Tik. Tak... [HetaOni/Włochy]

Prawdopodobnie będzie trochę smutne... Oczywiście o ile wyjdzie mi tak jak zaplanowałam...

Troszkę GerIty żeby było smutniej... :'))

Edit: A żeby było jeszcze smutniej zajrzyjcie sobie do tego powyżej ^

✧*.✧*.✧

Tik. Tak...

Miarowe cykanie zegara odbijało się od ścian milczącego pokoju. Nad nim był biały sufit, który częściowo pogrążał się w ciemności, a jego niektóre fragmenty były jakby zamazane, zasłonięte ociężałą kurtyną czerni.

Słyszał w uszach swoje tętno, które wybijało niespokojny rytm... Powoli coraz rzadziej czuł w klatce piersiowej uderzenia wymęczonego serca. A ciemność coraz bardziej pochłaniała detale pokoju.

Czuł pod plecami miękki dywan, a na twarzy dziwnie duszne powietrze, które nigdy w tym domu nie stawało się rześkie. Dłonią wyczuwał ciepłą, lepką ciecz, która barwiła jego mundur, ociężale skapując na biały materiał pod nim. Czuł ból, tępy ból, którego źródła nie mógł dokładnie zlokalizować. Bolało go wszędzie...

Tik. Tak...

Dźwięk sekundnika go uspokajał, jednak wiedział, że nie miał go słyszeć. Miał zniszczyć zegar, ale To się pojawiło. Był sam... Nie miał szans się obronić, a dziennik został schowany gdzieś w domu... Jeszcze go nie odnalazł.

Ciężko oddychał, odczuwając ból przy każdym wdechu. Jego klatka piersiowa pulsowała bólem, a brzucha już niemalże nie czuł... Podobnie z całą, dolną częścią ciała. W tej, w której miał czucie, pozostawał tylko ból, który nie odpuszczał mu ani na chwilę.

Ale to już niedługo, pomyślał, jeszcze chwilę, a to się skończy... Już nie będę musiał dźwigać tego wszystkiego. Wreszcie będę miał spokój...

Łzy nie przestawały wyciekać spod uchylonych powiek...

Tik. Tak...

Nie dał rady. Obiecał im, obiecał, że ucieknie razem z wszystkimi... Nigdy nie był dobry w dotrzymywaniu obietnic, ale teraz to podwójnie bolało...

Jeszcze tyle pozostało do zrobienia, jeszcze tylu rzeczy musiał dokonać. Tyle jeszcze pozostało, a on musi leżeć tu, czekając na utęsknioną ulgę. Podniósłby się... Ruszyłby do przodu gdyby nie jego przyziemne ciało... Odmawiało posłuszeństwa za każdą, koleją próbą podniesienia się z podłogi.

Zawsze był słaby...

Teraz dotarło do niego jak bardzo był bezużyteczny przez te wszystkie wieki... Tyle lat był ciężarem dla swoich sojuszników, kulą u nogi. Nie starał się nigdy... Wolał uciekać, ratując swoje słabe ciało przed uszkodzeniami.

Teraz nawet wrodzone tchórzostwo nie pomogło mu uciec.

Ale to dlatego, że się zmienił, prawda? Pobyt tutaj, branie wszystkiego na swoje barki zmieniło go... Już nie był tym słabym Włochem, który uciekał przed zagrożeniem. Nie był tym Włochem, który biegł po pomoc przy wiązaniu butów...

Teraz był tym, który desperacko próbował zmienić bieg czasu. Tym, który walczył o życia ich wszystkich...

Ale był też tym, który przegrał na półmetku swojego zadania...

Tik. Tak...

Próbował opanować dreszcze, które potrząsały jego ciałem, starając się znaleźć źródło ciepła w swoim ubraniu. Nic z tego... Wszystko powoli się wychladzało i tylko czerwona ciecz ogrzewała jego zimne dłonie...

Czuł, że coraz bardziej opada z sił, a serce już ledwo utrzymuje swój rytm. Teraz bije zdecydowanie wolniej od uderzeń zegara...

Pomyślał o swoich przyjaciołach. Zastanawiał się czy teraz byli bezpieczni. Czy dadzą radę sami się stąd wydostać...

Dadzą.

Teraz współpracowali, byli razem i pomagali sobie. Jeśli tylko nie poddadzą się to uda im się wydostać... I może nawet Feliciano nie zostanie tutaj na zawsze.

Zawsze chciał zostać pochowany na tym słonecznym wzgórzu... Na tym samym, które tonęło w morzu kwiatów każdego lata. Na tym samym, obok którego przechodził za każdym razem kiedy był w swoim kraju.

