczył przed sobą Francisa... Chyba pierwszy nie powitał go tym idiotycznym tekstem: "Bonjour Alfred mon cher!" i głupkowatym uśmiechem. Teraz tylko lekko skinął głową i wpuścił go do środka.
- Gdzie on jest?
Francja westchnął wskazując na schody prowadzące na piętro.
- Leży u siebie... Nie wiem czy to-
Ale Ameryka już go nie słuchał wbiegł czym prędzej po schodach i stanął przed drzwiami pokoju Arthura. Przez chwilę się zawahał, ale w końcu pociągnął za klamkę i przekroczył próg pomieszczenia.
Anglia leżał na swoim łóżku przykryty pod szyję kołdrą z nienaturalnie bladą twarzą i przymkniętymi powiekami. Gdyby nie to, że jego klatka piersiowa podnosiła się podczas oddechów możnaby pomyśleć, że nie żyje...
- A-alfred? To ty...? - otworzył szerzej oczy tak, że Alfred mógł zobaczyć jego tęczówki, ale nie były takie jak zawsze... Tak bardzo brakowało w nich blasku.
- Jestem tu. Jestem przy tobie...- w jednej sekundzie znalazł się przy łóżku chorego i trzymał jego rękę.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz...
- Obiecuję! - nie potrafił hamować łez, które zbierając się w kanalikach coraz bardziej zakazywały mu obraz. Wreszcie pozwolił im popłynąć.
- Nie płacz proszę... Nie warto nade mną płakać...- Arthur uśmiechnął się słabo i wytarł jego łzy kciukiem.
- Nie warto? Jeśli nie warto dla ciebie, to nie warto dla nikogo innego...- przytulił jego wychudzoną dłoń do policzka i przymknął oczy.
Chciał żeby zostało tak zawsze... Chciał czuć jego ciepło blisko siebie. Tylko przy nim mógł być naprawdę szczęśliwy.
- Alfred, chcę cię przeprosić za wszystko co zrobiłem... Nie zawsze byłem dla ciebie miły i bardzo tego żałuję... Przepraszam...
- Nie przepraszaj, błagam... To wszystko moja wina, a nie twoja. To przeze mnie się zmieniłeś, przeze mnie płakałeś... To ja jestem przyczyną wszystkich twoich smutków... Gdybym mógł cofnąć czas nigdy nie odszedłbym od ciebie... Zapewne byłbyś teraz zdrowy i popijał herbatę w ogrodzie... A teraz...
Zaczął głośno szlochać i przeklinać swoje zachowanie.
- Nie płacz... Wszystko będzie dobrze... Wszystko się ułoży...- głaskał delikatnie jego policzek - Nie chcę widzieć twoich łez... Zrób to dla mnie... Nie chcę żeby ostatnią rzeczą, którą zobaczę była twoja zapłakana twarz...
- Nie potrafię być silny, Arthur... Nie umiem. Nigdy nie byłem bohaterem i nim nie będę...
- Dla mnie zawsze byłeś bohaterem. Dzięki tobie nauczyłem się śmiać i uśmiechać. Dzięki tobie miałem coś lepszego do roboty niż popijanie herbaty. Dzięki tobie odkryłem to, że mogę czuć... Dzięki tobie wiem, że mogę kochać...
Alfred spojrzał na jego twarz... Uśmiechał się delikatne, a jego policzki zyskały trochę zdrowego koloru. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z jego słów...
- Dzięki mnie wiesz... Że... Że możesz kochać? - spytał z lekkim zdziwieniem w głosie.
- Tak Alfred... To prawda... Kocham cię...- Arthur wiedział, że teraz nie ma już nic do stracenia. Nawet jeśli Jones go znienawidzi to i tak za chwilę już go nie będzie... Nie ma czego żałować...
Ameryka przetwarzał jego słowa... Czy on go naprawdę kocha? Czy kocha go tak bardzo jak Alfred jego?
Zbliżył się nieco do twarzy Anglika i spojrzał mu w oczy. Jego serce zaczęło bić w bardzo szybkim tempie.
- Kocham cię Arthur... Kocham cię nad życie...- wyszeptał tak, aby tylko adresat tych słów mógł je usłyszeć.
Przybliżył się jeszcze bardziej i pocałował delikatnie jego usta. Były lekko drążące i rozgrzane, ale tak cudownie delikatnie i zmysłowe. Czuł, że czekał na to od wieków. W końcu stało się to co miało nastąpić od samego początku.
Ich wargi pasowały do siebie idealnie, poruszając się we własnym tempie, stykając się ledwie. Nikt z nich nie czuł potrzeby pogłębiania tej czynności... Teraz było idealnie, czule, wspaniale i z tak wielką miłością.
Oboje tak bardzo chcieli tego pocałunku...
Ale tylko Arthur wiedział, że był on zarówno pierwszy, jak i ostatni...
Żegnaj Ameryko...
Kiedy Alfred odsunął swoją twarz Anglia miał zamknięte oczy, lekko uchylone wargi i zarumienione policzki... Jednak coś było tu nie tak... Brakowało mu oddechu i bicia angielskiego serca...
- ARTHUR! ARTHUR! OTWÓRZ OCZY BŁAGAM CIĘ! BŁAGAM! - Ameryka krzyczał, płakał szarpiąc Anglika, ale nic to nie dawało...
Nic już nie jest w stanie zmusić go do otwarcia szmaragdowych oczu...
**
Francja słysząc krzyki Alfreda wbiegł na górę tak szybko jak tylko to możliwe. Serce biło mu jak oszalałe.
To już zapewne koniec... Ta myśl uporczywie obijała się po jego głowie.
Kiedy wszedł do pokoju jego oczom ukazał się zalewający się łzami Alfred, który siedział blisko ciała zmarłego Kirklanda.
Serce Francisa pękało na ten widok...
- Alfred chodźmy stąd...- starał się mówić jak najdelikatniej.
- NIE! NIE ZOSTAWIĘ GO, ROZUMIESZ?! Nie zostawię...- ostatnie wyszeptał gładząc włosy Arthura.
Francja podszedł do Alfreda i siłą zmusił go do zejścia z łóżka, a gdy ten rozpaczliwe chciał tam wrócić został zatrzymany przez ramiona Francisa.
- On nie chciał widzieć twoich łez, błagam wyjdźmy stąd...- przytulił Amerykanina do siebie, pozwalając mu na zmoczenie łzami swojej koszuli.
- OBIECAŁ MI! MIAŁ BYĆ PRZY MNIE NA ZAWSZE! Już na zawsze...
**
Kochanie...
Pomimo, że byliśmy razem tylko przez chwilę, chcę ci powiedzieć, że nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy... Nasz pocałunek był tym na co czekałem od wieków. Już za tobą tęsknię, choć od twojego odejścia minęło dopiero kilka dni. Mam nadzieję, że szybko wrócisz ze swojej podróży i znowu będę mógł być przy tobie. Obiecuję ci, że nie pozwolę by ktokolwiek cię zranił... W końcu będę twoim bohaterem...
Tym którym od zawsze chciałem być...
Witam ma końcu!
Mam nadzieję, że nie było to aż tak złe na jakie mi się wydaje...
Możliwe, że będzie druga część, ale jeszcze nie wiem...
Chcecie happyend?
Kogo ja oszukuję... Nikt tego nie czyta :'>
A! I jeszcze przepraszam za błędy jeśli są.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top