Płaczące niebo [Anglia (USUK)]
A więc... Zobaczyłam ten jeden moment w endingu Hetalii i nie mogłam się powstrzymać xD
Trochę UsUka pod koniec, bo też nie mogłam się powstrzymać :>
---------
Padało. Kolejny dzień, kiedy ulice Londynu zatopione zostały przez gęste strugi deszczu, kiedy przechodniów ścigały litry wody spadające z nieba, moczące ich ciepłe płaszczem i sklejające włosy w mokre kołtuny.
Deszcz. Nic niezwykłego, rzecz codzienna, do której większość Anglików zdołało już przywyknąć za te wszystkie lata, które spędzili w pochmurnych miastach w całym kraju.
Przygnębiające, ciemne chmury, które zrzucały na markotnych ludzi coraz to nowe strugi deszczu. Już nawet ciężko było stwierdzić jaka pora dnia aktualnie była, a wskazówki zegara jakby zupełnie przeczyły zjawiskom widzianym za oknem. Zbyt mroczno na południe, zbyt niewyraźnie jak na wieczór... Brak gwiazd, brak księżyca, jedynie niewyraźne światła lamp, które ledwo było widać poprzez spływającą wodę.
Przy każdym kroku słyszalny był wyraźny plusk, każdy fragment chodnika błyszczał się mokrym blaskiem, a auta powoli sunęły przed siebie, chcąc jak najmniej zaszkodzić pieszym. A ci, którym trafił się brudny prysznic, wymachiwali zdrętwiałymi pięściami w stronę nierozważnych kierowców. Całe szczęście, że teraz już powoli każda uliczka pustoszała, wszystko cichło i zamierało... Londyn powoli kładł się do snu, a ożywały jedynie światła w ciepłych domach, chłodne neony z reklamami i wysokie, czarne latarnie, rzucające więcej blasku na wszechobecny mrok. To właśnie ich ciepłe, niemal żółte światło, stało się teraz substytutem ciał niebieskich, które skryły się pod grubą warstwą kłębiastych chmur...
Anglia skręcił w kolejną uliczkę, w zasadzie nawet nie znając powodu swojej wędrówki. Po prostu szedł przed siebie, ignorując nieodpowiednią pogodę, nie zwracając uwagi na swoje przemarznięte ciało, mokre ubranie i całkowicie rozmoczone skórzane buty. Po prostu wyszedł z domu, patrząc ukochane miasto i obserwując jego zabieganych mieszkańców. Wszystko, żeby tylko wyrwać się ze swojego biura, przepełnionego papierami, teczkami, encyklopediami i kolejnymi masami skarg, które do niego napłynęły. A deszcz towarzyszył mu odkąd pamiętał...
Ten najwidoczniej postanowił już zawsze z nim być, gdziekolwiek się nie udał, gdziekolwiek nie pojechał, gdziekolwiek by nie poszedł. Już nawet nie wiedział czy się z tego śmiać, czy może klnąć na swoją dziwną klątwę, która go prześladowała od czasów, których nie chciał za nic pamiętać. Aktualnie chyba nawet nie potrafił odszyfrować, co konkretnie dzieje się w jego głowie... Może to przez wspomnienia, które go uderzyły? Może przez rozpamiętywane uczucie gliny pod kolanami? A może to po prostu zmęczenie, które nie pozwalało mu nawet logicznie wszystkiego poukładać. Tak, to pewnie to.
Chłodny wiatr przyniósł ze sobą jeszcze chłodniejsze kropelki, które uderzyły w jego jasną skórę twarzy, sprawiając, że ta coraz bardziej się świeciła i coraz bardziej traciła normalne ciepło i lekko różową barwę. Była zimna, bledsza niż zwykle, ale teraz chyba nie potrafił nawet się tym przejąć. Postawił kolejne kroki przed siebie, mijał kolejne latarnie, kolejne budynki. Ręce zaciskał w kieszeniach płaszcza w pięści tak, że niemal bielały mu kostki. Jednak nawet nie udało mu się zbliżyć do osiągnięcia normalnej temperatury palców, które aktualnie były lodowate, nieczułe. Podobnie jak cały Arthur, który coraz bardziej drżał. Mimo to, nadal szedł przed siebie...