Włochy są takie piękne...

Tik. Tak...

Przywołał w swojej pamięci wszystkie dobre chwile z resztą krajów. Ze swoimi przyjaciółmi...

Ameryka... Pamiętał jak urządzali sobie konkursy w jedzeniu. Umawiali się w swoich domach i każdy przynosił ulubione potrawy... Wymieniali się nim, a następnie ustawiali stoper. Alfred zawsze wygrywał, ale w zasadzie Feliciano mógł się tego spodziewać... Porcje jedzenia w Ameryce zawsze były ogromne! O wiele większe niż w jakimkolwiek innym państwie.

Anglia... Często próbował nauczyć go gotować, ale Arthur za każdym razem musiał coś przypalić. Blondyn zawsze strasznie się złościł, ale Feliciano tylko się śmiał... I zawsze kończyło się to na wybuchu wesołości u obu personifikacji. Z Anglią przeżył naprawdę wspaniałe chwile! Szkoda, że nie będzie ich więcej...

Kanada... Może był niezauważany, ale Włochy zdołał go poznać jako cudownego człowieka. Kiedy tylko miał problem, wiedział, że może z tym pójść do Matthew. Ufał mu, a każda jego troska zostawała zapomniana. Zwykle kończyli na jedzeniu pancakes z syropem klonowym. Ulubione jedzenie Matthew.

Francja... Czasami obawiał się go, bo Francis potrafił mówić conajmniej dziwne i niepokojące rzeczy. Jednak wiedział on bardzo dużo o historii swojego kraju. Feliciano często słuchał go w skupieniu, zafascynowany pełnymi pasji opowieściami Francuza. Do tego miał takie pyszne wino! Ale oczywiście włoskie było lepsze...

Chiny... Yao znał bardzo dużo legend, które były po prostu piękne. Feliciano często się wzruszał słuchając o historiach nieszczęśliwych kochanków, biednych ludzi i tych, którzy szukali szczęścia latami na końcu rzadko go doświadczając. A Chiny zawsze tak ładnie opowiadał... Jego głos zawsze był taki kojący.

Rosja... Bał się go przez większość czasu, ale kiedy raz trafił na jego plantację słoneczników zmienił o nim zdanie... W końcu dowiedział się jak bardzo on czuje się samotny i jak bardzo potrzebuje towarzystwa. Został z nim, rozmawiając o pogodzie i tworząc bukiety ze słonecznych kwiatów. Pęk słoneczników jeszcze długo stał w jego wazonie.

Hiszpania... Jak był mały to właśnie on uczył go gry na gitarze. Romano też czasami do nich dołączał, ale zazwyczaj bardzo denerwowały go porażki i odchodził, przeklinając pod nosem. Feliciano był pod wrażeniem umiejętności Antonio i uważnie chłonął wszystkie jego wskazówki. Wieczory pod hiszpańskim niebem przy dźwiękach gitary i wesołych śpiewach były jednymi ze szczęśliwszych.

Japonia... Zawsze próbował się od niego uczyć sztuk walki, oczywiście z marnym skutkiem, ale czas z Kiku był naprawdę bardzo miły. Potrafił z nim szczerze rozmawiać, popijając gorącą herbatę i mocząc nogi w ciepłej wodzie. Zazwyczaj przesiadywali wtedy na zewnątrz, podziwiając blask księżyca.

Romano... Jego ukochany braciszek, za którego byłby w stanie oddać życie. I tak właściwie właśnie to zrobił... Pamiętał każde leniwe popołudnie, podczas którego wygrzewali się pod południowym słońcem, zajadając się słodkimi winogronami. Często wracali późno do domu, ale zawsze robili potem wspólny maraton filmowy... Na koniec Feliciano budził się przytulony do brata.

Serce go zabolało, a łzy spływały strumieniami do rozychylonych ust. Miał tak mało czasu...

Tik. Tak...

Niemcy... To właśnie on powodował najszczerszy uśmiech. To jego śmiech powodował to przyjemne uczucie rozchodzące się po jego ciele. To tylko jego oczy tak pięknie błyszczały w świetle i tylko jego blond kosmyki były tak miękkie i gładkie. Tylko on dawał mu ukojenie i jedynie przy nim mógł czuć się bezpieczny. A ufał mu całkowicie...

Tyle by dał żeby jeszcze poczuć jego ciepło blisko siebie. Złapać za dłonie, spojrzeć w tęczówki w kolorze nieba i spać u jego boku, wtulając w umięśnioną klatkę piersiową. Chciałby jeszcze raz pójść z nim na wyczerpujący trening, ugotować ukochaną pastę, zjeść razem obiad obserwując siebie nawzajem i kończyć dzień wpatrując w gwiazdy na nocnym niebie.