W końcu powietrzem dało się oddychać, nie było duszne, nie było przepełnione kurzem ani zapachem taniego jedzenia. Pachniało deszczem, świeżością, wolnością i chwilą ulgi ale potem... Odczuwał też w nim każde momenty z przeszłości, jakby odbijały się w spadających kroplach, szepczące mu słowa wprost do ucha mocniejszymi podmuchami wiatru. Nie potrafił uwierzyć, że nawet tu to wszystko potrafiło go prześladować. Westchnął ciężko, nagle zatrzymując się w miejscu i przymykając powieki.
Jednostajny szum, dźwięk silników, oddalone wycie syren wozów strażackich... Starał się zamknąć jedynie na te dźwięki i nie słuchać swoich myśli, nie zwracać uwagi nawet na zimno. Jedynie kojący deszcz, jedynie usypiający Londyn, który coraz głębiej był pochłaniany przez czerń. W kolejnych okna gasły światła, a ich wnętrza skrywane były za roletami. Anglicy szli spać, a ich państwo snuło się smętnie po bocznych uliczkach miasta, szukając nie wiadomo czego... Ciekawe co powiedzieli by na jego zachowanie?
Otworzył oczy, a jego przygaszone, szmaragdowe tęczówki uniosły się do góry, w stronę chmur, w stronę nieba, łącznie z dłonią, która łapała na swoją powierzchnię coraz to więcej wody. Wyglądał, zupełnie jakby przed przekroczeniem progu mieszkania, chciał sprawdzić czy nie pada zbyt mocno... Jednak wcześniej wyszedł chyba w największa ulewę dzisiejszych godzin, co potraktowanie zostało dziwnymi spojrzeniami ludzi. Zdezorientowanymi, współczującymi... Zupełnie jakby kolejne osoby chciały powiedzieć mu, że jest szaleńcem. Ale jednak wszyscy milczeli, jedynie go wymijając i zamykając się we własnych domach. Zasadniczo wcale go to nie zdziwiło... Po co kogokolwiek miałaby się przejmować personifikacją? Każdy miał przecież znacznie ciekawsze rzeczy do roboty, niż chociażby spojrzenie z okna w dół, chociażby zerknięcie na chodnik przy zasuwaniu rolet...
Stracił rachubę czasu, kiedy w dalszym ciągu stał w jednym miejscu, czasami tylko rozglądając się dookoła, czy czasem nikt nie idzie. Ciało podpowiadało mu żeby natychmiast się wynosić i okryć ciepłym kocem, natomiast sam siebie zatrzymywał w miejscu. Dopiero teraz doznał jakiejś lekkiej ulgi od poprzednich dni, które przyniosły mu wiele stresu. Już niemal nie potrafił spojrzeć na jakieś deklaracje do podpisania, które podsuwał mu pod nos jego szef. Miał po prostu dość swojej pracy, dość obowiązków personifikacji. Dość wszystkiego, co wiązało się z tkwieniem na ziemi właściwe bez końca... Chciałby po prostu normalnie żyć.
W pewnej chwili miał wrażenie, że usłyszał czyjś głos, przez chwilę zdawało mu się, że ktoś podchodzi bliżej, że ktoś nawet woła jego imię... Ale postanowił uznać to tylko za jakieś znudzenie i z bezsilnym westchnięciem spojrzał w górę. Kilka chmur przetoczyło się na bok, więc teraz mógł zobaczyć srebrzysty blask księżyca w pełni. Niezwykle nikły, ale jednak choć trochę rozjaśnił grafitowe niebo. Ale potem znowu...
- ...glio! Anglio! - z szumu wyłaniał się ten głos. Nie potrafił określić jego właściciela, bo gdy odwrócił się w tamtą stronę, nie dostrzegł nikogo. Słyszał tylko niewyraźny, przytłumiony dźwięk. Modlił się żeby to nie był jego szef, bo prawdopodobnie nie zaznałby spokoju ani na moment... W końcu teoretycznie miał teraz odesłać deklarację na jakieś spotkanie. Nawet zdążył zapomnieć, że w ogóle powinien był to zrobić do wieczora, a teraz chodził sobie "beztrosko" po mieście. Nieodpowiedzialność...
Dopiero po chwili kroki stały się głośniejsze, podobnie jak nawoływanie i już zaraz pojawił się nad nim materiał parasola. Tak na marginesie... Jego parasola.
W tempie natychmiastowym odwrócił się w stronę osoby, która teraz znalazła się obok niego i słowa zamarły mu w gardle, kiedy napotkał wzrokiem niebieskie tęczówki skryte za okularami, złote włosy pomierzwione przez wiatr i lekko opaloną skórę. Ta osoba patrzyła na niego z przerażeniem, kiedy dostrzegła, że całe ubranie jest jak wyjęte z prania, a sylwetka Anglika wstrząsana jest przez dreszcze. Natychmiast ściągnęła swoją skórzaną kurtkę i opatuliła go nią tak szczelnie, jak tylko się dało, kryjąc go całego pod parasolką.