Nigdy nie miał odwagi mu tego powiedzieć... Najpierw czuł się źle, wiedząc, że po części zdradza swoją dawną miłość. Tego chłopca, który odszedł całe wieki temu...

Teraz żałował, że nie dotarło do niego wcześniej jak bardzo chciałby być z Ludwigiem... Jak bardzo chciałby być z nim blisko, bliżej niż kiedykolwiek.

A teraz to tylko bolało...

Tik. Tak...

Usłyszał mnóstwo kroków zbiizajacych się w jego stronę, ale nie miał już siły otworzyć powiek. Tak samo jak nie miał siły wsłuchiwać się w te zakłócające spokój krzyki. I tylko tąpnięcia były świadectwem czyjejś obecności.

Zaraz poczuł jak ktoś chwyta go za rękę, a niewyraźny wydźwięk jego imienia dotarł do jego umysłu. Zmusił się do uchylenia powiek, a kiedy to zrobił zobaczył nad sobą utęsknione niebo... Błękit, który teraz zakryty był pod powłoką łez...

- Włochy... Słyszysz mnie? Włochy! - czuł jak słone krople moczą mu twarz. Jednak tym razem nie należały one do niego.

- N-niemcy... - wyszeptał, ledwo wydobywając z siebie głos - Tęskniłem za tobą... Capitano... Wiem, że miałem się nie obijać, a teraz leżę tu bezczynnie... Obiecuję, że zrobię te dziesięć kółek, a ty będziesz ze mnie dumny... Bo będziesz, prawda Niemcy?

Ludwig wymusił u siebie uśmiech chociaż czuł, że w żadnym momencie swojego życia nie był tak złamany jak teraz. Właśnie jego cały świat się walił, a on nie potrafił go naprawić...

- Już jestem dumny Włochy.... Dałeś radę wykonać swój cel. Dałeś radę, bo spójrz...- wskazał na wszystkich zebranych. Wszyscy płakali...- Jesteśmy tutaj razem tak jak chciałeś, a to gdzie się znajdujemy nie ma żadnego znaczenia, bo jesteśmy tu z tobą i tu zostaniemy...

Włochy uśmiechnął się, a jego blada twarz niemal odzyskała dawny blask... Ale to tylko na chwilę.

- Ale jeśli kiedyś stąd wyjdziemy to... Znowu zrobimy razem pastę, prawda? A... A potem przenocujemy wszyscy razem, świetnie się bawiąc, mam rację? A najlepsze jest to, że już nie będziemy musieli się kłócić, bo teraz wszyscy jesteśmy przyjaciółmi...- obraz przyciemnił się, a Feliciano chwycił dłoń Ludwiga, cała dygotała...- Cieszę się, że jesteś ze mną... O widzisz... Twoja ręka jest ciepła i teraz mi tak przyjemnie... Czuję się jakbym znowu mógł beztrosko zostać u ciebie w łóżku i powoli zasypiał, żeby rano obudzić się wtulonym do tak miękkiego źródła ciepła - desperacko nabrał powierza, bo czuł, że już niedługo nie będzie mógł nim odetchnąć - Nigdy ci nie powiedziałem, wiesz... Zawsze coś mnie powstrzymywało, ale teraz, choć nie jest idealnie, zamierzam ci to w końcu wyznać... Ti amo, Ludwig...

Wysilił się na najszczerszy uśmiech na jaki było go stać, a oczy spróbował otworzyć żeby chociaż ten ostatni raz zobaczyć błękit... Ten odcień błękitu, który tak bardzo pokochał, a teraz musiał się z nim pożegnać...

I poczuł jedynie miękkie, ciepłe wargi przy swoich chłodnych ustach, i jeszcze zdołał usłyszeć szept ledwo przebijający się przez żałosny szloch, ale wiedział, że w tej chwili szczęśliwszy nie mógł być...

- Ich liebe dich, Feliciano...

Tik...

Ogarnęła go ciemność, a ból stał się niewyczuwalny. Nie słyszał już także żadnych głosów, zatapiając się w kojącej ciszy i uczuciu ulgi.

¹Arrivederci amici.

²Arrivederci... Cara...




























Powiedzcie mi proszę czy było smutne choć trochę... Tylko szczerze!

Mam nadzieję, że wam się spodobało ^^

Do zobaczenia!









¹do widzenia przyjaciele

²żegnaj kochany

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top