- Co robisz i jak się tu znalazłeś? - Arthur zapytał drżącym głosem, starając się ściągnąć z siebie kurtkę i oddalić. Ameryka na to nie pozwolił.
- Masz szczęście, że tu trafiłem, dude! Co ci przyszło do głowy żeby wychodzić na taką pogodę? - przytrzymał go mocnej, z przerażeniem łapiąc za dłonie. Były zimne. Strasznie, nienaturalnie zimne - Oh my God... Ty naprawdę nie potrafisz o siebie zadbać! - powiedział może nieco głośniej niż było to konieczne. Trudno, Anglia musiał to przyciąć do wiadomości.
- Potrafię doskonale! Nie byłem na zewnątrz aż tak długo, była jakoś piąta po południu kiedy...- zatrzymał się jednak, spoglądając na cyfrowy zegar jednego ze sklepów - Oh bloody hell... Powinienem już oddać resztę dokumentów! Muszę natychmiast iść do mieszkania! - przyspieszył kroku, ale jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Był cały zmarznięty, nawet nie potrafił normalnie iść przed siebie... Za długo stał w miejscu.
Alfred pokręcił głową z niedowierzaniem, zastanawiając się czy czasem Anglik faktycznie nie zwariował. Właśnie trząsł się jak galareta i w tym stanie zamierzał wypełniać jakieś durne papiery! To jemu zawsze wypominane było dziecinne zachowanie, ale Anglia właśnie teraz udowodnił jak sam jest niezwykle "dorosły i odpowiedzialny". Włóczył się sam w deszczu przez ponad cztery godziny... Co mu do cholery odbiło?!
- Zaprowadzę cię do domu i będę pilnował, żebyś czasem nie siadł to tej niewolniczej roboty. Masz się teraz przede wszystkim wysuszyć ogrzać i...- był tak niedorzecznie zły na jego zachowanie, tak strasznie wytrącony z równowagi przez ten nieodpowiedzialny spacer...- Och, co ci w ogóle przyszło do głowy żeby wychodzić w taką ulewę?! Zawsze mnie nazywałeś nieodpowiedzialnym, a aktualnie trzęsiesz się z zimna! Co ci odbiło, Arthur...- miał najszczerszą ochotę nakrzyczeć na niego dosadniej, ale widząc, że nie jest w jakimś szczególnie dobrym stanie, zamilkł, otaczając go coraz mocniej swoją kurtką. Będzie mokra... Trudno, jakoś się wysuszy.
Anglia otworzył usta kilkukrotnie, chcąc mu jakoś odpowiedzieć w swoim zwyczajowym, zaczepnym tonie, ale nie potrafił się na niego zdobyć. Teraz faktycznie zrozumiał, że dla innych jego zachowanie wydawało się całkowicie absurdalne i abstrakcyjne, nawet idiotyczne. A on po prostu chciał na chwilę o wszystkim zapomnieć, tonąć w deszczu i jego kojącym szumie...
Ostatecznie nie odpowiedział nic, przyciskając się nieco mocniej do upragnionego ciepła, zapomniając nawet, że powinien teraz odskoczyć i głośno uznać za niestosowne ich aktualną pozycję.
Razem pod parasolem. Ciało do ciała, ramię do ramienia. Mokry płaszcz zakryty przez brązową skórę bomberki...
Jednak byli tu sami i tylko księżyc spoglądał na wszystko co działo się zarówno w głowie ich obojga, jak i w coraz pewniejszych gestach, zdradzających wzajemną troskę, kształtująca się przez tyle lat w coś nieco odmiennego... Coś przepełnionego zmartwieniem, masą niedopowiedzeń i wstydnych odpowiedzi. A to wszystko zaczęło się na dobre przez deszcz, przez przemoczone ubrania i zmarznięte ciało, cierpiące za chęć zapomnienia.
Potem u Anglii padało coraz rzadziej...
---------
Napisałam to w jakąś godzinę... Tak myślę xD
Mam nadzieję, że dało się czytać, chociaż oneshota to dawno nie pisałam! Już zdążyłam zapomnieć jakie to fajne...
Oraz... Przepraszam za błędy, ale niestety jestem upodlona w kwestiach interpunkcyjnych :'))
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top